Newspaper Page Text
WACŁAW GASIOROWSKI Emilia Plater Powieść historyczna z XIX wieku. (Ciąg dalszy). — Bez, wątpienia, lecz o cóż szło.'... 0 odrobino dyplomacyi. Wszak zniewo leni jesteśmy «)<> obcowania z nimi, w sza U av ich mocy jest oszczędzić nam niejednej przykrości, nie jednego upokorzenia. — Zważ, ile spraw granicznych mamy z dy neburgską fortecą, ile razy generał Kle nteńko dobył nas z kłopotu. Nie dla sie bie ich pragnę. Cale mi tęskno, zacisz niej nawet bez widoku mundurów. Ale, 1 »atr/, bodaj teraz. Dobrze byłoby tego szaławiłę uchronię od kary, a matce lez oszczędzić. Hrabianka nic nic odrzekła. Podko morzymi przesunęła ręką po czole. — Możeby do Dali wiga.. . — Jestem pewną, że uczyni, co w je go inocy. Wstawi się chętnie do Kle meńki, toć jego zwierzchnik. .. Choćby Schirmana się odwoła... — Prawdopodobnie. Pod komorzy na spojrzała uważnie na roztargnioną twarzyczkę Emilii. — Dallwig dawno nie był. -— Nie był — powtórzyła bezbarw nym tonem hrabianka. — Zdawało mi się, kochanie, że nic jest ci to obojętnem. Kmilia poruszyła s\ niespokojnie. Podkomorzymi wyczekała chwilę, po czeni dodała z intcncyą: Mogłabyś napisać kilka słów. — Nie sądzę. Pismo z Liksny goto weby zaszkodzić karyerze barona. . . Mam przekonania, że, gdybyś je no chciała, Dallwig wyrzekł by się tej, jak ją zwiesz, karyery. Nie, cioteńko, takiej ofiary ni« godziło by mi się żądać. Podkomorzyna westchnęła z cicha i dźwignęła się z fotela. .\io nalegam, nie spieram sio. Choć szkoda, szkoda mi go!... Nie biei'z za złe, iż tego przedmiotu tknęłam, lecz wynika on z pragnienia twego do bra, twego szczęścia. A czas, kochanie, o tem myśleć, czas sobie stworzyć wła sne ognisko. Nie z samolubstwa powia dam, bo radabym cię zawsze mieć przy sobie. Nieboszczka Marynia niegdy 11 kładała sobie twój maryaż z Cezarym. Nie nalegałam, boć między stryjeczno - htryjecznynii związek za bliski, a przy tein spostrzegłam, że jeno braterski son lyraent was łączy. Więc tego mi nie żal, zresztą pan Cezary coś nadto hula po sze rokim świecie. Uczy się, studyuje? "Wiem, wiem, zawsześ go w obronę brać gotowa. Niechby już przywiózł do Du ftiat te zamorskie rozumy, niechby ojco wizna nie zostawała na łasce ekonomów. Udręczyłam cię, mojp dziecko. Nie do puszczaj smutnych myśli. Życie całe przed tobfj, eaty świat przed tob#! Wra cam do czytania listu. Mnóstwo takie nowin, że przepomniałam!! A trzebaby jednakże coś dlla tega zawieruchy. No, no, awanturnik kawaler. Daj, niech cię ucałuję. Niczcm nieboszczyk Piotr Ża ba! Ot byłby kompan dla imć Grużew skiego! Ale wypada coś. . . Pomówimy przy wieczerzy. Idę już bobie. A... są i do ciebie dwa listy... — Do mnie? — szepnęła hrabianka, biorąc z rąk pod komorzy tiy pisma. Ta ostatnia szurgnęła nogami w stro nę drzwi i dodała ciclio: — Tak, a z tych o jedno za wiele. Kmilia, nie bacząc na tę uwagę, roz tworzyła szybko pierwszy list i, nim w głębi korytarza umilkł miarowy stukot laski oddalającej się podkoiuorzyny, już zdołała odczytać go, wchłonąć i już śla dami słanych myśli pomknąć. Latwem to było zadaniem. List ten pochodził od Marysi Mohlówny, ukochanej siostry matczynej, a Km i lii najmilszej powierni czki i przyjaciółki. List ten do tajników serca hrabianki sięgał, przeczuciem o garniał wszystkie jej tęsknoty. W jed nem tylko grzeszyf, gdy słowa otuchy niósł, gdy krzepić usiłował, gdy same mu sobie gwałt zadawał, gdy sprzymie rzać się chciał z podkomorzyną, z I)ow gi a Iłową, z Casparami. Kmilia atoli wybaczała Mohlównie tę zdradę niewinną. Wybaczała t<'in skwapliwiej, że wyrazy, któremi siostra matki nakłaniała ,ją do życia światowe go, do małżeństwa, do pójścia utartemi ścieżkami posażnej panny, do wyrzecze nia się smętków, które jeno zatruwają, jeno dręczą, do pojednania się z rolą, wskazaną przez los damie, dziedziczce możnego ro<lu, kobiecie, że wyrazy te brzmiały zawsze tak nieśmiało, t;ik chro powato, jakby własnym przeczyły głos kom, jakby własnego sromały się zna czenia. Molilówna była tym medykiem li czonym, który wszystkie odgadł cierpie nia, ogarnął całą mękę chorego, lecz który, nie widząc ratunku, z niewiary własnej próbuje wiarę dla zbolałego wy krzesać. Szczęście! Może-ż o szczęściu roić ta: której uśmiech, od lat «Iziecinnycli gasiły łzy matkif Może-ż jednać sio z lo sem jego ofiara? Może-ż poddać mu się istota, zatruwana od poi*życia swego buntem na niegodziwośe jego ślepych wyroków ?... Przyszłość! Nigdy, nigdy nie śniła o jakiejś mocy niepożytej, o jakieja po tędze nad potęgami, co jłj poniesie, co gorycz nurtujący u bezwładni, co dźwi gnie ją.tam, kędy myśl wielka niweczy bóle samolubne, kędy cierpienie staje się rozkoszą. Niebdyś Emilia miała matkę, więc, obok tych mar nieuchwytnych, posiada ła widomy, bliski sercu cel życia. Dla matki i przy matce trwać, koić jej roz terkę, macierzyńskiej radości przyczynie jej tyle, by widma przeszłości zatrzeć w niej bezpowrotnie. Niegdy himilia y, rozkoszy zadawała 8obie przymus. Dla matki rozchmurzała czoło, dla niej śmiała sio, dla niej siliła się na swywole, dla niej potakiwała pla nom, w ziszczeniu których matka upa trywała rękojmię szczęścia córki. Dla siebie zaś, na chwilo samotności, miała Emilia książki, rysunki, malarstwo, mu. zykę, konne wycieczki, zaglądanie flo chat wieśniaczych, pustotę amazońskich ćwiczeń i cią^ł*?, nieustanną czynność i po£oń za znużeniem ciała, za uciszeniem duszy. Niegdyś Emilia, na momeniy wy czerpania, kryła nadto w zakątku swe £o serca pragnienie tak upajające, tak niezmożone, że dość go było tkmjć, <I«>Ś6 musnąć, by tęczowemi rozpostarło si? blaski, by zahuczało zewem całego ludu, całej ziemi ojczystej, by piorunowctui zygzakami kreśliło hrabiance tak za wrotne hasła, że ani ich w <i\* is w y/na*', ani trzeźwym sądem ogarnąć. Kmilia zresztą nie śmiałaby nawet poddawać tego zakątka wiwisekcyi i<» /innu. Cóż, że lada skalpel móirłby zniweczyć, gdy z tej wątłej mrzonki ty le hrabianka czerpała mocy, tyle prze strzeni dla lotu myśli, tyle zapału do pracy. . . Ileż ]><>«! czarem tego zewu tajemni czego prześlęczała dni nad księgami! Toć on, on właśnie budził w niej żarli wość do zapoznania się z aikanami po lityki, do badania dziejów ojczystych, do krzepienia się ich chwałami, do szu kania przyczyn ich klęsk. < >n, i wciąż on, niewolił ją do upijania się lem wszyst kiem, co w życiu narodów było męs twem, odiodzcniem, bohaterstwem, zmartwychwstaniem. I on, t« n zew ta jemniczy, uginał kolana hrabianki przed wizerunkiem Dziewicy Orleańskiej i po grążał ją w modlitewnej zadumie. 1 «>•) .sprawiał, że Kmilia na wszystko. nie było swojskiem, rodzoneui, ojczystem. eo było kompromisem, oportunizmem po litycznym, zimnem wyrachowaniem. »> bojoętnością społeczną — miała wrażli wość czułka. Tak bywało niegdyś. Aż ze śmiercią maiki szczezł dla ftmilii i cel widomy, ten najbliższy, i ów zew niedosięgły. Zo stała jeno pustka, jeno świadomość sie roctwa, jeno pamięć męczeństwa rodzi cielki, jeno wrażliwość taż sama, lecz z nią już tylko bezsilność, tylko niemoc. Hrabianka pochyliła się nad listem "Mohlówny. Uśmiech bolesn\ wygiął jej usta. Ocknąć się? Chyba zasnąć! Boć właśnie ocknienie .ją łamie, boć «<n<» opra wia, że niemasz wokół niej dali. któraby ją pociągała, że niemasz ułudy, któraby jednała ją z życiem. Ocknąć się! Cóż w czynić, jak zgasić te przerażająco białe światła rzeczywistości! Ocknąć się! W ięc skłaniać miłość, więc pójść z obo jętnym, pójść w łańcuchach na udawa nie małżeństwa dobranego? Czy może dla miłości wyrzec się samej siebie, za przeć się tego, co miała za relikwie?... Czy też poglądać spokojnie i radować się, iż ukochany nie ma uprzedzeń, iż do każdej da się nakłonić ojczyzny? Dallwig! Tcgo))y pragnęła widzieć innym, — alp nic kosztem ofiary, nic za wpływem postronnych sentymentów, pragnęłaby mieć go polakiem, lecz nie renegatem, nie polskim neofity... Za niechał odwiedzin, nie przyjeżdża... Gdy był po raz ostatni, zagadnął, czy prawdy jest, iż generał Kabłukow otrzy mał taką samy odpowiedź, jak Klemeń ko. A potem, wtrycił nieśmiało, czy bez względnie polakowi tylko oddałaby rę kę, czy nie znalazłaby pobłażania «lla pochodzenia mniej zdecydowanego? K milia zrozumiała ukryty intencyę, zro zumiała, iż jednem słowem zerwie nici, namotane przez lata, iż własnemu sercu zada cios... 1 to płowo wymówiła... [ tu ocknęła się z ostatniego złudzeniu!... (Ciąpr dalszy nastąpi).