Newspaper Page Text
**> WIKTOB BUBO. NĘDZNICY. :E= O "W IEŚĆ. (Ciąg dalszy.) Ateby mieć wyobraftenie o tej walce, należałoby przedsta wić sobie ogiefi podłożony pod stóg odwagi strasznej, i patrzeć na pożar. Nie była to bitwa, było to woątrae rozpalonego og niska; neta oddychały płomieniem; twarie były niezwykłe. Kształty ludskie zdawały sią tam niemożebne, walatąoy mienili sią jak płomienie i był to straszny widok, gdy ta salamandry chodziły i wraoały wśród dymu ozerwooego. Nie bądsiemy o pisywali soen, które nastąpiły i odbywały sią jednooześnie na in nych punktaoh, w tej krwawej wojnie. Jedynie epopea ma pra wo zająć dwanaśoie tysiąoy wierszy opisem bitwy. ' Rzekłbyś, te to piekło braminismu, najstraszniejsze ae siedmnastu otohłani, które Veda nazywa Lasem Mieozów. Walczyli człowiek na człowieka, na każdym kroku, na pis tolety, na pałasse, na piąśoie, s dala, s bliska, a góry, s dołu, ae wssąd, s dachu domu, z okien szynkowa!, s otworów piwnicy. Walcsyli jeden prseoiw sseiódsieeiąoiu. Nawpół sbursona fa cjata Koryntu była strassną. Okna possoserbione kartaozami, ■traoiły szyby i ramy i były tylko niekształtnymi otworami, za tkanymi brukiem. Boasuet zabity, Feuilly zabity, Cooifeyrao sabity, Joly zabity; Combęforre trzy razy pihuiąty w pierś bag netem, w obwili gdy podnosił zranionego żołnierza, nie miał osa Su spojrzeć w niebo i skonał. Marjusz sswsse walosąoy był tak poraniony, zwłaszosa w głową, te twarz znikała mu we krwi, jakby miał ją zakrytą ohustką czerwoną. Tylko Eajolras nie był raniony. Gdy wypadła mu broń, wyotągał rąką na prawo i lewo, a powstańcy podawali mu świę ty, nabity karabin. Teras miał tylko w rąk u kawałek z oatereob pałaszy; o jeden wiąoej, nil Franciszek 1. pod Marignan. łlomer powiada: „Diomedee dagi Axyla, syna Tbeuthraoiaa, mieszkańoa azozęśliwej Arieby; Earyales, eyn Mooyatesa, zabija Dreeoaa i Opheltioaa, Ksopa i tego Pedasnsa, którego najada A* barbarea pocięła od beznaganoego Buoolioua; Ulyeeae powala Pidyta i Peroosa; Aotilok Ablera; Polypaetes Aetyala; Polida* Otosa s Cyleooy; a Feacer Aretaooa. Megaotbiot umiera pod oioeami dzidy Euripyla. Agamemoon, król bohaterów po* wala Klatoaa, urodzonego w mieśo.e akalistsm, które omywa dźwięczna rzeka Satnoia”. W naszych starych poematach Espla dian rzuca się a drągiem od ognia na markiza olbrzyma a Swao* Wbore, który broni się kamionująo ryoerza wieżami, które wyry* Nasze starożytne fretki ścienne, ukazują nam dwóoh kaią* ląt; de Bretagne i de Bourboo, oznrojooyoh, uherbowanych i o* dzianych na wojnę, konno nderzająoyck na eiebie a aiekierą w dłoni, w żelaznyoh maskach, w Żelaznem obnwin, w żelaznych ręhawioaoh, jednego w gronostajach, drugiego w draperjaoh la* żurowych; kaięcia de Bretagne ze swoim lwem między dwoma rogami korony, kaięoia de Bourbon a olbrzymim kwiatem lilji na prayłbioy. Lecz ażeby byó wspaniałym, nie potrzeba noaió, jak Yzon, oznak kaiążęoyob, mieć w dłoni jak Ksplandian płomień *r»y. *lbo jak Phylea, ojoieo Po'ydamaaa, nosić dobrą zsroję a Ephyrn, dar króla Lapheta; dość oddać twa życie aa przekona* nie lub wierność. Oto mały żołniera naiwny, wosoraj jeezoze wieśniak a Limousin, który kręoi się z tasakiem o bokn około nianiek w Luksemburgu; oto młody student, blady, poobylony nad anatomioznym preparatem albo nad ksążką, młodzienieo go ląoy się nożyczkami, weźoie ioh obydwóch natobnijoie obowiąz kiem, postawoie naprzeoiw siebie na placu Boucberat albo w za ułku Planohe-Mibray, i niech jeden z niob walczy aa swój satan* dar a dragi aa twój ideał, i niech wyobrażają sobie obydwaj, że walosą za ojozyznę; walka będsia koloealaą; i oiefi jaki nozynią na to wielkie pole epiokie, gdaie się azamooe lndzkość, to daieo ko i ten karabin, wyrówna cieniowi, jaki riuoa Megaryon, król pełnej tygrysów Lyoji, gniotący p erś o pierś olbrzymiego Aja xa, równego bogom. Krok za krokiem. Gdy s żyjącyob dowódzców pozostali tylko Eojolras i Mar Jum na dwóch kofioach barykady, środek, którego tak długo bronili Courfeyrao, Joly, Bosauet, Feuilly i Combefjrre, tył po dał. Armata wprawdzie nie wybiła wyłomu do przejęcia, ale szeroko wyszozerbiła śr dek reduty, atozyt mor^ zaobwiał się i aa walił; szczątki osuwająo się na wewnątrz i na zewnątrz, utwo rayły po obu stronach rodzaj wału, łatwego do przejśoia. Ras jcozoae prsypussczony szturm, teraz sią udał. Ma&sa najeżona bagnetami, rzuciła sią skokiem gimoastyosnym i csoło kolumny ukazało się w dymie na szozyoie wyłomu Już było po barykadzie. Gromada broniąoa środka oofaęła się w nieładzie VV ówczas obudsiło się w niektórych ponure prsy wiązanie do życia. Wystawieni na strsały niechybne tysiąca karabinów, wielu nie ohoiało umierać. W takiej obwili instynkt sacbowaw osy wyje i zwierzę ukazuje się w człowieku. Pesyparoi sostali do sseśoiopiętrowego domu w głębi reduty. Dom ten mógł ich ooalić. Ale był zabarykadowany i zaryglowany od góry do do łu. Nimby wojsko linjowe weszło wewnątrs barykady, drzwi mogły się otworzyć i zamknąć, jedna obwiła była dostateczną, a drzwi tego domu otwarte nagle i ztras samknięte, były tyoiem dla tyoh srozpaozonyoh. Dostawszy się do tego domu, można było uoieo na inoe ulice. Zaosęli stukać do tyoh drzwi kolba mi, nogami, wołająo, krsyoząo, błagając, załamując ręoe. Nikt oie otworzył. Tylko z okienka trzeciego piętra patrsjła na niob głowa niebossozyka. Al« Kajolras, Marjusz i siedmio lub oimio innych nooiło się Im o* pomoc; Kajolras zawołał os tołoierzy:— Aoi kroku os prs<Vll • ponieważ ofioer nie osłuobsł, Kojelraz zabił go. Był lera* teras w wewnętrznem podwórka reduty, oparty o dom Ko ryntu s pałaszem w jadnem ręko, dubeltówką w drągiem i ta gród sił oblegającym drogę do styokowoi. Zawołał oa zrozpa osooyob: — Maoia to drswi otwarte!— I tasłaniająo własoem olałem, sam jeden atawiająo csoło bataljooowi, pri«putoił lob sa sobą. Wssysoy nucili się do drswi Kojolras wywijająo młyfloa dubeltówką jak kijem, odbijał bagnety dokoła siebie i wssedł ostatol. Nastała strassna chwila; żołnierze dnieli wejłó, po wstaftoy cboieli aamknąć. Zatrzaśnięto drzwi z taką gwałtowno loią. te jednemu iołniersowi, który się iob oobwyoił, odcięto paloe u ręki. Marjost pozostał sswnątrs. Wystrzał karabinowy ałamał mu obojoayk; ozuł te obwieje się 1 opada. W obwili gdy zamy kał oosy, doznał wstrsąfoleoia jakby go chwytały .silna ręce, omdlewając wspomniał ras oetstni o Cozsoie I pomyślał: — Dostałem się de niewoli. Będę rosetrzelsny! Knjolraa nie widsąo Marjussa pemiędty zbiegłymi do esya kowni, to samo o nim myAlał. Ale w tej obwili kaftdy miał le * lwie osas pamiętać o własnej imierol. Kajolras zaryglował i za barykadował drzwi, do któryeb wioiekli dobijali się Żołnierze tolbami e aa peny toporami. Oblegający zebrali się wszysoy pod irtwiami. Zsosynało się oblęftenie ssyakowni. I . iłaUrie, wysnać trzeba, byli rozgniewani. Rozdrałolis ich śmi«ró sierisnta artylerji a pciytem, co jeet strassniejszem, mó wili między sobą, te powstafioy pastwili sią nad raooymt i te w ■zyskowni Ulał trup tołoiersa bes głowy. Takie fatalne pogłos ki zwykle towarsyszą wojnom domowym; podobna fałssywa po sprawiła pćiaiej katastrofą na nliey Tranenosain. Gdy drzwi zostały zabarykadowane, Kajolras rzekł do towarzyszy: — Drogo sprzedajmy tycie! Potem zbliżył aią do stołu, na którym lelsli Mabsof i Gav rooba. Widziano pod osaroem snknem dwie postacie sztywne, jedną wiąkssą, dragą mniejszą, ł dwie twarze rysowały sią nie eyniais pod zimnomi fał lami oałunu. Z pod śmiertelnego na kryoia zwieszała sią ku ziemi rąka starca. Eajolras schylił sią i pocałował tą rąką szanowaą, jak wozoraj całował czoło. Były to dwa jedyne pooałnnki, jakie dał w tyoin. Skróćmy opowiadanie. Barykada walczyła jak brama te bańaka; szynkownia jak dom Saragossy. ,Tego rodzaju opór jest osobliwszym. Nismoźeboe tam przebaczenie, soi perlamento wsoie. Katdy ohoe umierać byle sabijaŁ Gdy Suoh-t mówi: Poddajoie sią! Palafox odpowiada: Po wojnie na armaty, wojna na notę! Nio nie brakowało przy wziąolu szturmem ssynkowm Iluoheloup; ani kamieni spadających gradem s okien i dachu na oblegająoyok i przyprowadzonych do rozpaozy toła ersy, których smiatdżały, ani wystrzałów z otworów z piwnioy i poddaszy, ani wśoiekłośoi ataku, ani szału obrony, ani nakonieo gdy drzwi u stąpiły, wściekłego znąoania sią nad swyoiątonymi. Oolegający oisoąc zię tłumnie do ssynkowni, z nogami zaplątane mi w osąioi drzwi wyłamsnyob i rzuconych na siemią, nie aastali tam nikogo. Schedy odoiąte toporami Ulały na środku, kilku rannyoh dego r7wt^°» ktokolwiek tył jeszcze, sohronił sią na pierwsse piątro i ztamtąd przez otwór w suficie, miotano straszny egiefi as obie 8*jk07°k. Były to ostatnie ładunki. Gdy jut oi grcźai kona jąoy nie mieli ani prochu, ani kul, katdy porwał po dwie butelek które zarhował Kcjolras i niemi stawiał ozoło oblegająoym. By ły to butelki s witryolem. Opowiadamy jak zassły te straszne rzeczy rtezi. O tlegaoy, niestety, nie przebiera w broni. Ogiei gregorjafiski nie zbafibił Archimedeaa, ani smoła wrjąos Bzy ar ,da. Wszelka woja* sieje postrach, nie ma tam oo wybierać. Strzały oblegająoyoh oboó s dcłu do góry i oboó niewygodne, były i a bójcie. Wkrótoe brzegi otworu otoosooe zostały głowa mi poległyob, s któryoh ioiekały ozerwone dymiąoe strumienie. Wrzawa była nie do opisania; dym zamknięty i paląay zaoiem niał izbę i otaozał nocą tę walkę. Słów braknie do opisania zgro zy, dossłej do ostatniego stopnia. W tej waloe piekielnej, ju* nie ludzie, nie olbrzymy pasowali się z sobą Podoboiejsze to było do Miltona i Din ta, niż do Homera. Szatani napastowali, widma stawiały opór. Było to bohaterstwo potworne. Orest naczczo, Pylade* pijany. Nakonieo z pomooą drabinki, wspiąwszy się na szczątkach schodów, osepiająo Iciaoy i pułapu, rąbiąo ostatnich, którsy sta wili opór w otworze ze dwudziestu oblegająoyoh żołnierzy i gwudiiwów narodowych i muoioypalnych, osspeoeni ranami na twarzy, oślepieni krwią, wśoiekli i dzicy, wdarli się do sali na pierwszem piętrse. Tam ozekał ioh tylno jeden ozłowiek, lin jolrat. Bez ładunku, bez szabli, trzymał tylko w ręku lufę od dubeltówki, której kolbę strzaskał na głowie tyob, oo wobodzili. Zagrodził się bilardem od oblegająoyoh, oofoął w róg sali, i tu se spojrzeniem dumnem, wyniosłem osołem, i kawałkiem broni w pięioiaoh, był jeszcze tak straszny, że nie śmiano się zbliżyć. Ja kiś głos zawołał. — To dowódzoa. On to zabił artylerzystę. Kiedy tam sta nął, więo dobrze. Rozstrzelajmy go na miejeou. — Rozstrzelajcie! — rzekł Kojolras. 1 rzuoiwszy na ziemię lufę dubeltówki, założył ręoe i pierś nadstawił. Widok mężnie przyjmowanej śmierci zawsze wzrusza Indci. Gdy Eojolras założył ręce agadaająo się na śmierć, umilkła wśoiekła wraawa w sali i odmęt aciszył aię nagle a uroczystością grobową. Zdawało aię, że wpływ Kajolrasa bezbronnego i nie ruobomego, oiążył na tym tłnmie, i tylko apokojna powaga tego młodzieńca bez ran, świetnego, krwawego, saohwyoająeego, i o bojętoego, jakby oioa z ręki ludzkiej dosięgnąć go nie mógł, zmuszała zabijać go z uszanowaniem. 1’iękność jego, w tej obwili poiwyiazona damą, jaśniała w oałym blasku, jakby nie mógł być ani znużonym, nie tylko ran nym; po atraaznych dwudziestu czterech godsinaoh, miał lica ru miaoe i usta koralowe. O nim to zapewne jeden ze świadków mówił przed sądem wojennym: „Był tam powstaniec, którego nazywano Apolinem**. Gwardzista narodowy, który osiował do hajolrata, spuścił broń mów ąo: „Ziaje mi aię, że mim zastrze li' kwiat , Iiwuoastu ludzi stanęło plutonem w przeoiwoym końou sali i milcząc nabijali karabiny. Potem sierżant zawołał: Cali Oficer aię wmięszał. ~ Zaczekajcie! — I obróoiwizy się do Kajolraaa rzekł: _ Zawiązać panu oozy? — Niet — Więo to w iatooie pan zabiłeś sierżanta artylerji? — Jat Od kilka chwil Grantsire aię rosbudził. Grantaire, jak sobie przypominaoie, spał od wczoraj w sali szynkowej na górze, siedząc na krześle i oparty na atole. Był on w osłem znaczeniu tego wyrazu pijany jak bela. Szkaradna mię azanina piołunówki i alkoholu wprawiła go w letarg. Stolik j#. go był mały, nieprzydatny dla barykady, więc zostawiono go w pokoju. Leżał o ągle w jednej postawie, piersią powalony na stół i > głową opartą na rękach, otoczony szklankami, butelkami 1 kwartami. Spał gnąbiąoym snem odrętwiałego niedżwiedtia 1 oasyooaej pijawki Nic go nie rosbudsiło, ani kartaose wpada jąc* do '*b7» •traszoa wrzawa ssturmu. Niekiedy tylko chra paniem odpowiedsiał na wystrsał armatni. Zdawał się osekać a« kula oezosędsi mu fatygi obudzenia się. Kilka trupów leżało dokoła niego i na perwssy rsut oka nio go nie odróżniało od tyoh głębokich śpioobów śmierci. Wrzawa nie budzi pijanego. al* go budzi milczenie. Niarat jot sauwaiono tę osobliwość. Walenie się wasystkiego dokoła Graotaire usypiało go tylko, rumowisko ogólne kołyaało go do głębszego sou. Nagłe milczenie, jakie szpanowało wobeo goto wego przyjąć śmierć Kojolraea, watraąsoąło ten een ołowiany. Zupełnie Uk tamo, jakby owałojąoy powóz nagle aią zatrzymał uśpieni w nim aią budzą. Graetaire zarwał aią. wyciągnął rąoe, praetarł aobie ooay, apojraał, siewnął i aro-umiał. Wytrzeźwione pijaństwo podobne jest do rosdartej saałony. Widzisz odraza jednym rzutem oka waayatko oo osłaniała. Na gle waaystko wraca do pamiąol 1 pijak nie wiedząoy o niozem z tego oo aią atało od dwadaiaata oatereoh godsio, ledwie otworzył oozy, jot wie o wssyatkiem Myśli wraoają mu a nagłą jaaeoś eią 1 niby łuska z des spada mgła pijaństwa s mózgu i uatąpuje misjsoa jasnemu pcjąoiu rseozywistośoi. Żołnierze nie spostrzegli Grantairs, który siedział w drogim końcu jakby sakryty bilardem, sisrtant sabierał aią powtórsyć komendą: eell gdy eagle nsłyazał obok siebie silny głoo woła iw? Nitoh kyja rzse*poapolit»: neletę de oi»j. Niezmierne światło cełsj walki, której ni* był świadkiem, ukauło się w błyszozącem spojrzenia przeobietonego pijaka. Powtórsył: „Niech tyją rzeczpospolita!" prsestedł salę pewnym krokiem i itaoął obok £ajolraaa. — Zabijcie oaa obydwóch razem! — rzekł. 1 obreoająo się do K ijolraaa, dodał łagodnie:— Wszak poswalasz. K. ljolraa śoianął mu rękę z uśmiechem. I tmiech był jeszcze na jego uaiach, gdy rosległy aię wy •*rwł7- tiojolraa przeszyty o4<nia kulami poaoetał oparty o ioia “*» jakby kule go przybiły. Tylko pochylił głowę. Graotaire zdruzgotany, powalił się u nóg jego. W kilka ohwil potem kołnierze wyrzucili ostatnioh powataó oów, którzy się schronili na górne piętra domu. Po przez kratę drewn.łcą strzelano aa atryeb. Walczono na wierzeba domn. Wyrzucano oiała pn*z okna, niektórych jeazoze tyjących. Dwóch wolty karów, gdy ohoiało podnieść strzaskany omnibaa, padło tropem od atrzałów dubeltówki, wymieraonych s poddasza. Strą oony stamtąd osłowiek w blazie, s ostrzem bagnetu we wnętrz ooloiaoh konał na ziemi. 2>łniers i powstaniec staezsli się ra zem po pochyłości dachu, i nie chcieli aie pościć, i apedali w tym dzikim ofcieku. Podobna walka w piwnicy. Krzyki, strzały, aapaay. Potem milozeoie. Barykada została wziętą. Żołnierze poczęli poszukiwać w domach sąaiedniob i śoiiraó sbiegów. R Więzień. Marjusz w istocie był wi^aiem. Wi<* liem Jana Veljean. Iłęka, która cbwyoiła a tyła w chwili gdy upadał, i którą ozał omdlewając, była ręką Jana Valjeao. Jan \ aljeau nie brał ładnego uJaiału w walce z wyjątkiem, te zię narażał. G lyby nie on, w ostatniej godzinie konania ba rykady, niktby oia pomyślał o rannych Ol, wszędy jak opatrz nośó obeony podczas rzazi, podnosił upadających i sznióałazy do zby dolnej, opatrywał. W przerwach, naprawiał barykadę Ale ani razu nie podniósł ręki do ataku, a nawet do własnej obrony. 4iicsaf i pomagał. Zresztą ledwie był kilka razy draftjięty. Ko le go nie obo!%ły. Jeżeli m/i. szmobójttw* łączył* się s jego marzeniami, gdy woh »dził do teg » grobo, w takim razie się za wiódł. Wątpimy jednak by on, człowiek relgijay, myślał o sa mobójstwie. W gąatej mgl » walki Jan Valjeao zdawał się nie widzieć Marjnzza, a jednak nie zpusiosał go t oosó*. G ly strzał kara binowy obalił Mzrjisst, Jan V*ljean ekoozył z szybkością ty PJ®*1 rsnoił s*.ę na oirg i jak na łop i uniósł. Ntzało^ta strass oł w tej obwili skupioną była około Kajoirasa i drzwi szynków ni; nikt nie widział, jaz Jan Valjean, unosząc na rąkarh omdlałe go Mzrjuisa, przeszedł n'ebrokowaną ozęlć barykady i zniknął za węglem domu Koryntu. Przy pominą o e sobie ten róg, który tworzył rodzaj przyląd ka na nlioy; zasłaniał od kol i kartaozy i od lodzkiob spojrzeć kilka stóp kwdaratowyoh ziemi. B/w* w osasie pożaru izba, któ rej pożar nie zajmuje a podczas najgwałtowniejszej burzy morskiej jaki kąoik spokojny wśród skał podwodnyob. W tern to sagięoin wewnętrzne70 trnpesu barykady, akoneła Kpooioz. Ta zatrzy mał a:ę Jan Valjean, ostroźn.e złożył na ziemi Marjuzze, weparł się o mur i spojrzał dokoła Położenie było straszne. Na chwilę, na kilka minut najdłużej, ten kawałek moru był sohromeniem, ale jak wydostać s:ę a tego miejsoa rzezi? Przy pomniał tobie, w jakiej śmiertelnej trwodze był na ulioy Polon oeau przed ośmiu laty, i w jaki sposób aię wydobył; wówczas było to trudne, teras niepodobne Miał przed sobą nieubłagany, głuohy dom sseśoiop ętrowy, którego jednym miesskańoem zda wał s'ę być ów zmarły człowiek wiaząoy a okna. Po prawej ztro nie miał barykadę dość nizką, zamykająoą nlioę Petits Traande rie; przeskoczyć tę zawadę było rzeosą nie trndoą, ale w tyle aa oią starczał szpaler bagnetów. Wojsko bojowe «tało na ozataob w tyle barykady. Przejść barykadę, było to oozywiśeie narazić się oz ogiań plutonowy, każda głowa, któraby wysnoęła tię za mor barykady, byłaby oelsm dla sześćdziesięciu strzałów karabi oowyob. Po lewej atronie m ał pole bitwy, śmierć była w tyle moru. Co pociąć? Tylko ptak mógłby tę stąd wydobyć. A jednak należało sdeoydować aią natychmiast, wyualeść sposóo i otyć go taras. O kilka kroków od niego wrzała walka, atoaąioiam wazyaoy wśoiekle rauoili aią aa jeden punkt, do drswi aaynkowni; ale gdyby ohcć jednemu żołnieraowi prayasło do głowy obejść dona lub udertyć s bok a, wasyatkoby przepadło. Jan Valjean spojrzał na dom naprzeciwko, spojrzał na bary kadą obok, potem na ziemią, z gwałtownośoią ostatniego wysila nia; jakby cboiał prseświdrowaó ją ooayma. Tak wpatrająo aią, w tern konania, dottrzegł jakieś niewyraźna kas tał ty u nóg awo iob, jakby potągą wzroku dobył to, ozego pragnął. O kilka kro ków od a a da ujraał n stóp barykady nieubłaganie strzeżonej a zewnątrz, pod atosem kamieni, na wpół nkrytą kratą żelazną, la żącą poziomo. Ta krata słoźona a kilka prątów poprzeosnyeb, miała około dwóoh at5p kwadratowych. Osada braku, utrsymu jąoa tą kratą, była wyrwaną. Przez prąte żelazna widać było o twór oiemny, ooś podobnego do rury komina, lob cylindra sta dni. Jan \ aljaan rzuo.ł aią ka krsoie. Stara jago amiejątność aoiaotek, jak błyakawioa udersyła ma do głowy. Uaanąć braki, podnieść kratą, włożyć na swa ramiona Marjaass bezwładnego, jak oiało trupa, pomagając sobio łokciami i kolanami spuścić aią z tern brzemieniem w rodzaj stadni, ssoząieiem nie bardzo głą bokiej, pooiągnąć za sobą oiążaą kratą żelazną, na którą poruszo na braki znowa spadły, stanąć na graooie wyłożonym taflą ka mienną, trzy łokcie pod ziemią: wszystko lo dokonał jakby w gorączce, z silą olbrzyma i ssybkośoą orła: trwało to ladwie kil ka minut. Jan \ aijean był teras s Marjassem, ciągle o>epriytomnym, w jakimś długim korytarzu podziamoym. Ta, głąboka spokoj ność, zupełna cista, aoo. Wrócło mu wrażenie, jakiego niegdyś doświadosył doatawssy aią do klaestoru. Tylko dziś unosił a to bą nie Coaettą, lecz Marjcaza. Teraa saledwie dochodził go a góry samar niewyraźny strasznej wrzawy w aiyakowni, tatar mem zdobytej. KSIĘGA DRUGA. Błoto, lecz dusza. Młotka i jej nieapAdziaiiki. J»n Valjean znajdował aią w kanałaoh Paryż*. Jedno wiąoej podobieństwo Paryża do morsa. Narok może w jago śoioka zniknąć jak w ooeaoia. Praejśoie było gwałtowna. W samym środka miasta Jan Valjnan wyasadł a miasta i w jed nam mgnieniu oka — tyle tylko osaen, ile potrseba go było do podniaaiaoie pokrywy i samkoigoia jaj — przeesedł s jaeoego ima do sapełnej ołemooioi, s południe do północy, s wrsewy da oiaty, od boku piorunów do apokojo grobu i, prasa nagłą zmianą dałwoiejsaą jasaoae od tej, która zaaała na ulioy Polonosau, a oajwiążango niebeapieosańat wa do anpałoej pewności. Było to nagła wpadniąoio do piwnioy; snikniąoie w oiemnicy Paryża. O pa^olć ulicą, na której śmierć panowała aa wosyetkioh atron, i dottaó tią do rodaaja grobu, gdtia kryło aią żyoie, była to obwi* la dalwna. (Ciąg dalsty nastąpi.) P^araij ♦ 'g^lnimm poriaci rialnc t rijraęo*Io Bt>>touu. K' i»j W R^ssh wysyła na t«*j prz»» ptrjfni dwa pociągi sypialne dla tu rystów, które wychodzą z Ciucagn w poniedziałek i ezw.łrt“k o godz. W'^5 raoo, a przybywają do Jiastunu o 5.c0 po południu następnego dnia Podr^ioi do Ne"* Yorku mogą jo* cha-' tvos pociągiem ai Ho Rotter dum Jet., V gdzie pociąg przy bywa o 11 godzinie rano. u docliyJ/.i ło New Yorku o 8.15 po południu. | l>opłaca<‘ me potrzeba. Piszcie i za* mawiajcie miejsca. Tickot Ofłioe* ^ ó~ Adarue st., Chicago, 111. Czy sa cuda na świecie. Pytań.* to stawiają ludne, którzy, rzec można, cudownym sposobem ■oetali wyleczeni * rozlicznych ciężkich chorób. NIE BIŁY TO CUDA, LECZ TYLKO UMIEJĘTNOŚĆ! * Kto cierpi na jakakolwiek chorobę a chow się z niej wyleczyć i kto chce przewrócić sobie nadwerężone zdrowie, siłę i rzezkość, niechaj uwa żnie przeczyta tych kilka wierszy. CZY SŁYSZELIŚCIE JUŻ NIECO O PROFESORZE COLLINS? Zapraa de, że tak, ponieważ jego sława i glośue imię znano są w ca łym śniecie. ntudyował ou wlełe uietylko na slawnycu europejskich me dycznych urn w eraytetach, lees także i w Ameryce. Długie lata bawił o* iia doświadczeniach, a doskonalił się w lekarskiej umiejętności szybko, po nieważ przyroda obdarzyła go nadzwyczajną zdolnością, bystrym rosa inolu a nadto wielkim taleutem. Dziś jest profesor Collins sławnym na całym świecie a nie tylko zwy czajni ludzie udają się do niego o pomoc na wypadek choroby, ale i naj lepsi lekarze uciekają się do jr.cgo z prośbą o radę i wyświetlenie, jeżeli nie mogą zrozumieć jakiegoś przebiegu słabości, śmiało twierdzić można, że kogo on nie wyleczy, temu luż nikt u świecie nie przywróci zdrowia. Profesor Collins przewodniczy lekarzom w laboratoriom T®nl° *rfc**»y a aławny lekarz założył lekarski instytut pod imieniem „The Professor Collius New York Mcdical Institutc”, 140 West 34 nliea C IIaby lem *ilw,ei <pte«ayć z pomocą cierpiącej W instytucie tym zostało już tysiące a tjziące wyleczonych a miedzr tymi setki Słowiaków i Polaków. J J Z powodu braku miejsca podamy tu tylko niektóre krótkie li»ty. nsługujące na wzmiankę. I oungstown, O. 1 września, 1900. Panie Profesorze Coli: na'te! Pobyłam Panu swoją fotografie, abyś Pan zobaczył, te juz wyzdrt wiałem. Przez L łat znosiłem cho robę. Jeden lekarz utrzymywał t e mam jądra nie zdrowe, drugi, że mięśnie stwardnia ły, trzeci, żc pę cherz mam w nie porządku i tak d. Wielka sumę me niydzy wydałem aa kompanie lekar skie, a i długi czas byłem w szpita lu. Pan jednak odraza rozpoznałeś moja chorobę, a pańskie leki za dwa miesifce przywróciły mi zdrowie. Z bratnim szacunkiem, WASYL 11 KICH. Detroit, Mich.. 13 sierpnia, 1900. Profesor Collins w New Yorku. Wielmożny Panie! Pańska sława szeroką fal§ płynie po świecie, lecz gdyby królowie i cesarze świata zna li głęboką Pańską wiedzę, zaprawdę nie daliby Panu le czyć biednych Ju dzi, lecz zatrzyma liby Pana dla sie bie. Ja miałem to nieszczęście, że Bpaufeui ze scho dów i pokaleczyła™ *>ę ciężko Mia łem wzruszone k'^ci i ciężko się okaleczyłem, a lekarze, którzy mię leczyli oie robili mi nadziei wyle czenia. Pan jednak mię zupełnie uzdrowił. Żałuję tylko, że nie jestem w stanie godnie to Panu odpłacić. Na wieki Pauu wdzięczny, JAN PILARSKI. Scraaton, Pa., 5 lipca, lyOO, I Wielmożny Profesorze Colima*sie« Sama nie wiem, jak mam wygło» 4i<i Pauo rn.y podziękę, za oswobo* urenie mię od cięż* kich boleści, Cier piałam Bzalone bó le w mięśniach, kłuło mię w boku i krzyżach. Ach! utrasanie cierpią* łam Kadziłam «f u wielu lckurzów w kraju, leczyli mie profesorowie z i orz tu, lecz wszystko bez skutku. Myślałam, że już nie będę uleczony ale przyszedłszy za synem do Ane< ryki, za poradę drugich, udałam się o pomoc do Fana. Lekarstwa, która mi pan dwa razy zasłał, sprawiły ten cudowny skutek, żem dziś dzię ki Bogu — zdrowa. * Z podziękę i szacunkiem, MARYA KORESZKAst Pocahontas, W. Va., 6 maja, lMOlsj Kochany Panie Profesorze! Niechaj Panu Bóg zapłaci za patii* ską pomoc. Sześó łat byłam chora. udawałam się do doktorów, ale bes skutku, bo 01 nie 1 mogli rozpoznać choroby. Każdy mówił inaczej. By łam j uź na śmierć $ przygotowany. A In w końca chcia* łam jeszcze raa aprobować, a dziś Boga dziękuję, > że się do Was udałam. Wasze leki usunęły bóle, a dziś jestem tłusta, zdrowa i silna, a ludzie mówię, te o 10 lat odmłodmałam. Z pięknym pozdiowieuiem. ANNA KOVACIK. WIELKA ZRĘCZM»6Ć PROFESORA COLLINSA ^ i w leczeuln mężów, kobiet i dzieci znajdujących się w od legi ości) tysięcy mii. . W umiejętności lekarskiej znane pewne symptoma, które opisaneęl pozwalają całkiem dokładnie poznać jakąkolwiek chorobą. Jeżeli chowy wypełnią następujące pytania i przyszłą je profesorowi Collinsowi, o*, pozua dokładnie ich chorobę, a szybko ich wyleczy. wać podróZy do New Totku — napiszcie tylko. Nie potrzeba odbjej Czy kamlecie? Wymiotujecie? Chudniecie? Macie upławy? / Źle się czujecie? Macie neuralgif? Boli wae w bokn? Macie biegunkę? Boli wae cale ciało? Bolę wae uszy? Czujecie aię znużonym? Ciecze wam z uszu? Macie zly apetyt? Cierpicie na białe upławy? Czujecie aię przygnębionym? Piecze wat w gardle? Macie słaby wzrok? Lękacie eię rychło? Rozczulacie eię prędko? Męcie twardy stolec? Macie krótki oddech? Boli was po jedaeniu? Macie zawrót głowy? Swędzi *u skóra? Marie obłożony język? Trzę«ą się wam iyca? Bije wam mocno serce? Czujecie ucisk na sercu? Czy męczy was sen? Czy czujecie oól w kościach? Macie boleści w plecach? Czujecie boi po moczeniu? Birczy wam w kieskach? Macie zbyt miękkie ciało? Macie chorobę mancy? Zaziębiacie się asybko? Cuchnie wasz pot? Czujecie gorgi $ kr** ? Cierpi a na zakaźny chorobę? Obrzydza się wam jedzenie? C rzędowe godziny od 10 do 1 po poł od 2 do 5 wiecz. W niedzielę Jedynie od 10 Jo ’ po poł. Lekaratwa bywają zasyłane przez ekapre* do którejkolwiek rnif]*e«a wości w Stanach Zjednoc zonych. Motecie pieać w jakimkolwiek języku. Listy adreaujcie: Professor Collins New York Uedical Institntfc 140 West 34th Street. NEW YORK.