Newspaper Page Text
„ZBfiOr ORfiflNZ.H.P. u YCUODZI w KA2DY CZWARTEK . u.ini.iu Ł> om lUUKSi/AI ii tbi ofT.chil orpiD of tht Polish National AUUnca. U. I.I.l s. Barszczewski. Edttar, Ofioa: 102 -104 Wut DUiaiaa Btraat CHICAGO, 1LLIB0IS AU hiMinwii romraunlratlona ■hall be mInmI : The Poliah Weekly „Zgoda*’. UW 101 W. DlrUloo at., Chicago. Ula AU roTnmunlrmtioo* to the Polub N»t'l Alllaure r-hnll Iw uldrmead: T. M. HELINSKl, Oen*l Secratary, W4-IW W. DiyUiod »t.. Chicago, UU. Iiok 19. Hltiro Z ara Centr 7. N I* m'*fc i *ig » domu »li*ryui u.u HW-lut W Ui»l tlou >t. Chicagu, tu. W,fr*lll. M»tv w apniwneh adm>n ią^n oiax k«>Mf |«>t Ot-tit ye ilu /. t irąduOulr iiaiti) |.txr*,UCpod aut# T M HELINSKl. IW 1^ W. DnrUlou at . Chmaro, III* 1'r/ekacy bankowe, pocalow* i ple blguze trar-ytnC nalety pod ..are*eui H. MAJEWSKI. 102-104 W. DIyUIod at.. Chlrago. III*. Kore*pom>ncy* dotycząc* Kedakcyi „Zgody prraaytaf oale*v pod atlr S BARSZCZEWSKI. 102-104 W. Di-.Uloo at.. Chicago. III* Warrlkl. ra* H*t\ w apraw.i b ado i ntMracy )iiw-Ii ..Zgody '. „gbiearn iio b t itikai»k><h i.ab-ry adiiaowal Co arkt.-lar.it ..Zgody' . J 0LBINSKI. lU-liMW Uni.loa n. Chicago. III. ^0. (No. il Wydania dla niewiast). ORGAN ZWIĄZKU NARODOWEGO POLSKIEGO W STANACH ZJEDNOCZONYCH PÓŁNOCNEJ AMERYKI. Chicago, 111.. Czwartek dnia H-go Listopada 1900 roku. THE WEEKLY “ZGODA Co i jak czytać. (Dokończenie.) Nie tyle chodzi o to, co sic czyta, ile o to, aby co się czy ta, czytać dobrze. Nie prze czę, że jest mnóst wo książek złych. bezużytecznych lub szkodliwych, których czytać nie warto, bo byłoby to stratą czasu. Słusznie ostrzegają nas przeciw złym książkom, i złe mi są istotnie te, które za ta kie uchodzą. Lecz niobez piecznemi są nietylko schle biające grzesznym skłonnoś ciom i popędom, ale jeszcze i te, które rzeczom płaskim na dają pozór wzniosły, lub te, które szerzą poglądy spaczo no. Szkodliwemi są również książki nudne. Nudne dzieła naukowo czynią uszczerbek wiedzy, bo odstręczają od niej I dzieła historyczne bywa ją strasznie nudne. Wielu u waza sobie za obowiązek je czytać, ale szkoda tracić na nie czasu, szkoda łamać sobie zęby na takiej twardej stra wie; opłaci się to jedynie lu dziom fachowym, którzy szu kają objaśnień i wskazówek, liistorja powinna być i jest ciekawą, bo przecież chętniej dowiadujemy się o dziejach ludzi prawdziwych, niż wy myślonych, choćby nawet za pierwowzór służyli im praw dziwi. Ale historycy ułatwia ją sobie zadanie, przedstawia jąc wypadki, bez-wnikania w charaktery osób działających. Pew nego wieczoru, będąc w mieście uniwersyteckicm, sie działem obok profesora his torji, który mi opowiadał, że pracuje nad dziejami Botli wella, dzikiego Szkota, ko chanka i męża Marji Stuart, , mordercy Darnleya. — Trudno panu zapewne wniknąć w jego uczucia? — zagadnąłem. — Jo zgoła niepotrzebne; mara przecie źródła — odpo wiedział. Te słowa przychodzą rai nieraz na myśl, gdy czytam dzieła historyczne. Nie brak nie im źródeł, tylko iskry ży cia. Porównajmy takio książ ki z dziełami, jak „Historja rzymska” Mommsona, „Crom? welP Carlyla, „ilistorja Fran cji” Michelcta. Ale pytanie: Co mamy czy tać? prowadzi do drugiego: — •lak mamy czyta/' i Młode dziewczyny szukają w książkach... niebie. Najchęt niej czytują takie, w których mogą znaleźć przygody i uczu cia, podobne do własnych. Ale zrozumienie książki nie polega na tern, by siebie w niej widzieć, lecz aby zrozumieć to, co autor chciał w niej wy razić.. Przez książkę zagląda my do duszy autora, a gdy nas zainteresuje, to pragnie my przeczytać coś jeszcze z jego utworów. Domyślamy się, i*' istnieje pewien zwią zek pomiędzy dziełami, które napisał, a czytując je w tym związku, rozumiemy lepiej i dzieła i twórcę. Weźmy* nap. tragedję Ibsena „Upiór”, (idy się ta rzecz pojawiła, uznano ją prawie jednogłośnio za u twór szkodliwy — nikt kupo wać go nie chciał. Po roku ukazało się następnie dzieło Ibsena: „Wróg ludu”. W tym dramacie małomias teczkowy doktor jest prześla dowany, bo twierdzi, że woda w mieście jest zakażona. Za miast wodę oczyścić, miesz kańcy dokuczają lekarzowi, jak gdyby ou miasto zakażał. Sztuka była jakby alegorją, skargą na przyjęcie, jakiego doznał „Upiór”; toteż „Wro ga ludu” widzimy w itinem świetle, gdy znamy „Upiór”. Przypomnijmy sobie nacisk, położony w tej sztuce na niesprawiedliwość większości wobec jednostki, odstającej od gromady. Ostatnie słowa brzmią: „Ten je«<t najpotęż niejszym wśród ludzi, kto stoi Ta myśl nie była now:j czy telnikom skandynawskim. Wyrażali ją z wielką siłą myś liciele północni; to też czytel nik mógł w tem dojrzeć ścis ły związek pomiędzy literatu rą norweską a duńską, prąd myślowy pomiędzy jednym krajem a drugim. Czytając u ważnio, po za książką widzi my autora, a po za nim wpły wy, które na niego działają i wpływ, który on sam wywie ra. Ale taki sposób czytania nie jest dostępny dla każdego. Tak czytają jedynie osoby z pewnem przy gotowaniem k ry ty cznem. Wszyscy jednak mogą i powinni tak czytywać, aby z książki wydobyć cały morał, w niej zawarty. Powiedziałem już: nie trze ba przypuszczać, że nas czy tanie udoskonali; nie można wymagać od autora, by nas poprawiał za pomocą mora łów. Lecz powinniśmy tak czytać, aby wyciągnąć wszyst ko dobre, w danej książce za warte. Jeśli potrafimy czytać tak, że sobie przyswajamy to, cóś my przeczytali, wówczas w rozwoju wydarzeń widzimy nietylko jak było i dlaczego tak było—rozumiemy, jak być mogło, odnajdujemy punkt ciężkości danych dziejów. — I) lacie jo czytać po toin niłmy7. — Aby rozszerzać nasze po glądy, aby rozwijać nasz j in dywidualność. — Co czytać powinniAmy? — Książki, które nas zaj mują. Te książki, jako odpo wiadające naszemu usposo bieniu, są dla nas dobremi. Ktoś w mojej obecności py tał przyjaciela: Jakie wolisz książki: romantyczne, naturu listyczne, czy też symbolis tyczne? — Książki dobre—brzmia ła odpowiedz.— Znajduję ją wyborną, bo niema nic niedo rzeczniejszego, jak trzymać się rubryk. Dobrą dla mnie jest ta książka, która mnie rozwi ja. — Jak mamy takie książki czytać* — Naprzód—uważnie, po wtóre — krytycznie — o ile możności tak, aby sobie przy swajać morał, wynikający z wypadków przedstawionych. Wówczas jedna pojedyncza książką może nam otworzyć świat cały, może nas zapoznać z odłamkiem ludzkiej natury, w której odnajdujemy nietyl ko własną, lecz niezmienne prawa wszechnatury. Możemy nadto, czytając u ważnie, odnieść korzyść mo ralną przez to, że poznajemy, co należy robić, .a czego uni kać potrzeba. MIEJMY NADZIEJĘ! Miejmy nadzieję!... nie tę lichą, mar ną. Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera, Lecz tę niezłomną, która t&wi jak ziarno Przyszłyoh poświęceń w duszy boha tera. Miejmy nadzieję!.nie tę chciwą złudze/i, ślepego szczęścia płochą zalotnicę. Lecz tę, co w grobach czeka dnia przebudzeń, I przechowuje oręż i przyłbicę. Miejmy odwagę!.,, nie tę jednodnio wy Co w rozpaczliwem przedsięwzięciu pryska, Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową Nie da eię zepchnąć z swego stano wiska. Miejmy odwagę!.., nie tę tohnącą szałem, Która na oślep leci bez oręża, Lecz tę, co sama niezdobytym wa łem, Przeciwne losy stałością zwycięża. Miejmy pogardę dla wrzekomej sła wy I dla bezprawia potęgi zwodniozej, Lecz się nie strójmy w płaszcz mę czeństwa krwawy, I nie brząkajmy w łańcuch niewol niozy. Miejmy pogardę dla pychy zwvcięz kiej, I przyklaskiwać przemocy nie idź my! Ale nie wielbmy poniesionej klęski, 1 ze słabości swojej się nie szczyć my. Przestańmy własną pieścić się boleś cią, Przestańmy ciągłym lamentem się poić — Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, Mężom przystoi w milczeniu s:ę zbroić... Lecz nie przestajmy czcić świętośoi swoje, I przechowywać ideałów ozystość — Do nas należy dać im moc i zbroję. By z kraju marzeń przeszły w rze czywistość. A. Ahnvk. Przegrany Zakład. KnOTOOllWtl.A W JETIMTM AKCIK Zygmnnta Przybylskiego. ( Dokc fi ozenie.) SCENA V. Rawska — Mirji («ocht.dzą) Antoni Trsswaki («e kilka o^b). Trsswaki (w> głębi). Dalej! spie •syć fi' i bigatemi. Ta knfry o* zoaoiooe literami J. R. tu pozostaną. Mar ja (do Rcnukitj). Słyszysz! nia pojadziemy. Rawska. Pojadziemy. Marjs. Jakto, baa ruiayf Antoni (zWit 4 *14 do paA), Piąć minut upłynęło. Rawska (patrzy na zegarek). Na wet sześć, łaskawy panie. Antoni. Niestety, widzę, te tma szony jest m kapitulować. Rawska (s radeicią). Brawo! Antoni. Fatalna pomyłka, za któ rą panią najorpniej przepraszam. Marja. Zatem motemy jechać? A h to wybornie. Prsed ohwilą... sdawało mi się. te pan ohoeas zatrzy mać nasae knfry. Antoni. Tak, rzeosy zostaną dla zrobienia w nich powtórnej rewizji. Ale bą<Ji pani spokojna, najbliższym pooiągiem przywiezie je słutąoy pa ni. Rawska (zakł> pitann). Mój sła tąoy? Jakto i on ta zostanie? • Antoni. Tylko na dwie godziny... Marja (n. « ). O Boże! Rawska. Alet to niepodobna. Oa bardzo ohory, musi jeohać. Kałę ma zaraz rwać zęby. Antani. Bądi pani o niego spo kojną. Prsed ohwilą w bufecie tak smacznie i łakomo zajadał, że musi być już zdrów. Iławska (n. *). A to niegodai w;eo, tak go przestrzegałam! Antoni (’0(./a). Panie Traewaki, przyprowadź tego etniąoego s pod wiązaną twarzą. Trzewaki. Tego, oo tak jadł du , Ło - Natyohmiaat (oddala «i<). Kawaka (n »). Złapałam aią(p4.). Paaie, oboąo zakońjsyć to niemiłe dla naa obojga położenie, zgadzam •ią na pafiaki warunek. Antoni. Na jaki? Iławska. Poddają aią osobistej re wizji. Wskazałeś mi pan ten pokój ! — idą wiąo. Antoni.. O. to sbyteosne. Marja (n. «.). Biedna Jadwin:a. Iławska. Bo nareszcie — zgódź 1 my e'ą na jedno. Czego pan właśui wie cboess odemnie? Antoni (z ukłonem). Odjedzieaz pani najbliższym pooiągiem. Ktwska. Aby to nastąpić mogło, zatrzymujesz pan moje kufry i me go tłaiąoeg). Wolą poddać aią oso bistej rewizji. Chodźmy panie. SCENA VI. Iławska — Marja —Antoni—Trze w •ki — Jan. Jan (/ąez<|; z bólu). Oj, oj... nie wytrzymam... o jakie ja dojadą... o ja niezsosątliwyt Trzewski. To jakiś dziwny ból! Jak jadł, nie bolało go i był wesoły,. Jao. Oj, oj... rwie strasznie... Antoni. Panie Trzewski, pan u m:esz rwać ząby? Trzewaki. Ja? rwać ząby?.. panie naozelniku! Antoni. Trzeba mu tylko twarz odwinąć, i zaraz weź aią pan do ope raojł. Trzewaki (d s ). Cay on ma bsi ka? Jak tyją nikomu jednego sąba nie wyrwałem... Kawaka (tlanowcto). Panie, jed no słowo. . Antoni. Jestem na rozkazy pani. Rawska. Co pana interesuje mój służąoy? Mnie rewiduj, jestem goto wą. Antoni. A nie! Ja pani uwierzy tam na słowo. .I«*st ono dla mnie światem. Pani nietdolna byłabyś do kłamstwa i wjprowadaenia w pole ozłowieka, którj nigdy nio złego oi nie zrobił. Jeden raut oka wystar ozjł, abj panią ooenić jak na to za ałagojeas. Hawaka (zakłopotana) Paoie... Marja (d « ) Co ona teraz zrobi... Jan (jęcząc). Oj! rwie oora^bar dziej, prostą ja tnie pani. Rawska (zgniatana). Ach! prze start jąnseć, bo uasj bolą. Jan (d »). Tak? nie jąozeó — to nie; ras tak, drogi ras siak. Trsewsai (jakby odgadł) A, ro zumiem, ro/.umiem, panie naoseloi ko. Rwałem ząbj, rwałem. Chód! no tu, koohtnka. Daj ząbki. A wie le ioh mazi do wyrwaniaf Jan. O rany Bossie! Oni mi go« towi zdrowe sąbj powyrywać! Antoni. Daj pan pokój; o ile mi ■i$ sdaje, jut go boleć przestały! Jen (żałuje go u> rękę). Przeata ły, panie dobrodzieju, jut nie bolą (de) £}zy ja głupi dać rwać ząby? Kilka nie chciałaby mnie bez zę bów. Hiwaka (n a.). W istooie, nie wiem teraz jak postąpić (gł ). Ten człowiek jest zdrowy zapełaie. Jan Zdrowy jestem, jak Kasią kocham. Trsewski. Nawet ma twarz spuob n:ątą. Możesz ją pokazać? pokaż bozią. Jan. Kiedy bo nie wiem. Iławska. Ja sama zawiązałam ma twarz, wiąo i sama odwiątą — jeżeli w istooie jest mu lepiej. Chodź tu bliżej; zdejm chustką z twarzy nie godziwoze. Jan (zdejmując chustkę). Proszą jaśnie pani, ja jąozałem z oałych sił, ale tak mi sią jeść zacboiało, że nie migłem wytrzymać. Iławska. Dobrze już, dobrze — idź sobie. Jan (loeseł •) Chwała Bogn! teraz jestem zuch, a przedtem wszyscy:— o biedak, jak to oierpi... już też ta pani zawsze ooś wymyśli... Tczewski. Wiąo ząbów nie trzeba rwać? Jan. Nie panie, nie trzeba, jnż mnie nie bolą. Antoni. Pokazuje sią, że chustka pani ma dar szybkiego uleosanis; gdybym był tak śmiały i poprosił panią o podarowanie jej? Rawska. Dar za kosztowny. Wo lą panu ofiarować moją przyjaźć... A potem... (wyciągu z chustki zwój koronei). Oto koronki, tak troskli wie przez pana poszukiwane. Antoni. Wiedziałem, że pani sa ma je pokażesz. Marja. Kochana Jadzia, jesteś po konaną, Edward bądzie sią teraz n pominał o swoje prawa... Rawska. Jnż ja sobie z nim pora dzą. Jest hipokrytt, zdrajcą. Jestem przekonaną, że to jego sprawka (do ; Antoniego). Panie, oo ja mam teras j uczynić? . Antoni. Opłacić cło .. Iławska. A kara aa ueiłowacą kontrabandy? Antoni, fani sama pokazałaś ko ronki... Rtwska Jesteś pan sanadto łas kaw dla nas. Cbodi Marynia (wy chodzą). SCENA VII. (Wszyscy w chodią na scenę — wiel ki ruch — zbierają walizy, UómoJtci i t. d. Biberska. Bardso miły człowiek — ale to bardso. Klimoia. Mama go chwali, a mnie siy woale nie podoba. Biberska. Nie bąci/ dtieokiem, to porządny człowiek, zaraz to moż na poznać po minie i mas! być zdrów, bo, jadł, aż ma siy aszy trzy sły. Klimoia. Nie obsy, nie cbce! Biberska A kanarka kto ci przy niósł? a gila kto ci obiecał, ty gry maiafoo. Solióski. Acb! panno Klementy no, dlaezego pani n e clue do mnie mówić? Biberika. Grymasy, grymasy pa nieńskie, oio pan ot to nie swataj. Soliński. Pojutrze do pafistwa przyjadę a wizytą. Panie mnie przyjmą — prawda? Biberaka. Proszę, proszę; wtźoo pan tę torbę i tę waiiskę, a mote i klatkę pan wt/miess? Klimoiu, bierz asale i parasol! Soliński. Poswdl pani, wesmę •sale; ja chętnie i panią zaniósłbym na rękaob do wagonn. Klimoia. O saras! niby to ja taka lekka, jak się pana sdaje. Soli finki. Wesmę i parasol 1 pa raaolkę. Alb! panno Klementyno, jak pojutrze przyjadę do państwa ■ gilem, to pani ooi powiem... Modjńska (obiega ta nuj Gry ile mci). Aoh! pen mnie tak zagadał, • tu pooiąg uraz odejdzie... Musi my ipieszyć. Grjź'ewioz. Pani dobrodziejko! jsk B >ga kocham nie kądź tak o krotną; na wiosoe nie ma ani kopiej ki długu, dsieoi mają swoje, a ja — niech no mi się pani dobrze prsypa trzy, ja jestem zakonserwowany! Modyńska. Co też pan mówisz! tak nie można, musimy się bliżej po znać... możebym się zdecydowała (do po(łnfjncza). Prędzej, zabieraj rzeozy. Tylko pan przyjedź, to się jakoś da zrobić — ja nie jestem od tego. Gryźlewicz. Anioł — nie kobie ta. Dobowski. Cóż tu za hałas! jak to, już odjeżdżamy... ja jeszcze do brze nie wypooząłem. To możeby pani (do Modyfiskitj) i moje rzeczy zabrała? Modyóska. Obejdzie s‘ę.. S. liński. Panno Klementyno, podałbym pani ręką... ale mam obie zajęte. Czy tata pan! bardzo Baro wy? Klimcie. O bardzo. I nie labi gilów. Soliński. To ja przyjadę ze szpa kiem. Biberska. Nic się pan nie bój, tylko przyjeżdżaj kiedy zechcesz, tata robi — co mama każe; chodź pan, siądziesz z nami. Tego pana (icakazuje na Doboicstciego) nie puszczę do wagonu, nieoh sobie sia da z kim innym. Moiyfiska. Ma» pan wszystko? Zęby ozego nie zgubić? Gr)/lewici. Seroe zgubiłem — ale rączki pa u i aoałowaó muszę... o bie rąozki. Kolejowy. Państwo! pooi.^g odej* dzie wkrótce. Rawska {która * Mar]ą weszła z drzwi bocznych do Antoniego). Jeazoze ras pana przepraszam. Marja (Śmiejąc się). W każdym razie jesteś pan sprawcą szozęścia pewnego miłego i poczciwego czło wieka, kuzynka moja przegrała za kład i oboąo ire obcąo, musi przy spieszyć dzień ślubu. Będziesz pan błogosławionym przez niego. Rawska. O to jeszoze kwest ja! Użył podstępu, poczeka za to dłużej. Dobowaki. Aob pańatwo nie o pusicajoie mnie. Modjńska. Dajże mi pan święty spokój; każdy musijo sobie pamię tać (</. a.). Wolę przecież tego! B.berska. O, teras nie cboe na niego patrzeć, a przedtem go smaro wała, naoierała. Nieomyiiłam się, to pasażerka, goniąoa aa mężem. Złapała szlacboioa (J>nie]e s.ę głośno) ba, ha, ty! Dobowaki. Aob! pani, przestań się śmiać tak głośno, bo to denerwu je .. B berska. A to oo? cóż to, śmiać mi się nie wolno? patrsoie pańatwo... to dobre sobie. Klimoiul Klimoin! kochany panie Soliński chodżże pan s nami (dychać dzwonek). Pierw ssy dzwonek. O! jak to się wszyst ko zaraz rzuca na dobre m ejsoa — będę znown miała przeprawę s kon duktorem. Przeoież byle gdzie nie usiądę. Dov.owski. O mnie wasysoy za pomnieli. A przeoież zdawało mi się, że ta kobieta ma serce... Jan. Przysiądę się do Magdy, to mi będzie aaraz weselej! A nasza pani to zawsze figlów się trzyma. ( Wszyscy wychodzą ze sceny w największym nieładzie — słychać i nut lokomotywy ) O kobietach Ciekawy wypadek liMerji. W Norymberdze rozgrywał się tymi dniami następujący prooes: Pewna młoda dziewczyna wytoczyła jedne mu z mieszkańców Norymbergji proces O alimenta, gdy* on miał być ojcem jej dziecięcia, które przebywa obecnie w Preezburga, a która ona ozęato odwiedzała. Podozaa rozpra wjr okazało się, że dziewczyna Owa metylko że nigdy nie była w Presz burgu, ale też ani jej *ię nie śniło o macierzyństwie. Oddano ją więo pod obserwację lekarską, a równo cześnie wytoczono proces o oszust wo. Badanie lekarskie wykazało, że dziewczyna owa jest mortinistką i bisteryczką, w najwyższym stopniu. Charakterystycznem jest, że jedna strona jej ciała jest zupełnie nieozu łą. podczas gdy z drugiej strony ciała zbadać się daje nadzwyczajna wrażliwość. \\ takim stanie bisterji prawdopodobne było urojenie co do macierzyństwa, tcmbardziej, że przedtem już oskarżona ogłosiła swój własny nekrolog w gazetach. I wełniono ją więc z pod zarzutu o szustwa. Królowa Iżabciu hiszpańska ukończyła w i. m. lat i(). tidyby w r. 1868 nie została wydalona z kra ju i zmuszona zrzec się praw swoich [ do korony, byłaby dziś najdawniej panującą monarcliinią, albowiem wstąpiła na tron JU września 1833 r. hks-królowa mieszka przeważnie w 1 aryżu, otrzymuje apanaże w sumie <>00 tysięcy pesetów. Bardzo jest drażliwa na punkcie etykiety: od r. 1^88 przestała bywać w Nyphen burgu u rodzonej swojej córki, księżnej I.udwikowej Ferdynando wej bawarskiej, gdyż podczas poby tu tamże cesarza Wilhelma nie ucz czono należycie jednego z jej gran dów. Humanitarny sędzia. W Cba teau-1 biery (Francja) stanęła przed sądem dziewczyna, oskarżona o to, że nie wezwawszy pomocy akuszer ki przy porodzie, sprawiła, iż dziecię jej skutkiem upływu krwi umarło.— Sędzia skaza! ją na 16 fr. grzywny, z równoczesnem uwolnieniem jej od płacenia, z powodu niemożności ze brania takiej sumy.— W motywach wyroku powiedziano: „Jest obowiązkiem i prawem sę dziego /badać przed wydaniem wy roku bardzo dokładnie przyozyzy zbrodni. W obecnym zaś wypadku największą winę ponosi earuo społe czeństwo. Jak bowiem sama oskar żona wyznała, musiała ona ukrywać stan swój i powód, a to z obawy hańby i powszechnej pogardy, juka by na nią spaść mogła. Wogóle spo łeczeństwo nie chce uznać, że npadłe dziewczęta z chwilą gdy doznają bó lów macierzy oskich i pociech podno szą się przez to moralnie i gdyby nie było tej pogardy, to dziewczęta nie popełniałyby tak często zbrodni dzieciobójstwa. A więc społeczeń stwo, które pogardza niczamężnemi matkami, a zupełnie obojętnie odno si się do ich uwodzicieli, ponosi w tym wypadku znaczną część winy. A nadto dopóki kobieta nioma w społeczeństwie tych samych praw oo mężczyzna, nie może być ona tak o stro karaną, jak męzoy zbrodniarze”. Wszystko to, co prawda, rzeczy nie nowe, ale nowem jsst to, że słowa te wyszły z ust sędziego. Dzika kobieta. Majtkowie nie mieckiego okrętu „Hans Sogelmann" spotkali na wyspie Borneo dziką kobietę, która bardzo wyraźnie przy pomina małpę. Ciało jej zbliża się do postaoi goryla; twarz jej nato miast odpowiada typowi krajowców. Ta pół-kobieta, pół-zwierzę, o ile się zdaje, liozy około lat 20. Mieszka ła w pieczarze i posiada siły fizycz ne tak rozwinięte, że stawiała ener giczny opór sześcin tęgim maryna rzom. którzy z trudnością zdołali ję o jąć, a następnie przyodziać. Dziw ne to stworzenie zostało przywiezio* ne do Kurnpy. O ozt*m kobiety myślą’ Olpo wiedź na to dość trmlna, wię? pow ne pismo angielskie zabrało odpo wiedni materjał w drodze ankiety^ wśród czytelników i czytelniczek. Na podatawie tego matorjału, kobie ta myśli w czwartym roku tycia o oukierkaoh i słodyozaob, w siódmym o, ulubionej laloe, w trzynastym o miłym kuzynku, a w ośmnattym q