Newspaper Page Text
„iGBDiT ORGRNZ.H.P. WYCHUDZI w KAŻDY i ZWAKTKK HMtteOH /. N l‘ BMtellll » ilorou wb-ajan u.u. łosi 1 W. Uivi •lot> Pt. Ctuc&go, lu. ltp<\ « iHit in. i < '■/. koi«;»p*>' *iu yr *,o Z* lltilui łUt .kuly i ir- Ia< . w a i• *“ T M. HET.iNYKI. IW-104 W. Dnlilot at.. Chicago. III* 1'tirtuy htpkour, pocilont ■ |ito nleo/e przepytać balety iniilailrewB V MAJEWSKI. 102 KM W. Dietalon »t.. Chicago. I1l«. KorepticnUetieee dot\< /ące liodttcjri aZyody' przepytać n;<f•**v |xxl ult S BARSZCZEWSKI, lttt irn W. Drnrlin n„ Chicago. III*. Wiuwlkir ra* llaty w »jir»wa'ti a<ln |. łulmyjuicb „Znoiły", uy: <»d 1 to l> t rukairkrh i.atary aucN»a uo aekielaZ/a ..Zgody": J. OLBINSKI. 1/2-1'M W. lnMMon et. Cblnto, |]|«. ORGAN ZWIĄZKU NARODOWEGO POLSKIEGO W STANACH ZJEDNOCZONYCH PÓŁNOCNEJ AMERYKI THE WtEKLY “ZGflDH” APFEARINO £VKKT THURSDAT li thi ofl.cial or^an of th# PoZiah National AUiaaca. U. S. N. A. S. BARSZCZEWSKI. Eduor, OSse: 102 • 101 Woat Dirlłioa 8tra#t CHICAGO, ILLINOIS Ali bulieea cotuin'inlratloaa »Lall be wlitriłHHl: The ?cli»h Weekljr ..Zgoda”. 1 101 W. Di.Uios at., Cblcłto, IID Ali rommanlnibni to the Poliab N*t'l Allum • pliall >e nddretaed: T. M HEŁINSKI, Oen'l Secretary, Ittł-IOł W. Ulv1«iou »t.. Chicago, Ilia. Chicago, 111., Czwartek dnia 25-go Października 1900 roku. ^0. 4.;}. (No. 7 Wydania illa niewiast). Kok 1!) Zdrowie. Ustrój nasz jest ideałem pod względem mechanicznego urządzenia, każdy bowiem najdrobniejszy narząd, każda tkanka dokonywa czynności, potrzebnych nie tylko dla ist nienia, ale i dla utrzymania porządku w całym ustroju. Posiadamy mięśnie, kości, mózg, gruczoły i każde z nich ma inne przeznaczenie, inne sprawy załatwia, ale harmo nijna ich czynność wytwarza zdrowe ciało i zdrowego du cha. Człowiek jedząc, pijąc i od dychając nabiera sił, potrzeb nych do wykonywania tych obowiązków, jakie przypada ją na dolę każdego. Tu należą ńietylko prace dla zarobienia na życie, uh* i wszelkie ruchy, dokonywane dla osiągnięcia pewnego celu, a zatem chód, podnoszenie ciężarów, żucie, połykanie i t. d. Wszystkie te rodzaje pracy można obliczyć i wyrazić w sposób używany w mechanice, w kilkogramo metrach. to jest w jednostce, potrzebnej do podniesienia jednego kilograma na wyso kość jednego metra. Każda praca pociąga za so bą utratę pewnej ilości ciepła. I tak: tracimy ciepło wsku tek oddychania i pocenia się ciała, na ogrzanie pokarmów przyjętych i włożonej bieliz ny i odzieży. Na podstawie ścisłego obrachunku znale ziono, że człowiek ważący 7f> kilogramów, *) wytwarza dziennie do miljona kilogra mów siły, to jest tyle, ile po trzeba aby podnieść 20 tysię cy centnarów na wysokość jednego metra. len ogromny zapas siły, czerpie człowiek z przyjmo wanych pokarmów i z tlenu wdychanego powietrza. Bar dzo staranne i ścisłe obracho wania wykazały, że bardzo niewielka dzienna ilość po karmów pozwala człowiekowi rozwinąć taką siłę, a miano wicie: 120 gramów białka, które wchodzi w skład mię sa, jaj, mleka, zboża i roślin strączkowych, 50 yr tłuszczu i 500 yr. wodanów węgla, to jest skrobi i cukru, nareszcie 2500 yr. wody i 58 yr. soli. Inne rzeczy, które spożywa my w pokarmach, są tylko balastem, lub służą dla przy prawy, wzbudzającej apetyt. Tlenu ustrój człowieka po trzebuje 750 yr. dziennie. Białko więc, tłuszcze, kroch mal, cukier i tlen są ciałami pożywnemi i wytwarzają w or ganizmie siłę. Gdy człowiek jest młody, ilość przyjmowanych pokar mów, a zwłaszcza najważniej szego białka, jest nieco w ęk* sza nad potrze Iwę kosztem bo wiem tej nadwyżki rośnie or ganizm, rozwijają się i tworzą nowe błonki w ustroju. W sta rości następuje proces zupeł nie odwrotny: ustrój przyswa *) Kilogram równa *i«; 2funton 1 3 un cjo” ' -"tmpoauda llZJU gramów. ja sobie mniej pokarmów, ani żeli potrzeba dla rozwoju siły, wskutek czego słabnie i traci wagę. Wszystkie przyjęte pokar my ulegają pewnym przemia nom pod działaniem rozmai tych płynów, które każdy iy wy ustrój wydziela. Wszyst kie pokarmy mączne, wsku tek działania śliny, zmieniają się na cukier gronowy, biał kowe i'loty, pod wpływem soku żołądkowego, zmieniają się na tak zwane peptony, a tłuszczo oblane sokiem trzust kowym i żółcią, zmieniają się na mydło. Przemiany te na stępują wskutek działania pewnych składników, zawar tych w tycli sokach i prze zwanych fermentami. Każdy przyjęty pokarm musi być przekształcony przez nasz u strój, bo ten żadnego gotowe go produktu, nawet białka jaj, nie przyjmuje. Krew roznosi pokarm po całem ciele i każ demu narządowi oddaje to, czego ten potrzebuje, dla speł nieniu swych obowiązków względem całego ustroju, przyczem ilość krwi przepły wającej zawsze jest większą tam, gdzie jakiś organ zaczy na być czynnym, czy to jest organ ruchu, czo organ myśle nia. Nadto, każdy narząd dłu żej czynny, rozwija się i wzras ta, czy to jest mięsień, czy gruczoł, czy przewód pokar mowy. Dlatego też ci, co się żywią wyłącznie pokarmami roślinnemi. mniej pożywnemi i potrzebujące mi większej pra cy do strawienia, mają jelita dłuższe, a wielcy myśliciele mają mózg większy. Jak powiedzieliśmy, dzien na ilosś<5 białka potrzebnego, jest l.*»0 >jr. Aby wydobyć tę ilość białka, potrzeba, aby człowiek zjadł 000 <yr. mięsa, w którem białko stanowi główny część składową, albo 700 gr jaj, albo 120 yr. clile ba, albo nareszcie 20/ć'o. ziem niaków, to jest taką ilość, której człowiek spożyć nie jest w stanie. J)latego też po karmy przez nas spożywane, są zwykle mieszane, aby wy dobyć z najmniejszej ilości tyle, ile potrzeba dla organiz mu. Zauważyć przytem mu simy, że człowiek posiada wysoką zdolność przystoso wania się do warunków ze wnętrzny cdi i może utrzymać się na równowadze, spożywa jąc pokarmy różne, tak codo jakości, jak i eo do ilości. Tylko dorośli ludzie mogą znieść wyłącznie roślinne po żywienie, cdioć przewód po karmowy musi pracować b* z odpoczynku dzień cały, ale dia dzieci jest to zabójcze i ta właśnie okoliczność tłomac/y olbrzymia śmiertelność dzieci wśród ubogiej ludności. Pomówmy teraz jeszcze o jednym pokarmie, bez które go niema produkcji siły, a mianowicie o tlenie,’ który 1 czerpiemy z powietrza, i Z każdym oddechem czło wiek.wciąga do płuc pół litra*) powietrza, a zatem w ciągli doby przechodzi przez płuca 10.800 litrów powietrza w któ rych znajduje się 581 litrów tlenu (750 yr. ) Tlen jest po trzebnym, nietylko dla pro dukcji siły, ale i dla życia wszystkich tkanek naszego ciuła. Dlatego też zepsute po wietrze rujnuje zdrowie, tak samo jak zepsute pokarmy. W pływ czystego powietrza możemy widzieć, porównywa jac zdrową cerę mieszkańców wiejskich z cerą mieszkańców miast, którzy warunkami ży cia zmuszeni pędzić większą część dnia w biurach, maga zynach i sklepach, pozbawio 1 nycli czystego powietrza, cier pią n.i niedukrewnośó, błędni cę, złe trawienie i tp. Powietrze psuje się przede wszystkiem kwasem węglo wym, którego wydychamy dziennie 581 litrów (700 yr.) Dlatego też powietrze wydy chane jest kwaśne i do ponow nego wdychania nieprzydatne. Oprócz oddechu, psują po wietrze gazy, wywiązujące się przy każilem paleniu węgli, przy oświetlaniu mieszkań, przy gniciu resztek roślinnych i . zwierzęcych, dlatego też wszyscy lekarze powstają przeciwko kupom gnijących śmieci w dziedzińcach i róż nych kątach, bo zanieczysz czone powstającymi przy gni ciu gazami powietrze, wciska się do mieszkań i o-łabia u strój, zmniejsza żywotność i odporność na szkodliwe wpły wy, na które się tak często narażamy. Dlatego te/ należy zwrócić uwagę na urządzenie wszel kich lokali publicznych, te atrów, sal balowych, a prze de wszy st kiom szkół, w któ rych młodzież przepędza tyle godzin z rzędu i dla których potrzeba obszernych koryta rzy i sal reakrcacyjnych.gdzie i by uczniowie mogli spędzać czas. pomiędzy godzinami wy kładowemi. Jeżeli człowiek spożywa więcej, aniżeli tego wymaga dzienny wydatek siły, to część tego zbytniego pożywienia wzmacnia różne tkanki i krew wzbogaca, reszta zaś, w posta ci tłuszczu odkłada się pod skórą i w różnych narządach w o w nętrzn y ch. Trzeci w nie, jeżeli człowiek cierpi głód, to na pracę mechaniczną, na pro dukcje ciepła robi wydatek z własnego ciała. Wszystko, co powiedzieliś my, prowadzi jeszcze do jed nej uwagi, że im więcej chce my pracować, tem więcej jeść musimy. W zimie, kiedy czło wiek wskutek nizkioj tempe ratury. przy jednostajnej pra cy, traci więcej ciepła, aniżeli w lecic, ilość pokarmu spoży tego musi być większa, ze względu jednak, że tu najwio cej chodzi o produkcją ciepła, pożywienie powinno się skła dać przeważnio z tłuszczu i pokarmów mącznych, które * *) Litr równa »l<; kwarcie. s;j gtówuem źródłem produk cji ciepła. Dlatego też miesz kańcy północy zjadają wielką ilo.4i< tłuszczu, bez żadnej szko dy dla zdrowia. Rolnik Szl([zHi. WIKISZKA NA PUSTKOWIU. Słoi wierzba płacząca Nad cifuniftii jeziorem. Drży w promieniach miesiąca, Kiedy wietrzyk ją trąca Wieczorem. W koło piaski wilgotne, Rdzawe mchy i zioła. Wody mętne i błotne, 1 pustkowie samotne Dokoła. Gdy na niebie zapada Noc martwa, noc cicha, W i orz ba stoi tak blada Jak strwożona Dryada 1 wzdycha. Patrzy smutna na sine Niebiosa z ołowiu, Na wód czarną kotlinę 1 piaszczystą równinę W pustkowiu. Chociaż cisza panuje Grobowa i głucha. Coś ą zirrozu przejmuje, Bo się w niebo wpatruje 1 słucha. Gdy zegary gwiaździste Już póinoc naznaczą, Lt cą duchy nieczyste Przez obszary piaszczysto I płaczą. Przybywają z noclegu Wy bladło, skrwawione, ] siadają w szeregu Pod tą wierzbą na brzegu, Zmęczone. Wspoimiieniam i ścigają Stracony sen życia. Nad przeszłością wzdychają 1 zbutwiałe wstrząsają Okrycia. Wspominają swą siłę 1 piękność młodzieńczą, Upojenia tak miłe — I klną swoją mogiłę 1 jęczą. Klną poczęcia godzinę 1 matki swej łono, Swoich ojców, rodzinę, J słoneczną krainę Straconą. I złorzeczą ludzkości 1 żywym na ziemi. Ich nadziejom, miłości... 1 wzywają nicości Nad niemi. Księżyc twarz swą ukrywa Zn obłok, za ciemny, Nagle wicher się zrywa A z nim władzca przybywa Podziemny. I gromadzi swe stri/.o 1 hufce śmiertelne, I po ziemi obszarze Spełniać dzieło im każe Piekielne. Każe w slrony rodzinne Powracać i czuwać, Wkraść sio w strzechy gościnne, Nocą serca niewinne Zatruwać. Tłumić lepszo natchnienia, hiać nędzę i ciemność I bezmyślność zwątpienia, Co czyn kazały zamienia, W nikczemtiość; By w narodzie co słynął Rycerski, szlachetny, Śmierci jad się rozwinął, Aby upadł i zirinął Bezdzietny. Wysłuchały z rozkoszą Straszliwo rozkazy, I w powietrze się wznoszą I po ziemi roznoszą, Zarazy. Potrząsając skrwawione Całuny posępne, Lecą każdy w swą stronę: Wzniecać żądze szalone, Występne. Leeą z wiatru poświstem Stopione w czarną: nKzić tchnieniem nieczystem, 1 siać w jk>1u ojozystem, Zle ziarno. I znów pustka milcząca — Noc martwa i cicha — Stoi wierzba płacząca, Drży w promieniach miesiąca 1 wzdycha. A. Ass\k. Przebrany Zakład. KItOTOCIIWIl. A W J KPN VM AKCIE Zygmunta Przy by takiego. G>OT3Y: Pani RAWSKA. WARJA, jej kuzynka. B113ER3KA. K LI MCI \, jej córka. MODYŃSKA. DO BO WS KI. GRYŻI.EW1CZ. SOLIN 3K1. JASIEK. MAGDA. ANTONI. ) urzędnicy na TRćE «VSKI, J komorze. Sluż.-s, pasażerowie, urzędnicy. •Scc/itł przedstawia obszerną salę, gdzie zwykle odbywa się rewizja rztezy na komorze. 6 CE NA I. Antoni — Trsewski (uj głębi sceny kilku ur.ę laików t posługaczy ) Ant mi (ktficzy czytame listu). ... Należy zatem awróoić wieiką u »agę. gdyż koronki te mają wartoś ci około dwódi tys ęoy talarów; przewieść je zamierza kobieta!” zyg sak. Trzawski. Zygzak? Kto to być może? Dziwne nazwisko! Nigdy n u słyszałem o panu Zygzaku — aha, osy to przypadkiem nie bęlzie ten, oo to w zeszłym roko. .. Antoni (prze'ywa znitcierpU oto ny). To nikt — nie rozumiesz pan? jest tylko zygzak. Trsewski. Rozumiem, ale ten pan Zygzak mnsi mieć dobry nos, skoro potrafił zwietrzyć tak grabą zwie rzynę. Antoni. Pociąg niebawem nadej dsie. Miejmy aię na naozntści. O łaskawa pani, mus sz być bardzo, bardzo sprytną osóoką, saoro przy puszczasz, że zdołasz nam aię wym knąć. Ale mnie miły ptaszku w po le nie wywiedziesz. Znajdę oię, a «hooiałbyś była piękną jak aniół, o bejdę się z tobą bez liteśji. Trzewski. A ozy tam niema w liście opisu tej kobiety: chuda ozy tłusta, stara czy młoda, ładna ozy brzydka? Anton'. Kobieta! tylko tyle. Trzewik'*. Kobieta! bu — to za mało, jakże m/ ją zna j Izietny... trudno‘wszystkie rewidować.... nie wypada. Antoni. Instynkt.., panie, in ■tynktl Trzewaki. Przeozuć instynktem — na tyle kobiet, to niepodobna! (Słychać iuoiat lokomotyi/y j dzio nek — na tcenie w głębi ułęktzy ruch) Antoni. Otóż i ptaszek nadleciał, ciekawym, jakie ma piórka, Badaj pan każJą kobietę, rewiduj, szperaj, przewracaj, powiedz pan o tem wszystkim urzędnikom, aby się mie li na baoznoiol. Trzewaki. Zaraz im to zapowiem. SCENA II. Ci*, tochodzą: Biberska — Klimoia — Solińiki — Mody ń tka— Dobo w ■ki — Magda — Jasiek — Gry źle wica — nrzędnioy — posługacze z kuframi, walizami — pasaterowie. Posła gaoz. Tędy, tędy proszę państwa... Gry źlewioz. Długo my ta bawić będziemy? ja chyba w nooy do do mu zajadę, jeszoae mam dziesięć mil końmi. ( Do urzędniku). Tanie do brodzie ja... nio nie mam do opłace nia. Bibardka. Klimoiu. masz torbę i szaUf u*aż»j, duszko, na rzeczy, żeby oi kto czego nie ściągnął (do Solifisiiego, którt/ ciągle kręci się około Kltmci). Mój panie, dz ęku jemy sa wszelkie usługi. Sol.liski. Ależ pani dobrodziejko — ja powodowany tylko chucią usłu żenia paniom... 13 bereka (przerywa). My się O fcejuziemy bez pań.kiej usługi (•/ «) Ktj wie, może to jaki złodziej. Kl.moia. Aob, mamo! zostawiłam w wagonie kanarka. Sol.liski. Natychmiast go pani przyniosę — bieguę po uiego («cy biega). B.berska. Klimoin, ani na krok nie oddalnj się odemnie. Uf... jak tu gorąoo... gdzież to eą klucze od wal zy? (szuka po 1 i* sieniach). Dobowski (do IhbtrsMcj). Pani wszystki.li pasażerów denerwujesz swoimi krzykami. . Dostałem przez panią migreny... B.berska. A pan co chcesz ode mnie? Mogłeś pan nie jechać w tern samem ooupe; to ja powinna bym skarżyć się na pana; (n. st.) za żywa jakieś pasku In* lekarstwa, od których mi nos spuchł. Mody óika. Tu, moje knfry — powoli, bo połamieoie kapelusze. Gryźlewioa (»* st.r) Podoba mi 8’ę ta damulka (icskozt/Je na ModyA sfą) taka fertyozna... Ciekawym, dokąd ona jedzie? Urzędnik l-szy. To pani kufry? Medyńska. Te dwa... i ten ko szyozek... ale nio tam pin zakazane go nie znajdziesz. Dobowski. Czuję się tak słabym (do Modyfiskiej). Za pozwoleniem, ozy pani nie ma praypzdkiem koloń skiej wody? Modyńska. Mam, mam, zaozekaj pan... tylko otworzę kuferek... mam całą butelkę i to prawdziwej Fariua. Autoni. Która z nich być może? Trzewski (wskazuje na lliberską) Nayniezawodn.ej ta gruba... to nie naturalna tusza... Biberska id. a. patrząc na Tneio skieg >). Czego teu ozłowiek oiągle mnie oczkuje? Modyńska (do Dobowskieg )). Al bo zamiast wody kolońskiej, dam punu perfum heliotrcpowych — ja I tylko tych perfum używam i to mi dobrze robi... wciągaj pan w nos. Prawda, jakie to silne? dajno pan fiaszeozkę to i ja powącham. Gryźlewioz. A możeby pani do brodziejka i mnie pozwoliła pową chać? ModyAska {do Doboicskicgo). Po krop ć pana? I Dobowaki. Mille graces — a! jak to orzeźwia! krop, pani... krop... ( Mcdyńikj. kropi lJ<.bv"»kieyo per fumami.) Gryź owici. Fiu... ale to silne... a j**io przyjemne, {tcącha cuĄjle) gclzio to pani kup ła? SobAski. Jest kanarek... służą paoi (do/e Klimę* klatkę z kunmr kten>). A jatri ładny! Czy to sam czyk, osy samiczka? tylko smutny czegr ś? KI moia. A'.li dawkuję pana! {do kanarku). Nie bój s.ą. H.eJeczek wystrzelony .. nie bój si-j, jak sią to skuroiył. SoliAski. Jak widzą, to paoi lubi kanarki. Acb! ozemut ja n:e jestem kanarkiem, śpiewałbym ciągle.., Klimoia. Patrz pan, jak do mnie dz;obak wyoiąga. IVbereVa. Klimoia, choć ta zaraz — mówiłam paca, t«był na* n e za czepiał; oo to ta niedelikatncść. . ModyAska. Zaozezaj pan. t > na trą paDa głową — praw.la jai:t ailny zapach? (nacierp ył >>rę lh,ho>r.*kie mv) A h, jak pmo mało ma wło sów... trzeba knoieozn!e ożywać nie: / eisdzisgo tłuszcza.,. Jak par obce, to mogą pana podarować słoik. Grjźlewloz, A to może paoi do brodziejka za jednym zamachem i mnie ozapryną natrze. B.barski. Ffe... oo pani wyprą wia.' my zię tu wszyscy rozchoruje* my od tyoh paohnideł (do poaługa cza). A oóż ty tam tak dłngo wiar oisz w tym zamku, nie możesz dać rady.J cały zamek mi zepsujesz (do urzędnika). No, rewiduj pan naj pierw ten kufer... nio tam pan nie znajdzie* j (do Trzcleskiego). Czy pan sobie życzy ozego odemnie? i rzewaki (da) Nie mam odwa tf ModyAska (do urzędnika). Ostro! nie panie, ostrożnie... pognieciesz mi pan falbanki; jak mamę kocham, w tym kufrze sę tylko spódnfozki... Jasiek (z podwiązaną twarzą). O rany... nie wytrzymam... taki b<Sll A cót ja nieszozęśli wy pooznę! B eraka. Jest! drugi jęczeć za czyna! nie powinni wpuszczać tu z trzeciej klasy... niech poprosi tej jejmości, żeby go natarła; ona wazystkioh naciera... pewno staże panna. Bobowski. Kiedyż się to skoft-* czy ? ja tu osłabnę, a ta kobieta do rozpaczy mnie przyprowadza zwoja mi krzykami i tę Klimoią; mdło mi. Klimuia (do Ho li fw kiego). Nie masz pan kawałka oukru dla kanar ka? włożyłam mu taki duży kawałek do klatki, musiał gdzieś wypaść. SuliAski. Zaraz pani przyniotę... (wybiega). I rzędmłi ( lo Magdy). A twoje rzeczy ? Magda. Ady nio nie mom — ja dę tu na pierwszom instanoyją, do wujku, oo mu się oiele urodziło... oo je podarował moi matusi. G.yźlewicz (śmiejąc się). Ciele z:ę urodziło jej wujkowi — czy pani dobrodziejka (do Mcdyfukiej) sły szała ooś podobnego? Mody Asika (zaZcnoicana). Ach, pa nie! Jas.ek (jęcząc). O rany! ja nio dojadę, o... jak rwie coraz bardziej. Bobowski. Człowieku, przestań jęczeć, bo ja zemdleję. ModyAska. Może pan ohoe kro pli na mdłości? Zaraz panu dam flaszeozkę — o, wyjmij pan z tej to rebki. Gryżlewios. Cóż to za zaona nie wiasta! Pani! jak się pani nazywał ModyAska. Zuzanna ModyAska. Bobowski (bierze krupie od Mo dyfinkiej). Mille graoes... jakie moo ne... ModyAska. Ja na wszystkie mo je słabości używam tych kropli. Trzewski (do Antoniego). I oót, paaie naczelniku... mass pan ptasz ka? ja mówię, że ta gruba, zaraz j% zrewiduję. Antoni. Baj jej pan pokój... zda je mi się, że wpadłem na trop... SoliAski (do Jflimci). Jest on Kirr: sfuzę pani. Kliiznia. Dziękuję panu, jeden kawałek wystarczy. Jaki pan grzecz ny* Dziękuję pana w imieniu ka narka. łLberska. Klimciu, mówiłam oi jat, toby4 z tym panem me rozma wiała. Fau jesteś impertynent. Soliński. Nazywam się Sclifiski, paoi dobrodziejko, Ludwik Bohftski. Liberska. To mi wszystko jedoot jak się pan nazywasz. Klirnoiu, oliodź tu (do urzrłnika). Nieobte pan prę lżej rewiduje ten drugi ku lit, bo ja tu do jutra stać nie będę. SoliAski. Pani labi ptaszki? B berika. Klimeiu! Co pan tan jej zawraca głowę ptaszkami. Pro się pins, ( lo urz^ IniK i) pan widocz nie nie skoóozy przewracać w mym kufrze. Czego oni tik dziś szukają? 1 rzyio k. Zaraz, zaraz. DobowsLi. Bot*, g Jzict ten po sługacz! jeszore nie dał mego kufra. Bibeiszs. Przyjemna jaz ia s ta kim pesciersm. Po oo tet pan po drótajeaz kiedy pana wszyatao mę eay? Dla pana najwygodniej było by w szpitalu. Modyflaka. Nawet pan zbladłeś... Zaozekaj pao, mam troobę bnljonn ze aobą, to panu dobrze zrobi; trzaoa tylko gorącej wody. Grj ilewioz. Nie, toświęu kobln