Newspaper Page Text
„ZGODA" flBMHZ.HP. WYCHODZI w KAŻDY CZWARTEK Btcro Ztn t'MU. Z.N.P. raiHki aią % domu wturjm p.n. 108 104 W. DDI »lon at. 1’bMfo, III. llftr w (prawach admla. ZwlaAu utai kutr»potiUcu< 7» do Zł ttądaCrbl; Daiefy praca.lat p««l adra T. M HKLIN8KI, lOS-int W. Dirlaloo •».. Chicago. lila. Przekazy bankowa, pocztowa i pta alądae prwfjW naloty pod adreaein: MAJE W8KI. 103 HM W. Dirlaion aC. Chicago, lila. Koraapondaortradotycząca Itedakey| .Zgody przeeytaf naloty j»od adr. B. BARSZCZEWSKI, 10B104 W. Dły-Ulon ac. Chicago, lila. Warclkin cap liatr w uprawach adn i nlatra. rjm eh „Zgody". ogloazrn i iv Ult crukaiak ch umiary adresować do ■ckioUr/a „Zgody": J. 0LBIN8KI. H2-J0I W DI\inon »t , Ch.rago. lila. ORGAN ZWIĄZKU NARODOWEGO POLSKIEGO W STANACH ZJEDNOCZONYCH PÓŁNOCNEJ AMERYKI. •THE WEEKLY “ZGON” APPIARINO BYKRT TBDUDAT ła tha offldal organ ot thd Folith Mational Allinnca. U.ŁI.Ł B. BARSZCZEWSKI, Editor, OMoai 103-104 Wast OiatatM CHICAGO, ILLI10IB 4 1! buainaa* be addraaaad: Th* Foliah Waakly „Zgoda*’. 103-104 W. Dirlaion at.. Chicago. IH* Ali rommuolcatlona to tha PoUah Nat*l A Ulano ahall ba addraaaad: | T. M. HEUMSKI, Oaa’1 BaaroUry, 108-104 W. Dirlaion at.. Chicago, Ula. V NO. 4*8. (No- I2 Wydania dla niewiast). Chicago, UL, Czwartek dnia 29-go Listopada 1900 roku. Bok 19. Pielęgnujmy pieśń polską! Dziś, gdy tak zewsząd biją gromy w nasz język, na szą narodowość, powinniśmy skarbów tych bronić wszel kiemi silami i godziwymi spo sobami. Sama nauka czyta nia i pisania polskiego w do mu nie wystarcza, trzeba pie lęgnować także pieśń pol ską. Ona to bowiem najłat wiej wszczepia miłość do ję zyka i narodowości w sercach młodzieży. Słusznie też na wołuje „Wiarus Bochumski” do pielęgnowania tej „ar ki przymierza’’ n&stępującemi słowy: Któryż naród może sie po szczycić n. p. tak pięknemi pieśniami kościclnemi, jak na ród polski? Żaden naród nie posiada tak pięknych pieśni do Matki Boskiej, jak nasze ,.Godzinki’’, rozpoczynające się od słów: „Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą!’’ Komuż ta śliczna pieśń nie przypomni lat dziecięcych, kiedy bawiąc się swobodnie u kolan matki, Wyśpiewywał swym dziecięcym głosikiem chwałę Boga Rodzicy, królo wej nieba i ziemi, królowej Polski? O, bracia, starajmy się, aby pieśń ta i tu na ob czyźnie nie posila w zapom nienie. Gdy więc czas jk> zwala, zgromadźmy w koło siebie dzieci nasze i śpiewaj my często „Godzinki”, bądź my i na obczyźnie czcicielami Marji, a Ona jak obroniła Czę stochowę od szweda, tak i nam wyjedna łaskę, abyśmy wiarę św. i narodowość naszą polską zachowali dla siebie i potomstwa naszego. Śpiewaj my w domu jak najczęściej także inne pieśni kościelne*, nasze śliczne pieśni kolendo we, nasze wzruszające pieśni postne, oraz głoszące chwałę zmartwychwstałego Zbawicie la pieśni wielkanocne. Wogó ł«: pielęgnujmy w aomu pol skim nasze wszystkie kościel* ne pieśni, a wtedy i dziatki zawsze z rodzicami je śpiewa jąc, nauczą się ich na pamięć i ukochają całem sercem. „Dalej nio powinniśmy też zapominać o naszych pieś niach narodowych, sławiących świetną przeszłość naszą na rodową, opisujących ciężką nasza dolę, nasze męczeństwo, jakie od przeszło wieku zno simy, a nie mniej zapowiada jących lepszą przyszłość naro dowi naszemu, wlewających w serca zbolałe i zwiątpiałe balsam nadziei, że do czasu potrwa tylko nasza niedola. O tak, bracia rodacy, śpiewaj my pieśni to jak najczęściej przy ognisku domowem i ucz my je śpiewać dzieci nasze. Mamy ich przecież tak wiele, a tak mała liczba znaną tylko jest szczeremu ogółowi. Nie tylko każdy polak, ale każde dziecko polskie powinno je umieć śpiewać. „A nasze piosenki ludowe, np. „Był Matysek”, „Polska dziewica”, „Tam na błoniu błyszczy kwiecie” i setki in nych, czy nie warte tego, abyśmy ich nie tylkc sami śpiewać nie zapomnieli, lecz przekazali je także dzieciom naszym? „Mając tak bogatą, niewy czerpaną skarbnicę pieśni, pie lęgnujmy je, czerpmy z nich wiarę w lepszą przyszłość, szu kajmy w nich ukojenia i siły do wytrwania w dzisiejszych ciężkich dla nas czasach. „W szkole dziś dziecko pieś ni polskiej nawet w ojczyźnie nie usłyszy, tam więc teraz tak samo, jak na obczyźnie wszystko zależy od rodziców. W domu polskim niech wiec swobodnie rozbrzmiewa pieśń polska i serca młodzieży niech zapału do gorącej miłości spra wy ojczystej. W pieśni wiel ka tkwi potęga, śpiew też szczególuie polacy, jak wogó le wszyscy słowianie, ukocha li nadewszystko. Pieśń nuci ła matka nad naszą kołyską, pieśnią pożegnają nas też krew ni i.przyjaciele, gdy do zim nej mogiły spuszczą śmiertel ne szczątki nasze. Ukochajmy więc gorąco na sze pieśni polskie! „O! piosenko promienista Narodowych uczuć brzmienie, W tobie iskra, jasna, czysta. Świętość, zapał i natchnienie! Z to)>ą dusza rajo prześni, Myśl błękity by objęła — O! nad wszystkie wielbię pieśni: „Jeszcze Polska nie zginęła!” MIESIĄC UMARŁYCH. Na Hożej roli. Wstał jasny księżyc z srebrzystem czołem I ziemię oł>jął św i et listem kołem, I cicho patrzy i błogo; Po ezystom niebie płynie powoli I blaski sieje po Jiożej roli; Udzie z żywych nie masz nikogo. Brzeziny na niej w srebrzystej bie li, Niby to duchy, niby anieli —■ Mogiłek płaczki i stróżu; Czarne krzyżyki chylą się k'zierai, Żółta dziewanna buja nad niemi, I trawy idą ku górze. Udzie zwiędłe zioła i mchy od wieczne, Błyszczą się rosy, jak łzy serdeczno Tego, co cierpi i kocha. Xa Bożej roli, między brze-iną, J*<»gwary dzisiaj i szepty płyną, Coś się tam skarży i szlocha... Aż nagle szmery ścichły. ustały: W miesięcznym, blasku zjawił się I cichy anioł cmentarza — I płynie smętny między mogiły T mocą swojej nieziemskiej siły Trumienne wieka odważa. I wstają duchy gromadą jasną, Płyną na wioskę popatrzeć własną, Na ciche łany i pola. W tych cliRta«’h nizkicłi *yli. ko chali, Te łany w krwawym pocie orali, Tu byłn twarda ich dola. Tej ziemi wszystkie oddali siły, Nie poskąpiła za to mogiły — Mogiły mają w swej ziemi. Za znój ich długi, za trud serdecz ny, Ona ich na sen kołysze wieczny I ona czuwa nad niemi. Zadusznych cieni płynie gromada. Niby mgła arebrna na poln spada I cichym szmerem się modli: Niech żywi mają noce spokojne, Chleb nie tak gorzki, dni nie tak znojne. Niech aię z nich żaden nie spodli... Niech już im roln chwastów nie rodri, Niech bujniej zboże ua polach wsc'.od~i I niechaj świeci im słońce!... W mgłach giną cienie — i tylko rosy Jak łzy się perlą, a na niebiosy Jutrzenki biedną już gońce. Smutno nam Boże! Smutno nam Boże! Żniwo jesieni l*o błotnem polu wicher w dal mie cie, Zachód się krwawą purpurą mieni, I coraz puściej, mroczniej na świę cie — Że tak się krwawo rumienią zorze, Smutno nam Boże! Smutno nam Boże! Posępnie, mgliście... Na stare próby z cichym szelestem Lecą powietrzem uwiędłe liście — To śmierć do żywych powiada: jes tem! Że w sercu wspomnień zatapia no że, Smutno nam Boże! Smutno nam Boże! Szmer idzie pluchy I w zmroku trwopę obudzą bladą— Po blotnem polu snują się duchy Jakąś posępną, tęskną gromadą... Że grób ich bólu nie koi możt^ Smutno nam Boże! Smutno nam Boże! Serc naszych bicie I naszych m)śli męczeńska praca Będzież posiewem na nowe życie? C'zy się w przestrzeni marnie za traca ? że odpowiedzi nikt dać nie 1110/.^ Smutno nam Boże! Smutno nam Boże! Nas. żywych ludzi, W lasnej niemocy troska przejada. Nadziei wiosna już nas nie łudzi: To jesień idzie, posępna blada... Że kwiat ostatni zwarzy nam może, Smutno nam Boże! Makja Markowska. Śluby Panieńskie CZYLI MAGNETYZM SERCA. kumnlja w & t kiach. wlrnifa, Aleksandra hr. Fredry. Rozom inłjZrzjrzna. bialosluu 4 af-kt tylko rząd/i: oraz kocha, oraz II| c q a* aiiłzl. ni« mlzlc rozum, ale gilzie a Ii'kt, tam wczyetka. And. lat. łrrdro. (Nhjf: Pani Dobrójska. I Gustaw. Aniela. | Albin. Klara. ,lan. Kadoet. Scena na wsi w domu pani I)o brójskiej. AKT I. (I>uży pokój — dwoje drzwi w ^łę I»i — trzecie tlr/wi po prawej stro ni.* sceny do pokojów |>ani Dobrój skiej, czwarte po lewej do pokoju Gustawa, okno. . Scena I. nym na miniona chodzi — potny w okno, potem mówi. ziewając). Czekaj mnie, nie śpij, powrócę o trzeciej. Piękna mi trzecia: słońce jak w dzień świeci, A mój pan drogi gnie solne pa role, Alłio z butelką... albo... No! jnż milczeć- woły. Scena II. •Tak, Rai>oxt. Radort (idąc ku drzwiom Gus tawa.) Śpi Gucio? •Ian. Czy śpi? — jak zabity pa nie. Raj»ort. Lubi spać hnltaj. •Ian. (zastępując oddrzwi) Niech że* pan nie chodzi. Raport. A to dlaczego. •Jan. Bo śpi. Radort. Nic nie szkodzi. •Jan. (zastępując) Będzie się gniewał. Radost. Nic mi się nie stanie. *Ian. Dopiero zasnął — ledwie pół godziny. Radost. Cóż w nocy robił? Jas, Nie spał. R \ dost. A z przyczyny ? Jas. Z przyczyny? — Zasłabł. Radost. (troskliwie) Zesłabł? Jan. (z westchnieniem) Niespo dzianie. R a dost. Cóż m u jest ? Jan. Co jest? — jakiś zawrót głowy.,. Radost. Hin! Jan. Wstręt do wody... Radost. Hm!... Jan. Pragnienie wina... Radost. Hm! proszę, proszę, wi»*czór jeszcze zdrowy! Jan. (wzruszając ramionami) Ha! słabość, panie, piorunem za czyna. Radost. (do siebie) Hm! wstręt, praguieuie! łim... hm... zawrót gło wy... Jan. Niechno się wyśpi, po po łudniu wstanie. Rad. Chciałem być w domu i tu z powrotem; lecz z taką rzeczą ani myśleć o tem. Jan. Owszem, jedź pan, jedź; ręczę, że za chwilę... Rad. A sen spokojny? Jan. (zastępując drogę) Lada co obudzi. Cicho, na Boga. Rad. Drzwi tylko uchylę. Jan. Ale drzwi skrzypią. Rad. \\ łasnemi oczyma... Jan. (odstępując) Ha! kiedy już tak! Niech się pan nie trudzi; Dar mo tam patrz*>ć — mego pana nie ma. i Rad. hienia? Jan. A niema. Rad. Gdzie jest? Jan. Stąd o milę. Rad. Jak? co? Jan. Pojechał. Rad. Dokąd? Jas. Do Lublina. Rad. Do Lu... Lu... Jan. (z ukłonem kończąc słowa) blina. Rad. Kiedy? Jan. Wczoraj. Rad. Po co? Jan. Nie wiem. Rad. Macież go! joż szaleć za czyna. Już, Bogn dzięki.— Jeździć, latać nocą... I czego stoisz? panie, zawrót głowy? Hm! wstręt do wo dy! co? — wina pragnienie? Jan. Stoję na warcie, muszę być gotowy otworzyć okno na pierwsze skinienie. Rad. Maco otworzyć? Jan. Dla mojego pana: Tędy wychodzi, tędy się i wchodzi. Rad. (załamując ręce) Przez o kna łazić śród jasnego rana! To warjata prawdziwie dowodzi, (iro nicznie) I kiedyż wróci na swoje wesele?. Jan. Jeśli mu wierzyć, miał o trzeciej wrócić. Rad. (do siebie) O, muszę, mu szę cugli mu przykrócić! O, czego nadto, tego i zawiele! (słychać pukanie u okna). Jan. (idąc do okna) Niechże pan łaje, l)o przybywa właśnie, (otwie ra okno.) Scena TIT. Ol RTAY (obrany do konia), Jan, Raikjst (w Kłębi). (łi HTAW (włażąc pn>T okno) To czas! — Niech ko piorun trzaśnie! Jan. Dobrze pan mówi; bo dajby ko trzasnął! Gtst. A co? śpią jeszcze? Jan. Ryłby sen nie lada! (łfKT. Trochęm się spóźnił. Jan. Mnie to jian powiela. Gi «t. Pewnie* nie doapał. Jan. Gdybym był choć zasnuł. GfST. (oddając pryt, czapkę, rę kawiczki i ocierając twarz) No, prawdę mówiąc, jak jestem na świecie, ' Jeszczem tak pięknie zęłami nie dzwonił: Wicher, deszcz, zimno... psa by nie wyKonił. Rad. A cielne wyKonił przecie. Scena IV. Radost, Gcstaw. OURT. A stryjaszek! (całując w rękę) J>zień dobry! Rad. (ozięble) Witamy z podró ży! Gust. Już wstałeś Rad. Jeszcześ nie spał? Gust. Dość- czasu. Rad. Dzień duży. Gust. ^ Dopiero świta. Rad. Świta, ale w twojej głowie. Ul'ST. Niech i tak będzie, niech świta na zdrowie, Byłe mnie kochał stryjaszek ko chany, Był mi zawsze zdrów, czerstwy i rumiany. Lecz cóż to? mars? mars? fe! precz z nim do licha! (zaglądając w oczy) No... proszę. . troszkę. — Niknie wyraz srogi. Czoło się równa, oko się uśmiecha, Otóż tak lubię, (ściskając go) mój stryjaszku drogi! Rad. (płaczliwie, zawsze dając przestrogi) Mój Gustawie, powiedz mi: chcesz, czy nie chcesz żony? Gust. Chcę, chcę, etryjaszku. Rad. Pewnie? Gust. Jestem jej spragniony— Rad. Takiżeto więc sposób wy szukałeś solne? Gust. Ja nic dotychczas nie wiem o sjwsobie. Rad. Te wycieczki przez okna, U* nocne wyprawy. Gust. I cóż? Rad. (zniecierpliwiony) Cóż! Panna! st. a, neruzom ciekawy. Co rnoję ]>annę obchodzić może. Kiedy, jak i gdzie ja się spać po łożę? Nie śpię — tem lepiej dla niej, bo na jawie Nie tylko jedna myśli moje bawię, I do niej wzdycham jak w dzień, tak i w nocy; Ale juk zasnę—jestże to w mej mo cy? Rai*ost (płaczliwie) Mój Gustawie!—Dla Boga. porzuć myśli płoche, I raz tylko, raz pierwszy zastanów się trochę. Kilka dni jesteś pośród tak godnej rodziny, I niema dnia jednego... gdzietam dnia!... godziny, Żebyś czegoś nie zbroił, aż się ser ce kraje. Pani Dobrójska sama opiekę ci daje; Nie idąc wzorem matek, co nos gó rą noszą, Kiedy w duszy o zięcia wszystkich Świętych proszą, Pnmiętnn twych rodziców i mojej przyjaźni, Swój zamiar wzglądem ciebie głosi bez liojnźni. Ale wszystko napróżno, daremnie się trudzi: Miejski panicz w wieśniakac h .in nych widzi ludzi; Swoich nudów nie kryje, grzecz ności nie sili, l chce (W- uczuć wartość każdej swojej chwili. Wrółx«l się tylko, mówią, pustej strzechy trzyma, Ale co w twojej głowie już i wróbla niema. Gustaw (ze szczerem zastano wieniem) Prawda, stryjaszku, zbyt szłuszne przc-strogi; Ach, ojcowskiemi strzeżesz mnie oczyma. (ściskając go) O, jesteś dla mnie skarb, przyjaciel drogi. Dzięki ci, dzięki za twoje prze strogi. Ripost (z rocznl<*niem ściskając go) Mój ty poczciwy, mój luby Gustawie! Gurt. Mój przyjacielu, mój ojcze kochany! Zobaczysz, jak się ogromnie po prawi* Byłem miał tylko powód do od miany. A teraz zgadnij, jaką dziś zał>awę... Rat>. O dla Boga! on swoje! otóż masz poprawę! Ach zmiłuj 6ię, uważaj, powiedz, czy to ładnie, Ze z domu pan zalotnik oknem się wykradnie. Aby noc całą Bóg nie wie gdzie trawić! Gust. Ależ stryjaszku, ja się muszę bawić. Rad. Bawić! Gust. A w prawdzie, w tym sza nownym domu, Gdzie nie ubliżam w niczem i ni komu, Żadnej dotychczas nie widzę za bawy. Rad. Idzież tu o zabawę, wrza wę nieustanną? Gust. Ależ o nudy idzie. Rad. Nudy z piękną panną! Gust. Nie będą nudy, jak się kochać będę. Rad. I kiedyż to nastąpi? Gust. Jak się z nią ożenię. Rad. Albo inaczej: jak na koszu siędę. Gust. Ba. ba, ba! jeszcze czego. Rad. I skąd pewność, że nie? Jestże to napisano, wyryto na nie bie. Ze Aniela koniecznie musi pójść za ciebie ? Gust. Pójdzie, pójdzie stry jaszku. Rad. Tylko bardzo proszę, Niech samochwalstwa od ciebie nie Gust. Do samochwałów któż tego policzy, Który rozsądnie zważa i powiada, Że gdzie dwie rodzin związku sobie życzy, Związku się w końcu spodziewać wypada? Rad. Prawda, jeśli Aniela choć trochę polubi. Gust. Bądź z łaski swojej spo kojny w tym względzie. Już ja ci ręczę, wszystko dobrze będzie. Rad. Nadto pewności i ta pew ność zgubi. Gust. Już śpuść się na innie... ale dość tych fraszek. Teraz, niech zgadnie kochuny stry jaszck... Rad. Pewnie, gdzie byłeś? (i ust. Gdziem bawił tak długo. Rad. Wymów już, wymów, bo cię djable dusi. Gust. Na miejskim balu byliś my przebrani. Rad, Na jakim ludu? Gust. Pod złotą papuga. Rad. W karczmie! Gust. Przebrani. Rad. O Boże! o Boże! Gust. Tego młodemu nikt pew nie nie zgani. Rad. (ironicznie) Pewnie po chwali ? no pocnwauc musi. Rad. Piękna mi szkoła! O 1’kt. Lepsza być nie może. Na małym awiecie, co się wielkim mieni, (bizie każdy trwożnie po ślizkiej przestrzeni, Jakby na szczudłach i w przyłbicy chodzi, Tam, czem są ludzie, niecliaj nikt nie t>ada. Ale gdzie człowiek mało pozór ceni, Przybranym kształtem nie chce i nie zwodzi. Odzie więcej wola, niż rozum nim włada, Tam cli wybij penzel, wzór stoi go towy. Rad. Otóż go macie! jest La Bruyere nowy. (płaczliwie) Guciu! dopieroś dziękował za radę. GUST. (nie słuchając) I co mi teraz przychodzi do głowy. Rad. Naprzykład? Gust. Jedźmy tam dzift. Rad. Ja z tobą? Gi*kt. Ty ze mną. Rad. Oszalał! Wcześniej wróci#*. Rad. (ironicznie) Tą drogą ta jemną. Gust. Jedziesz? Rad. Dajże mi pokój. GrsT. No, to sam pojadę. Rad. Guciu! dopioroś dziękował za radę. Gi st.(żałośnie)Luby stryjaszknt wkrótce się ożenię. ^ Rad- (‘1° siebie z zadziwieniem) No! i dlatego takie figle stroi. Gust. (jak wyżej, prosząc) Jut raz ostatni. Rad. Ja go nie odmienię, To rzecz daremna. Gtst. Nn kasztana wsiędę...! Rad. (przestraszony) O! na kasz tana! Gust. Przede dniem tn będę. Rad. Weź już moję doróżkę, a kasztan niech stoi. (do siebie) Jeszcze kark skręci z tego warjata. Gust. Dobrze stryjaszkn. Rad. I delję moję. Gust. J Dobrze stryjaszkn. Rad. W tej kurteczce lata, Jeszcze kataru u djaska dostanie. Gust. Dobrze stryjaszku, jak chcesz, tak się stanie. Ja zawsze mówię, święte rady twoje. Rad. Otóż masz, teraz powie, że to z mojej rady Przez okna łazi na nocne biesiady. Gust. Zatem radzisz wchodzió drzwiami? Kad. Gadajże tu z war jatami l Ja ci radzę pójść spać. Gurt. Spać? Raiv Bladyś, aż niemiło. Gust. Blady? — to dobrze, to nic nie zaszkodzi} Bladość niepokój miłośny dowodzi, Bladości prędzej niż słowom się wierzy. Pamiętasz przecie, jak to dobrze było Rano, nazajutrz po twojej wiecze* rzy? Rad. Mojej wieczerzy? Gust. To jest, mówiąc szczerze, Ja sam dawałem tę sławną wiecze. rzę, Ale stryjaszek potem długi płacił. Rad. Niestety! G ust. W calem na cerze nie stracił. „Teraz to kocha — rzecz niezaprze. ozona — Jak blady, slaby! — on z miłości skona —” Powiedz sam, wszakże prawda, tak mówiono. I gdybym nie był za nadto... Rai>. No, no. no, Niedość szaleje, jeszcz mnie powia* da! Teraz idź i śpij, taka moja rada. Ale mój Guciu, Guciuniu serdecz* ny. Staraj się zbliżyć, podobać Anieli, Gi kt. Dobrze stryjaszkti. Rai». Dla matki bądź fmpcmy, Gust. Dobrze stryjaszka. Rad. I na miłość Boga, Jeśli ci jeszcze moja przyjaźń droga, Nim się odezwiesz, pomyśl pierwiej nieco, Bo często słown jakby z worka lecą, Ale sensu w nich — no! — tego to tam niema. — A teraz idź spać, już mrugasz o czyma. Gust. Pójdę się przebrać. (ca łuje go w rękę) Rad. (całując go) Pamiętaj Gn stawie... Gust. Sam się zadziwisz, jak _ się dziś poprawię^ (odchodzi w lewe drzwi lioczne) Radoht (patrząc za nim ssrjo) Poprawię! zawsze jedno co godzina, Zadziwisz się! tak! (przechodząc nagle w uczucia) Kochany chłopczyna! (Ciąg dalszy nastąpi.)