Newspaper Page Text
I" 18 Cztery dni. Znakomity pisnrz rosyjski, który sam brał udział w ostatniej wojnie rosyjsko-tu reokiej i był w niej raniony, opisuje w tem opowiadauiu losy rannego żołnierza. Właś nie w tej chwili może niejeden z naszych współbraci doznaje podobnych cierpień na Dalekim Wschodzie. Pamiętajmy o tem. Pamiętam, żeśmy biegli lasem, że kule świszczały, 2e padały dokoła połamane przez nas ślęzie, gdymny siy przedzierali przez krzaki głogu. Wystrzały stały się częstsze. Za podszyciem lasu pokazało się coś czerwonego, migającego to tu, to tam. Sidorow, nizki żołnierzyk z pierwszej roty ("skąd się wziął między natui'/" przemknęło mi przez głowę), nagle przy kucnął do ziemi i milcząo zwrócił ku mnie ogromne, wystraszone oczy. Z ust ciekła mu struga krwi. Tak, pamiętam to do kładnie. Pamiętam również, jak na samym prawie skraju lasu wśród gęstych krzaków ujrzałem o o. Był to ogromny, gruby Turek, a ja, choć chudy i słaby, biegłem wprost na niego. Coś huknęło, coś olbrzy miego, jak mi się zdawało, przeleciało obok mnie, zadzwoniło mi w uszach. "To on strzelił do mnie", pomyślałem. On zaś z jękiem przerażenia przywarł plecami do gęstego krzaku głogu. Krzak można było ominąć, ale on ,stracił głowę ze strachu i pchał się między kolczasto gałęzie. Za pierwszein uderzeniem wytrą ciłem mu z rąk karabin, za drugiem we tknąłem w coś mój baguet. Coś zaryczało, czy jęknęło... Potom pobieglom dalej. Nasi żołnierze krzyczeli "hurra", padali, strze lali. Pomnę, że i ja wystrzeliłem kilkana ście razy już po wyjściu z lasu na polankę. Nagle "hurra!" zabrzmiało głośniej, na raz wszyscy ruszyliśmy naprzód: to jest ruszyli nasi żołnierze, gdyż ja pozostałam. Zdziwiło mnie to. ijocz jeszcze dziwniej sze ni się zdało, że nagle wszystko znikło krzyki i strzały zamilkły. Nie słyszałem nic, widziałem tylko coś niebieskiego prawdopodobnie było to niebo. Potem i ono znikło... Nie byłem jeszcze nigdy w tak niezwy kłej pozyoyi. Leżę, jak mi się zdaje, na brzuchu i widzę przed sobą tylko mały kawałeczek ziemi. Kilka trawek, mrówka pełzająca po jodnej z nicli głową na dół, jakieś ździebła rude z przeszł jrocznej tra wy—to i cały ten światek! W dodatku wi dzę to wszystko jeduetn tylko okiem, gdyż drugie zatkało mi coś twardego, widocznie gałęź, na której wspiera się moja y łowa. Jest mi strasznie niewygodtiie, chciałbym się poruszyć, ale z niepojętego powodu nie mogę. I tak ozas upływa. Słyszę ćwier kanie koników polnych... brzęczenie pszezroły... więcej nic. Wreszcie robię wy siłek, wyciągam z pod siebie prawą rękę, i opierająo się oburącz o ziemię, choę uklęknąć. Wtem ooś ostrego i szybkiego jak pio run przeszywa mi ciało od kolau do piersi i głowy i padam znowu. Znów mrok, znowu nic niema... Obudziłem się. Dlaczego widzę gwiazdy, świecące tak rzęsiście na ciemnem niebie bułgarsl^iom? Nie jestem więo w namiocie Ir Pocóż-em z niego wyszedł? Poruszam się i uczuwam okropny ból w nogach. Ach, jestem raniony w bitwie!... Ozy nie bezpiecznie V Dotykam się nóg w miejscu zbolałem. Prawa i lewa pokryte są skrze płą krwią. Przy dotknięeiu ból wzmaga się jeszcze. Ból podobny do bólu zęba: bez ustanny, szarpiący duszę. W uszaoh drzwoni... głowa cięży. Niewyraźnie po czyuam pojmować, że mnie raniono w obie nogi. Co to jest? Dlaczego mnie nie podniesiono z ziemi? Czyżby nas pobili Turcy? Zaczynam przypomiuać sobie wszystko, co się ze mną działo, zrazu jak przez mgłę, potem coraz dokładniej, i do chodzę do wniosku, że nie mogliśmy być pobici. Przecież upadłem (co prawda, to tego nie pamiętam, tylko pamiętam, żeśmy wsćysoy biegli naprzód a ja biedź nie mo głem, i ooś niebieskiego mieniło mi się w oczacłi), zatem upadłem na polance na wierzchołku wzgórza. Otóż, na tę właśnie polankę wkazywał był nasz mały dowódca batalionu, wołając wdzięcznym głosem: "Będziemy tani, dzieci!" I byliśmy tam, a więc nie jesteśmy pobici... Dlaczegóż mnie nie zabrano? Wszakże tu na polance miejsce otwarte, widać wszystko. Wszakżo zapowne nie ja sam tutaj leżę. Strzelanina była gęsta. Trzeba odwrócić głowę i popatrzeć. Teraz mi to przyjdzie łatwiej, lyż wtedy jesz cze, kiedy po odzyskaniu przytomności widziałem trawkę i pełzającą po niej gło wą na dół mrówkę, wtedy to, starając się podnieść, nie upadłem w tej samej pozyeyi, ale się przewróciłem na grzbiet. Dltitego to widzę gwiazdy. Poduoszę się i siadani nie łatwo to wykonać z obiema nogami przestraelonemi, Parę razy doeho lzę już do rozpaczy, aż wreszcie ze łzami, które ból wycisnął, siadam. Na lemną strzępek ciemno niebieskiego nieba, na któreui płonie jedna wielka gwiazda i kilkanaście mniejszych dokoła mnie coś ciemnego i wysokiego. To krzaki. Jestem wśród krzaków. Nie spostrzeżono muie! Czuję, że korzonki włosów poruszają mi się na głowie. Jednakże jakim sposobem znajduję się między krzakami, kiedy mnie postrzelono na polance? Widać, -że zraniony, wijąo się z bóku, bezwiednie przyczołgałem się tu taj. Dziwi mnie tylko, że teraz nie mogę się wcale ruszyć jakże więe. mogłem do wteo się do tych krzaków? Ha, pewno miałem wtedy jedną tylko ranę, a droga kuła tutaj dopiero mnie dosięgła. Blado różowe plamy zakręciły mi się rzed oczyma. Wielka gwiazda zbladła, ikanHŚoie mniejszych zgasło. To księżyc wschodzi. Jak dobrze musi byó teraz w domu! Dziwne jakieś dźwięki mnie dochodzą, jak gdyby ktoś jęczał. Tak, to naprawdę jęki. Może przy mnie leży ktoś również zapomniany, z postrzelonemi nogami, albo z kulą w brzuchu? Nie, jęki słychać zblizka, tymczasem obok mnie zdaje się niema nikogo. Jezus, Marya! przecież to ja sam jęczę! Jęczę cicho, żałośnie. Mia łożby mnie w samej rzeczy taft boleć bar dzo? Widooznie. Jednak nie odczuwam tego bólu, bo w głowie mrok, ołów. Położę się lepiej i zasnę. Spać... spać... czy tylko przebudzę się kiedy? Wszystko mi jedno! W chwili kiedy mam zamiar się położyć, szeroka blada smuga światła księżycowego rozjaśnia miejsce, na którem leżę, i spo strzegam, że coś wielkiego i ciemnego leży o pięć kroków. Gdzieniegdzie błyszczy się na nie n odbite światło księżyca. To guzik lub ładunki. Jestto trup, albo rauiony. Mniejsze o to położę się. Nie, to być nie może, nasi żołnierze nie odeszli. Oni są tutaj, wyparli Turków i zajęli tę pozycyę Czemuż jednak nie słychać gwaru, ani trzasku ognisk? Widać, że z osłabienia nic nie słyszę. Oni są tu napewno. "Katuuku! Ratunku!" Dzik ie, szalone, ochrzypłe wrzaski wy dzierają mi się z piersi. Ale nie słychać na nie odpowiedzi. Donośnie rozbrzmie wają one w powietrzu nocnem. Zresztą jest cicho, Tylko świerszcze po dawnemu świerkają niezmordowanie. Księżyc litoś nie spogląda na mnie swą twarzą okrągłą. Gdyby był raniony, ocknął by się od takiego krzyku. Zatem to trup. Nasz czy Turek? Ach, mój Boże! ozy to nie wszystko jedno? I sen spływa na moje rozognione oczy. Leżę z zamkniętymi oczyma, chociaż obudziłem się dawno. Nie chcę otwierać oczu, bo przez zamknięte powieki czuję światło słoneczne: jeżeli je podniosę, będzie mnie ono raziło. Przytem lepiej nie ruszać się wcale. Wczoraj,— zdaje się, że to było wczoraj,—zostałem raniony doba przeszła, przejdzie jeszcze jedna i umrę. Wszystko jedno! Lepiej się nie ruszać. Niech ciało pozostanie nieruchomem. Jakby to było dobrze, gdyby i pracę móz gu można było pohamować! Ale jej nic niewBtrzyma! Myśli, wspmonienia tłoczą się w głowie. Zresztą, wszystko to niedłu go, koniec już blizki. Tylko w gazetach pozostanio króciutka wzmianka, że oto: straty nasze nie są wielkie, ranionych tylu a tylu, zabity szeregowiec, z liczby ocho tników, Iwanow. To jest nie, ale po pro stu: zabity jeden. Jeden szeregowiec, niby jedna psina! Cały obraz rysuje mi się w wyobraźni. Dawno to było zresztą wszystko, całe mo je życie, tamto życie, ly nie leżałem tu jeszcze z roztrzaskanemi nogami, było tak dawno... Szedłem ulicą, gromadka ludzi zatrzymała mnie. Tłum stał i w milczeniu przyglądał się jakiemuś białemu, pokrwa wionemu małemu stworzeniu. Była to prześliczna mała psina, którą tramwaj przejechał. Umierała jak ja obeonie. Jakiś stróż przecisuął się przez tłum, wziął psi nę za kark, podniósł. Tłum się roproszył. A mnie czy też kto podniesie? Nie, leż tutaj i umieraj. A życie było tak piękne! W owym duiu, kiedy to zdarzyło się nie szczęście z psiną,byłem szczęśliwy.Szedłem w jakiemś odurzeniu. I nie bez powodu. Wspomnienia, nie dręczcie mnie, odejdźcie odeuinie. Szczęście minione obecnie, mę czarnie... bodajby same zostały męczarnie, bodajby przestały mnie dręczyć wspo mnienia, zmuszające mimowoli do poró wnań. Tęsknoto, tęsknoto! Tyś od ran gor sza. Jednakże robi się gorąco. Słońce do pieka. Otwieram oczy. Widzę te same krzaki, to samo niebo, tylko w dziennnem oświetleniu. A otóż i mój sąsiad. Tak, to Turek, trup. Jaki ogromny! Poznaję go: to ten sam... L-ży przedemną człowiek, którego zabi łem. Zaco ja go zabiłem? Łrży tutaj martwy, skrwawiony. Poco los przypędził go tutaj? Kto to? Kto wie, może i on ma starą matkę, jak ja. Długo siadywać ona będzie wieczorami na progu biednej lepianki, wpatrując się w północ daleką, czy nie wraca je syn naj ukochańszy, jej pracownik i karmiciel. A ja? Ja również... Nawet zamieniłbym się z nim. Jaki on szczęśliwy! Nie słyszy nic, nie czuje ani bólu od ran, aui śmier telnej tęsknoty, aui pragnienia. iguet wbił mu się w samo serce. Na mundurze wielki czarny otwór, dokoła niego krew. To moje dzieło 1 Nie chciałem tego, nie chciałem robić nikomu nio złego, kiedy szedłem się bić. Myśl, że i ja będę musiał zabijać ludzi, jakoś wymykała się odemnie. Wyobraża łem sobie jedynie, jak to ja będę nadsta wiał własną pierś pod kule. Poszedłem więc i nadstawiałem. I oóz z tego? Głupcze, głupozel Toć ten nieszczęśliwy follaoh (ma na sobie mundur egipski) jeszcze mnitj winien od ciebie. Przedtem, nim napchano ich jak śledzi w beczkę na statek, i przewieziono do Kon stantynopola, nie słyszał nawet ani o Ro syi aui o Biił^aryi. Kazano mu iść, więc poszedł. Gdyby się opierał, danoby mu kije, albo też jaki basza wpakowałby mu kulę z rewolweru. Odbył długi uciążliwy porhód ze Stambułu do Ruszozuka. Myś my napadli,.on się bronił Gdy jednak wi dział, że my, ludzie Btras/.liwi, nie obawia jąc się jego patentowanej angielskiej gwintówki Peabody'ego i Marti ni'ego, tłoczymy się i tłoczymy naprzód, ogarnęło go przerażenie. Chciał uęiekać, gdy wtem jakiś mały człowieczek, którego mógłby zabić jednem uderzeniem swej czarnej pięści, podsko czył i wbił mu bagnet w serce. I cóż on winien? A cóż winienem ja, jego zabójca? Cóżem ja wienien? Zaco mnie morduje pragnienie? Pragnienie! Czy kto wie, co ten wyraz oznacza! Nawet wtedy, gdyśmy szli przez Rumuuię, przebywając w okro pne czterdziestostopniowe upały po 50 wiorst dziennie, nawet wtedy nie odczu AMERYKA-ECHO wałem tego co teraz czuję. Ach, gdyby tu kto przyszedł! Boże! Wszakże on w tej ogromnej flasz ce ma z pewnością wodę! Ale trzeba się do niego dostać! Zaczynam się czołgać. Powłóczę nogi, osłabione ręce z ledwością podtrzymują odrętwiałe ciało. Do trupa jest dwa sąż nie, ale dla mnie znaczy to więcej niż kilkadziesiąt wiorst. Bądź co bądź jednak trzeba się czołgać. W gardle piecze, pali jak ogień. Wprawdzie bez wody prędzej umrzeć można. A jednak... być może... Więc czołgam się. Nogi zaczepiają się o ziemię, Każdy ruch wywołuje ból niezno śny. Krzyozę i jęczę, ale czołgam się dalej. Nareszcie jestem przy nim. Oto flaszka a w niej woda—i jak dużo! Chyba więcej niż połowę! O! teraz wody wystarozy mi na długo... aż do śmierci! Ocalasz mnie, ofiaro mojal Zacząłem odwiązywać flaszkę, wsparłszy się na łok ciu, i nagle, straciwszy równowagę, padłem twarzą na pierś mego zbawcy. Czuć już by ło od niego mocno zapach trupi. Napiłem się. Woda była ciepła, ale nie zepsuta, i przytem było jej dużo. Pożyję jeszcze dni kiłka. Pamiętam, czy tałem w "Fizyologii Życia Codziennego", że ozłowiek może żyć bez pokarmu dłużej niż tydzień, jeżeli tylko ma wodę. Tak, nawet przytoczono tam historyę samobój cy, który się zamorzył godłem. Zył on bardzo długo, ponieważ pił wodę. Więc cóż? Jeżeli przeżyję jeszcze pięć lub sześć dni, to i cóż z tego? Nasi żołnie rze odeszli, Bułgarzy rozbiegli się. Drogi niema w pobliżu. Czy tak, czy owak— śmierć. Tylko że zamiast trzydniowej ago nii, zrobiłem sobie tygodniową. Czy nie byłoby lepiej skończyć odrazu? Obok mo jego sąsiada leży Karabin, doskonały wy rób angielski. Dość sięguąć ręką, potem jedno mgnie nie oka i koniec. Ładunki leżą tuż całą kupą. Nie zdążył użyć wszystkich. Więc jakże, kończyć czy czekać? Na co? Na ocalenie9 Na śmierć? Czekać aż na dejdą Turcy i poczną obdzierać ze skóry moje poranione nogi? Lepiej samemu... Nie należy upadać na duchu Będę się bronił do ostatka, póki starczy siły. Prze cież gdyby mnie znaleziono byłbym ocalo ny kto to wie, może kości nie są uszkodzone, wyleczą mnie. Zobaczę znów ojczyste strony, matkę, Manię... Boże! Ukryj przed nimi całkowitą praw dę! Niech myślą, żem został zabity od razu. Co będzie, gdy usłyszą, żem się męczył przez dwa, trzy, cztery dni? W głowie mi się kręci ta wyprawa do są siada wyczerpała moje siły! Teraz leżę tu tylko dlatego, że nie mam siły ruszyć się. Odpocznę i poozołgam się z powrotenj na dawne miejsce. Na szczęście wiatr wieje z tamtej strony i będzie odpędzał odemnie odór. Leżę w zupełnem wyczerpaniu. Słońce piecze mi twarz i ręce. Niemam się czem zasłonić. Niechby choć noc jaknajprędzej nastała. Będzio to zdaje się druga. Myśli mi się plączą, tracę świadomość. Musiałem spać długo, ponieważ gdy się obudziłem, noc już była. Wszystko po da wnemu rany dolegają, sąsiad leży, taksa mo olbrzymi i nieruchomy. Nie mogę przestać myśleć o nim... Czyż w samej rzeczy porzuciłem wszystko, co mi drogiem było i miłem, przeszedłem oztery tysiące wiorst, znosiłem głód i chłód, cier piałem od znoju, a nakoniec leżę tutaj w tych męczarniach—poto jedynie, ażeby ten nieszczęsny żyć przestał? A jednak, czyż uczyniłem cokolwiek pożytecznego dla ce lów wojennych, krom tego zabójstwa? Zabójstwo, zabójca... I któż to? To ja! Kiedy powziąłem zamiar iść na wojnę, matka i Mania nie odradzały mi, chociaż płakały nademną. Zaślepiony ideą nie wi działem ty oh łez. Nie rozumiałem (teraz dopiero rozumiem), com robił z drogiemi istotami. Czy warto wspominać? Co się stało, to się nie odstanie. A jak dziwnie mój postępek oceniło wie lu znajomych! "Ot, niespełna rozumu, idzie uieproszouy, niewiadomo poco!" Jak oni mogli tak mówić? Jak pogodzie te wyrazy z ich pojęciami o bohaterstwie, miłości oj czyzny i tym podobnych rzeczach? Wszak że w ich pojęciu powinienem być wyobra zicielem tych wszystkich cnót, tymczasem uznano mnie za "niespełna rozumu." I oto jadę do Kiszyniowa, gdzie obju czają umie tornistrem i innemi akcesorya mi wojskowemi. Idę wspólnie z wieloma tysiącami inuych, pomiędzy którymi zale dwie kilku się znajdzie idących, jak ja, z własnej woli. Inni pozostaliby w domu, gdyby im tylko pozwolono. A przecież idą i oni, również jak i my, jeżeli nie lepiej. Spełniają swój obowiązek, pomimo to, że gotowi są każdej oh wili go porzucić i odejść—byleby im pozwolono, Powiał świeży wiatr poranny. Zakołysa ły się krzaki, jakiś ptak wpółsenny pofru nął. Gwiazdy pobladły. Ciemno-uiebieakie niebo szarzeć poczęło, zasnute leoiuchnymi pierzastymi obłoczkami, szary półmrok u nosił się z ziemi. Nastawał dzień trzeci mojego... jakże się wyrazić? Życia, czy ko nania? Trzeci! Ile pozostało jeszcze? W każdym razie nie wiele. Osłabłem strasznie, zdaje mi się, że nie potrafię nawet odsunąć się od trupa. Wkrótce staniemy się do siebie podobni i nie będziemy w sobie budzić wstrętu. Trzeba się napić! Będę pił trzy razy dziennie: rano w południe i wieczór. Słońce wschodzi. Ogromna tarcza, po przerzynana i podzielona czarnemi gałę ziami krzaków, czerwieni się jak krew. Dzisiaj pewno będzie upał. Sąsiedaie mój, co się z ciebie robi? Już teraz jesteś ohydny. O tak, był ohydny! Włosy zaczęły mu wypadać. Skóra, z natury czarna, zbladła i zżółkła obrzękła twarz rozciągnęła się do tego stopnia, że pękła za uchem. Tam roi łosię od robaków. Ściśnięte w kamaszach nogi napuchły i pomiędzy spięciami kama szy wystąpiły olbrzymie pęcherze. I cały napęczniał jak góra. Co z niego zrobi słoń ce przez dzień dzisiejszy? Niepodobna wytrzymać tu blizko przy nim. Zeby nie wiem co, muszę się odczoł gać. Ale czy potrafię? Mogę jeszcze pod nieść rękę, odkorkować flaszkę, napić się, ale przesunąć swe ciężkie ciało nierucho me Trudno, będę się posuwał, choćby po troszeczku, choćby po pół kroku na go dzinę. Cały ranek zajmują mi te przenosiny. Ból straszny, ale co to mnie teraz obcho dzi? Nie pamiętam już, nie mogę sobie wy stawić wrażeń człowieka zdrowego. Wyda je mi się, jak gdybym przywykł do bólu. Tego rana odczołgałem się jednak na jakie dwa sążnie i znalazłem się w miejscu da wniejazem. Ale niedługo mogłem korzy stać ze świeżego powietrza, jeżeli o świe żem powietrzu może być mowa na sześć kroków od gnijącego trupa. Wiatr się od wraca i znowu zionie na mnie odorem tak mocnym, że mnie porywają mdłości. Pusty żołądek kurczy się konwulsyjnie, wszy stkie wnętrzności skręcają się we mnie. A zatrute cuchnące powietrze płynie i pły nie.... Zrozpaczony zaczynam płakać. Przygnębiony i oszołomiony całkiem, le żałem prawie bez zmysłów. Nagle... czy to nie omyłka rozstrojonej wyobraźni? Zdaje mi się, że... lecz nie. Ależ tak... to gwar! Tentent keni i gwar ludzki! Już chciałem krzyknąć, ale się wstrzymałem. Bo nuż to są Turcy? Cóż wtedy? Do męczarni obe cnych przybędą inne, straszliwsze, od któ rych włosy dębem stają przy samem czy taniu o nich w gazetach. Obedrą ze skóry, piec będą na ogniu poraniono nogi. Gdyby było jeszcze tylko to, ale oni są przecież pomysłowi. Czyliż lepiej konać w ich rę ku, niż umierać tutaj? Ale—jeżeli to są swoi? Przeklęte krzaki! Dlaczegóż rośnie cie dokoła mnie nakształt gęstego parka nu? Nic nie widzę przez nie, w jednym tylko miejscu coś niby okienko pomiędzy gałęziami otwiera mi widok daleko, aż do wąwozu: tam, jeżeli się nie mylę, płynie strumyk, z którego piliśmy przed bitwą. Otóż i wielki głaz płaski, leżący w poprzek strumyka jak mostek. Z pewnością będą przezeń przejeżdżali. Gwar milknie. Nie mogę dosłyszeć, w jakim rozmawiają języ ku nawet słuch mam przytępiony, Chry ste! A jeżeli to swoi? Krzyknę na nioh gdy będą u strumyka, dosłyszą i ztamtąd. Le piej tak, aniżeli narażać się na dostanie w łapy baszybozuków. Czemuż nie jadą tak długo? Niecierpliwość mnie dręczy, nie czuję nawet odoru trupa, który bynajmniej się nie zmniejszył. I nagle u przejścia przez strumień poka zują się kozacy! Niebieskie mundury, czer wone lampasy, piki! Całe pół setki! Na przedzie, na dzielnym kouiu, oficer z czar ną brodą. Ledwie oddział przeprawił się przez strumień, oficer calem ciałem odwró cił się poza siebie na siodle i krzyknął: "Kłusom, ma-arsz!" Stójcie, na miłość Boską stójcie! Ratun ku, ratunku, bracia!—krzyczę, ale tentent wielkich koni, stuk szabel i hałaśliwy gwar kozaków zagłusza mój głos ochrypły. Nie słyszą mnie! Przekleństwo! Wyczerpany padam na twarz i zaczynam szlochać. Z wywróconej flaszki wycieka woda, moje życie, moje zbawienie, odwłoka chwili zgonu. Ale ja spostrzegam to wtedy dopiero, gdy wody pozostało zaledwie pół szklanki, a reszta wsiąkła w spragnioną suchą ziemię. Mogęż sobie przypomnieć odrętwienie, w jakie wpadłem po tym strasznym wypad ku? Leżałem nieruchomie z zamkniętemi oczyma. Wiatr zmieniał się ciągle i raz wiał na mnie świeżem czystem powietrzem, to znowu zionął zgnilizną. Sąsiad w ciągu tego dnia stał się nieopisanie odrażającym gdy otworzyłem raz oczy, aby na niego po patrzeć, ogarnęło mnie przerażenie. Nie miał już twarzy. Ciało spełzło z kości. Straszliwy uśmiech kościany, uśmiech wie kuisty, wydał mi się wstrętnym i okro pnym jak nigdy, chociaż nie raz zdarzało mi się trzymać czaszkę w dłoniach i pre parować całe głowy. Ten szkielet w mun durze z błyszczącymi guzikami dreszcze we mnie wzbudzał. "Oto wojna"—pomy ślałem—"to jej wizerunek." A słońce pali i piecze po dawnemu. Twarz i ręce poodparzałem sobie już da wno. Resztę wody wypiłem do dna. Pra gnienie dręczyło mnie do tego stopnia, że postanowiwszy wypić łyk niewieki, dusz kiem wychyliłem wszystko. Czemuż, cze muż nie krzyknąłem na kozaków, gdy prze jeżdżali tuż przy mnie? Gdyby to nawet byli Turcy, w każdym razie byłoby lepiej. Męczyliby mnie, dajmy na to, godzinę lub dwie, tutaj zaś niewiadomo jak długo bę dę musiał leżeć i cierpieć. Matko moja, najdroższa matko! Będziesz ty wyrywała sobie włosy siwe, będziesz tłukła głową o mur, będziesz przeklinała dzień, w którym mnie na świat wydałaś, będziesz przekli nała świat cały, który wymyślił wojnę na cierpienie ludzi! Lecz ani ty. ani Mania nie dowiecie się prawdopodobnie o moich męczarniach. Za gnaj mi, matko! Bądź zdrowa, wybrana mo ja, moje ukochanie! Ach! jak ciężko, jak gorżko, jak się serce ściska! Znowu ta biała psina! Stróż nie ulito wał się nad nią, uderzył ją głową o mur i rzucił do dołu, pomiędzy śmiecie i pomy je. Ale psina żyła. Cały dzień męczyła się jeszcze. Ja zaś jestem nieszczęśliwszy od niej, bo oto męczę się całe trzy dni. Jutro dzień czwarty, potem piąty, szósty.... Śmierci, gdzie jesteś? Przychodź! Zabierz mnie! Ale śmierć nie przybywa i nie zabiera. Wciąż leżę pod tem okropnem słońcem, bez kropelki wody na odwilżenie zapiekłe go gardła, a trup mnie wciąż zatruwa. Roz lał się już zupełnie. Miliardy robactwa go opadły. Jak się one roją! Kiedy go już zje dzą, pozostawiając jedynie kości i mundur, i ••Vv.i..t./iŁkr- 4 Czerwca 1904 wtedy kolej na mnie. Będę i ja takim mym! Mija dzień i noc mija. Wciąż to samo. Nastaje rano. Wciąż to samo! Mija jeszcze jeden dzień. Krzaki kołyszą się i szeleszczą, jakby tocząc cichą rozmowę: "Już umierasz, u mierasz, umierasz," szepcą do mnie. "Inie zobaczysz, nie zobaczysz, nie zobaozysz." Odpowiadają krzaki z przeciwnej strony. Abo to tu co zobaczysz!"—rozlega się głośno tuż przy mnie. Wzdrygam się i w jednej chwili odzy skuję przytomność. Z pomiędzy krzaków spoglądają na mnie poczciwe niebieskie oczy naszego kaprala Jakowlewa. —Łopaty—krzyczy.—Tu jeszcze dwu i jeden Turek. "Nie trzeba łopaty, nie zakopujcie mnie, ja żyję!" ohcę krzyknąć, ale zaledwie sła by jęk wydobywa się z ust spieczonych. —Na Boga! Toć on żyje! Pan Iwanow! Wiaro, do mnie, nasz pan żyje! Wołajcie doktora! W pół minuty potem leją mi do ust wo dę, wódkę i cdś jeszcze. Potem znika wszy stko. Gdzieś dążą nosze, kołysząc się równo. Ten ruch miarowy usypia mnie. Budzę się i znowu zasypiam. Ból w ranach opatrzo nyoh ustał i po całem ciele rozlewa się uczucie jakiejś nie dającej się opisać bło gości. —Stój, stawiaj! Czwarta zmiana sanita ryuszów, marsz! Ujmuj nosze! Bierz do góry! Rozlega się komenda Piotra Iwanycza, naszego oficera lazaretowego, człowieka wysokiego, chudego, poczciwego z koscia mi. Jest tak wysoki, że zwróciwszy oczy jego stronę, spostrzegam stopniowo jego głowę z długą, rzadką brodą i ramiona, chociaż nosze dźwiga na barkach czterech równego wzrostu żołnierzy. —Piotrze Iwanyczu!—odzywam się szep tem. —Czego chcesz, kochanie? Piotr Iwanycz nachyla się ku mnie. —Co powiedział doktór, czy prędko umrę? —Co pleciesz,-Iwanowie, dajże pokój! Wcale nie umrzesz. Przecież masz wszy stkie kości całe. Ot szczęśliwiec! I kości i arterye. Ale jakim cudem przeżyłeś te pół czwartej doby? Cóżeś jadł? -Nic. —Ani pił? —Wziąłem flaszkę od Turka. Piotrze Iwanyczu, nie mogę teraz mówić. Pó źniej ... —Dobrze dobrze. Bóg z tobą! Spij sma cznie 1 Znowu sen, zapomnienie Ocknąłem się w lazarecie naszej dywi zyi. Nademną stoją doktorzy, siostry miło sierdzia, a prócz nich spostrzegam jeszcze twarz znajomą znakomitego profesora z Pe tersburga, pochylonego nad memi nogami. Przez krótką chwilę zajmuje się niemi, po czem zwraca się do mnie: —Masz szczęście młodzieńcze! Zyć bę dziesz. Jedną nóżkę odjęliśmy panu, ale to przecież drobnostka! Może pan mówić? Mogę mówić i opowiadam im to wszy stko, co napisałem tutaj. W. Garsaryn. Hellmutha Balsam Maciczny Przynosi szczęście do każdego domu, w którym bywa używany. Jest niezawodnem lekarstwem na opadnięcie macicy, bolesne i nieregularne men struacye, białe upławy usuwa ból w bokach, krzy żach, boleści cisnące na dół, krwiotok i wszelkie słabości kobiece. To lekarstwo jest znakomitym środkiem dla panien przechodzących z łat dziecię cych na dziewice. To punkt bardzo wafcny, bo na nim polega zdrowie kobiety w przyszłości. Ten Balsam działa na organa płciowe, dając im żywo tność5, zdrowie i siłę do spełniania swych fttnkcyj w należyty sposób. Unikajcie bezwartościowych naśladownictw. Żądajcie tylko prawdziwego Hell mwtli a Bal samu Macicznego. Cena $1.00. K LL.M 'I'll A HA1SAM NA KASZEL, stanowcze i er.-bkie lekarstwo iiM wszelkie ksezle, /.H/iąaienia i wszelkie choro by gardła i plac. Cena 25c i 50c. L1NIM F.NT ŚW. JBKZEUO usuwu wszelkiego rodzaju bóle i (loteuiiwości szybko Cena 25c i 50c. HELLMUTIIA MAŚĆ NA 11EMOR WDY leczy wazelkfdjgo rodzaju hemoroidy, jako to: ślepe, krwawiące. świerzbiące if j». Cena 50. m. Powyższe lekarstwa są na sprzedaż we waz vsnafcfr aptekach. Jeżeli wasz aptekarz ich na składiifc nie ma, poproście go, aby wam takowe sprowadził. Posyłamy także ekspresem do wszystkich miej scowości Stanów Zjednoczonych. Pisać do: A N O A S Z K I E W I Z SĘDZIA POKOJU (Justice of the Peace.) Wyrabia PEŁNOMOCNICTWA, PLENIPO TENCYE, PODANIA i INNE DOKUMENTA do lłosyi, Austryi i Niemiec ze zaświadczeniem Konsulatów państwowych. Kto życzy sobie OD JECHAĆ do EUROPY za małą dopłatą, niech pisze do niżej podpisanego po informacye. (17—24) JAN ROMASZKIEWICZ, 115 Salem St., Boston, Mass* O GŁ O S Z E N I E Szanownym moim rodakom pokcam mój dobrze zaopatrzony sztor groce ry jay, oraz własnego wyrobu polNk^MfP" kiełbasy. J. F. KRAJEWSKI, (Nostoitt st.) (90 28) East Plymouth, Pa. \n\n Hellmuth's Medical Laboratory, Dep. A. 1071 N. Robey St., Chicago, III.