OCR Interpretation


Zgoda : Wydania dla niewiast. [volume] (Chicago, Ill.) 1900-1913, December 18, 1913, Image 7

Image and text provided by University of Illinois at Urbana-Champaign Library, Urbana, IL

Persistent link: https://chroniclingamerica.loc.gov/lccn/2017218620/1913-12-18/ed-1/seq-7/

What is OCR?


Thumbnail for 7

Mar,.
Rodziewiczówna.
> i • -
Dewaftis
P©wieść współczesna uwieńczona na kon*
kursie "Kury era Warszawskiej o”.
Rozliczne interesu przerzucały go z końca
w koniec powiatu. Widziano go rzadko w do
mu, ule wiedziano, że skupił olbrzymia partię
bydła, że wziął w dzierżawę jeszcze sześć in
nych młynów i ogarnął cały handel mąką, ze
kontraktował zboże po okolicznych dworach.
Wiedziano, że systemem jego łnła w spółka, i
w każdyrń z tych interesów brał do pomocy i
do połowy jednego lub dwóch towarzyszów.
Najczęściej Dow nar młody był wybrańcem;
zastąpił miejsce Łukasza Drala i szedł w ślad
Marka posłuszny, sprawny, wierzący ślepo.
Od niego wiedział zaścianek o obrotach
Czertwana i dziwił się. a ujrzawszy go, kłaniał
się nisko. 1 tył im przykładem, chlubą i bodź
cem !
I'od jesień rozeszła się wieść, że Marek ma
■kontraktować konopie. Żydzi chcieli go u
przedzić odsprzedać inu od siebie z zarobkiem,
ale trafili na opór wsi i szlacheckich sadyb.
Żmujdzini odpowiadali ne suprantu na wszel
kie propozycye. Czekali Marka.
Zabrawszy z dworów zboże
—.j i bydło, zaje
chał i do .chat jego wóz drobiniasty i zaganiał
tez sobie ten wielki produkt żmuidzkici ziemi.
ielki produkt żmujdzkicj ziemi.
... \\yjWV\y. S1? pieniądze do nicianych sakie
wek i szmat ukrytych w głębi kuferków, i
znów obliczali próżniacy z zawiścią, że trud
tych targów i umów opłaci się tysiącami, a
Downar rozradowany spoglądał na Kjnę i Du
bissę i marzy, jak z wiosną popędzi <Io Xicmna
i morza ładownych barek długi sznur.
I znowu po paru tygodniach nieobecności
zawitał Marek do zagrody.
• Pomimo kolosalnych sil, te dwa miesiące
bezustannej wędrówki i niewygód odbiły się
na nim. /czerniał i schudł, oczy wpadły jesz
r/e głębiej i zaogniły się od czuwania. Usta
miał spalone, na czole bruzd kilka więcej, w
całej postawie okropne wyczerpanie.
W braku chaty sypiali w stodole, więc mu
Ragis usłał wiązkę wonnego siana, ciotka
przemocą zadała, choć się nie skarżył, jakie
goś cudownego biedrzeńcu, i układli go do
snu, nakazując spocząć i nic pracować choć ty
dzień.
Już piały pier.ws^c, kury, gdy zbudził sta
rego szelest siana obok.
—- A co ty synku, nie śpisz? — zagadnął.
— Nie ojcze, jakoś sen nie bierze...
-— A tobie co? Czy cię co trapi?...
— Co mnie ma trapić?...
Możeś ty niechcący skrzywdził kogo, a
teraz przypomniałeś? Podówczas to człowiek
nigdy zasnąć nie może!
-i\ie, ojcze, żebym krzywdę przypom
niał, tobym się zaraz wrócił i naprawił. Tak mi
coś przyszło.
— Może zła myśl, bo i to sen bierze z o
czu. Zmów pacierz do cudownej Panienki z U
gian) Zaraz ci Ona spokój zeszłe...
Stary zatrwożony, a ufny w tę wielką po
moc, począł odmawiać półgłosem:
— Swejka Marja, miłystos piłna, Wiesz
patis su tawinii...
— Pagyrtas tu tarp meteriu, ir pagyrtaS
wsjsies żiwota tawo, Jezus — wtórował mu go
rącym, błagalnym szeptem głos Marka.
Po "Amen”, stary pewien dobrego skutku,
Owinął się burką i zachrapał.
Długo jeszcze cichym szmerem, z akcen
tem głębokiego smutku i prośby, brzmiało od
posłania Marka kilka razy, coraz ciszej:
— Melskis uż mus grieszus dabar ir in wa
lando ja smerties musu. Amen.
O świcie Ragi* wstał I chciał wyjść nie
znacznie, by nie budzić śpiącego, ale posłanie
było już puste. .Wyjrzał napodwóeze.
"* ■ «
Na •tticro ork»«.ta»ej belce Marek 'tetlztał
z.garbiom i tak. jak go Mary natleni, ćmił
kijkę. fijnitnom w kłęb <l\mu, Vl»ł«xltia n*««a
błyszczała na jego »«błr/y.
Jnz tutaj' I\h«*n -k zerwał tak rano?
— zawołał nirzadownlony.
— Nie /wjkłem ^ w \legać ! Noc długa!
< ») długa. bardzo długa wy tła la mu óę ta
n«*c ł>e/-enna. ale nic więcej nie dt»dał » zaga
tlał coś tt budowli.
Ten przedmiot (mclilonąl całą uwagę Ra
gi'U i przerwał uwagi i gderanie.
titły cieśle pr/yb\l», Marek w/iął tez sie
kierę w ręce. i /mic-zał się z nimi w robinie.
Nic pomogły prtmby ciotki i krzyk kaleki, cio
sał lak wytrwale, jakby tein na*chleb miał za
rabiać - nic «nlpt»w iada! nawet Maryni.
Żyły mu nabrzmiewały na rękach \ czo
le. po twarzy biegł pot, ale nic ustawał. Bez
surduta sclnlouy nad tli zew cm. przetrwał do
w ieczora.
Dnia tego przed niedziela chłopi pracowali
zawzięcie, mało kto się ot Izy wał, o zmroku je
szcze brzmiały siekiery.
Nagle od bramy rozległ >;ę obcy glo-:
—* Pochwalony Jezus!...
Marek głowę podniósł, t«*p*»r mu zawisł w
powietrzu. Na podwórzu stal Sawgartl, eko
nom poświcki, konno. Nie dojrzał go wśród
robotników, więc nie czekając odpowiedzi na
pozdrow ienie, zwrócił się do Ragi>a.
— Niema tu naszej panienki, kumie? —
smtał żvwo.
— Już dwa miesiące, jakem jej nic wi
dział . ..
— I pana Marka niema?
— Jestem! Co trzeba? — odparł wezwany,
rzucając siekierę i podchodząc.
— Nic spotkał pan naszej panienki d/i-iaj?
— Nie! Co się stało?
— Coś złego. panie! jak "••hic wy-zła /
domu rano, lak dotąd niema!
— (idzie poszła?
— Nikt nie wie! ł.ódki nic znaleźli na
brzegu, ale może ją fala gd/ic poniosła. Roze
słałem konnych po folwarkach, a sam przy
biegłem do pana..
Marek obejrzał się na wszystkie '•trony,
jak błędny i oniemiał na chwilę, dygocąc ca
lem ciałem; potem, nie pytając o nic więcej,
jak stał wypadł za wrota.
— A coby jej się przytrafić miało? — za
wołał Ragis — taka dzielna dziewczyna! Toż
tu opryszków niema, każdyby ją na ręku od
niósł, a i zbłądzić nie sposób! Jednakowoż i
ja pójdę szukać!
— I my z wami! — krzyknęli chłopi z.
Poświcia — uchowaj Hoże czego na naszą
panienkę!
K/.ucin się gromadą za >awgardcm ; Kugis
pokulał na końcu. Odwołała go panna Aneta.
— Da Bóg, wszystko się dobrze skończy,
ale nasz chłopak poleciał z tej żałości nieprzy
tomny. Weźcie mu dobrodzieju, kurtkę i
czapkę i pocieszcie trochę. I jabym poszła z
wami, ale sił niema! Powiedzcie mu, żeby nic
desperował daremnie. Biednyż on, biedny!
— Powiem, powiem, ale czy złapię go z
moją kociubą — zamruczał stary — oddalając
się tak szybko, jak tylko mógł.
Nikt nie dogonił Marka. Pędziła go silniej
sza moc, jak życzliwość służby i chłopów, jak
przyjazny żal Ragisa. Dobiegł pierwszy do
Poświcia. Dwór cały był poruszony, wylękły;
zewsząd wyglądały strapione twarze. Darem
nie przeszukano folwarki i drogi, Irenka Or
w idów na zginęła bez wieści.
Jak widmo rozpaczy wpadł Marek bez.
czapki i surduta; nie potrzebował słuchać
sprawozdania, nieszczęście i groza patrzała z
oczu wszystkich.
Nie zatrzymał się nawet.
— Światła ? za mną! — rozkazał i pobiegł
przodem nad rzekę.
Kilkanaście smolnych ilrzazcg i latarni o
świr tliło po chwili kawał wybrzeża, gtl/.ie
zwykle stała łódka pałacowa. Nie było jej na
miejscu.
Marek, świecąc sobie głownią zapaloną,
jął szukać siadów. Mieszało sic ich tam kilka
naście, snadż ludzi. którzy tu szukali niedaw
no. Wśród nich dojrzał, cudem chyba, znak
drobnej stopy, elegancko obutej; szła w kie
runku rzeki.
Zdyszany, drżący, zlany potem, wyprosto
wał >ię.
k żołna! — zaw ołał takim tonem, że
kto żyw ruszył się.
Nie upłynęło minuty, pięć łódek podano.
Skoczył w pierwszą, zatknął przed sobą ża
giew. wziął wiosło, popłynęli.
Noc tymczasem zapadła, i biała, jak mle
ko. ;i do kości przejmująca chłodem mgła zą
wi-hi nad całą okolicą. () kr<»k nic nie widać
było, oprócz gęstego tumanu, wśród którego,
jak skierki, świeciły pochodnie. Nareszcie i o
ne p<'ginęły. Noc przerwała poszukiwania na
koi 'i<\ Zresztą przez długi dzień przetrząśnięto
całą okolicę, pozostała tylko rzeka, nieubłaga
na. zdradna i wiecznie tajemnicza.
C błopi rozeszli się, obiecując nazajutrz
przyjść z niewodem, szukaę zwłok; Ragis i
Sawgard zasiedli w oficynie, i stękając gadali
o wypadku* otoczeni kilku emerytami. Reszta
służby była w cz.ołnach z Markiem.
A szukaliście na Dewajtc? — pytał ka
leka.
ł »dzie nie szukali! — rzucił desperacko
'•tary ekonom. Dąbrowę strzęśli od krzaku do
krzaku, wołali, zaglądali do lochów, ani śladu.
- - A byli na starem cegiclnisku?
— Byli...
A w olszynie, tej grzązkiej, za Bubis&
katni ?
— By Ił...
lo nic innego, tylko ją woda zgubiła!
< >j. bierze ta nasza Dubissa, bierze ofiar Co ro
ku! Pamiętacie księżowego synowca, i Butwi
ła starego, i żonę Kantrymasa z dzieckiem?
Było jej samej nie puszczać!
Boże, Boże! — lamentował Sawgard,
w losy targając — i mnie/ to przyszło takiego
końca doczekać! A takie to było dobre, i weso
łt. i rozumne ! I akeśmy ją wszyscy pokochali,
a ona do nas przywykła, jakbyśmy razem wiek
przeżyli! lak się cieszyli, jak przyjechała, tak
witali, tak dogadzali! 1 t,t na co? Na zgubę
tej pieszczotce naszej, tej nadziei!
Szkoda, szkoda — kiwał głową Kagis
— taka młodość i zmarnieć! Nic nic pomoże,
jak l*og co sądzi! Murem się od śmierci od
grodź, a pr/clezic, jak trzeba.
Wyjd/my, zobaczmy, może pan Czer
twan wraca - westchnął Sawganl.
- Kj, nie wróci on, nie wróci, aż sam
zmarnieje lub zginie! — zamruczał kaleka
smutno.
Aha — p«»tw icrd/il ekonom żałośnie —
i mnie się /.<lajr, ze oni przylgnęli Jo niebie.
Patrzałem z. radością, jak szli czasem wc dwo
je i błogosławiłem im w duchu. Ot i nałriogo
slawilein! Hoże miłosierny, zdejm z nas twoje
karanie.
Rękawem kapoty otarł łzy i zamilkł i
wszyscy za nim fdakali i milczeli, tylko Ragis
coś mruczał niezrozumiale.
Nikt o śnie nie myślał. Od czasu do czasu
ktoś wyjrzał, dorzucił drew na komin i mru
*czał, wzdychając. Z rzeki nikt nie przybywał.
Nad ranem usłyszano szybkie kroki na
podwórzu. Orz w i *ir rozwarły, na progu sta
nął Marek.
Suchej nitki nie było w jego odzieży; wło
sy rozrzucone, w' ręku kawał tlejącej drzazgi i
łamek potrzaskanego w iosła.
Siny był od wligoci i chłodu, a pomimo
to pot biegł mu w zdłuż, policzków, oczy patrza
ły dziko, strasznie, bezbrzeżną rozpaczą; poru.

xml | txt