Newspaper Page Text
„Z0OBB*' 0B8BN Z.H.P. WYCHODZI w KAŻDY CZWARTEK Biuro Zar*. Camtr t. N r *i« w domu 'Ti-t*uyra o n. lUt-10* W Divt •łou M. Chicago. UL * Itrty w .pra«*a> h adintn. Z»l*-;o om koraapondemya Co Za icaduCriiU. L«lt;y y.rarayłaC pod aJra T. K. HKLIKSKI. 108-10* W. Diviolou *t.. Chicago. III*. Prrekazy bankowo, pocztowa i pla aigdz* praetylaf naloty pod adraaaa H MAJEWSKI. 103-10* W. Dlrlatoo a*.. Chicago. III*. Krr**pocd»ocT*dotyc*ąc* Rodakcyl „Zfod/ iiitnyM naloty po<l adr. I. BARSZCZEWSKI. MAIOt w. D udało u aL, Chicago. III*. Waialhi* ra( liaty w apra«a<h adml nlpim <)0'c!i ..Zgody-', ogtoaiao Ito b».t rukaiak.ch naloty adraaować «io acktotar^a ..Zgody": J. OLBINSKI. K3-10* W. PiMaionat.( Chicago. 111*. ORGAN ZWIĄZKU NARODOWEGO POLSKIEGO W' STANACH ZJEDNOCZONYCH PÓŁNOCNEJ AMERYKI. THE WEEKLY “ZMM” APPKAK1NO KVKKY THURSDAT U tba offlclal organ ot O* PolUh National AUiane*. 0. S. W. A. S. BARSZCZEWSKI. Iditor. Otto*. 102- 104 Waat DlTldoa Bte**t CHICAGO, 1LLII0IB AU boalnoaa couimuntcationa aaaU bo addrooaod : Th* Pohah Weokly ..Zfoda”. 102-101 W. Divl«ton *t.. Chicago, Iliy Ali commnnlrationa to th* PoU*b Nat'l Alliance obali ho addr*a**d: T. M. HELIH8KI. Oan'l 8*cr*tary, 108-10* W. Dmiioo ac. Chicago, lila. No. 1. (No. 1 Wydania dla niewiast). Chicago, 111., Czwartek dnia 3-go Stycznia 1901 roku. Rok 20. Nowy (OK — nowe stoiecio II. Po upadku Napoleona zebrał 6ię ' w Wiedniu zjazd czyli kongres, aby zaprowadzić nowy porządek w Europie. Austrja, Francja i Anglja pragnęły niepodległej Polski; sprzeciwiły się jednak temu Rosja i Prusy. W I. artykule aktu z dnia 9 czerwca 1815 r. kongresu wiedeń skiego powiedziano jednak najwy raźniej; „Polacy poddani Rosji, Austrji i Truś otrzymują reprezentacje i in stytucje narodowe wedle formy by tu politycznego, jaką każdy z rzą dów, pod którymi zostawać będą, uzna za pożyteczną i godziwą”. Samo się przez się rozumie, że instytucje narodowe oznaczają sej my, urzędy i szkoły polskie, że po lscy będą powoływani na urzędy i że język polski będzie szanowany. Narodowość więc polska miała w myśl uchwał kongresu wiedeńskie go rozwijać się swobodnie, a nie wolno jej było niszczyć. Trzy rządy, które podzieliły Pol skę, uznały postanowienia kontrę sa za słuszne i tak król pruski, Fry deryk Wilhelm III, w odezwie do mieszkańców W. Ks. Poznańskie K° z dnia 15 maja 1815 r. mówi wyraźnie: „I wy macie Oj czyznę, a wraz z nią dowód nie Ko uszanowania za miłość i przywią zanie do niej. Zostaniecie wcieleni do mojej monarchji, nie potrze bując zrzekać 6ię waszej narodowość i”. — „Religja wa sza ma być utrzymaną, o stosow nem uposażeniu sług kościoła bę dziemy mieli staranie”. — „Język f wasz obok niemieckiego w e wszystkich publicznych pos tępo waniach ma być u żywanym.” — Takie przyrzeczenie złożył król pruski. Ministerstwo pruskie r 1852 tak się odezwało: „Religa i język są najświętszemi dobrami każdej* narodu, na nich opiera się cały je Ko sposób myślenia i działalności rozumu i pojęć. Władza, która je uznaje, szanuje i strzeże, może być pewną, że pozyska sobie serca pod danych, podczas k(1 y wła dza, która dla religji i języka jest obojętną, alł>o nawet zezwala przeciw nim na za machy, rozjątrza naród i znieważa, a dla siebie wychowuje wiarołom nych i złych poddanych”. rryderyk Wilhelm IV, król pru ski, który okazywał wiele życzli wości dla polaków, w roku 1841 ta ką dał odpowiedź sejmowi W. Ks Poznańskiego, proszącemu o opie kę języka polskiego i narodowości polskiej: „Narodowości polskiej przyobiecane zostały mocą trakta tu wiedeńskiego i odezwy z d, 15 maja 1815 r. uwzględnienie i opie ka. Wykonawcy traktatu wiedeń skiego postanowili chwalebną mi łość każdego szlachetnego ludu do swego języka i swoich obyczajów także i w polakach uszanować i ce nie; pod naszem panowaniem do znawać oni będą poważania i opie ki”. Tak się przedstawiały stosunki na początku stulecia. Lecz wkrót ce p>ka/.ało się, jak mało stosowa no czyny do słów i przyrzeczeń. Szczególnie rząd rosyjski postępo wał sobie haniebnie z pxldnnymi polskiej narodowości Następstwem tego były powstania i walki o nie podległość. Niektóre rządy oka zały jakąś życzliwość w czasie o statniego powstania w roku 1803 dla polaków, nawet pisano do cara moskiewskiego za polakami, ale o wojnio za Polskę nikt nie myślał. W Rosji panował ruch rewołncyj ny, rząd carski umiał go zręcznie skierować przeciw.polakom. Utwier dziła się mianowicie z powodu po ^■taniu polskiego przyjaźń prusko tnoskiewska, która trwa po nasze czasy. Kościół katolicki w znbo rze rosyjskim doznał srogich prze śladowuń. Liczni biskupi jioszli na wygnanie, tysiące księży popę dzono w daleki Sybir. Z mocarzy świata żaden nie pod niósł skutecznego głosu za Pol ską. tylko papież, uczciwy Pius IX, kilka razy przemówił za na mi, jak np.: „Krew słabych i nie winnych zawsze woła do tronu przedwiecznego Boga o pomstę dla tych, którzy ją przelewają. A za naszych czasów, czyż nie widzim tej niewinnej krwi, przelanej w kra ju katolickim, w nieszczęśliwej Pol sce za wiarę św., która tam jest straszliwie prześladowaną”. — ,,Po tężny wladzca rosyjski, niepomny na sądy Boga, jakie go czekają za straszne zbrodnie, ten mocarz prze śladuje naród polski z dzikiem o krucieństwem. Przedsiębierze on dzieło zniszczenia wiary św. w Pol Wprawdzie powstania nie dopro wadziły do oswobodzenia Polski, ale nie pozostały one bez dodatnie go wpływu na cały naród. Mę czeństwo setek i tysięcy za świętą sprawę ojczystą wzbudziło gorącą miłość narodu dla matki Ojczyzny, a testament bohatera tego i po przedniego wieku, Tadeusza Koś ciuszki, że „oświata ludu dokona cudu” zaczęto wprowadzać w czyn. Rozpoczęto gorliwą pracę nnd o światą ludu, i jakkolwiek narodowi polskiemu wytrącono zbrojny oręż z ręki, którym na licznych polach bitwy się wsławił, to przecież nie zdołano go pozbawić oręża, którym do dziś skutecznie się broni i —da Pan Bóg — do upadłego bronić się ł>ędzie, a którym to orężem jest oświnta, mianowicie oświata ludu. Wszakże przy końcu XIX wieku objawia 6ię w narodzie polskim względem świadomości politycznej powszechny ruch ludowy, — nawet tam, gdzie w poprzednich wiekach iskra narodowa zaledwie pod po piołom stała, tatn, w Staropolsc** czyli w Śląsku przebudził się duch uśpiony ludu. To jest zdobycz oświaty ludu i pracy nad ludem. Jak w ogóle o XIX wieku można powiedzieć, że wskutek socjalnego przeobrażenia się stosunków w ea łej Europie niszczy on dawniejsza wpływy jednej tylko uprzywilejo wanej warstwy, tj. stanu szlachec kiego, lak w szczególności stanowi wiek ten pomimo ciężkiej niedoli, jaką nam zgotował, dla nas odro ozenie narodu przez Jud. lolska szlachecka gaśnie i ginie, — bo wobec tego, co się w tem stuleciu stało i ciągle dzieje, nie bidzie w Europie miejsca ani dla szlachty juko stanu panującego, ani dla Pol ski szlacheckiej — a odrodzić się może tylko Polska ludowa. Choć naród nasz w ubiegłym wieku tyle cierpiał, tyle krwi prze lał, na tyle męczeństw był skazany, to przecież właśnie dlatego, żeśmy umieli cierpieć zgodnością i zapar ciem, dla którego nawet wrogowie nie mogą ukryć podziwu i uznania, jak nie mniej dlutego, że oświata tak wielkie u nas zrobiła postępy, iż cały świat cywilizowany hołd jej oddaje, patrzmy z wiarą w przysz łość. Wszakże wiek XIX zajaśniał ta kimi mężami, jak poeci Adam Mic kiewicz, Słowacki, Krasiński i wie lu innych,do których można zasto sować wiersz Słowackiego: „Polsko ty moja, gdy już nieprzy tomni Będziemy — wspomnij ty o nas! o wspomnij! Wszak myśmy z twego zrobili naz wiska Pacierz, co płacze i piorun, co błyska”. W szak wiek XIX pomimo niewo li i niedoli, pomimo tępieniu i prze śladowania narodowości, nie zabił w nas ducha. Wszak tysiące ludu azło do więzień i na wyguanie, a nie złamało wierności dla świętej spuścizny narodowej po Ojcach! 1 te wszystkie cierpienia miały by być daremne! Kie, tak nie bę dzie, lud polski na to nie pozwoli. Jak na początku ubiegłego stu lecia brzmiała przy 6zczęku oręża pieśń „Jeszcze Polska nie zginęła" — tak i przy końcu tego XX wie ku brzmieć ona będzie silniej i wy mowniej przez oświatę, przez lud, byleby tylko lud pamiętał, że przyszłość narodu w głównej części w jego rękach spoczywa, byleby gotów był do ofiarności dla sprawy narodowej, byle odważnie a cierpli wie znosił wszelkie cierpienia,jakie jeszcze na niego spadną, przygoto wywał się do walki, która przyjść musi. NOC NATCHNIENIA. Poglądam w niebo—a niebo ciche. Patrzę na ziemię — a ziemia śpi, Ona co we dnie miota się w pychę. Ona, co we dnie broczy się w krwi, A teraz księżyc srebrną pogodą Obrylantowal rosisty wrzos, I stoją senne wierzby nad wodą. A wiatr leciuchny muska im włos. Wonieje ziemia i płoną zorze... Mój Boże — mój Boże!... Wzlatuję w górę, między obłoki, Z jaśni błękitu pozieram w dół; Widzicie! oto kraj nasz szeroki, .lak zastawiony dla pości stół! Różnowzorowym kryty kobiercem, Na niin chleb biały i sól i miód, Jak siwy gazda z otwartem sercem. Łańcuch gór śnieżnych wystąpił wprzód, Puharem stoi jedno — drugie mo rze... Mój Boże — mój Boże!... A na tej ziemi lud się położył Lew—co przed światem straż trzy mał wciąż, Gdy wstrząsnął grzywą, gdy brew nasrożył, Kłel>om się zwijał pogaństwa wąż; A żywot jego jako s*al twardy I w słońcu wiary błyskał jak stal. Przed Bogiem korny, sąsiadom hardy, Rozrastał w sławie — też szumem fal Klaskało jemu jedno, drugie mo rze... Mój Boże — mój Boże!... A oto pntrzeie — tę ziemię błoga Zbójca, grabieżnik nadszedł — ui»* pość, Nasze świątnice niszczył pożoga. Naszej przeszłości wyrządzał złość. A oto patrzcie— gdy kruszec pęta, / ciężkiej niemocy powstawał lew, To chytry tygrys podmówił lwięta, By wytoczyły ojcowską krew. I krew płynęła w jedno — w drugi** morze... Mój Boże — mój Bożo!... f krew spłynęła, i znów ni śladu, Po strasznej męce, po strasznej łzie — I noc tak cicha — liść winogradu 1*0 mojem oknie wiotko się pnie. I białe brzozy tam stoją w rzędzie Drzemiące głow-y ku ziemi gną. A tam przy brzegu marzą łabędzie O Jgwiazdach spadłych na wody dno. Wonieje ziemia i płoną zorzeI... Mój Boże — mój Bozel... K. Ujejski. Śluby Panieńskie CZYLI MAGNETYZM SERCA. * * Aktach, wlrratew, Alekaaudra tir. Fredry. (Ciąg dalszy.) Scena V. Aniela, Gustaw. Gustaw (jakby do Klary) Dochowam, tak, tak, będziemy wi dzieli. Nienawiść! wszystkim! i święcie przyrzeka. (do Anieli) O, nie, tych myśli Aniela nie dzieli. Bóg to karzący za ciężkie przewiny Nienawiść w sercu zaszczepił czło wieka; A twoja dusza z jakiejże przyczyny Mogłaby ściągnąć cząstkę takiej kary ? Powiedz mi raczej, iż nie dajesz wiary. Że miłość istnie, że może być szczera, Dosyć w tern złego już na ciebie czeka. Ach, niedowiarstwo jest to ostre ciernie; Zwolna je w bukiet doświadczeni! zbiera By go w starości w końcu odda*' wiernie! Lecz czysta ufność, to młodości kwiecie! ] Aniela. Co wcześniej, później wiatr postrąca przecie. Gust. Tak. później trochę wie trzyk kwiat pozganiu, A owoc wzrośnie — koniec poró wnania (zbliżając krzesło i siadając, po krótkiem milczeniu) Nie zasłużyłem na nienawiść wcale. Lecz na gniew bardzo. Aniela (bardzo obojętnie przez cała scenę, robota zajęta) Nie na mój. Gust. Twój, pani. Anjela. Nic me wiem. Gust. O, wiesz — lecz przebacz wspaniale Temu, co szczerze wiasną piochość gani Aniela. Czemuż z tern do mnie? Gust. Ach, jakież pytanie! O czyjeż więcej mogę ja dbać zda nie? Zbłądziłem. Aniela. Czy tak? Gust. Wyznaję. Aniela (zawsze obojętnie) Więc wierzę. GUST. (zbliżając się) Przebacz. Aniela. Niech i tak będzie. Gust. (całując w rękęj Szczerze. Aniela. Szczerze. Gust. W nowej więc odtąd po stąpię kolei. Ale tymczasem niech dobroć Anieli Za gwiazdę szczęścia nadziei u dzieli. Aniela. Żadnej nie czynię. Gust. (prosząc) Nadzieję nadziei. Aniela. Nie czynię żadnej. Gust. (odsuwając się z krzesłem) To za ostro było! Jestże wiadomy zamiar mego 6tryjn? Aniela. Jest. Glst. I że temu matka pani sprzyja ? Aniela. Wiem. Gust. I to wszystkim najdroż. sze życzenie F’iękna Aniela nie spełni? Aniela. Nie. Gust. (zrywając się) Nie? Aniela (obojętnie) Nie. Gust. (ironicznie) Doić krótko. Aniela. Ale otwarcie. Gust. Aż miło! (przeszedłszy się. opiera się o po ręcz krzesła, na którem siedziały Czy w rzeczy śluby?.., Aniela. Ja nic nie wiem o tom. Gust. Nie chcesz iść za mąż. Aniela. Teraz nie. Gust. Lecz potem? Aniela. Któż przyszłość zgad nie? Gust. (chodząc z zapałem) Czemuż zgadnąć niema? O, zgadnie, zgadnie, bardzo łatwo zgadnie, Ze wkrótce z trzaskiem, turkotom, łoskotem. Jaki konkurent na dziedziniec wpadnie, I com dziś nie mógł — on jutro o* trzyma; Wszakże tak będzie? Aniela. Wszystko to być może. Gust. (przeszedłszy się — siada i łagodnie mówi) Jednak ja małą uwagę przełożę: Nie chcesz— nie czyń więc nadziei wbrew idnnin, Ale porywczość niech mi jej nie wzbrania. Ja o to proszę. Aniela. Tego nie rozumiem. Gustaw (zniecierpliwiony) Cóż nie rozumiem? jakto nie ro zumiem? Nie chcę rozumieć. — Aniela. A, i to być może. Gust. (zrywa się i chodząc) „I to być może?” Ha, ha, ha! to śmiesznie! Wszystko „być może” — na honor uciesznie! Ja to się. o! ja podobać nie umiem Lecz jaki sąsiad, jaki Albin wtóry Smętny Kochanek, aspirant ponury Tysiącznych westchnień nagrodę odbierze (po krótkiem milczeniu, siadając uspokojony) Jestżem tak przykrym i Anieli także? Aniela (zawsz9 obojętnie, nie patrząc na niego) Przykrym? Dla czego? Gust. (przysuwając sią z krzes łem) Nie? Aniela. Nie. Gust. Szczerze? Aniela. Szczerze. Gust. (przysuwając się z krzes łem) Am się spójrzysz? Aniela (wznoszącoczy na niego i zaraz spuszczając na robotę) I owszem. Gust. Tak? Aniela. Jakże? (łust. Ach. tak ozięble. Aniela. I jakże inaczej? Gust. (z zapałem j Gniewaj się na mnie, ach gniewaj się raczej. Aniela. Gniewać? i za co? G ust. (zrywa się i mówi do siebie) To nie do zniesienia. (chodzi, potem staje przed nią) Czy to tak bawi. czy to tak przy jemnie, Ż • cierpię tyle ? Aniela. Oho! już cieipi-ma! Gust. Alboż nie wierzysz mi łości ku tobie? Aniela. Nie wierzę. Gust. (siadaj. Żądaj dowodów odemnie; Powiedz, co czynić? W jakimbądż sposobie — Wszystko wypełnię. Aniela. Nie mówić mi o tern. Gust. (chce się zerwać, ałe się wstrzymuje i z przytłumionym o gniem dnłej mówij Tak ? Aniela. Tak. Gust. Mam milczeć? Aniela. Proszę. Gust. Dłuifo? Aniela. Zawsze. Gust. (zrywając się. ironicznie) Nie, nie mogą być rozkazy łas kawsze, I przyjemniejszym udzielone zwro tem. (chodząc) Kochać i milczeć — przednio! wy. śmienicie! Milczeć i kochać! — I tak całe ży cie! (po krótkiom milczeniu, 6tając przed nią) Skądże wstręt taki? skąd wstrętu przyczyna? Może go zmniejszę, jeśli moja wina. Ale ją wyjaw, niechże ją wiem przecie Aniela. Ja wstrętu nie mam do nikogo w swiecie Gust. Trudna jest miłość zaraz w pierwszej dobie. Ale nienawiść niepodobna prawie, Ja dziś jej celem smutną próbę ro bię I nowy przykład oczom twoim sta wię. Aniela. Puśćmy w niepamięć ten przedmiot niemiły. Gust. Łatwo ci kazać — mnie spełnić nad siły. (ze wzrastającym zapałem) Słncbaj Anielo, słuchaj tego głosu. Co ufnie zwierza całą przyszłość * losu: (Aniela wstaje) Z otwartą duszą, jak przed bóstwem •tojf, W twem ręku szczęście i nieszczęś cie moje; W znieś jo na szali, ale wznoś po mału... (zatrzymując odchodzącą) Słuchaj, nie żądam mych uczuć podziału, Prośba nie zjedna, co jest serca darem, Lecz nie gardź moim, mnie chlub nym zamiarem, A wszelkich starań, wszelkich sił dołożę, Których być zdolną szczera miłość * może. Abym to zyskał, czego dziś nie mogę; Lecz wskaż, Anielo, wskaż zbawien ną drogę!... (zatrzymując? ją) ■lakto? bez słowa odchodzisz ode mnie? (zatrzymując i z zapałem) Tej więc, do której zawsze nada remnie Każdy w nieszczęściu słuszne prawo rości: (klękając) rairz, u nog twoich biadam twej... litości! (Aniela odchodzi w prawe drzwi w głębi, Gustaw zostaje w tem poło żeniu, obrócony ku parterowi kiwa głową, jakby mówił „proszę ja ko go!” — wstaje za pic-rwszeni sło wem Klary.) (Ciąg dalszy nastąpi.) KLEMENTYNA Z TAŃSKICH HOFMANOWA. (1798 f 1845). Tuż pod Warszawą, w małej wios ce Wyosułki, mieszkali państwo Tańscy. Mieli oni trzy córki, któ rych wychowaniem zajmowała się matka, gdyż położenie majątkowe me pozwalało im trzymać nauczy cielki w domu; Wyczułki nie były ich własnością, tylko pan Tański trzymał je w dzierżawie. Ubogi dworek ściągał często licznych gości, gdyż państwo Tańsoy oboje wy kształceni, zacni i przyjemni, szano wani i kochani w sąsiedztwie, nietyl Ko w okolicznych wsiaoh mieli przy. jaciół. lecz często 1 ze stolioy ktoś do Wyszułek przyjeżdżał. Najzna komitsi Indzie tej epoki bywali n państwa Tańskich. Dom ich słynął i wesołości; „szczęśliwymi ludźmi” nazywano ich powszechnie. Leoz szczęśliwych tych ludzi dotknęło na. rat nieszczęście; musieli opuścić Wyczuł*:, zostali bez daohu, bez □ trzymania. Obwiła była krytyczna, lecz przyjaciele nie pozwolił nie szczęścia zgnębić uczoiwycb, ktoś wstawił się za nimi do znanej z do* oregc serca księżnej Czartoryskiej i wyrobiła cna panu Tsńskiema u mę 2a posadę sekretarza. Tańsoy prze nieśli się do Puław z dwoma starsze mi córkami, któryoh naukę zajęła *:ę kr.ężn*, trzeoią najmłodszą, któ rej na imię było Klementyna, zabra. ła pani Szymanowska, dziedziczka Izdebna. Której oórka Dorota, dziew czę szesnastoletnie, zajęła się wycho waniem małej Klemuni. W owym czasie w domaob semożoiejszyoh u czono dziewczęta wszystkich przed miotów w języku franouzkim. nie :nsczej też prowadziła panna Szy manowska swoją wyobowanioę. Ma* ła Klemuma czytała tylko książki francuskie, aczyła sję h.storji i ge. ogrsfji po francusku, nawet paoierz mówiła w języka oboym Pani Szy manowska i Dorotka były dla mej bardzo dobre, ale w tym domu cb cym, w tern otoczeniu cudzoziem skiem, dziewczynka tęskniła bardzo doawoion; to tel radość jej była wielką, gdy dnie jednego dowiedzia ła się. te rodzioe mają przyjechać na kilka dni do Izdebna. Kadoló ta tem była więkazą, g Jy paana Doro ta powiedziała dztewctynoe, it nie dwie, leoz trzy siostry przyjadą, gdyt w Puławach powiększyła się tob rodzina, te państwo Tańsoy mają asałą oóreczkę laueaiea Maryjda, Nazajutrz przyjechali rodzice, Klemuma z otwartymi rączkami wy biegła na iob powitanie, leoz gdy oj, oiec chciał wziąść ją na ręce, powie działa, iż na taką pieszczotę jest za dużą, uważała się bowiem za bardso poważną osobę wobec maleńkiej Maryni, której nie odstępowała ani na chwilę. Dzień ten upłynął bar dzo wesoło dla wszystkioh w Isdeb nie, usnęła dobrze po nim dziew czynka, leoz w nocy zbudziło ją roz paczliwe wołanie starszej siostry: — Katujcie! tata umiera! — usły szała wyraźnie. Nie wierzyła jed nak tym słowom okrutnym. — Obudź się Zosiu! — rzekła — brzydki masz sen. I siadła na łóż ku, szukając wzrokiem starszej sios try, lecz spostrzegła, że jej niema w sypialni, że i drugiej Olesi też niema w łóżku, z przyległego zaś pokoju dochodził szept rozmowy i łkania Teraz trwoga ścisnęła jej serduszko, zerwała się znów z pościeli i pobie gła boso do pokoju sąsiedniego.' Niestety, Zosia nie śniła, leoz mówi ła prawdę, pan Tański umarł nagło tej nocy. I znowu nędza groziła nieszosęśli* wej rodzinie, pani Tańska z rozpa* cz% patrzała w przyszłość, o Klemu nię była spokojną, lecz gdzie się po* dzieje z Olesią, z Zosią, z Marynią, na to odpowiedzi nie miała. Klenia* nia tego smutku matki nie rozumia* ła, ale czuła stratę ojca i pieszczota* mi starała się pocieszać matkę, która całymi dniami płakała nad swoją do lą. Gdy tak dręczy się przyszłością' swoją i dzieoi pani Tańska, posłaniec z Puław przywiózł jej list od księż nej. „W żalu takim, jak twój, nia nie pozostaje, jak płakać l tobą” —. pisała księZna Izabella — przyjedź '1 ańsiu droga do Puław i mieszkaj przy nas, będziemy się starali smu* tek twój ukoić”, Serdeozne te słowa wywołały no we łzy, lecz ukoiły troskę nieszozę. śliwej matki o przyszłość. Wróciła do Puław i lat kilka jeszcze tan mieszkała; pragnęła jednakże wy tworzyć własny dom, zebrać wszyst* kie dzieoi i w stolicy zamieszkać; te* rat bowiem, aby nie ozynić wydat ków, w pałacu księżnej mieszkała. Zacni oboje Czartorysoy pomogli jej w urzeczywistnienia tego życzenia* Pan Tański był literatem, zostało po nim sporo prao jeszcze nie wyda* nyob, sprzedali te prace, a sumka. □i dawaj | jaką otrzymała pani Tańska a taj sprzedaży i emerytura, którą pa śmierci męża pobierała, pozwoliły jej wynająć w stolicy mieszkania. Warszawa była wówozas stolicą Księztwa Warszawskiego, wrzało W siej życie, z wiarą wszyscy patrzali w przyszłdTć, smutek i zwątpienia uleciały z serc; pani Tańska za przy kładom innych otrząsnęła się z po sępnyoh myśli, otworzyła dom d!. dawnych i nowych znajomych, wio dła tycie wesołe. Znajo nowi bywali chętnie, bo dwia córki były bardzo ładae, a trzeoiń Klementyna, wprawdzie troobą a* łomna, ale za to bardzo przyjamna I wykształcona. Okazywała ona idol, noloi autorskie; zdolnośoi ta zdra dziła, pisząo dziennik, który przy padkiem wpadł w ręce sióstr i do- ( wiedziały się o ukrytym jej talencie. Ciekawe to były ozasy, Napoleon toozył wojnę z całą niemal Europą, w wojnach tyeh polscy brali ozynny udział. Klementyna chwytała chci wie wieści z pola bitwy, jakie doao •iły mieszkańcom Warszawy piania p<*rjodyozn* i w dzienniku swoim zapisywała doznane wrażenia. Pew nego wieczora zebrało eię liczne gro na gości u pani Tańskiej, a między innymi przyszedł młody poeta Ka zimierz Brodziński, profesor literata ry, który powitany był okrzykami radośoi, bo (wieżo przybył da Was* izawy, a że wiedziano o nim. Ii od byt pod sztandarem Napoleona elew zą kai| i a ję w roku 1812, sy jksyły, ta opowie im 1 ■*>