Newspaper Page Text
20 Grudnia 1902! :D0N K1SZ0T Z MANSZIt I A S Z Y —A te lwy czy wielkie?—zapytał Don Kiszot. —O, takie wielkie—odpowiedział towa rzysz woźnicy—że podobnych jeszcze nigdy w Hiszpanii nie było. Ja ich dozoruję i widziałem niemało tego w żyoio, ale podo bnych nigdy w pierwszej klatce siedzi lew, a w drugiej lwica, głodne są strasznie w tej chwili, bo dzisiaj jeszcze nic nie jadły tak więc, panie, nie mamy ci więcej co się spowiadać i jeżeli pozwolisz, pojedziemy dalej. I woźnica iscotnie chciał ruszyć naprzó 1. gdy Don Kiszot, uśmiechając się trochę tawołał: —Lewki! kochane lewici! a to właśnie dla mnie, aha, muszę ja tym panom, co jt przysyłają, pokazać, że ja nie taki człowiek, żebym się lwów bał! Zejdź zaraz, człowie ku, a kiedy jesteś gubernatorem od tych lwów, otwór. klatki i wypuść je, żebym im tu na polu pokazał, na złość czarownikom, co na mnie je nasyłają, czem jest Don Ki szot z Manszy! —Aha, aha!—zawołał wtedy szlachcic —teraz już wątpić nie można, że rycerzowi czegoś w głowie brakuje. Sanszo, cały drżący, zbliżył się właśnie w tej chwili do szlachcica i mówił: —Ah, panie! na miłość Boską, nie daj cie mojemu panu bić się ze lwami, przyBię gam, że one nas wszystkich rozszarpią! —Alboż pan twój taki waryat—odpowie szlachcic—żeby się miał bić ze lwami —Nie waryat, aie się niczego nie boi— odpowie Sanszo. —No, no, bądź spokojny, zaręczam oi za niego—rzecze szlachcic—i zbliżając się do Don KiBzota, który gwałtem się domagał, aby klatki otworzono, rzekł mu: —Mości rycerzu, rycerze błędni nie po winni przedsiębrać takich przygód, w któ rych widocznie zły koniec ich czeka, bo zu chwalstwo jest przymiotem dzikim i nie roztropnym, więcej do szaleństwa niż do prawdziwej waleczności zbliżonem. Zresztą lwy te nie przeciw tobie są wypłane, jest to podarek dla króla i nie godzi się zatrzy mywać tych ludzi, na których odpowie dzialność ciąży. —Mój szlachcicu—ofuknie Don Kiszot —patrz swoich kuropatw i siatek, a do drugich się nie wtrącaj, to moje rsemiosło i wiem lepiej od ciebie, czy lwy te na mnie wysłane, czy nie. I zwracając się nagle do dozorcy lwów: —Hultaju!—zawołał—jak Bóg na nie bie, jeżeli mi klatek natychmiast nie otwo rzysz, to cię tą lancą do wozu przygwoż dżę! —Ah! panie—prosił się woźnica—na miłość Boską, pozwól mi muły wyprządz i uciec z niemi, nim się lwom otworzy, bo jakby mi się rzuciły na nie, to jabym bie dak musiał z torbami pójść Bóg mi świad kiem, że ten wóz i muły, to mój cały mają tek. —Nędzniku!—odpowie Don Kiszot— kiedy nie masz wiary, to złaź i umykaj, kiedy chcesz, ale obliczysz zaraz, że nie miałeś się czego bać. Uradowany woźnica zeskoczył co żywo na ziemię i odprzągł muły. Dozorca lwów głośno w tej chwili przemówił: —Panowie, biorę was za świadków, że przeciwko woli mojej i gwałtem zmuszony jestem lwy wypuścić, i przestrzegam tego pana raz jeszcze, że wielkie stąd wyniknąć może nieszczęście, i że ja na stratę ko sztów jestem narażony przestrzegam rów nież panów, abyście się schronili, nim kla tki otworzę, bo mnie lwy nic nie zrobią. Szlachcio jeszcze raz próbował odwieść DonKiszota od tak dziwnego zamiaru, mó wiąc mu, że Pana Boga się obraża, naraża jąc się na tak wyraźne niebezpieczeństwo ale DonKiszot mu odpowiedział, że wie, co robi. —Strzeż się, rycerzu, bo chyba nie wiesz —rzecze mu szlachcic. —A kiedy ci, mój panie, tak niebezpie czno—odpowie Don Kiszot—to się stąd wynoś. Sanszo widząc, że rady szlachcica nic nie skutkują, chciał sam spróbować, czy nie potrafi odwieść pana i ze łzami w o czach błagał go, żeby zaniechał tego za miaru, mówiąc mu, że przygody z wiatra kami i z foluszami i wszelkie inne, jakie miał w życiu, w porównaniu z tą były igraszką tylko. —Pamiętajcie, panie, że tu niema ani czarów, ani nic podobnego mój najdroższy panie, tylko łapę jednego z tych lwów wi aziałem z za kraty, a po samych pazurach jestem przekonany, że lew ten musi być większy od słonia. —O! ze strachu to go już zrobisz takim, jak góra—rzecze Don Kiszot—idź sobie precz, mój Sanszo i nie psuj próżno gęby pamiętaj tylko, że gdybym tu życie poło żył, dopełnić powinieneś, czegoś się zobo wiązał pójdziesz do Dulcynei, więcej ci nic nie mówię—i mówił jeszcze dość długo, dając poznać aż nadto, że nic go od zamia ru odwieść nie jest w stanie. Szlachcic próbował jeszcze, czy nie przekona Don Kiszota ale widząc, że wszelkie usiłowania są nadaremne, oddalił się razem z Sanszem i woźnicą, którzy i piętą i głosem popędzali wierzchowców co siły DonKiszot tymczasem wygrażał do zorcy lwów, nie odstępując od swego. Biedny Sanszo płakał z rozpaczy, uty skiwał nad losem pana, którego śmierć w lwich pazurach widział niezawodną prze klinał godzinę, w której wszedł do służby takiego waryata, a opłakując i czas i na grody stracone, coraz mocniej poganiał burego mianowicie, jak tylko obejrzał się za siebie i wóz zobaczył, to go tak stra szna drżączka porywała i tak się kręcił, na kulbace, podżegając osła do biegu, że zale dwie mógł się na niej utrzymać. Dozorca iwów, widząc, że się już kawał oddalili, prosił znów Don Kiszota, żeby go nie zmu szał do wypuszczania tak niebezpiecznych zwierząt, ale rycerz nasz tylko się uśmie chnął i kazał um się śpieszyć. Kiedy dozorca ze wstrętem i powoli o twiera klatki, Don Kiszotowi przyszło na myśl, czvby me lepiej tę walkę odbyć pie szo, niż mi koniu, i zważywszy, że Rossy naut przelęknąć się może dzikich tych zwierząt, zeskakuje prędko na ziemię, za stawia się tarczą, dobywa micz i staje śmiało wprost wozu, oddając się Bogu i pani Dulcynei w opiekę. W tem miejscu autor historyi nie może się powstrzymać od wy krzyk u uwielbienia: O, dzielny, o, waleczny Don Kiszocie! powiada—chwało i zaszczycie Manszy! wzorze najodważniejszych rycerzy błę dnych! Jakimiż słowy opowiem czyn tak zadziwiający, jakże potrafię potomnym wiekom dać uwierzyć w rzecz tak do wiary niepodobną i gdzież znajdę pochwały na uwielbienie twojej odwagi? Ty sam jeden, pieszo, ze słabym mieczem w ręku, lichą za słonięty tarczą, urągasz dwom lwom ol brzymim, najstraszniejszym, na jakie kie dybądź zdobyły się bory Afryki i pustynie Libii! Własne twe czyny niech będą twoją pochwałą, bohaterze nieporównany! i niech mi posłużą za rękojmię względem poto mności tych cudów niesłychanych, o któ rych mam jeszcze rozpowiadać w ciągu tej prawdziwej historyi! Spokojnie połoiył się napoicrót i go odwrócił. Dozorca lwów, widząc, że niema rady, a nie chcąc ściągnąć na siebie gniewu Don Kiszota, który w tak groźnej stanął posta wie, otworzył na rozcież klatkę, w której ukazał się lew niezmiernej wielkości, mio tający strasznym i dzikim wzrokiem. Prze dewszystkiem zwierz ten przewrócił się z jednego boku na drugi, potem zaczął się przeciągać, wyprężając łapy i wyciągając pazury później, roztworzywszy paszczę, ziewnął sobie serdecznie i oblizał się pół łokciowym językiem po tak miłych prelu dyach wysadził całą głowę z klatki i ogni stemi ślepiami dumnie spojrzał wokoło. Don Kiszot przypatrywał mu się pilnie i ciągle czekał nań śmiało, pałając chęcią walki i pewnym będąc, że go za pierwszym ruchem w kawałki rozsieka ale lew, roz tropniejszy od naszego bohatera, a może też gardząc nim, popatrzywszy się na wszystkie strony, spokojnie położył się na powrót i tyłem się do niego odwrócił. Wi dząc to, DonKiszot kazał dozorcy, żeby go kijem drażnił i koniecznie z klatki wy prowadził. —O, co tego, to za żadne skarby nie zro bię—odpowiedział dozorca—pierwszegoby mnie pożarł, gdybym go rozjuszył ma te raz wolność, może wyjść, więcej pan ode mnie nie żądaj a powiem panii prawdę, że kiedy teraz nie wyszedł, to i cały dzień nie wyjdzie. Ależ, panie, czyż tego wam jeszcze nie dosyć, czyż aż nadto nie okaza liście odwagi!? dziesięciu rycerzy tegoby nie dokazało. Czekałeś pan na niego, urą gałeś mu, czegóż chcieć,więcej? a toć już jest zwyciężony, a przy was zwycięstwo! —Masz słuszność—rzekł Don Kiszot— zamknij klatkę, mój przyjacielu, i daj mi świadectwo formalne o tem, coś widział, to jest, żeś wypuścił lwa, żem ja czekał na niego, a on wyjść nie chciał. Zrobiłem wszystko, co należało do mnie, więcej się nie obowiązywałem, drwię sobie z czarów i czarowników! niech żyje prawdziwe ry cerstwo możesz więc klatkę zamknąć, a ja pójdę po tych tchórzów naszych, żeby się z twoich ust prawdy dowiedzieli. Dozorca zamknął klatkę, a Don Kiszot, założywszy chustkę na włócznię, podniósł ją w górę, kiwając na uciekających, żeby wrócili. Sanszo pędzi jeszcze cwałem jak i jego towarzysze ale oglądając się od cza su do czasu, spostrzegł sygnał i zawołał za raz Niech wiszę! pan mój musiał pozabi jać te potwory, bo oto nas woła. Na krzyk ten mulnik się zatrzymał, a szlachcic, który się wysunął naprzód, bo najlepszego miał wierzchowca, zawrócił, a kiedy poznali, że Don Kiszot daje im zna ki, nieco ze strachu ochłonęli. Kłusem więc biegli napowrót i jadąc słyszeli głos DonKiszota wołającego. —Bracie—mówił Don Kiszot do mulni- A E Y K A ka—zaprzęgaj muły i jedź sobie z Bogiem, a ty, Sanszo, daj dwie sztuki złota tym lu dziom za to, że dla mojej miłości w drodze się zatrzymali. —Z całego serca, z całego serca, dam i więcej rzecze Sanszo. dobywając kieski— ale cóż sie stało ze lwami,—pytał żvja. czy nie żyją? Dozorca rozpowiedział wtedy rzecz całą, przesadzając jak mógł odwagę Don Kiszo ta i tchórzostwo lwa przypisując prze strachowi, jakiego doznał. A co, Sanszo. cóż ty na to?—rzecze Don Kiszot, obracając się ku niemu- a co? czy wytrzymają czarownicy przeciw wale czności? mogą mi odjąć zwycięstwo, ale cała ich potęga nie odejmie mi odwagi. Woźnica zaprzągł muły i pojechał z do zorcą, który zaręczał Don Kiszotowi, że wszędzie rozpuwie czyn jego niesłychany, a jak na dwór przybędzie, królowi samemu o tem doniesie. —Jeżeli jego królewska mość zapyta się przypadkiem, kto jest ten waleczny, po wiedz mu tylko, że rycerz Lwi, bo od tej chwili nosić będę td miano, a porzucam dawniejsze Rycerza Posępnego Oblicza, stosownie do zwyczaju dawniejszych ryce rzy, którzy zmieniali nazwiska, kiedy im się podobało. Rozjechali się nareszcie, a Don Kiszot, Sanszo i Don Diego de Miranda pojechali dalej razem. W ciągu tego czasu Don Die- A-\ Ąr,{? ..imk IX. 1 tyłem się do nie- I 1 go ciągle miał zwróconą uwagę na naszego rycerza i w najwyższem zostając podziwie niu, nie wiedział, jakie powziąć mniemanie o Don Kiszocie, w którym znalazł naraz tyle zdrowego rozsądku, ile dziwactwa. A ponieważ nie czytał jeszcze pierwszej czę ści bohatera, nie mógł tego zrozumioć, juk [Człowiek, który w tak piękny i pełen rozu mu wyrażał się sposób, mógł podobne po pełniać niedorzeczności. DonKiszot prze rwał mu jego dumanie, mówiąc: —Nie wątpię, zacny mój panie, że dotąd musiałeś mnie brać za jakiegoś śmiałka niespełna rozumu, bo widząc moje czyny, niepodobna jost prawie innego o mnie po przypomniało zaczarowaną jego damę za czął więc wzdychać, nie zważając, że kto go słyszeć może. O, nieporównana Dulcyneo! —zawołał—kiedyż się skończy twoje prze śladowanie?—W tej chwili nadszedł syn Don Diega, trzymając za rękę seniore Christinę, matkę swoją, która wyszła po witać męża. Don Kiszot, jak ją tylko zoba czyły rzucił się na kolana i powitawszy ze zwykłą układnością, prosił ją grzecznie o rękę do ucałowania. —Zono moja—rzekł Don Diego—to jest jegomość pan Don Kiszot z Manszy, naj grzeczniejszy i najwaleczniejszy rycerz błędny w świecie, zasługujący na naj uprzejmiejsze przyjęcie i uszanowanie. Seniora Christina wielu grzecznościami odpowiedziała rycerzowi, a on jej znów z dworskością je powrócił, poczem powitał syna, a obydwaj wiele komplementów so bie naprawili. Później poprowadzono Don Kiszota do sili, gdzie go Sanszo ze zbroi rozdziewał został tedy w spodniach walenckich, kafta nie łosiowym, grubo zatłuszczonym od sta rego pancerza z kołnierzem parcianym, w butach maurytańskich nieźle wyglausowa nych, a jako największą ozdobę, miał na so- bie szeroki pas ze skóry wilka morskiego, u którego wisiał miecz doświadczony, a na plecach króciutki płaszczyk z wiotkiego pół-sukienka. Przedewszystkiem umył so bie twarz i głowę, kilka kubłów wody na to spotrzebowawszy, a i tak jeszcze z trudno ścią rozplątał włosy, pozlepiane serem i mlekiem, które na nich obeschły. Gdy Don Kiszot przebierał się, Don Lorenzo, syn Don Diega, rzekł do swojego ojca: —Co to za jeden ten szlachcic, ojcze, któregoś nam przyprowadził? Dziwimy się niezmiernie z matką jego postawie, obej ściu i nazwisku, a więcej jeszcze temu, coś nam powiedział, że jest rycerzem błę dnym? Doprawdy synu, nie wiem, co oi mam odpowiedzieć—rzecze Don Diego—jest to człowiek, który mówi bardzo do rzeczy, a robi nie do rzeczy i największe głupstwa popełnia a że jestem świadkiem jednego i drugiego, nie mogę go dobrze wymiarko wać, lubo więcej wydaje mi się waryatem śmiałość i uderzając na zuchwale byki i silnym ra zem dzirytu powala je o ziemię drugi uzy skuje sławę w igrzyskach turniejowych, zwalając z koni przeciwników, inny przy damach układnością się odznacza, czy to na balu, czy w gonitwach do pierścienia-- i słowem, rycerze, co powinni być ozdobą (dworu książąt, dobrze czynią, ciągle temi zabawy w rzemiośle swojem ćwicząc się i wprawiając ale rycerz błędny szuka sławy rzeczy w ist.szej w puszczach, łanach i gó jrach. Rycerz błędny, powiadam, równie dobrze czyni, wspomagając biedną wdowę, uciśnioną w wiosce swojej, jak układny kawaler dworski, wyprawiając damom fe styny w mieście. Ńie jednakowe, mości Diego, rycerzów jest powołanie: mnie los uczynił rycerzem błędnym, powinienem więc godnie odpowiedzieć swoim obowiąz kom. Dlategoto, mości Diego, musiałem stawić czoło tym lwom, chociaż wiedzia łom, że to jest zuchwalstwem, ale wolę, że by mnie oskarżono, że za daleko posuwam dbałość o sławę rycerską, niż żeby mówio no, że ją zaniedbuję. Słysząc, co o innych mówią, wolę, że o mnie to tylko powiedzieć będą mogli, iż jestem odważnym aż do zu chwałości. i —Doprawdy, mości rycerzu—rzecze Don Diego—wszystko, co mówisz i robisz, jest godnem uwielbienia i jestem pewien, że gdyby ustawy błędnego rycerstwa zaginę ły, tobyś je sam wnet przywrócił, bo znasz i je lepiej niż wszyscy razem rycerze błędni.! Ale już się późno robi, przyśpieszmy kro- i ku żeby wcześniej stanąć w domu, gdzie! korzystać będę z czasu, który mi raczysz poświęcić. —Poczytuję sobie za zaszczyt uprzej mość twoją mości Diego—rzek Don Ki SZÓSTA KSIĘGA. XVIII. nem pana Don Diega, masz wiele dowcipu, a jesteś wielkim poetą. —Zdaje mi się, panie—rzecze Lorenzo —żeś musiał odbywać nauki, powiedz mi przeto z łaski swojej, do jakiej przykłada liście się szczególnie. —Do nauki rycerstwa błędnego—odpo wie Don Kiszot—która więcej warta niż poezya, choćby ją kto w najwyższym sto pniu posiadał. —Przyznam wam się—rzecze Lorenzo— że nie znam woale tej nauki i nigdym o niej nie słyszał. niż rozumnym ale sam rozmów się z nim, kio są w świecie kto się jej poświęca, mci a powiesz mi swoje zdanie. si być prawnikiem i znaó zasady sprawia Uon Lorenzo poszedł zaraz do Dmi Ki- dłiwości dystrybucyjnej i komentaoyjnej szota i zastał go wychodzącego z sali w o- aby każdemu oddać, co mu się należy ma pisanym przez uas ubraniu. Cudy rozma- si być teologiem, by umieć zdać sprawę wziąć wyobrażenia jednakże nie czuję wiary swojej, kiedy go o to zacoepią: mud się w obowiązku uwiadomić cię, panie, że się znać na medycynie i własnościach ziół, nie jestem takim szaleńcem, za jakiego Im w górach, lnsach i pustyniach nie znaj mnm mogłoś uważać jeden okazuje swą Idzie ludzi, eoby mu rany opatrywali. Jeże siłę wobec swojego monarchy, li nie jest biegłym w astronomii i nie zni i i szot. I popędzili żwawiej, a około godziny wyprowadzać, ale to mogę oi uczynić, ii drugiej stanęli w domu Don Diega. do nieba gorąco modlić się będę, aby eia Co się 1)011 Kisz.,),),vi W .iomii Don Ule- tm'inowanio, ionUtwo i wiele innych wy. K» przytruHlo. sivpkń» Gdy Don Kiszot tak perorował, Don Lo- Don Kiszot, wchodząc do domu Don' ren/o badał go pilnie i doszedł do tego Diega, spostrzegł na podwórzu mnóstwo przekonania, że prócz bzika zabawnego, dzbanów, w Toboso wyrabianych. To mu który cierpi do błędnego rycerstwa, jest to wiał o tem i o owem, Don Kiszot odezwał zresztą człowiek wcale rozumny i przyzwo lę?1 !ity. Poetą, być może—odpowie Don Lo renzo—ale do wielkiego poety bardzo mi daleko. Lubię czytać poezyę. lubię ją po- dzo zdrowe, trosze uprawiać, ale nic więcej, i ojciec obiadowali. —Jest to nauka—odpowie Don Kiszą obejmująca w sobie wszystkie nauki, ja się na gwiazdach, jakże się dowie w nocy która jest godzina, w jakiej części światt sie znajduje i w jakim klimacie? Jeżei nieświadom jest matematyki i fortyfikacyi nie zna rzeczy najpotrzebniejszych w jeg« powołaniu, słowem, musi posiadać wszy stkie cnoty teologiczne i kardynalne, idąc, do dalszych szczegółów, musi MBie4 konia okuć, sieniło i uzdę naprawić, pły wac, skakać, dobrze konia zażywać, ta& czyć, bronią robić, zgoła umieć to wscy stko, co zacnemu kawalerowi przystoi i przyjemnym go czyni. Przedewszyatkiefl musi być wiernym Bogu i damie swojei nieskazitelnie czystym w myślach, uczci) wym w słowach, hojnym, wspaniałomyśl nym mężnym, niezmordowanym w pra each, wytrwałym w przeciwnościach, za wsze litościwym i gotowym do usługi dra. gim, a prawdę utrzymującym wszędzie 1 zawsze, choćby ze stratą życia własnego. Te są, mości Lorenzo, przymioty niezbę^ dno dla każdego rycerza błędnego, zwad więc teraz, co to za wielka nauka i czy któ ra inna może sie z nią równać? —Jeżeli tak jest, panie—rzecze Lorenzc to zapewne nauka ta nieskończenie inni przewyższa. —Jakto! jeżeli tak jest?—wykrzyknie DonKiszot. -Chcę przez to wyrazić—odrzecze Lo renzoiż trudno mi wierzyć, aby kiedy kol wiebądź byli na świecie, a tembardziej te raz, rycerze tak doskonali. Olóż to właśnie -zawołał Don Kiszot tak mówią prawie wszyscy ludzie i wi dzę, że cudu chyba potrzeba, ażeby ich przekonać, że byli rycerze błędni i że sij jeszcze. Nie będę teraz czasu tracił, ażebj cię z błędu, który z tylu innymi podzielasz, oświeciło i dało poznać, ja& potrzebnymi w wiekach dawnych byli rycerze i jakbj użytecznymi dziś jeszcze byli. Ale dziś zfl grzechy świata góruje w tryumfie miękość, sie. panie, że jesteś godnym sy- i wziąwszy syna na stronę, pytał go, co my i\ powiadał mi, że śli o naszym rycerzu. nade wszystko, ze mój, panie, mówiąc to, żartował sobie ze podobał i nachwalić się nie mógł tej ciszy mme. spokojności w całym domu panująoej, Widząc taką skromność odpowie i którą sam w sobie porównywał do kłasztor Don Kiszot—jeszcze wyższego o panu na- nej. Jak tylko od stołu wstali, Don Kiszol bierarn rozumienia, bo r/adko o poetę, któ- usilnie prosił Don Lorenza, żeby mu po ryby nie był zarozumiały i nie miał się za kazał wiersze, o których mu mówił. najpierwszego w swojej sztuce ale po wiedz mi pan, proszę, co to za wiersze przysłano ci do wykładu, o których mi oj ciec mówił, że ci nieco trudności sprawia- ją. Jeżeli to Glosa, to ja się znam na tem nalegano. Chętnie panu przeczytam glosę trochę i radbym usłyszeć owe wiersze, je- moją, którą napisałem raczej dla wprawjf żeli mi jo przeczytać raczysz. niż dla jakiegobądź zaszczytu, zobowiążeas Sposlzzeył na podwórzu mnóstwo dzbanów 0l1 Poproszono ich na obiad. Don Diego, Wid ze—odpowiedział—że*wszyscy le karze na świecie nie potrafiliby go uzdro wić jest on bez ratunku, jest waryatem, ale nader przyjemnym i miewa chwile bar- Zasiedli do stołu i smacznie Don Kiszot niezmiernie sobie -Nie należę ja do liczby tych, panie— rzecze Lorenzo—co lubią się z utworami swymi popisywać, a udają skromnych i wzdraga ją się, ażeby ich więcej proszoao i mnie pau, gdy powiesz swe zdanie bez ża dnej ogródki. —Jeden z przyjaciół moich, człowiek bardzo rozumny—rzeoae Don Kiszot—mó wił mi kiedyś, że nikomuby nie radsił pi sać glos. bo to rodzaj trudny, przykry i niewdzięczny nigdy glosa dokładnie «4ak* stem si^ nie zgadza, odbiega często od przedmiotu, a prawidła jej tak są surowe, że nie dozwalają, ani zapytań, ani zmitny treści, ani tysiąca rzeczy, dozwolonych innej poeayi. (aa. m.y w