Newspaper Page Text
WACŁAW GĄSIOROWSKI Emilia Plater Powieść historyczna z XIX wieku. (Ciąg: dalszy). Grużewski zagryzł usta. — Ale ja nie przeszkadzam, niech każdy po swojemu pana Boga... przy inówic nie chciałem... — A pozwólcie, panie Półnosu — o zwał się z boku chropowaty glos — a Piwoszuny, której guberni i ? Półnos zerknął z podełba, a rozezna wszy rude bokobrody majora "Werculi na, który był wszedł niepostrzeżenie do izby i rozsiadł się na ławie, pod piecem, — otlparł wymijająco. — Musi piwoszuńskiej. — Gubernia panu Półnosu nie po percu ? — Okrutnie, okrutnie, jeno nie do wszystkiego człek zdarzony. Wereulin lewe oko zmrużył, znać było, że miał ochotę Półnosa lepiej za żyć, lecz Grużewski zagadnął politycz nie: — Ale, bośmy od rzeczy odbiegli. Więc jakbyś pan radził do Landskoro ny? — Za Bźwine wprost stąd się brać Ba Liksłię. Z Liksny na Kuszony, co pod Ruszoóskiem jeziorem. W Ruszonach, po Falkerzambacli, Żołędzie siedzą. Znacz ny ród i poczciwy. Jak przystało na Żo łędziów, Dębom sir pieczętują. Owóż, jak dobrodziej staniesz w Ruszonach, to już trakt wielki do samego Petorburka. Jedź }>rzed się, traktem do Kężycy, po tem w bok, i masz Lucyn. AY Lucynie pytaj o P osin. Łacniej ci powiedzą, bo w Posiniu dominikanie klacztor srogi mają. No, a Posiń tuż, podle Landskoro ny, dawniej jeden klucz z nią stanowił. A ime panu Marcinowi Karnickiemu pokłoń się, proszę, odemnie. — Dziękuję, pamiętać będę. Pozwo li pan odrobinę? — Aby oblizać. — Gdyby jeszcze chciał mi pan rzec, jiik się teraz dobyć z Iłłukszty, a jak się wzig,ć, żeby znów się nie wlec noga za Bogćj, toż byś mnie zgoła uradował. —- Pilno dobrodziejowi? «— Pilno nie pilno. Po rodzicu mam z panem Marcinem rewers do przeina czenia. "Wybrałem się trochę z ciekawo ści pozmuiia Inflant, a trochę me ^ cie kawości. Tak, czy owak, nie dlatego, aby tu ugrzijść. — Być może, lecz tem nie mniej n grzQ.złeś dobrodziej. Pozwoli Jarmark dopiero jutro się skończy, a gwnU na drogach za dwa dni ledwie ucichnie. Do brodziej wózkiem? — Nejtyczankf}, nadto bryka z to bołkami i pokojowcem. — Więc zostać tu i poczekać. — Ani my.ślę. — Będziesz musiał tedy nu żółwia 6ię deklarować co najmniej aż do Ku szom Co mówię 1 Pół dnia zmarnujesz, albo lepiej, zanim się doczekasz, żo cię na prom weźmy, na Dźwiniol Dalibóg, dobrodzieju! Nie ma co, trzeba zostawać. Pociotek mój ma wolną. facyatkę. Wybo rn nie ma. Tu, w gospodzie, ani izbyl Póhios prawił jeszcze o pociotku, o drogach zatarasowanych, o tłoku przy promie, a doradzał Grużowskkann w Tł łukszcie przeczekać, aż w ostatku, wi dząc nieustającą Grużewski ego altem a cyę, zakonkludował. — Bozumię, dobrodziejowi pewnie do panny pilno. Grużewski się zaczerwienił, Półnos zarechotał. — No tak, tak. Inaczej byś dobro dziej tak się nio burzył. Tylec dodam, żeś dobrodziej mazgaj 1 Che-che! Daj mi no swoje lata. Myślisz, żebym się koczo brykiem, czyli land arą, trząsł? ' Niecił bym był dwa razy większym dziedzicem, niż dobrodziej, — to jeszcze białonóżkę, siwogrzywky sobie bym dobrał i — haj da, w świat bym pędził! A tak, co? Zro bisz dziesięć mil w landarze — i piasta nie wiele warta, i oś wytarta. Pilnoć do buziaków, choćby i nie do buziaków, na koń siadaj, na siodle się pochyl i śmi gaj — Z ust mi pan wyjąłeś! Mam na wet wierzchowca luzem przy bryce. 0 czywTście, nejtyczanka z bryką dojdzie za inną powoli. Aż mi lżej! Półnos skrzywił się pobłażliwie. — Dobrodziej pewnie już ze dwa dzieścia jeden lat żyjesz na świecie — hę! — Dwadzieścia dwa! — skończyłem w czerwcu! — Dwadzieścia dwa, — powtórzył smętnie Półnos i spojrzał w okno, jakby dali dla echa tych słów szukając. — Toś dobrodziej o czterdzieści trzy odemiiie bogatszy! Dwadzieścia dwa lat, żebym je znów miał... •— Cóż byś pan uczynić mógł! — za uważy! v, dąsem Grużewski. — Chcesz dobrodziej wiedzieć — patrz tani, na lewo, w tłumie, widzisz te granatowe z karmazyiu ut mundury? Ta k bym wy g 1 ąd ał! Wcale przystojnie. Pierwszy raz widzę taki uniform. Dawniej innego nie bywało — lnrnkni.i-ł Półnos. — Wszak ci to nasi u łani, szczerzy, koroniarscy, z Warsza wy! — Doprawdy, ani bym się spodział. Z polskiego wojska? — Z naszego, mości dobrodzieja. — Bez wątpienia, ale nam do niego świat drogi. — Dlaczego, że takim, jak dobro dziej, do niego nie pilno. Grużewskiemu oczy błysnęły. — Nie sądź pan, kiedy nie znasz! Półnos szarpnij wąsa i odrzekł stłu mionym głosem: — Gdybyś dobrodziej inaczej i*#y ślał, lo byś w mundurze chodził. — Ale w jakim! Do Królestwa by mnie nie wzięli, bo nie wolno, trzeba by tutaj, do Dyneburga, do szkoły podcho rążych ... — Więc nawet. 0 cóż idzie, żeby po trafio. Źle dziś szlachcicowi bez ziemi, ale jeszcze go iv. oj bez porueznikowskie go bodaj instrumentu. Szmat życia oglą dałem, na wiatr nie powiadam. W dwu nastym byłoby inaczej, gdyby potrafio no. A nadewszystko, gdyby służono jednemu sztandarowi, a nie dwom. »— Prawda, lecz i z tych, co szli po czciwie, nie wielka była uciecha. Dziś tr/a prócz rąk sztuki ofieyerowania, i naczej znów okazya pójdzie na marne. — Sadzisz pan, że się zanosi T —• Nic nie sądzę. — U nas, w rosieńskiem, chodzą słu chy. PrV/ed wojną z Turcją również ba łamuctw było co nic miara. Mniemałem, iż acau wiesz lepiej. — Wiem, wiem! — mruknął Półnos. — Dobrodziejowi akurat wiele by z tego przyszło! Ciekawyś, a więc tyle wiem, że tak dłużej być nie może. — Oo! Ot, prawda jedna, panie Pół nosu! — przyświadczył z boku Wercu lin. — Ot dobrze, a krótko powiedziane! Tak dłużej być nie może! Półnos drgnął zlekka i spojrzał zna cząco na Grużewskiego, lecz ten odwró cił się był właśnie ku majorowi, niby clic^c tym ruchem skarcić wmieszanie się majora do rozmowy. "Werculin wszak że inaczej ruch Grużewskiego pojął, Ijo skinął mu przyjaźnie i do stołu się zbli żył. — Pan pozwoli się przedstawi-? Major Werculin, do sztabu fortecy od komenderowany prosto z Kabardy! (jrużewski chciał coś odrzec, lecz major przysiadł się już do stołu. — Pan Grużewski pozwoli, ale «»t, jedno słowo i człowieka pod żebro doj mie. Pan Pólnosu dobrze mówi, tak być nie może, i nie może. Cóż, ja dawniej też chodził av karmazynnym kołnierzu. Ca ły litewski korpus w karmazynnym był — a teraz co?!... Ilę? Półnos oczy zmrużył, wpił u&ta w kubeczek z winem i pociągnął z nama szczeniem. — Samo idzie do gardła. — 1 owszem, i owszem! — podchwy cił Werculin. — Wypiję z panami. }>er bacco, wypiję. Pan <Jrużewski będzie ła skaw nalać — nie mogę od mówić, nie mogę. Grużewski dość ociężale zabrał się do nalewania trzeciego kubka. Wercu 1 i ii nie tracił fantazyi. >— Ot, wino, ot, kolorek! Pan Gruże wski, proszu darować, odwyki po wasze mu mówić. Z Moskalami musisz, to strach, czego nie zabędziesz! Wasze zdrowie!... Ach, ja rozumiem, pano wie! Pativ.ycie — ot Moskal! A ja nie Moskal, tyLko szczyryj Włoch! i nie Werculin, a Yerzzulini. A Moskałów, uch, ja gorzej od was!... Per bacco!... Nie cierpię! Grużewski potrząsnął głową. — Nie pojmuję, co pan chce przez to powiedzieć. W każdym narodzie >ą ludzie źli i dobrzy. Półnos na te słowa głowę przechylił i zabębnił palcami po stole. "Werculin ku Gurzewskiemu się przysunął. — W każdym narodzie. Che-che! Rzeczywiście, lepiej irłośno nie mówię. Co?! Pan pozwoli dokończyć. Włoch je stem, italiański Włoch. Małego rodzice odumarli. Pan Iliński, starosta pereja sławski, wziął mnie i na dworze chować kaz°ł. Aż potem, kiedy rekruta brali, to i mnie wzięli, w mundur zaszyli i Wer ( '■ •••! mianowali. A włoska krew laki w łoską została. łoska, więc jakby szczyra polska.. Ot jak! Sami śpiewacie, 70 pan Dąbrowskij przyszedł do w a* z Włoszki. 1 ja też jestem z Włoszki, było jej Fraucesca Giowannówna. Teraz pan Grużewski wie, co czuję, a co myślę dla was, panów Polaków! Sobie tego ni< ż\ czę, czego wam życzę. Per bacco. wy chcielibyście, żeby Litwę przyłączyć d<> Królestwa! A ja ja?! Zdaje się wam. że ja nie wiem, co znaczy "ojczyzna ?" Ile? Ot, kiedy w dziesiątym roku na Krym, na lejtenanta postąpiłem i kiedym ap<*l ziny zobaczył, to mi się tak moja włoska krew wzburzyła, że mi łzy grzechotem posypały się, (Ciąg dalszy nastąpi*.