Newspaper Page Text
12 4 IDON kiszot Z MANSZll XV. Ko tył rycerz zwierciadlany i giermek z wielkim nosem. DonKiszot postępował w tryumfie, py szny zwycięstwom, jakie odniósł nad ryce rzem zwierciadlanym, którego uważał za nnjwaleczniejszego sądził, że odtąd nie już do jego sławy nie brakuje. Wreszcie, ufając słowu tak uroczyście przez rycerza danemu, którego nie mógłby nie dotrzy mać bez obrażenia praw rycerskich i jak tylko ustanie moc czarowania, spodziewał się wkrótce mieć wiadomość od Dulcynei. Ale Don Kiszot myślał o tem, a rycerz zwierciadlany znów zupełnie o'czem in nem myślał on o najprędszem wyleczeniu się, ażeby był w stanie nowy swój zamiar wykonać. Jednakże autor, nie chcąc czytelnika na razić na najmniejszą wątpliwość, powiada, źe bakałarz, Samson Karasko, wskutek konferencyi z plebanem i balwierzem, ra dził Don Kiszotowi, ażeby wyruszy! na wyprawę wszyscy ci trzej bowiem jego przyjaciele za najlepszy środek wyleczenia go uważali, ażeby Samson na tej wyprawie spotkał się z nim jako rycerz błędny, wy zwał go i pokonał, a później stosownie do ustaw rycerskich domagał się od niego po słuszeńslwa nieograniczonego i kazał mu przez dwa lata kamieniem w domu siedzieć. Karasko podjął się chętnio tego zadania, a Tomasz Cecial, kmotr i sąsiad San sza, bar dzo poczciwo czleezysko, ofiarował się mu na giermka. Karasko wyprawił się pod mianem rycerza zwierciadlanego razem z Tomaszem, który sobie nos fałszywy przy prawił, ażeby go Sanszo nie poznał, i trop w trop pojechali za Don Ki szotem widzie li całą przygodę z wozem śmierci i wre szcie połączyli się z nim w lesie, gdzie od była się walka, którą dopiero co opisali śmy. Przywidzeuia Don Ki szotu wyszły na dobre bakałarzowi, bo gdyby nasz rycerz wszędzie i ciągle nit? byl się zaprzyaięgał, że to nie był Karasko, toby pan bakalarz nie mógł otrzymać stopnia doktora, a w zysku miałby tylko wstyd, że tak pokpił sprawę. Tomasz Cecial. widząc, jak nie szczęśliwie poszła wyprawa i że Karasko tak ciężko został poturbowany, rzekł: —Na uczciwość, panie bakalarzu, mamy, czegośmy chcieli, łatwa to rzecz projekto wać, ale trudna dokonać. DonKiszot zawo łany głupiec, a my się mamy za mądrych, on jednak wyszedł zdrów i cały, a my obaj wracamy z długimi nosami i ty, bakała rzu, z pogruchotanymi kościami. Chciał bym teraz wiedzieć, kto też głupszy na szeni zdaniem, czy ten, co głupi, dlatego, żo mądrym być nio może, czy ten, co głu pim dobrowolnie się robi. —Różnica między tymi dwoma rodzaja mi głupich taka odpowie Samson—że ten, co z konieczności głupi, będzie nim za wsze, a ten, co się głupim robi dobrowol nie, przestanio nim być, skoro zechce. —Kiody tak—rzeknie Cecial---to ja do browolnie zrobiłem się głupim, idąc do was na koniuszego i żeby nim dłużej nie być, wracam już do domu. —Wolność Tomku w swoim domku—od powie Samson ah) ja wolałbym nogą we wsi nie postać, nim Don Kiszota dobrze nie oporządzę. Mniejsza mi teraz o to, czy wróci do rozumu, ale idzie mi o pomstę. N ie daruję mu tego, bez litości mścić się będę. Kozmawiali tak, dopóki nie dojechali do wsi, ^dzie się znalazł, na szczęście, dobry cyrulik, w którego ręce oddał się Samson, a Tomasz Cecial pojechał do domu. Kiody bakałarz każe się opatrywać i przemyśliwa nad pomstą, my poszukajmy DonKiszota i obaozmy, czy nam nie da nowych powo dów do śmiechu. XVI. Co się przydarzyło DonKiszotowi z pew nym rycerzem z Manszy. Don Kiszot jechał w tryumfie, jakeśmy to powiedzieli, pyszny swojetn zwycię stwem i uważał się już za najpierwszego i najwaleczniejszogo rycerza błędnego w ca łym świecie ostatni tryumf poczytywał so bie za szczęśliwą wróżbę na przyszłość i wyglądał chciwie nowych przygód, choćby najtrudniejszych, nie troszcząc się już o czarowników, choćby się wszyscy przeciw niemu zmówili, tak dalece ufał swojemu szczęściu. Tak był uradowany i próżnością zaślepiony, że ani wspomniał już o nie skończonej ilości kijów, które niegdyś do stał, ani o tym kamieniu, co mu szczękę zgruchotał, ani o niewdzięczności galerni ków, ani o niesłychanej zuchwałości Yan guasów, co się tak bezcen ie z nim obeszli. Nic mu już nie brakowało, jak tylko, aże by znaleźć środek odczarowania księżni czki Dulcynei gdyby tego dokazał, nie miałby już nic do pozazdroszczenia naj szczęśliwszym i najsłynniejszym rycerzom błędnym wszystkich wioków przeszłych. W tak miłych pogrążonego marzeniach Don Kiszota Sanszo w ten sposób zaga dnął. —Oo to za dziwna rzecz, panie, że mnie ciągle na oczach stoi ten dyabelski nos me go kmotra, Ceciala? Próżno silę się oczem innem myśleć, ani rusz się temu opędzić. —To ty ciągle myślisz, Sanszo—odpo wie Don Kiszot—że tym rycerzem zwier ciadlanym był bakałarz Karasko, a gierm kiem jego Tomasz Cecial? —Nie wiem, co mam odpowiedzieć, pa nie, ale wiem, że nikt inny jak Cecial nie mógł mi rozpowiadać takich rzeczy o domu, o tonie i o dzieciach i że jak odjął ten nos obrzydliwy, to już twarz miał, jak wyka pał, taką samą jak Ciecial, ani na włos ró żnicy i głos taki sam i wszystko zgoła ta kie jąkżeż, udyabła, nie poznałbym go, kiedy się od tylu lat znamy i codzień widu jemy? Mój Sanszo, mówmy rozumnie—odpo wie Don Kiszot-czyż to podobieństwo, ażeby bakałarz Karasko przebierał się za rycerza błędnego, ciężką zbroję na siobie przywdziewał i na moje życie godził, albo żem to ja jego nieprzyjaciel albożem go kiedy czem obraził, alboż we mnie ma ry wala. żeby mi zazdrościł sławy nabytej? —Ależ panie—odpowie Sanszo—skądże to podobieństwo owego rycerza z Kara skiem, a giermka z kuiotrem Cecialem? a jeżeli to czary, jak powiadacie, czyż nie mogli zrobić się oni podobnymi do kogo bądź innego w świecie? -To wszystko złośliwe psoty czarnoksię skie—rzecze Don Kiszot —ci nikczemnicy wiedzieli dobrze, żo wyjdę zwycięsko z tej walki i umyślnie przemienili owego ryce rza w przyjaciela bakałarza, ażeby go za słonić od słusznej wściekłości mojej i że bym darował życie temu, co tak podstępnie godził na moje. Mój przyjacielu, czyż trze ba lepszego dowodu złości i potęgi czaro wników nad tę, jakieśmy mieli niedawno w przeistoczeniu Dulcynei? Po takim cu dzie ezemżo jest ta bagatela? Ale ta mi zo stała pociecha, żo prawica moja silniejsza od tych czarów i że pomimo zawiści i całej potęgi cudownej sztuki, odwaga moja za pewnila mi zwycięstwo! —Bóg widzi wszystkie rzeczy—odpowie Sanszo, któremu śmieszne rezonowania wcale do przekonania nio trafiały, ale bał się sprzeciwić, ażoby się nie wydać z figla, którego mu spłatał z Dulcyneą. Wśród tej rozmowy usłyszeli za sobą tę tent kopyt końskich, obrócili głowy i zoba czyli jeźdźca ku nim jadącego, któremu pilnie przypatrywać się zaczęli. Był to szlachcic, jechał na bardzo pięknej jabłko witej klaczy, miał na sobie ubiór wiejski i płaszcz z sukna zielonego, szeroko ciem nym aksamitem wykładany, na głowie ka pelusik z tejżo samej materyi. Przy boku miał nóż maurytański na zielonym pasie, złocisto haftowanym, buciki także ze skóry ziolonej, ze złotą obwódką, ostrogi skromnie na zielono szelcowane, ale tak lśniące, jak by szczero złote. Mijając ich, skłonił się grzecznie i spiąwszy klacz ostrogami, miał poskoezyć dalej, kiedy Don Kiszot do nie go zawołał: -Mój dzielny panie, jeżeli wam nie spieszno i w tę samą jedziecie drogę, wdzięczny wam będę, jeżeli razem poje dziemy. —W samej rzeczy, panie--odpowiedział kawaler i ja to samą myśl miałem, ale się bałem, ażoby wasz rumak nie brykał przy mojej klaczy. O, niech się pan t3go nie boi—rzecze Sanszo nasz Hossynant to najpoczciwsze i najskromniejsze w świecie konisko. On sobie takich wybryków nio pozwala, raz tylko w życiu zbisurmanil się, a myśmy to z panem ciężko przypłacili. Nie macie się czego bać, panie, mówię wam raz jeszcze klacz wasza bezpieczna, dziesięć lat mogli by stać razom, a onby jej ani trącił. Na takie zapewnienie Sansza jeździec wstrzymał konia, z wielkiem zdziwieniem przyglądając się twarzy Don Kiszota, jadą cego bez szyszaka, który giermek wiózł na ośle, jak tłomoczek przewieszony. Don Ki szot niemniej pilnie wpatrywał się w po dróżnego. widząc w nim człowieka pewne go znaczenia, bo też istotnie miał postawę znaczącą, lat około pięćdziesięciu, włosy szpakowate, a w twarzy i obejściu coś we sołego i skromnego, jak to zwykle u uczci wych ludzi. Nieznajomy, przyjrzawszy się naszemu bohaterowi, wyciągnął wniosek, że musi to być jakiś dziwak, bo nigdy w życiu podobnie przybranego i wystrychnię tego człowieka nie widział. Podziwiał wzrost jego sążnisty, twarz bladą i wychu dłą, minę i zbroje, a nadewszystko nadętą postawę na kościstym koniu i tak mu się to wszystko nowom wydało, że nie mógł się dość napatrzeć. Don Kiszot spostrzegł zdziwienie szlachcica, a wyczytawszy w oczach jego chęć dowiedzenia się więcej, chciał jego życzenia uprzedzić ze zwykłą sobie uprzejmością. —Nio dziwno mi, panie—rzekł—że cię uderza moja postawa i osoba tak różna od wszystkich innych ludzi a!o nie będziesz się dziwił więcej, kiedy się dowiesz, że jestem rycerzem błędnym z liczby tych, co, jak się to zwykle mówi, gonią za przygodami. Porzuciłem kraj swój, zostawiłem majątek, wyzułem się zo wszelkich przyjemności, oddając się na los szczęścia i fortuny. Za mierzyłem wskrzesić powołanie rycerzów błędnych, już przepadających niedawno działać rozpocząłem, a już dopełniłem część swoich zamiarów, wspierając wdowy, osła niając dziewice, broniąc praw małżonek, sierot i wszystkich uciśnionych i przez waleczne czyny swoje, po trudach nie skończonych tyle dokazalem, iż sława imienia mego rozbiegła się po wszystkich prawie częściach świata. Wydrukowano już trzydzieści tysięcy tomów mojej historyi, a wkrótce będzie ich trzydzieści milionów tomów, jeżeli Bóg mnie uchroni. Zeby ci nareszcie krótko powiedzieć i długo nie trzymać w zawieszeniu, powiem: jestem Don Kiszot z Manszy, zwany Rycerzem Posępnego Oblicza a chociaż to nie bar dzo przyzwoicie samemu się z własnemi pochwałami rozwodzić, widzę się nieraz do tego zmuszonym, kiedy nie ma nikogo, co by mi tych trudów i przykrością oszczędził. Tak więc, zacny kawalerze, nie powinieneś się teraz dziwić, widząc tę tarczę i włó cznię, tego giermka i konia, ten przybór, cały i twarz moją wybladłą, a ciało wychu dłe, bo wiesz już kto jestem i że to są rze czy nierozłączne z powołaniem mojein. Don Kiszot, powiedziawszy to, umilkł, a kawaler po długiej przerwie tak nakoniec przemówił: —Mości rycerzu, doskonale poznałeś cie kawość, która mną owładnęła na twój wi dok ale to, coś mi powiedział, bynajmniej nie zmniejsza mego podziwienia, przeci wnie, jeszcze"bardziej jo powiększa. Jakto. panie, czyż to podobna, żeby dziś jeszcze bylina świecie rycerze błędni i żeby o uich A E Y K A prawdziwe drukowano historye? Dopraw dy, panie, nigdybym nie wierzył, że są ta cy obrońcy dam, tacy protektorzy wdów i sierót, gdybym własnemi oczyma teraz się o tem nie przekonał. Bogu Najwyższemu nie chaj będą dzięki, że historya chwalebnych czynów twoich poda teraz w niepamięć tę nieskończoną liczbę błędnych rycerzy, o których baśnie całą napełniają Europę i zawracają głowę wszystkim, co je czytają. —O panie! panie!—odpowie DonKiszot nie trzeba wierzyć, że historye tych ry cerzy są baśniami. —Alboż kto jeszcze o tem wątpi?—za pyta kawaler. —Ja o tem wątpię—rzecze Don Tviszot —ale dajmy temu pokój, spodziewam się, że jeżeli razem dalej pojedziemy, wyprowa dzę was z błędu, w który popadliście, prą dem opinii niedowiarków pociągnięci. Ostatnie wyrazy Don Kiszota i mina, z jaką je wymówił, naprowadziły kawalera na podejrzenie, żo musi to być jakiś wa ryat, i zaczął mu się pilniej przypatrywać dla upewnienia się w tem mniemaniu. Don Kiszot, zmieniając przedmiot rozmowy, prosił nieznajomego, aby mu nawzajem po wiedział, kto jest. —Nazywam się Don Diego de Miranda, jestem szlachcicem, urodziłem się w pobli skiej tu wiosce, gdzie jeżeli Bóg da, dziś wieczerzać będziemy. Mam, Bogu dzięki, mająteczek dostatni, w którym żyję spo kojnie z żoną i dziećmi. Zwykłą zabawą moją jest polowanie i rybołóstwo, ale nie trzymam do tego ani psów, ani ptaków u kładanycli, mam tylko kilka kuropatw obła skawionych na wabia i parę siatek. Mam trochę książek łacińskich i hiszpańskich, jedne historyczne, drugie do nabożeństwa, ale rycerskich baśni nie cierpię lubię czy tać history? albo powieści, jeżeli w ukła dzie i treści mają coś przyjemnego, ale, mojom zdaniem, mało jeszcze książek po dobnych*mamy w Hiszpanii. Z sąsiadami żyjemy sobie w zgodzie i często u siebie gościmy i biesiadujemy nasze potrawy nie są wytworno, ale zdrowe i smaczne unika my zbytków, bo się wszelką rozwiązłością brzydzimy. Położyłem sobie za zasadę żyć jak człowiek uczciwy i wspierać ubogich, zamiast dochody na rzeczy zbytkowne o bracać staram się ile możności miedzy są siadami zachować zgodę, a w domu porzą dek, zapobiegając wszelkim kłótniom i nie snaskom. Sanszo z pilną uwagą przysłuchiwał się mowie szlachcica, a sądząc, że człowiek, tak cnotliwie żyjący, musi być świętym i cuda czynić, zeskoczył prędko z osła i ze łzami w oczach pobiegł oojąć go za nogi, a stopy mu całował z takiem uszanowaniem, jak gdyby relikwie. -Ej, co to ma znaczyć, mój przyjacielu zapytał szlachcic mocno zdziwiony —za cóż mnie tak w nogi całujesz? —Ach! pozwól mi, panie—odrzekł San szo—całe życie wielbiłem świętych, a ni gdy jeszcze żywego świętego nie widzia łem. Sanszo, wielce zadowolony z tego, co zrobił, spokojnie wsiadł napowrót na burego DonKiszot zaś, mimo całej swo jej powagi, ledwo się mógł wstrzymać od śmiechu z tej jego prostoduszności. Wszczynając znów rozmowę, rycerz nasz pytał się Don Diega, czy ma dużo dzieci, czyniąc uwagę, że filozofowie starożytni najwyższe szczęście człowieka zakładali za równo na darach przyrodzenia i fortuny, jak i na wielkiej liczbie dzieci i przyjaciół. —Mam tylko jednego syna—odpowie dział Don Diego—a chociażbym wcale dzieci nie miał, nie czułbym się nieszczę śliwym, nie dlatego, ażeby syn mój miał złe^skłonności, ale że nie ma wszystkich tych przymiotów, które w nim widziećbym pragnął. Chłopak kończy lat osiemnaście, z których sześć przebył w Salamance, u cząe się greki i łaciny. Chciałem, ażeby się dalej w naukach kształcił, ale tak się uparł do poezyi, że zresztą wszystko odrzuca, a mianowicie też teologię i prawo, do któ rych pragnąłem, ażeby się najwięcej przy kładał, bo w naszym wieku królowie naj więcej szanują ludzi cnotliwych i uczo nych. Ale nie ma z nim rady po całych dniach ślęczy nad jednym wierszem Ho mera lub Martyala, rozbierając go czy zły, czy dobry dobaduje się znaczenia jakiego niezrozumiałego wiersza Wirgiliusza, sło wem, o niczem nie mówi, tylko o tych poe tach: o Horacym, Perejuszu, Juwenalisiei innych starożytnych, dziś tak bardzo wzię tych co do nowożytnych, wcale ich nie ceni. Pomimo tego do nich wstrętu, w tej chwili pracuje nad glosą do czterech wier szy, które mu z Salamanki przysłano. —Zacny pauie- odpowie Don Kiszot— dzieci są jakoby cząstką rodziców i czy złe, czy dobro, kochać je trzeba, ale najpier wszym obowiązkiem rodziców jest wycho wywać jo od samego początku w cnocie, a nadewszystko w zasadach chrzęścijańskich, ażeby kiedyś stały się podporą ich starości. Słowem, niczego zaniedbywać nie należy, aby jo uczynić doskonaleni i we wszystkiem i wykierować na, chlubę rodu całego, bo sława ich spływa na ojców. Nie jestem zdania, żeby je przymuszać do jednej bar dziej niż do drugiej nauki można im da wać rady, alo przedowszystkiem zostawiać je trzeba własnemu popędowi. Bo jakkol wiek poezya jest raczej przyjemnem niż użytecznem zajęciem, nie sądzę wszakże, ażeby nią gardzić należało, i człowiekowi uczciwemu nigdy ona wstydu nie przynosi. Poezya, panie, jest jak piękna dziewica, którą inni stroją: bierze ozdoby od wszy stkich innych nauk i sama je zdobi, kiedy z niemi przestaje. Dlatego poezya strzedz się powinna poniżenia się wszelkiego: sa tyra i teatr łatwo ją upośledzają, bo umysły niskie i pospolite nie umieją rozeznać pra wdziwej piękności. Nie wiem, panie, czy wszyscy jednakowo rozumieją te wyrazy: umysły niski i pospolite, ale co do mnie, rozumiem przez nie każdego nieuka i czło wieka ciemnego, do jakiegobądź stanu 011 należy, i nie wyjmuję otl tego nawet wielkich panów, ani osób najdostojniej szych, jeżeli umysł mają nieokrzesany. Co do tego zaś, że syn pański nie ceni wcale poezyi nowożytnej, to zdaje mi się, że nie mi w tem zupełnej słuszności, bo Homer i Wirgil pisali w ojczystym języku i wszy scy poeci starożytni tak samo czynili są dzę, że nie byłoby źle, gdyby i dziś wszy scy szli za ich przykładem, bo każdy język ma swoje piękności, a nie wszędzie ludzie rozumieją po grecku i po łacinie. Nie przy puszczam, aby syn pański gardził językiem kastylijskim, ale raczej autorami kastyhj skimi, którzy innego języka nie umieją, a i własnym nie tak władają, żeby dosyć zeń wszystkie powaby, któremi się szczycą in ne języki. Krótko mówiąc, radzę panu zo stawić syna własnemu popędowi ma wiI dać niepospolite zdolności, kiedy w tym wieku zna doskonale język grecki i łaciń ski, w którym mieści się wszystko, co tylko jest najpiękniejszego w naukach jeden mu już krok tylko pozostaje,: żeby doszedł do skonałości w naukach wyzwolonych, które niemniej przystoją szlachcicowi, jak tym, co z powołania im się poświęcają. Wpłyń pan tylko na niego, żeby zawsze wybierał przedmioty dobre, żeby zawsze pisał rzeczy uczciwe, żeby w utworach swoich nie szar pał nigdy sławy niczyjej, żeby pisząc prze ciw wadom i występkom, wystawiał przy jemnie cnotę i gorącą chęć ku niej, a oba czysz pan wtedy, że poezya nie krzywdzi bynajmniej uczciwego człowieka i że syn twój przyniesie zarazem chlubę imieniowi swojemu, będzie w poszanowaniu u dworu i w sercu ludzi. DonKiszot skończył mówić, a szlachcic tak się zadziwił, iż nie wiedział już, co myśleć o nim, i zaczynał sobie wyrzucać, że tak krzywdzące tworzył sobie mniema nie. Chciał znów zawiązać rozmowę, ale rycerz nasz, ujrzawszy zdaleka powóz z herbami królewskiemi 1 wyobrażając sobie, że nowa się dlań gotuje przygoda, zawołał na Sanszę, żeby mu szyszak podał. XVII. Najwyższy dowód odwagi Don Kiszota i szczęśliwy koniec przygody ze lwami. Kiedy Don Kiszot taką miał Tozprawę, Sanszo tymczasem, znudzony nią i widząc pasterzy pasących barany nieopodal, po szedł do nich po mleko, kupił sobie kilka serków i zabierał się do zjedzenia ich, gdy wtem usłyszał, że go wołają. Kiedy tak z jednej strony wołania pana, a z drugiej kłopocze go zakupiony towar, którego tra cić, zapłaciwszy, nie miał ochoty, nie wie dząc, co robić, czemprędzej wpakował to wszystko w szyszak, który mu wisiał przy kulbace, i wyciągniętym Jkłusem sunął do Don Kiszota. —Przyjacielu—rzekł doń nasz rycerz— podaj mi szyszak, znam się na przygodach i widzę, że tejby nie bardzo było bezpie cznie przedsiębrać bez dobrego uzbrojenia. Szlachcic, słysząc te słowa Don Kiszota, spojrzał na wszystkie strony, a nie widząc nic prócz wozu z chorągiewkami królew skiemi, poczytał go za furgon ze skarbowe mi pieniędzmi i opowiedział to Don Kiszo towi ale ten nie łatwo prawdzie wierzył, przypuszczając, że wszystko, co mu się tyl ko wydarza, musi być ważną bardzo przy godą rycerską, więc odpowiedział: —Mój zacny panie, człowiek bez uzbro jenia jest już na pół zwyciężony nic na tem nie stracę, że się mam zawsze na ostro żności, a wiem to z doświadczenia, że wi dzialni i niewidzialni moi wrogowie ciągle na^mnie czatują—i mówiąc to, wziął z rąk Sanszy hełm, nim ten zdążył wyjąć z niego serki, i włożył zaraz na głowę, a serwatka gęstemi kroplami ze wszystkich stron spły wać mu zaczęła na oczy i brodę. —Co to z tego będzie, Sanszo?—zawoła przerażony—o dla Boga 1 co się dzieje, coś jakby mi się głowa rozpływała, albo mózg rozmiękła, czy też pocę się cały od stóp do głowy, doprawdy, pocę się okropnie, ale nie ze strachu. Po takiej wróżbie będzie niezawodnie straszna przygoda. Dajże mi się czem obetrzeć—zawołał—bo pot mi cał kiem oczy zalewa. Sanszo dał mu chustkę, ani słowa nie mówiąc, a Bogu w duchu dziękując, że się nie domyśla, co to jest. DonKiszot obtarł sobie twarz, a zdjąwszy szyszak, żeby gło wę obetrzeć i obaczyć, co mu tak niewcze sną sprawia ochłodę, spostrzegł w hełmie białą marmoladę, wziął jej kawałek na pa lec i poniósł do nosa. Jak tylko powąchał, poznał zaraz, że to serwatka i zawołał: —Na żywot pani Dulcynei, a ty zdrajco, łakomco, to ty mnie świeże sery będziesz w szyszak składał? —Panie—odpowie obojętnie Sanszo, nie dając znaku zdziwienia—jeżeli tam sery są, to mi je pan wypuść w dzierżawę, zjem je sobie, albo niech je dyabli zjedzą, co je tam włożyli! Proszę pana, pan mnie posą dził czyż to ja mógłbym takie głupstwo zrobić, skóra mnie jeszcze swędzi na u czciwość, panie, to już i ja muszę mieć czarowników, co mnie prześladują. A dlaczegóż miałbym być wyjątkiem—rzekł —kiedym jest członkiem rycerstwa błędne go? Jestem pewny, że to oni nakładli panu tego paskudztwa w szyszak, żeby pan się rozgniewał i mnie skórę wytatarował: ale na ten raz nie udało wam się, drwię sobie z waszych figlów, bo mój pan jest dobry, zna wasze złości i wie dobrze, że gdybym ja miał ser i mleko, to wolałbym je włożyć do brzucha niż do szyszaka. —Wszystko to być może—rzecze Don Kiszot—ale trzeba już temu jakiś koniec położyć. Szlachcic przypatrywał się i przysłuchi wał wszystkiemu pilnie i podziwiał. Don Kiszot, obtarłszy sobie twarz i bro dę, włożył szyszak na głowę, miecz przy boku obejrzał, zasadził się na strzemionach i"junacko wstrząsając włócznią, zawołał: —Teraz gotów jestem na wszystko, i sa memu szatanowi mogę w oczy zajrzeć. Tymczasem wóz nadjechał siedział w nim jeden tylko człowiek, a woźnica na mule. DonKiszot stanął przed nimi i za wołał —Gdzie jedziecie, przyjaciele? co to za wóz prowadzicie? co w nim jest i 00 zna czą te chorągiewki? 13 Grudnia 1902 —Wóz ten do mnie należy—odpowie dział woźnica—dwa lwy są w nim we śro dku w dwóch klatkach gubernator Oranu posyła je królowi i dlatego to położono ta herby królewskie. CIĄG DALSZY NASTĄPI Wyleczy zaziębienie w jednym dniu. Używaj LaxativeBromoQuinine tablecild. Uważaj na ten podpis na każdem pudełku. 25 cnt. C) (48—ao) B. o. PRZEMYSŁ I HANDEL POLSKI BUFFALO, N. Y. i A w o k a i A e k i i y k e Chudy 1173 Broadway, Buffalo, N.* Pecb J. 233 Playter st., Buffalo, N. Y. a y k i y a Jankowski J. 595 Fillmore av., Buffalo, N. Y» o o a i i Romaszkiewicz I. 1017 B'way, Buffalo, N. Y«, a a z e Królikowski J. 124 Person st., Buffalo, N. Y. N o a y u s z e i A e n i Dorasewiez B. 577 Filmore av., Buffalo, N. Y. Mioducki W. S. 1086 B'wav, Buffalo, N. Y. Politowicz K. 1146 B'way, Buffalo, N. Y. i e k a n i e Chodkiewicz, 1134 Broadway, Buffalo, N. Y. S a u n y i o e n i e Belt Line Cash Grocery, 1197 B'way Buffalo. Bilski W. 1078 Broadway, Buffalo, N. Y. Dorabiała M. 87 Lathrop st., Buffalo, N. Y. Huebsh, cor. Fillmore & B'way, Buffalo, N. Y. Kozubski J. 1114 Broadway, Buffalo, N. Y. Maciejewski M. 606 Fillmore av., Buffalo,N Y. Pech K. 149 Stanislaus st., Buffalo, N. Y. Ptaszkiewioz W. 1066 B'way, Buffalo, N. Y. Skrzycki J. 181 Stanislaus st., Buffalo, N. Y. Strzelewicz K. 66 Lathrop st., Buffalo, N. Y. Tomaszewski S. 1261 B'way, Buffalo, N. Y. Truszkowski J. 932 Broadway, Buffalo, N. Y. S k a y e a z n e TOLEDO, OHIO. a w i e n i e Czapiewski P. 1330 Nebraska av., Toledo, O. Krieger A. 708 Junction av., Toledo, O. u k i e k i i o y I e e a Stełmaszewski M. 718 Junction av., Toledo, 0 u k a n i e Paryski, 310 Jaokson av., Toledo, O. a y k i y a u i e z y i Z e a i s z e Gałecki A. 1185 Vance st., Toledo, O. K u n i e e e Wyrzykowski F. 1320 Nebraska av., Toledo. e z a z e Janiszewski B. 2745 Lagrange st., Toledo, O. N o a y u s z e i A e n i Kujawa A. A. 1843 Vance st., Toledo, O. Przedsiębiorstwa Pogrzebowe Sujka W. 1328 Nebraska av., Toledo, O. y a z e Labuziński M. 505 Junction av., Toledo, O. S a u n y i o e n i e (Szynkownie 1 składy spożywcze) Beczkowski S. 602 Detroit av., Toledo, O. Chmielewski G. 401 Pulaski st., Toledo, O. Ciesielski J. 8202 Franklin av., Toledo, O. Demarkowski J. 1402 Forrer st., Toledo, O. Grudziński S. 2853 Lagrange st., Toledo, O. Janas A. 1343 Nebraska av., Toledo, O. Kaczmarek J, 2755 Lagrange st., Toledo, O. Kubicki J. 3002 Mulbery st., Toledo, O. Kujawa A. A. 1343 Vance st., Toledo, O. Kukla F. 901 Detroit av., Toledo, O. Kusz A. 1602 Nebraska av., Toledo, O. Mizerny T. Locust & Palmer st., Toledo, O. Murawa J. 1304 Noble st., Toledo, O. Nadrasik M. 3020 Hartman st., Toledo, O. Olszak W. 323 Junction av., Toledo, O. Orzechowski J. 1143 Hamilton st., Toledo, O. Polcyn A. 2852 Warsaw st, Toledo, O. Powalski J. 2629 Lagrange st., Toledo, O. Sławoszewski W. 115 Mettler st., Toledo, O. Szelążkiewicz P. 3201 Lagrange st., Toledo. Szyperski S. 2846 Lagrange st., Toledo, O. Tafelski J. 801 Detroit av., Toledo, O. Zawodny F. 1160 Vance st., Toledo, O. Zieliński M. 745 Detroit av., Toledo, O. Zulka M. J. 3126 Warsaw st., Toledo, O. S k a y i s a o w a y o k i o w e Kreft I. 2903 Lagrange st., Toledo, O. Kwapich J. 419 Junotion av., Toledo, O. Nowicki S. 1159 Blum st., Toledo, O. Putz M. 1342 Nebraska av., Toledo, O. Sadowski T. 2747 Lagrange st., Toledo, O. Siedlecki W. 2921 Lagrange st., Toledo, O. Sieja W. 1107 Forrer st., Toledo, O. WTinnioki W. 1022 Broadway st., Toledo, O, Zawodny M. 1159 Vance st., Tol«d«^ O. \n\n Burzyński F. S. 808 Fillmore Buffalo, N. Y. Spryszyński S. 178 Stanislaus st., Buffalo, N. Y Bilski K. 610 Fillmore av., Buffalo, N. Y» Sohlosser S. 144 Dexter st., Toledo, O. Hensler J. 507 Junction av., Toledo, Q. Łyozyński W. 3001 Lagrange st., Toledo, O. Powodziński F. 3124 Lagrange st., Toledo, O. Zientkowski J. 501 Pulaski st., Toledo, O.