kradł leżą przed wami dokumenta; żctn wy zyskiwał macie cyfry, rachunki; dowodzą, żem plam przywłaszczył — na co mi one? Ja swoją ziemie tak znam, jak duszę własną, a plany zł<<ż\łcm w kancclaryi ojcowskiej, w Skoinontach. tylko oni szukać nie chcieli. Niech kto pójdzie tam. w szafie ściennej je znajdzie i tu przeniesie... * l>ziału zadają — spytajcie dlaczego?... C z\ j:» im granice zajeżdżam. cz\ w »p»spodaw stwie przeszkadzam. oz\ lnoni, zmian i ule pszeń ?... \ni cz\nem. ani słowem, ani my sią nawet nie wszedłem im w droi;ę... Xie zgwałciłem na pu iz ojcowskiego działu. Strze głem tylko całości tej spuścizny! Strzegłem, l»o wiedzą moje ręce i tyłowa, jak to drogie i jaka siła tkwi w tej ziemi rodzimtej! 1 to jest mój grzech i cal\ występek!... "Przeto j spodlił!... "bonu macie, i mienia, i rodzim ! I mn/c " -nu we >nu* kicuy siaiino, ze nomy piorun zburzył. :i mienie, jak proch marny, poszło w rozsypkę! Joli ta zmora wa> kiedy trapiła, to spójrzcie na nipie: oto ja /morę tę na jawie bezustannie w piersi nos/ę — i cierpię, ach. ja cierpię! \ie /a! mi lat młodych, choć mówią, że jak szczęście piękne, i nie żal życia! Po święciłem dla tej idei mojej i nauki, swohodę. i nie w/i dem dla siebie nic z tcjpi, co synowie "asi mają. czcili *-;» bogaci! Wiek przeszedł — i w\ myślicie. że r/iict teraz mój trud. odstą pię tę^« i, c nn /dol»y 1 ? “t hcą działów • »ni — panowie! weźcie krew mych żył lepiej, rozedrzyicie mnie w s/tuki, w loch rzućcie na w ieki - ho ja wiem. dlaczego oni działu tc^o chcą — i nie dam !...'• * l rwał s czekał. Żaden trud i żadna męka nii* wyczerpała jni tak. jak ta spowiedź pierw sza. jak ta mowa jedyna do ludzi. Po zgromadzeniu od kilku chwil powiał jakiś szmer zmicszaiu marszałek w ziemię wbił oczy, llliuicz chustką ocierał czoło i po wiesi. stary Pymw id w twarz oskarżonego n tkwił przenikliwe ocz\ i \vąs\ kręcił, poważny i zamydlony ; < declniow icz i Radwiłłowicz ze tknęli j^łow \ i c< »> szeptali, "c-t \ kulu jąc. a svn marsza: ka wstał z «vanapy od boku W itolda i zac 'erwieni. my. przejęty, po-tąpił wabająco w stron- Marka. \ on znur/ony dysząc cieżk », •liry zł <1" krwi drgające u»ta i mienił -i- cały. /:\ okienkiem -zćpt cieln bieM * I < * Ti z akcen tem jjorące.ifn wrażenia: « leraz pan bez cienia i skazy! Teraj; pan nu»/e milczec. Żaden s;;<1 winy nic znaj dzie! C bod/ pan prędzej - ja czekam na pana! \\ milczeniu -kinąl yłową i wnet zwrócił °ezy d< • pokoju, bo w tejże chw ili pani Czert w.»n płaczliwym, desperackim tonem zawołała: Szanowni sąsudzi! Dlaczego/ mój . a on r< »zp< *? / . dzac *dę ma prawo — już pełnoletni! Co k- nut do tce.o, co on z majątkiem swoim /r« bic eh cc.*' fo ;»rz\ tmi, i ^wałt, to wyzysk! M\ nie potrzebujemy rad i kierownictwa i >ami wiemy, co -hisznc. P<» tralimy zarządzić- i utr y mać ziemię! Kymwid ciężko wstał z miejsca i chmur ny, uderzył po wekslach roz«*ypanyeb na sto le i lakonicznie rzekł: - V\ to co? Takiż to rząd i utrzymanie? Jeden rok i tyle już! On gwałtem dawał pieniądze, ktisik namawiał! ' * Marek nic potrzebował zaprzeczać, bo za Rym w idem podniósł sic Tllinicz i żvwo zawo łał: — Przepraszam dobrodziko, ałe ja sam by łem świadkiem, jak pani przyjeżdżała zimą do I i*’* v icia i prosiła o radę i' pomoc. Pyłem u nic.£x» w interesie sprzedaży kartofli do go rzelni i siedziałem w sąsiednim pokoju. — Jemu ojciec zabronił wtrącać się -do nas. pod błogosławieństwem zabronił! ( ijciee znał i bał się tego okropnego charakteru! ksiądź nie wytrzymał, skoczył z miejsca." — Patii dobrodziko! — zawołał — nie wspominajcie tak nieboszczyka! On go cenił i znal : dał dowód, powierzając Poświcie, i bło gosławił za jego szlachetne posłuszeństwo. Ja b\ łem przy konaniu i pamiętam. Witolda prze strzega., by nie hulał i długów nie robił, bo g<* błogosławieństwo odstąpi. 1 słusznie rrtó n ił! “Ja Marka Czertwana znam. panowie: pod mojemi oczyma r<>sl i pracował, Grzeszny on, jak my wszyscy, ale tego. o co go oskarżają, nie popełnił, b.* fałszu w nim nie ma. ani pod stępu. ani podłości! “Skryt\ on. dziki, nieufny, ale szlachetny i obowiązku żadnego nigde nie opuścił! Po /'•r\ m\lą. ale wy sądźcie głębiej: słuchaicie diisz.N i tego, co wam mówił! On nie kłamie!** — /.winię sjir/.ctiiłuac, ciczki jarzec n : — zamruczał młodszy Olechnowicz. — A próżniactwem i zbytkiem jej nic u trzymać wstyd! — dodał starszy. In marszałek podniósł ocz\ i rzucił pani Czert wan piorunujące spojrzenie, zebrał jej papier\ i odsunął niechętnie. /apam nvało 'przygnębiające milczenie, przerywane popłakiwaniem wdowy i sapaniem księdza. Sędziowie nie wiedzieli, co dalej ro bie. Woleliby znaleść się pod ziemią, jak wo bec hardej, a spokojnej postawy młodego «»I brzyma. któremu ęłos zabrzmiał po dawnemu już plucho i posępnie: — Proszę o wyrok, panie marszałku! Spojrzeli po sobie pytająco: nareszcie stary Rymwid przybliżył się do nie.t*'o i kła dąc rękę na ramieniu, rzekł z lekkim uśmie chem : Młody człowieku! Wnuki mam takie, ja u ty. i jechałem z silitem postanowieniem zmycia ci ę!\\ą zapracowaną rek - i nie patrz tak dziko. !’rz\szlę do ciebie mych clib»pcó\y na naukę, a mnie starego -ani pamiętaj odwiedzić! Xo, Zip »da ! J*ięi>oko sic sKlonił wiareK w inne/.en1 n przed starcem*. Ja "\vej czarnej j^ałki nie rzucałem! — !'* !al IMiniez. Ma pan we mnie zawrze szczerej* pr/.\jaciela. - My jechaliśmy nie wiedząc, o co cho z.awołałi jednym głosem Olechnowi cz* »w ie. Marsz; ek -dcl/nał jak na walach. ()n je den nie miał nic na swe wytłumaczenie. bo r»n oskarżał surowo. bezw zwiędnie. Xigd\ przo d »wa'iie <» »\ wateNtwu nic w\ dało mu si<* har dziej opłakaną rolą. jak w tej cłiwuli. kozcjrza.ł raz jeszcze papier}, pomyślał i oz wał się, zwracając d«» całego ororra : Szanowni <ąsicdzi! Nie pr/eczę. że fał szywie przedstaw iotm mi sprawę, a nie zna łem zupełnie strony obwinionej, ttardzo mi ]»r/\kro. \le przez ciąg długiego życia stokro tme >i« przekonałem, że niema na święcie czlo wieko kompletnie winnego i kompletnie nie-* w innego I sterki b\ e numzą w najszlachetniej szy m charakterze i dohre strony w najlich szym. Przeto proponuję, aby w sprawie tej ro dzinnej wydać następujące wyrok: Dział się odkłada na rok od dzisiejszej datv. Przez ten c/as pan Marek zostawi bratu zupełną swoim \ dę działania i pożyczać mu pieniędzy, kupować ziemi, ani uzyskiwać swego kapitału nie bę dzie. l*o roku zrobi się bilans stanu majątków i albo pan Witold spłaci brata, wówczas tenże prav\ swych ustąpi, albo. w razie niefortunne* go obrotu i chęci lub potrzeby sprzedaży zie mi. pan Marek Czertu an może wymagać sprze dania mu jej. nikomu innemu. Warunki okre śli wspólna zgoda. Czy zgadzają Mę wszyscy na mój projekt? — Zapewne, nic złego... Pan Witold miody, może się ustatkować — rzeki Kymwid, spoglądając na studenta. • Cyniczny lekceważący uśir.ieeb skrzywił twarz Witolda; złożył usta do gwizdania, ale się wczas pohamował i ziewnął tylko. Pani Czertwan, blizka spazmów,- milczała^ — \iech tak będzie — potwierdzieli wszy scy. otaczając stój do podpisu. — I pan się zgadza?— zagadnął marsza łek, zwracając ocz\ i mowę do okna. Ale mu nikt nie odpowiedział. (idy wszyscy, uścisnąwszy dłonie Marka, wrócili na miejsca, wezwani głosem przewod niczącego. nagle z za okna. z pomiędzy wiją cycu mc rosmi przecnyma sic snuiKfa posiać Ircnki Orwid Zajrzała do wnętrza i podała dxił< >. Zdziwieni milczeniem, obejrzeli, mc obe cni, i ruch się zrobił wokwlo. Ksiądz rzucił się pierwszy z powitaniem panienki; W itold, zapominając o całej sprawie, poskoczył, gnąc się w prawidłowym ukłonie, pani Czertwan otarła łzy, ucisz\ ła swój lament. Panowie inni, znający milionową dziedziczką - z widzenia tylko, ukłonili się z daleka, obrzu cając ją gradem krytycznych spojrzeń. Zwróciła na siebie ogólną uwagę, odcią gnęła na siebie zajęcie całego grona. Nic zmie szała się wcale; z całą swobodą uchyliła głów kę z powitaniem, tylko blask znikt z rysów, i rozradowanie cofnęło się w głąb oczu. — Dziękuję, księże proboszczu — odparła na jego zapnozenie, hy spoczęła w pokoju. W stąpiłam tylko za interesem na chwilę. I u zwróciła się do Marka, które nieco się usunął, i spytała: — Czy zastałam 'pana Ragisa? -— Nie pani! \\ zaścianku od rana drzewo prz\ jmujc! — Ach szkoda, że go niema! Przyniosłam ni u prezent. Sięgnęła ™ siebie, na ławkę, i położyła na oknie przedmiot jakiś okrągły w hatesto wej chusteczce. Czy wofno zobaczyć; co to takiego? — zagadnął W itold z tnni/.giem. JL. 1 owszem, tylko ostrożnie, ho kole! — Jeż! - krzyknął student, zaglądając. — A to *>rr kan«k '< h. PoMt.ii* uttrrgtihr (warno ki pro**n płar.ć Dr. Józaf Kozłowski 4600 8. Ada St. Chicago. III