Newspaper Page Text
bl) WIKTOJł flUUO. NĘDZNICY. C X=> O -W IEŚĆ. (Ciąg dalaty.) 'V' lo'< to był tak ponury i tak wielki, te wszys cy d< k la niego krzyknęli: Oikryć głową! Straszni* był p*rrieć jak właził po stopniach Jqgo wło^y bia ł- ■»» z tgriybiała, wielka głowa łysa i czoło po n> raczone. octy tapadłe. usta *dr wionę i otwarta t*’ar 4 tąfea wznosząca cserwoną chorągiew, odbijały * cs* inu.iści i powiększały ssą przy krwawem świetl* pooh *«ini tak te zdawało sif jakgdyby widmo 93 ro ku w/rh >dził>> i ziemi, trzymając w rąk u chorągiew t*roryzrnu. Kiedy wszedł na ostatni stopień, i wid rco to drżące i straszne, stojąc na stosie grusów prsed trzydziestu strzelbami niewidsialnemi, wyprostował* się wobec śmierci, jakgdyby było silniejsze od niej cała barykada przybrała w ciemnościach widok nad pn . rodzony i kolosalny. Zrobiła się taka cisza, jaka się robi dokoła cudu Wśród tej ciszy starzec potrząsnął chorągwią czerwo ną i zawołał: — Niech tyje rewolucja! N>ech tyje rsecsposp lita! Braterstwo, równość i śmierć! W barykadzie posłyszano szeptanie cicha i szyb kie, podobne do tego mruczenia, jak kiedy ksiądz spieszy s odmawianiem modlitwy- Był to prawdop* dobnie komisarz policji, który stojąc na drugim koń cu ulicy, wsywał w imieniu prawa do rozejścia sit Pól niej, ten sam głos potężny, który zawołał: Ko tu — krzyknął: — Rozejdźcie się! P. Mabeuf blady, s dzikim wyrazem twarzy, ponurym płomieniem obłąkania w ź enicach, podnió chorągiew ponad głowę i powtórnie zawołał: — Niech żyje rzeczpospolita! — Ognia!—zawołał głos komenderujący. Drugi wystrzał, jakby kartacsami, rozległ s;ęn* barykadą. Starzec upadł na kolana, późiiej wypros tował się, wypuścił chorągiew i upadł na wzna* na bruk, jakby deska, wyciągnięty i z rczkrzyt waneroi rękami. Strugi krwi popłynęły z pod ni* go. Jt-gy stara twarz, blada i smutna, zdawała się pa trzeć w niebo. Jedno z tych silniejszych wzruszeń. * których człowiek zapomina nawet o własnej obronie ogarnęło powstańców i zbliżyli się do trupa z prze strachem pełnym eztcunku. — Co to «a ludzie, oi królobójcyl — powiedzin Eajolraz Couifeyrac nachylił się do ucha Eijolrasi: — Powiem tylko tobie, nie chcę bowiem smniej ssać entuzjazmu. Ale nie był to wcale królobójca Znałem go. Nazywał się ojciec Mabtuf Nie wiem, c« mu się stało dzisiaj. Był to poczciwy głupiec. Popatrz na tę głowę. — Gilowa głupca, lecz serce Brutusa — od par Eajolras. Późaiej przemówił głosem podniesionym — Obywatele! Macie przykład, jaki dają starcy mło dym. Myśmy się wahali, on się podjął! M,śmy zią cofali, .on poszedł naprzód! Oto, ci, oo trzęsą się ze starości, dają przykład tym, co drżą ze strachu! Stn rzec ten jest wielki wobec ojczyzny. Miał długie ty cie i wspaniałą śmierć! Teraz schrońmy tego trupa niech każdy z nas broni tego starca zmarłego, jakby bronił swego ojca żywego, i niech jego obecność wśród nas uczyni tę barykadę niezdobytą! Po słowach tych, nastąpił smutny i energiczny szmer zgody. Enjolras pochylił się, podniósł głowę starca i z dzikim wzrokiem ucałował go w czoło; pól niej, odchyliwszy mu ręce, s tkliwą ostrożnością, jak by się obawiał sprawić ból smarłemu, zdjął z niego surdut i pokazując wszystkim zakrwawione jego dżin ry, rzekł: — To jest teraz nasza chorągiew I Garroehe byłby lepiej zrobił, gdyby uziął karabin En jolrasa. Ojca Mabeuf przykryto długim czarnym szalem wdowy Hucheloup. Sześciu ludzi ze strzelb zrobiło nosze; położono na nie zwłoki zabitego, z uroczystą powolnością, z głowami odkrytemi, zaniesiono je do sali dolnej i złożono na wielkim stole. Zająci supeł nie t£ sprawą ważną i świątą, nie myśleli wcale o nie bezpiecznem położeniu, w jakiem sami sią znajdowali. Kiedy przenoszono trupa koło Javerta zawsze obojft nego, E ijolras powiedział do szpiega: — Tyl Zaraz. Tymczasem małemu 6avroche’owi, który sam tylko pozostał na swojem miejscu i czatował uważnie, zdawało się, że widzi, jak ludzie skradają sif do ba rykady. Wnet zawołał: — Strzeżcie siąt Courfeyrac, Enjolras, Jan Prouraire, Combefer re, Joly, Bahorel, Bossuet tłumnie wyszli z szynku. Nie było już prawie czasu do stracenia. Nad baryka dą migotały gąsto połyskujące bagnety. Gwardziści narodowi wysokiego wzrostu, jedni przelazłszy prze* omnibus, drudzy przecisnąwszy sią przez przesmyk, dostali sią do barykady i gnali przed sobą ulicznika, który cofał sią, ale nie uciekał. Chwila była krytycs na Była to owa straszna minuta podczas wylewu, kiedy rzeka podnosi sią do poziomu grobli, i woda sa czyna przenikać przez szczeliny tamy. Sekunda jeas* c««, a barykada byłaby zdobytą Bahorel rsuoił sią na pierwszego gwardzistą narodowego, który wszedł, i zabił go przyłożywszy mu karabin do piersi; drugi zabił Bahor^la uderzeniem bagnetu Inny powalił jut na ziemią C<»uifeyraca. który krzyczał: ,,Do mnie!” Nujwytny ze wszystkich rodzaj kolom, szedł na Ga ▼rocbe’a z br.gnetem. Ulicznik wziął w swe małe rą ce olbrzymią strzelbą Jr^rta, zmierzył sią od waśnie do oh rsyma i spuścił kurek. Strzelba nie wystrzeli ła .1 v rt jej nie nabił Gwardzista wybuchnął śmie eh- u, wsuióał bsgoet nad dzieckiem. ^HniiD bagnetem dotknął Gavrochb’a, strzelba w o i i « rąk /ołniersa, żula bowiem uderzyła gwar d• t i%r w §zm środek czoła, i gwardzista upadł na wanak. Druga kula uderzyła w piersi tego gwardiistg, który napadł na Courfeyraca, i obaliła go na bruk. Był to Marjoes, który wehodsił do barykady. Baryłka proch a. Marjusz, ukryty w zakręcie ulicy Mondetour, przypatrywał się pierwszemu prsebiegowi walki, nie zdecydowany i drżący. Nie mógł jednak długo opie rad sif temu silnemu i dziwnemu zawrotowi, któryby oaoioa nazwać pociąganiem w przepaść. Wobec ogro mu niebezpiecie listwa, wobec śmierci p. Mabeufa, tej •mutnej zagadki, widząc Bahorela zabitego, słysaąc Uouifeyraca wołającego:— „Do mnie”! — patrząc na iaiecko, któremu śmierć groziła, na przyjaciół, któ rym trzeba było dać pomoo lub których trzeba było pomścić, Marjusz przestał wahać si% i rzucił si% do bo •u z pistoletami w obu rękach. Jednym strzałem oca • ł GHTroche’a, drugim oswobodził Courfeyraca. Słysząc strzały i krzyki gwardzistów ugodzonych, ispadający wdarli Bię na szaniec i na wierzchołku je -o ukazali się tłumnie wdzierający się gwardziści uiejscy, Żołnierze linjowi i gwardziści narodowi z o <olic przyległych, wssyscy ze strzelbami w rękach. Zajmowali jut dwie trzecie powierzchni barykady, eos do wnętrsa jej nie odwalali się wkracsRĆ, jakby bawiając się jakiej zasadzki. Patrzali w ciemn* wnę rze barykady, jakgdyby w lwów legowisko. Ś wiatfo ochodni oświetlało tylko bagnety, czapki p' lśniowe i órną część twarzy niespokojnych i rozdrażnionych Marjusz nie miał broni, wystrzeliwszy bowiem $ stoletów, rzucił je; spostrzegł jednak w sali dolnej -tryłkę prochu K ędy się obrócił do połowy, patrząc tę stronę, jeden z żołnierzy zmierzył «óę do nieg V tej chwili, kiedy żołnierz celował do Mtrjusza. ja aś ręka pochwyciła za lufę i zakryła jej otwór Zro ił to jakiś młody robotnik w spodniach aksamitnych Strzał rozległ się. przeszył rękę. a może także robot tka, ponieważ ten upadł, lecz kula nie dosięgła Mar tsza. Wszystko to stało się wśród dymu, zaledwie widziane. Marjusz, który wszedł do sali dolcej. pra 'ie tego nie spostrzegł. Ujrzał jednak niewyiainie fę która celowała do niego, i rękę która ją sakry * i słyszał huk wystrzału Lacz w takich, jak ta, n wiłach, wszy arko miga i pęlzi i nie daje na niczem ą zatrzymać. K-źdy człowiek czuje niejasno, że oś pcha go ku jeszcze większej ciemności, i wszystko aje się zamglone Powstadoy, zaskoczeni lecz nie prz straszeni, f »r >.owali się znowu do boju. Eajnlras wolał:— „Cze <ajcie! Nie strsełajcie na traf!” Rzeczywiście, w •ierwszym zamęcie łatwo mogli ranić jedni drugich Miększa część powsthdoów stanęła w oknie pierwsze go piętra i na poddasza* h zkąd panowała nad napa* łającymi. Najwięcej odważni, wraz z Enjolrasem, Couifeyracem, Janem Prouvairem i Cumbeferrem łumDie oparli się o domy w głębi i nadstawiając pierś zwrócili się ku szeregom żołnierzy i gw ardziatów, sto ących na barykadzie. Wszystko to odbyło się bez pośpiechu, z tą dziw ią i gr< ź lą jowagą, która poprzedza bitwy. Z obu tron zmierzano się do siebie, z tak małej odległości, te można było z sobą rozmawiać. Kiedy mizrojuż lać ognia, oficer z wysokim kołnierzem i wieikiemi •poietami wyciągnął szpadę i rzekł: — Złożyć bród! — Ognia!—odrzekł Enjolras. Z obu stron rozległy się równocieśnie wystrzały i wszystko zniknęło w dymie. W dymie tym ostrym i inszącym czołgali się umierający i ranni, słabo i głu ;ho jęcząc, Kiedy dym się r- zszedł, ujrzano z obu stron i rzerzedz me szeregi walczących, ale zawsze sto jące na swych miejscach i w ciszy nabijające biod na aowo. Nagle posłyszano głos grzmiący, który wołał: — Pieca ztąd, alko wysadzę barykady! Wszyscy zwrócili się w tę stronę, zkąd głos po chodził. Marjusz wszedł do sali dolnej, wz>ął tam baryłkę prochu i, korzystając i dymu i pewnego rodcaju ciem nej mgły, która otoczyła wnętrze szańca, prześlizgnął się wzdłuż barykady aż do tego miejsca, gdzie była u mocowana pochodnia. Wyrwał tę ostatnią, na jej miejsce polotył baryłkę prochu, pchnął z pod niej ka mienie, tak, te dno baryłki wyleciało od razu jakby wskutek strasznego posłuszeństwa; wszystko to zrobił w jednem mgnieniu oka, tylko się nachylił i powstał. A teras wszyscy, gwardziści narodowi, g*< a-dziś ń miejscy, oficerowie, żołnierze, skupieni na drugim k< ń cu barykady, patrsali na niego z osłupieniem, jak sto jąo na bruku,. z pochodnią w ręku, z dumną twarzą, aa której świeciło okropne postanowienie, pochylał płomień pochodni ku strasznemu stosowi, gdzie widad było rozbitą baryłkę prochu, i krzyczał przerażają cym głosem: — Precz ztąd, albo wysadzę barykadę I Po ośmdziesięcioletnim starcu, Mariusz na tej barykadsie przedstawił młodą rewolucję, która nastę powała po starej. — Wraz z barykadą i ty wylecisz! — rzekł sier lant. — I i» także!—Mar jusa odpowiedział!— I przy bliżył pochodnię do baryłki procnu. Lecz już nikogo nie by/o na szańcu. Napadający, pozostawiwszy truoy i rannych, uciekli tłumnie i w nieporządku na drugi koniec ulicy, gdzie znikali w ciemnościach nocy. Była to ogólna rozzypka. Barykada została uwolniona. Koniec wierssjr Jana Pronvafre. Wasyscy otociyli Marjussa. Coutfeyrac rsueił mu si* ssyjf. — Otóż jesteś! — Co sa sscsąście!—riekł Combeferre. — Priyaaedłeś w porą!—odeswał się B wnet. — Bet ciebie, byłbym trup!—wtrącił Courfeyrac. — Bat pana byłbym połkniąty! — dodał Gavro» cke. — Cisie jest dowódicaf — Marjuss napytał. - Ty jesteś nim - odrtekł Enjolras. Marjuss |>rxes cały dsień miał ogień w mósgu, te ras był tam wicher. Wicher ten, który był wewnątrs niego, sprawiał na nim takie wratenie, jakgdyby byl sewnątrs i jakgdyby był unosił go. Zdawało sif mu, te jut był daleko od tycia. Dwa jasne jego miesi%os szcząścia i miłości, nagle zakończone tą straszną prze paśoią. Cozetta stracona, barykada, p M «beuf umie rająoy aa rzeczpospolitą, on sam naczelnikiem po wstańoów, wszystko wydawało aią mu to potworną zmorą. Masiał wysilać umysł, ale by przypomnieć so bie, te to, co go otaczało, było rzeczywistością Mar jus* zanadto jeszcze mało tył, aieby mógł wiedzieć, te właśnie to jest najblitsaem, co jest niepodobne u, i te zawsze przewidywać nalety rzeczy nieprzewidziane Przypatrywał sią własnemu dramatowi tak, jak sią pa trzy na sztuką, której sią nie rozumie. Mając zamglony umysł, nie poznał Jarerta, który uwiązany do belki nawet nie poruszył głową podczas ataku na barykadą i z rezygnacją mącsencika i ma iestatem sądziego, patrzał na wrzący dokoła niego ro kosa. Marjusa nie spostrzegł go nawet. Tymczasem napadający nie pojawili sią więcej. Słychać było, jak chodzili w k< ńcu ulicy, ale nie odwaiali sią posuwać naprzód, czy to dlatego, te czrkali na rozkazy, czy tet dlatego, te czekali na posiłki przed powtórnem ude rżeniem na ten szaniec trudny do zdobycia. Powstań cy wystawili warty, a ci, co byli uczniami medycyny, sająli sią ran opatrywaniem. Wyrzucono z szynku wszystkie stoły, z wyjąt kiem dwóch przeznaczonych na szarpie i ładunki i stołu, na którym letał ojciec Mabeuf. Rzucono je na barykadą, a zamiast nich umieszczono w sali dolnei materace, sdjąte a łóżek wdowy H i h doup i służą cych. Na tych materacach słotono rannych. Co d« nrzech b sinych istot, które mieszkały w Koryncie ile wiedaiano. co sią stało z niemi. Znaleziono je wreascie jednak ukryte w piwnicy. Bolesne wzruszenie zasępiło radość, spowodowaną uwolnieniem barykady. Zrobiono apel Brakło jedne 4<» z powstał, ów. Kogot? Jednego z najdroższych. Jednego z najwaleczn e,szych. Jana Pouvaire’a. Ssi* Rano go pomiędzy rannymi, nie było go tam. W docsnie, dostał s;ę do niedoli. Oombeferre powiedział d Eijolrasa. — Oni mają na-z go przyjaciela, my mamy ich ajenta Czy bardzo ci chodzi o śmierć tego szpiega? -7 Btrdzo — odpowiedział Eu^olara— ale mniej aniteli o tycie Jana Pr<»tivaire’a. To sią działo w sali dolnej w pobliża Javerta, przywiązanego do słuoa! — A więc dobr«e—rzekł Combefrre—prrywią tę chustką do laski i pójdę jako parlamentarz, propo nując im wymianę ich człowieka na naszego. — S'« h j! — powiedz ał Ejjolras, poi. ty wazy ręką na ramieniu Combrf^ir Na końcu ulicy sabrzękła bn.ń znaciąco. Usły* szano, jak głos mązki zawołał: — Niech tyje Francja* Niech żyje przyszło-ć! Poznano głos Pronysire’*. Błysnęło, i rozległ się wystrzał. Znowu nastąpiła cisza. — Zabili go! — zawołał Combtf-rre. En jol ras spojrzał na J&vtria i powiedział do nie b°: m . — Twoi przyjaciele cią rozstrzelali. 4 Męki konania po mękach tycia. Właściwości* wojny tego rolcaju iest to, że atak barykady odbywa się prawi** zawsze t f.ontu, i te wo gó!e napadający unikaj* ob li dzenia posycji, albo s obawy zasadzek, albo lękając się wchodzić w kręt) u lice. Cala więc uwaga powatadców zwracała się ku stronie wielkiej barykady, która była punktem st~ nowcto zagrożonym, i g Izie niezawodnie powinna by ła rozpoczęć się walka na nowo. Marjuez pnyponr niał jednak mai* barykadę i poszedł j* zobaczyć. By ła ona pusta, i strzegła j* tylko lampka m> gnąca wś<< d ianieni brukowych Zresztą, głęboka cisza pa nów ał* na uliczce Mondetuur i odgałęzieniach Petit-)* T. uanderie i Cygne. Kiedy Marjusz * bejrsawssy barykadę, odchodził, usłyszą^, jak w ciemności wymówiono słabym głosem jego imię: — Panie Marjusz! Zadrżał, poznał bowiem głos. który dwie godziny temu wołał go przez sztachety ulicy Plumet. Tylko że ten głos zdawał się być teras sa'e.iwie tchnieniem. Spojrzał do koła i nie widział nik >go. Marjusz myś lał. że się myli, i że jest to złudzenie, które umysł je go łączy z tą niezwykłą rzeczywistością, która renta cza się dokoła niego. Miał jnż wychodzić z zostające go w tyle zagłębienia, gdzie znajdowała się barykada. — Panie Mtrjusz! — głos powtórzył. Teras nie mógł wątpić, słyszał wyraźnie; spojrzał i nic nie zobaczył. — U waszych nóg!—głos powiedział. Marjusz naohylił się i zobaczył coś, co wlokło się ku niemu. Czołgało się to po bruku. Właśnie to mó wiło do niego Lampka pozwoliła rozróżnić bluzę, po darte spodnie z grubego aksamitu, nogi boże i coś, co podobnem było do kałuży krwi. Marjusz spostrzegł twarz bladą, która podnosiła się ku niemu i mówiła: — Nie poznajecie mięf — Nie. — Eponina... • „ Mariusz żywo się nachylił. Istotnie, było to owe nieszosęśliwe dziewczę. Przebrana była po męska. — Jak teksie się dostali tntajł Co robicie tutaj f — Umieram!—odrzekła. 8% słowa i wypadki, które budzę Indii z pognę bienia. Marjusz szybko zawołał: — Jesteś raniona! Czekajcie, zaniosą was do sa li! Opatrzę was tam! Osy ciężka ranaf Jak waz wsiąść, by nie sprawić wam bólu) Odzie oierpicie? Na pomoc! Mój Boże! Lecz pocoście tu przyszliI I próbował podłożyć ramię, by ją podnieść. Pod noesąe, dotknął się jej ręki. Wydała słaby krzyk. — Czy sprawiłem wam ból!—zapytał Marjuaz. — Trochę. — Lecz dotknąłem się tylko waązoj ręki. Podniosła rękę do oczu Marjuzsa, i Marjusz uj rzał czarną dziurę w środku tej ręki. — Cóż to macie na ręce I—zapytał. — Przestrzelona. — Przestrzelona! — Tak. — Ozem? — Kulą. — Jaktol (Ciąg dals«y nastąpi.) PROF. DR. W. A. KUFLEWSKI, Kt.Z10kM.IA Jil W. IM łlwufi OJ S~) do «~ ,.«luJ ,iu 1. d 7»J doti.-J aot*^ -OlÓWM OriSW MlKS ir.;_ COLI IBl S MEMOK1 \L ItlJlIi., lt#i SiaivSi. rn)( U uskinjctou, lu j4<<ro, jmjIł. 1U1Ł Uvduny . C' a*lr u * d*lt*) rai ■■ do l>j w połtido • i w\k *> MadAolJ. W kllairr rklrnrrlr/arj w < kiraru I lliiiral Vko»l. *>la H. Harrlaoa HI. w« Wtorki I Pjat i od soMfc ny *»J do M rano Oodao oDla wie< z rrm w »p«.< « s. J KI FI.KWhLIK .o. n. u. 1335 Waanlloa. _ _IkŁKroa: (kMin. Wolny w kaidaj ap*:«dW SIOSTRO: czytaj moją bezpłatną propozycrę. 31 ndro słowa dla cierpiących *>d ŁołnVt v i. Notre Damę, Ind. rO*k por/tą b*;/pł<ittd<* kuracy* domową* wffł iBlritfi ąskarówkutnl i oj l--ni iii.•«.*«» w.&n.ii*^ »Tfcr». luuiljj kubi«*d.* cierpiącej na duli*«;ll\u>irl ui+> I* . Vofn-/ vi», •‘•n.m vu|łH /y»'* w domu bf/ i»0 fc.O« y ickar/a bc/ptat*i- *pro^mA^ tej ku FkC3l- dalej *lą łecijC, b^diir clą fo korowato rn<i4i aa ty 4x1 *4. Ni# prz^lkud/i cl to w *wei |»r • . I ujęciu. Janie al# •r»r* dat". hi\\ •*»<!/ tu inn\ ui ci* rj.iąc.Yin—to waajst kc * i fy/*;. Kuracja ta n> lw*y Marycia I ni# |* **.łi*i|| ma*x uratiri* oałabt* nia« Irka*/ *ftq ca^ roa. v-tli huk b»'»b* w krniai h lub w wn<*trxno6» claib, Jt**li jak to m• wią ‘•ciarki’* i»o tubie preerh# dr:. j*- li«i M*« r/.;«io na płaca :'bl«*ra: tnakU/. i h(M|xić / ii.tH/« ui. irdi ma^/ bia.# u płatwy, 'l':liUd-ri mmn, /m «.Llifą lub ra Mat>ą r«*tri;laf» du do: MK.v M. s*t M inuicy. xa <.untą lub r* Mataą rej >* '•»*«**> * i.*»v.otuo:v. iiiM do: Mi:> M. Ml K>, NOTIJK HA M i . I NII . t\ S A . nn berr i w* rii•• i łOH'41V «YiKXO«C BO MUCK I lonKK: . OHjriMiu .rkur^tMo w xu)ki**ut opakowaniu. INI im..ł I <<»BFK: Ja « «•> DC** domową 1 rkt ra | t*<1k«» ł *kutecxtii» 1 J1** ,Lf r.V . f 1 **°1,M|* 4 n -prawni o*u i>vularu«i « u pa»i<>t» i /.piał kłopotu t 5;.. „k, V b, l'V“ 11-pr/jj.mil!, poir . tx; ..po»ia,l.;nf» owrcli <lolrgliwu4ci Itna. l'* * 11 **■!*»i:ł*,nl»*«lutu ziwfttr j. -t r« /ultat* m ur\ M«nia tr^o )<‘kiri»(vi. ^ Mrs.M. Summers, Box 33. Notre Damę. Ind., U. S. A. POLSKI ZAKŁAD FOTOGRAFICZNY -wtimoh FOTOGRAFIK W RÓŻNYM STYLU. sprcyninofai:. Ślubne Fotografie. Ka.da p«ra ctrzyma jrt zec.t z dużego obrazu. Augustynowicz i Adamkiewicz, 4:18 Mil tran lipę Avo.t pomigday Carpeotar i Chicago A*e., Chicago, U. I EYERY LEKARSTWA DZIECI.... potm*bi\|n tnksamo leki czyli medycyny j*k dorośli. 5ew.ru Krople Dziecięce . ułatwiają ząbkowanie, u.-‘mierzą* ją boi-. <ci, febro i kurcze, oraz sprowadzają »p«>k'>jny sen. CENA 25C. Scyeru Laxotont przyjemne i pewne lekarstwo na zatwardzenie i niespokojno^ u dzieci i dorosłych. CENA 25c. BOLEŚCI reumatyczne i neura’"ij muszkułów ^ i atawrfw, wy wiclinięds, puchlinę l*>czy szybko SISYERY ] Olei św. Gotharda. Cena 60c. \ Nie lim lepszego lekarstwa ua Reumatyzm, podagrę, sztywnoić Juk SEYEHY LLKAILSTWO nu Itouinu tyziu. Cena *1.00. 1 ] i 1 ŁJk.okilCi' powinien 1»jY- czy Hty i przezroczy sty; iiiarwjjpśt znakiem choroby. Scveru lekarstwo na wątrobę I nerki U*c/y wszystkie choroby takie. Jako toboleslieod l*TV»nie "i«ly i bil w krzyżach I ud. C-na, 76s. i 9L46. SEYEItY lekar stwo uu cholery* nę i rozwolnienie > r ol-zawodna lucjyejr r.i na UoZWOITNir.SlK, LETNIA CUOKOUK i KOLKĘ. Cen* 261 60c. i gKHSZEL •' — -kj t pierwszym [< znakiem ijSUCHOT S lub jakirjbadi * iuuej r. choroby i*łuc. ;jSEvEBY \ BALSA 31 na PŁUCA ^wyleczy każdy < kaszel, krup, * zaziębieni , i j chrypkę i t.d. ijcena 25 i f Oc. ^ *** ĄA 0f* 04\ ^ 0? SEVERY proszek > na ból głowy i ] neuralgię i Jest zawsze p«- j nneni, akutocz- : nein i dobrom * lekarstwem. Zu- i wszeoupomoga. ' Cto*35c. TocHą 27c. SERCE 4 PODLEGA Mcmi OHO- 1 KODOM. CZIATO PUKKAZ- , PIECVXtn. i SETERY LELAR8TW# i HA SERCE A oływlt i wTmarnli musi- J kuły Kmo»e 1 n«-rwy. Jest : lo najtrpsze lrkantwo Ba J w»djr kcruowe. j C*nal/'0. -j SEVERY PLASTER GOJĄCY leczy miejscowy Reuma tyzm, usuwa bóle z piersi, krzyża i muszkułów. Cena 35c. Pocztą 37c. MOC CIAŁjl. zależy od trawienia. SEVERY Żołądkowy Bitterg ułatwia trawienia, utrzymuje olało w zdrowym klanie i zapoblu^a makryL Cena GOc. i $1.00. NA SPKZEDAZ WE WSZYSTKICH APTEKACH |V*PMrutł aJeaUw M «upttkk kaioiladi Wszelkie Prace Drukarskie » t T i i i i i WYKONYWA. 9ZTBKO akuratnie i tanio Drukarnia! Zgody J*J*| ioa-104 W. Dtvłsion St., Chicago. A MIAN0WICI3 ^ _ ■ SIAŻKI. KON^TYTrcTE. KARTY WIZYTOWE I RTETd POWE, ZAPROSZENIA. PROGRAMY KAUIWK I KOM ŁH TOWE. APlsZE. PAMFI.ETY, TAHEI.E, < YRKTRAIIZK. AfeYONACYK. KWITY KASOWE, NAOMiWKI ItO LISTÓW I KOPERT, ETC... WCISK*/! CL£Q4Ntkl * l t i f 102-104 W. DlYlSlon St.