OIKJAS ZWIĄZKU NARODOWEGO POLSKIEGO W STANACH ZJEDNOCZONYCH PÓŁNOCNEJ AMERYKI. „ZMM“ ÓSMI Z. U. P. W V CHUDZI W AA ADY CZWARTEK Kłuło Zmrm Cmii. Z.N.P BMtci •<« ■ domu ntuDjB p.U. luk UM W. DtTl ołou •!. < knago. IIL W*/»lklt lUty w k ■•Iniin ł*H/Hu 01*1 koroopondao, yo do Za ItąduOntr. utltly |HM)Ut pod odro T. ■ HEŁIHSKI. MS-MM W. DirUlor K . Chicago. filo. Prutu; bukom, pocatowo I pło •Mu pimyW BtlU; pod adrooou: M MAJEWSKI. m imw dituiod •«.. Cbicaco. nu. Eoroapoadoocoo doltcagco Kedokcyl „Zgody' prrooyłoć nalot.) pod adr. S. BARSZCZEWSKI, we 10* W. Dirtaloo »t.. Chicago, IIU. Warrlkta za* liaty w oprawach idol nwtracyjotcli ..Zgody ' . ogloaa*a no bM orukarabich naloty adraaouaC do ookiotarza ..Zgody”: i. OLBINSKI, JU8-104W. Didkionat.' Chicago, nia. , THE EEHIY Z80DH” APPEAKINU EYKRY TULKSDAY I* łbo oUcial or;an ot tka Poliah National AlUanco V. I. N. a. • BARSZCZEWSKI. Edit er, OSco: 102- 104 Woot Dirlaiaa Btraat CHICAGO, ILŁIHOIS Ali ronmuolcAtlotiihill b* »dcire»fte* aball l>* addroaaod: T V HELINSKI, Oon'l Socrotary, ! 102-10* W. I)lv1ffon tt., Chicago. IIU. ISO. 4. (No. 4 Wydania dla niewiast). Chicago, 111., Czwartek dnia 2+go Stycznia 1901 roku. Kok 20. Warszawa i. Huk dorożek. Ulicą płynie bez ustanna rzeka ludzi, pojazdów, koni. Grzmi po bruku, na zakrętach się łamie, wśród gwa ru i buku kaskadami w uliczki wpada i—za chłanna — ssie znów z domów i ulic wxiąż po toki nowe, wzrasta, szumi, głów ludzkich pstrą ocieka pianą, czasem krwią bryinie, stanie i z si ią wezbraną toczy znowu przez miasto swe fale stugłowe. A w koło, jak brzeg stromy, stoją wielkie domy, a wyżej, ponad dachów wzniesione załomy kościołów wieże, cerkwi kopuły zło ciste, a jeszcze wyżej — niebo spokojne i czyste — i tak miasto wygląda, jakby jeszcze żyło, a nie stuletnią było, 'otwarta mogi łą... II. Poszedłem do Łazienek. Park kró lewski stary drzemał w słońcu i ciszy. Nazwier cieiłle wody wsparłszy białe, w marmurze wy kowane schody, pałac lśnił przes zielone (gęstych drzew konary. A z drzew na białe barki nimf, na strojne panie, na przechodniów tłum barwny, gwarny uśmiechnięty leciał gęsty liść, żółty, przedwcześ nie zwiędnięty tu — gdzie niegdyś królowie mieli swe mieszkanie... I tak mi się zdawało, że w tym par ku słyszę, przez gwar^rozmów'idące i przez nieba cisze, łkanie jakieś nieśmiałe, głuche, przytłumione — z drzew, czy z niebu, czy z zie mi?... Tłumy rozbawione: snadż to drzewa, gdy wiatr je nie widzialny ruszy, płaczą tak... a bez ucha w niewol ników duszy? III. 0 wspomnienia, wspomni icnia! o • długie powieści, których dzieckiem słuchałem, pła cząc! O Warszawo, z pod uśmiechu mnie zawsze błys kasz twarzą krwawą; skróś twe gwary szczęk słyszę walk i płacz niewieści... To Krakowskie Przedmieście. Pły ną tłumy strojne. —- Czy procesja?... Glos dzwonków, zda się. srebrny słyszę, śpiew — urwany, a potem wpadają cy w ciszę grzmot wystrzałów, krzyk... Drgną łem. Nie. Miasto spokojne.*) Idę dalej. W tem—oto przed oczy ma niemi — czy to opar krwi duchem wytrys nął z pod ziemi 1 skrzepnąwszy w posągu, na pło miennej zorzy trwa, aż wstanie, zagrzmi i ludy potrwoży ?... Wzniósłem oczy: przedemną stał On, wieszcz, spiżowy, król ostatni, e zachodnicm słońcem koło głowy.**) IV. A z daleka, przez triękit, z Zamko wego placu Zygmunt trzeci nań patrzy. Na szczycie kolumny *> Puefa przypomina to strzelanie wnj •kn w stu latach klęski! I ty królu?... Gdzie świadki? W stan* miasto idę pytać domów, co z ważkich ulic swych widziały, tryumfalne pochody ongi — za dni chwały, a dziś widzą niewoli pęta i ohydę. Lecz domy milczą. W kręte wciś nionc zaułki fasady swe strzeliste, dachy i przy czółki przytulają do siebie i okiem ponu rem patrzą w miasto, co tam się za zwa lonym inurem wciąż rozrasta, im obce, błyszczące z oddali i na ludzi, co w wielkich domach żyją mali. VI. Tłum mię porwał. Płynęła ludzi ciżba mnoga ku Wiśle, gdzie w powietrzu ponad płowe fale mostu szkielet olbrzym, rozparł się - * zuchwale sztab żelazuych żebrami. To na Pragę droga! I uczułem, że coś się w** mnie iść tain wzdraga: tain pod stopą z pod bruku wytrys nąć gotowa krew rozlana przez dzikie hordy Hu worowa, niepomszczona—i wołać: zzuj obu wie! Praga! A po co lud tcu idzie? na jakie ob chody? czy Ojczyzny tam płakać nad brze gami wody I trącać harfy smutne, nu drzewach wiszące, gdy już mieczów nie zdzierżą jego dłonie drżące? — Tam muzyka, chorągwie i świa tła jaskrawe: do parku Aleksandra lud szedł na zabawę. VI r. Oczy dłonią zakryłem, l*o mi było wstyd no być kamieniem grołx>wym tam, gdzie nie | winieta nikt, że pod nim mogiła jest krwa wa i święta, kędy tańczyć—w kajdanach—jest rzeczą ohydną! Gdzież, pytałem majestat twego ł)ólu, wdowo, z którym niegdyś hańbiące nosiłaś powrozy? gdzie męczeństwa nimb, który blas kiem świętej grozy czoło twe koronował w upadku, królowo? Ja tu, pielgrzym, do ciebie sze dłem, jak do Mekki, •> 1'omnik Zygmunta III na placu Zamkowym. I w twarz nie umiejąc ci spojrzeć spuszczałem powieki — gotów proch twój całować, jak re likwie święte, mówić cicho, by serce twe — jak dzwon — pęknięte nie od jęk ło na głos mój w jaki zgrzyt ogromny: a ty tańczysz! O luziś cię plami rezygnacja niewoli, co jest ciężką '/.ima wieków ziarnu ludzkiemu: ale z wiosną, z wiosną, udy światu pękających lodów huk obwieści Zmartwychwstanie — zakwitniesz, ty urodzie boleści, jako sad. co się szatą przystraja ra dosną! Ho nie wierzę, by siejba to być miała marna, co w twą rolę rzucała boleść i we ziarna: męczenników krwią ziemia p<»d twym brukiem żyzna i są wichry w ulicach, co mówią: < >jczyziirt! i jest krzywdy siew żywy, chociaż utajony, który wschodząc rozsadza skaliste zagony! Jerzy Żul a trak i. Śluby Panieńskie CZYLI MAGNETYZM SERCA. knmrilja n i Aktsrk. ulrnrra, Aleksandra hr. Fredry. (Ciąg dalszy.) Gtkt. Powtarzam rozkazy: Ty ninsz, niestety, zostać moją żoną, Która mniej zamiar, więcej wstręt oddala, A zaś kochankę sercem poślubioną. Nawet przed sobą wsjiotiinieć nic dozwala. Am KI. A. Dlaczego? (tt'ST. I Mnisiej trzchnby roz prawy. Lecz krótko mówiąc, dla odwiecz nej sprawy I pojedynku, co ze solni mieli .Mój stryj i ojciec Anieli. Ambi.a. Anieli? Ulkt. Imię stosowne, jedno ma cie obie. Którego odgłos bijąc w serce moje, Budzi swym wdziękiem lubo nie pokoje. •) Posąir Chry»łn«»,obarczonego krzy *em, przed kościołem iw. Krzywa. Pod nim znajduje nie napis: Htirsum cords, co znaczy: Wzoieimy i«rra Stu«l jakiś pociąg zaraz w pierwszej , dobie, Jakby ku siostrze, uczuletn ku to bie. Aniela. Dziwni**! Gest. O gdyby jn tylko kocha łem, A męki moim tylko były działem! Ale czuć zawsze, że każde szarp nięcie Keliem liolesncm powtarza się skry cie N\ drugiej istocie, droższej nam nad życie, To wszelkich cierpień przechodzi • pojęcie! To przeciw sobie zwraca własna rękę, By zgasić czucie i wzajemną mękę! Aniela (przestraszona aż prawie do płaczu). Panie Gustawie!.... co to jest.... o Hoże! Zabić się, zabić!... to bardzo nie ładnie, To grzech, wielki grzech; kto w niego popadnie. Na tamtym świecie wiecznie cier pieć może. Gest. (szybka rozmowa) Katuj mnie. Aniela (z pośpiechem.) Będę, l>ędę, lecz czy mogę? Gest. Możesz. Aniela (jak wyżej). O śmierci nie ł>ędę słyszała? Gust. Nie. Aniela. Ja się jeszcze dotąd trzęsę cała. Gest. Chcesz więc? Aniela. Ale jak? Gest. Ja ci wskażę drogę: Wstaw- się do matki... Aniela. Dobrze, ja się wstawię. Gest. Niech mi przołiaczy. Aniela. O, przebaczy pewnie. G ekt. Proś! Aniela. Będę prosić, błagać, płakać rzewnie, Aż mi przyrzeknie pomagać w tej sprawie. Lecz nie rozpaczaj, mdj punie Gu stawie. (»l'ST. W t wojem więc ręku szczęście, życie moje. Aniela. W mojetn?—JJla Bogn! Gest. Matka uproszona... ANIELA. Ach będzie, będzie, tego się nie boję. Lecz koniec końców, cóż potrafi ona? Gust. Stryja przebłaga. Aniela (radośnie) Prawda! wy śmienicie! Biegnę bez zwłoki, tu idzie ożycie. CiUsT. Przel»óg! nie teraz—mia łaby przyczynę Oskarżać stryja o zbyt wielką winę, Żc twą spokoju ość, nawet przysz łość cała. Chcąc mnie |>owierzyć, narażał zbyt śiniah >. Toby ich przyjaźń nietnylnic zer wało, A ja nieszczelny, cel gniewu stron obu, Cóźbytn mógł zrobić, jak wstąpić do grobu! Aniela. Ach. cóż więc czynić? Gest. Chcesz mi pomódz? Aniela. Chętnie. <*i st. Zostańmy zatem tak jak do tej chwili: da niby zawsze zakochany w tobie, Ty nu tę miłość patrząc oliojętnie; A później, gdy nas jnż będą naglili, Głośne, wyraźne oświadczenie zro bię. ly nu oomowis/. w podobnym *|»o lobii!; Tym zwrotom twoję matko to ni<* zdziwi, A mój stryjittfzok choć »ię n i ero •krzywi, | Hrak posłiiHzeńHtwa znrzitvmr me , będzie. : Wtedy dopiero wzywam twej ol>ro 1’rzohłngaaz matkę, oźwieoiaz w tym względzie. Aniei.a. Rozumiem, dobrze. Gtst. (całuje w rękę) Więc łiez , uicnawiici/ I Aniela. Będę się cieszyć, jak się nasz plan ziści. Gl\ST. Pamiętaj, zawsze postę pując śmiele, II'* ci ufam, jak zwierzyłem wiele; Jeśli opuścisz w tej smutnej po . trzebie, Ja w świerie nie mam nikogo prćtcz ciebie. ^ tobie jedyna opieka, obrona, bez ciebie szczęściu nadzieja stra cona. <), niech z twej ręki Anielę otrzy mam. A dosyć czucia, dosyć życia nie mam, Hym mógł odwdzięczyć dobro mi nadane, Com go niegodny, lecz godnym się stanę. (Całuje ja w rękę z uczuciem — przy ostatnim wierszu wszedłszy Kadost, niewidziany daje brawo klaszcząc w ręce.) Scena II. Amei.a, Gustaw, Rvdost. Aniela. Słyszał. CI l'ST. Co ? słyszał f Rad. Brawo, dzieci, brawo! CIrsTAW (rzucając się na kolana ' » przed Radostem) Przebacz mi, stryju! Rad. (cofającsię zadziwiony) A! a to co znaczy? Gustaw (posuwając się za nim cicho) Kiedyś już słyszał, łajże mnie, a żwawo. Rad. Guciu! Gustaw (cicho) Gniewaj się! (głośno) Lituj się rozpaczy! (w tył się skłaniając jakby odtrą. eony) Niech mnie twa ręka srodze nic od pyclia! (cicho) A gniewajże się. stryjaszku, do licha! Rad. Słuchajno, trzpiocie. G ust. (cicho) Lepiej, to zu mało. Rad. Czyś ty oszalał? Gust. (cicho). Dobrze, (głośno). •Inż się stało! Rad. Tego już nadto! Gust. (głośno) Wszystko jej wy. znałem. (cicho) nuże wraz: z największym zapa łem. Rad. A »1o stu katów! (ii'sr. (cicho). To, to to! Rad. Drwisz sobie! (JrsT. (głośno. tragicznie) Stryj'u mój. stryju! chcesz mnie wi. dzieć w grobie. Rad. (rozgniewany) Dosyć tycłi żartów, dosyć już, mój panie; Rób sobie, co chcesz, niech się co cliii* stanie, Ja szalonemu nie chcę szukać żony. (odchodząc) A to wnrjat, wyraźnie szalony! Scena III ANIELA, GUSTAW. A siki.A (niespokojnie) Cóż teraz będzie? Gust. (do siebie) Ścierpły mi ko i lana. Aniela. Nie dał się zmiękczyć. Gi st. To rzecz niesłychana. Amci.a. Może nie słyszał. Gust. Ja kto, może? Aniela. Może. Gust. Samaś mówiła, Aniela. Nie, jam się pytała. Gust. Więc bez potrzeby ta u tarczka cała, I w najmniej dobrej wyprawiona porze. Bo że nie słyszał, jestem pewny prawie. Leci o co idzie, łat wo teraz/wełni**. Aniei.a. Wszystko zerwane nie. - * wczesnym zapałem, (iust. Tak innie znienacka i lak podszedł zdradnie! Aniela (chodząc niespokojnie) ('óż ja nieszczęsna pomogę w tej sprawie! Gust. (na Stroniu) Mojego planu powierzyć nie chciałem. Aniela (jak wyżej) Jakże też można w porywczym za pędzie Zniszczyć od razu, cośmy przedsię wzięli! Biedna Aniela ileż cierpieć będzie! Gust. (biorąc ją za rękę). Jakże nie kochać tej lubej Anieli? 1 Aniela. KocIirć ją trzeba. Gust. Poprzysiągłem sobie. Aniela. Ach! chętnie wierzę. (*ust. W tem moje życzenie. Sama więc widzisz: w tobie, tylko w tobie Pomoc mam jednę, a wszystkie na dzieje. Aniela. CV*ż ja pomogę i cóż ja odmienię? Iiadost tak dobry, dziś zemstą go reje. Gust. Jeśli nie słyszał, wszyst- 1 ko ja nnprawię. Aniela. Nie trać więc czasu, ulż, panie (iustawie. Gust. Ty zaś unikaj wszelkiej z nim rozmowy, -\«• * sio staraj, abyśmy po chwili. Dla dalszej jeszcze w tym względzie mnowy, ! Znowu sam na sam tu z sobą byli. ! (biorąc za- rękę) I obyś zawsze, ciągle pamiętała. Że w t wojem rek u ^ moja przyszłość .cała, A nawet więcej: i szczęścił* Anieli, ż która już w świecie nic mnie nie rozdzieli. (Całuje ją kilka razy w rękę. idzie ku drzwiom swojego pokoju, a obej rzawszy się w inne drzwi odchodzi.) Scena IV. Aniela (sama) (chodzi zamyślona, potem siada o- | pierająe głowę na ręku) Dziwnie — i dziwnie! Brzmią mi i jeszcze uszy . Słowami dotąd nie znanemi duszy. ; diih on ją kocha! i pewnie nie zwo- < , ' dzi: J Wszystko, co powit*, wzrok jasny | dowodzi. I O11 z nią szczęśliwy, ona z nim i szczęśliwa, 1 I na czeinże im, na czeni jeszcze j zbywa y ; Jednego słowa do szczęścia iin , trzeba, j A do jakiego, do jakiego! — Nieba! Ifają sobie, kochają się szczerze; •Testżem szczęśliwsza, że w miłość nie wierzę? •Fednak ta miłość jest, trwa, 4'. Rysunek wyk®, nał artysta Nienwl w Paryżu, hafty robione w szkoli.amsterdamskiej. 3laterjał ua suknie j >st ze srebrnej przezroezystej lamy. \ptknnej spe cjalnie mi ten cel. a tak cieniutkiej, że można ją przeciągnąć przez pierścionek. Cały pi/k zarumienionej Eugenji. Wygląda ła prześlicznie w sukni łiiałej aksa mitnej. z pi kiem tijołków w złocis tych włosach. O 12-ej piękna pod ówczas księżna Matylda, stosując się do starego, francuskiego zwy czaju, pozwoliła siedzee^u po jej prawej ręce gościowi pocałować się w czoło, co było hasłom dla innycłi. Napoleon nachylał się już, aby złożyć poenłunek na czole Kugenji, gdy ta wydała lekki okrzyk i zwra rając się z wyrzutem do matki sie dzącej o link. zawołała: — I'raziłaś mnie mamo! Poezem odsunęła sic od cesarza i (Midając inu rękę. rzekła: — Sire, u nas w His/panji, da my nie dopuszczają do takiej łaski panów, nawet w wigilję Nowego Kokir. Pozwalają im tylko ucało wać koniec swych paluszków. Napoleon uczynił to z wielką ga> la n ter ją. — Dobrze, senoro — odparł — na przyszły rok będę miał prawo całować nietylko paluszki i czoło, ale i rudne usteczka. Na twarzy hrabiny dc Montijo odmalował się tryumf. W samą porą nastąpiła na nóżkę córki, ii*, jąc jej tern sygnał,