Newspaper Page Text
14 .TAKÓB F. COOPKIi. OSTATNI Z MOHIKANOW Opowiadanie hitforyozni na wojen amerykańikioh. (Ciąg dalszy) I uklęknąwszy na środku groty, wzniosła ku niebu octy Izami zalane. Nagle jednakie słowa mo dlitwy zamarły dziewczęciu na ustach i, wskazując drżącymi palcami na szczęli lę W górze będącą wyszeptała zaledwie iosłyszainym gło3em: "Mag na." Dunkan wraz z Korą i nauczycielem dotąd w kącie cicho siedzącym pospieszyli w tę stronę. W szczelinie ukazała się wstrętna twarz Ostrookiego Lisa. Wyraz dzikiego tryumfu, prześlizgujący się po jego twarzy, czynił ją stokroć j*szcz szpetniej stą. Hain worth chwycił pistol* i podaiósłsey go w górę wystruelił. Skoro dym opadł, nie było śladu Indyanina, a za chwil kilka na wierzchołku skały zabrzmiał dźwięk głuchy, któremu odpowiedział o krzyk z kilkudziesięciu piersi wydany. Naraz dał się słysteć trzask łamanych przy wejściu gałęzi i banda dzikich wpadła w głąb gro ty, wy włócząc stamtąd przen ocą biednych pod różnych na wpół martwych z przerażeiia i trwogi. Najstarszy z Indyan zwrócił sfę wtedy do Dunka na z wyrazami: "Długa Strzelba?" Nie rozumie jąc, czego ów człowiek żąda od niego, Hainworth objął całą bandę oczyma i wzrok jego padł na zdraj cę prze rodnika, uśmiechając*go się z trumfem i radością. —Magna!—począł mówić do niego, nie prze zwyciężając wstrętu, jaki go ipycha od tej ni kczemnej istoty. —Nazywaj mnie Ostrookim lub Chytrym Li sem. Magna nie istaieje więcej! -odpowiedział Indyanin, dziko szczerząc zęby. —Chytry Lisie więc...—powtórzył Dunkan do niego—zechciej objaśnić, czego żądają bracia twoi oj bezbronnych ludzi. Ha! ha!- zaśmiał się dziko Magns—bracia moi chcą wiedzieć, gdzie ucrył się myśliwy, któ reiru sa znane wszystkie ścieżki puszczy, którego strzelba sięga tak dzielnie i którego oko j&k u so koła nie zamyka się nigdy. Bra ifa moi-zawołał głosem donośnym-chcą krwi sokoła tego, albo wytoczą ją tym, którzy go ukrywają! Rozumiesz? -Sokole Oko uszedł, rzuciwszy się w rzekę,— odpowiedział Dunkan. —A Wąż Wielki? Gdzie podział się Wąż Wiel ki?—pytał Indyanin aalej. —Również popłynął za prądem. A Szybkonogi Jeleń... jeleń młody—pyta, rozumiejąc pod tem Unkasa. —Poszedł za ojca przykładem. Usłyszawszy to, Huronowie z zaciekłością po wskakiwałi do rzeki, uderzając gałęziami i żer dziami po falach wody, jakoby w pomście za je mnieicaną zdradę. Po długich szyderstwa h, śmie chach i wrzaskliwych naigrawaniach się z podróż nych, jeden z dzikich, chwyciwszy śliczne włosy Alicyi, rozpuszczone po jej ramionach, zaczął z dziką radością wywijać nożem nad jej głową,poka sują jak skóra z niej zdartą zostanie. Najstarszy z Indyan wydał rozkaz pojmanym, aby wsiedli w czółna. Dunkan wypełnił zlecenie, za nim dwie sio stryi wreszcie na pół umarły ze strachu nauczy ciel David. Otoczywszy łódź, Indyanie wiedli ją do brzegu, prowadzą jednocześnie zabrane konie podróżnym, a wysiadł*zy tam, podzielili się na od działy Jeden ppd dowództwem starego wodza u krył się w puszczy, drugiemu pod zarządem Ma gny przeznacz no «traż jeńców U pa trzy w «zy ito. eowną chwilę, Hainworth postanowił przemówić do Chytrego Lisa, próbując, czyli w ten iposób nie zdoła zmiękczyć okrucieństwa jego. —Chciałbym pomówić z tobą—rzecze, zbliża jąc się ku niemu. —Mów!—odrzekł dumnie Magna! -Jednak nie wobec wszystkich...na osobności z tobą po nówić pragn*. ludy an in cofnął się o parę kroków, dając znak Dunkanowi, aby sze ił zanim. --No! mów teraz -wyrzekł ponuro: Chcąc wzbudzić poctucie człowieczej godności Indyaninie. Hainworth objaśnił go w krótkich sło wa -h, iż tak on, jak i Jego towarzyszki są prze konanemi, iż Chytry Lis pozornie tylko, aby nie wzbudzić podejrzenia w współbraciach, uwięził córki pana 3wego Monroe i że uwolnić je przy lada sposobności będzie się starał, a wówciaa za odpro wadzenie tychże ich ojcu w bezpieczeństwie sowi cie z'o tem wynagrodzonym zostanie. Magna w głę bokiem milczeniu słuchał słów Dunkana, który są dząc, iż Indyanin waha się, powtarzać zaczął obie nicę obsypania go darami przez pułko fnika Mon roe. —Dość!—zawołał nagle Indyanin.—Lis Chytry mądrym jest wodzem i nieda się w pole wyprowa dzić. Co uczynię, zobaczysz! Tu odszedł, a zbliżywszy się do koni, kazał jeńcom powsiadać na nie, co dziewczęta chętnie spełniły. Hainworth z Davidem nieodstępowali ich ani na chwilę, oglądsją? się bezustannie, czy nie nadchoiei pomoc z twierdzy Edwardidale. Pochód zam» kali Indyanie z Magną na czele. Po dość długo trwającej węirówce, dano znak wstrzymania oddziału dla wypoczyrku, z czego korzyatając, Dunkan zbliżył się powtórnie ku Chytremu Liso wi, chcąc z nim zacząć roimowę. —Idź do czarnookiej córy wodza swego i po wiedz jej, te Magna pomówić zn'ą pragnie Indyanin. Dunkan pospieszył o wezwaniu zawiaio/mć Korę. —Od twej roztropności w poprowadzeniu z tym nikczemnikiem rozmowy zaleźć będzie fycie nasze, Koro, sze jnęła 4o niej Alicya. Kora, złożywszy pocałunek na biadem czole siostry, zbliżała się Dankanem ku Indyaninowi, który, spostrzegłszy nadchodzącą dał it-muż zoak odejścia. Hainworth zawaha) się, jak towum po wierzyć dziewczę to wiarołomnemu zdrajcy? Zauważyw-zy to. Kora z uśmiechem zwróciła się ku towarzyszowi. Słyszałeś, Dunkanie. życzenie Magny, idź więi do Alicyi i pcciesz ją dobrą nadzieją. A tfdy Hainworth iddałał się zwulna, zwrćciła się do Ma gny: —Cóź oznajmi Chytry Lis córce pułkownika Monroe? Z8pvtała. —Posłuchaj—rzekł do niej oważnie. Tu za czął przemowę, wychwalając ró. wodzćw nieustra szonych, z jakich pochodził, dodając iż i jemu nie brak męstwa i odwagi.—Męstwo to jednak than bił we mnie stary pułkownik Monroe, twój ojcicc— dodał, marszcząc gniewnie brwi—shiińhił bo kn« zawszy przywiązać mnie (lo drzewa, dnł osiec róz gami. Patrz!—zawołał z unieeienien gniewu, na pierś wskazując, —b izna ta, to znak, który mi ni gdy tej hańby zapomnieć niedozwala. Huron cho wa pomstę i czeka długo na oddanie jej wrogowi, ale oddać ją musi—dodał, rzucając pałające niena wiścią spojrzenie. —A jednak szlachetny Indyanin i przebaczać umie urazy—odpowiedziała łagodnie Kora Od prowadź o cu c^rki jego bezpiecznie, to będzie najszlachetniejsza zemsta z twojej strony, wów czas zostaniesz jak *yn przezeń przyjętym i wyna grodzonym. Magna ściągnął brwi z niei kcntentowaniem. —Jasnooka siostra twoja rzekł zostanie przywróconą ojcu swemu wtedy, jeśli ty udasz się z Magną w puszcze do jego ojczystego wzgórzs, zo staniesz jego n ałżonką i tam z nim osiądziesz na wieki. Kora, zwalczywszy wstręt jaki w niej obudzi ły te słowa, odpowiedziała. —Czyliż me lep ej bedaie wam wziąf złoto z rąk siwowłosego wodza Monroe za odprowadzenie córek i kupić sobie żonę z pokolenia Hur nów. —Nie lep'ej,—zawołał—bo dyby padły znów ciosy na grzbiet Chytrego Lisa, on dał by odctuć ból tych ciosów starego wodza czarnookiej córre. Na te odpowiedź nikczemną dziewczę nie by ło w stanie powstrzymać onurzenia. —Potworze! zdrajco! nędzniku!!!-zawołała, przejęta wzgardą i wstrętem do głębi. Na s'owa te straszny uśmiech wykrzywił usta Indyanina, popal rzył na nią z wyrazem okrucień stwa i nienawiści, a oddaliwszy się zwolna, przy łączył się do grupy współbraci ucztujących nad kawałami surowego, ciepłą krwią jeszcze ocieka jącego jelenia. Alicya. spostrzegłszy Korę powracającą, pod biegła ku niej z pospiechem. —I cóż?—pytała niespokojnie. —Jeżeli rychło pomoc nam nie nadejdzie—od powiedziało dziewczę smutno—na śmierć się gotuj my. ROZDZIAŁ VI. Wyswobodzeni. W czasie tym Magna wygłosił mowę do swojej bandy, w której starał się ujawnić wszystko złe, jakie kiedykolwiek spotkało Indyan ze strony bia łych, dla wzniecenia wiekszej nienawiści, nie za pomniawszy i o współziomku zabitym na dębie przez Sokole Oko. Wzburzeni tą mową krajowcy, wydali krzyk dziki, rzucając pałające wściekłością spojrzenia na uwięzionych. Następnie rozpoczęto przygotowania do wywarcia zemsty na jeńcach. Jedni projekto wali zgiąć dwa drzewa, a pi zywiązawszy jedną nogę Hainwortha, do jednego, drugą zaś do dru giego, rozciąć następnie łyka związujące wierz chołki obu drzew inni zbierali chrust dta przy gotowania zeń stosu dla o tiar. Magna raz je szcze zwrócił się do Kory, żądając od niej albo oswobodzenia siostry z resztą niewolników, jeżeli ona zgodzi się udać wraz z nim jtko małżonka w głąb puszczy, albo mąk okrutnych i śmierci dla wszystkich. Wybladłe dziewczę zbierało ooyśli w milczeniu, nie bęląc w stanie odpowiedzieć,gdy osłabiona do tąd Alicya nagle zawołała: Ja nie pozwolę na tę ofiarę... ja! .. czy ro zumiesz, nikczemny -Gińcie więc! z wściekłością krzyknsł Indy anin i lotem strza'y puścił tomahawk w powietrze. ilti PUSUAJ PlkSM^.ZUIt AMERYKA-ECHO rzekł i llemy rały następujący przybór': pidrikt «7|M| H-kM»iowm iłotoa ptiiuui 1« "il Zegarek, o jednej kopercie (n»pl«» Jaki chceea,) który t*d*fe wsku w»ł ena Uk dofcrsę •ąllepMj SOdoWowT segtrek 5 z kaftdym aegarklem gwarantowane poświadczenie, t» w prsecląna 5 lat będziemy go reperować dariuo, lub muiilenimy na lany. Jefcell siq wpaaje. 1posłaeąny fcaieasiek a Brelokiem. 1 prawdilwą aagleUką bnjtwe, 1 poiłacany Pierścionek s twęjeml literami I Brylantową Brelokiem. 1 prawdalwą aagleUką bnjtwe, 1 poiłacanj Pierścionek 1 twojrml literami I Brylantową uplnke 1 brylantową sipllkę do krawata 4postawnie apinki do koinlersyka 1 pare pleknrek spinek do mankietów iyiecaekdo heroaty 1 alaskaiaklegosrebra. Obejrayl wpierw• wa«ystkodoWadnle, a sle priekoniBs, nigdy w tycio nie miał sposobności Uk tanio coi kupić, to zaptać 93.96 i koeita eks* preeu w ureeciwnym rasie nie płać ani centa. Nie chcemy nic więcej, tylko *ebyś nae polecał swoim prayjaciofom. Taki ear praybOr. tylko a duńskim segarklem o jednej 1'opercle, zamiast męskiego, ko ««taje «4.70 poeta* poczta. J«*»ii praytlees plenląaae ntwuinnkiem i 86c e' a rs na marki ». U. HOLLAND ft 00. IS3 FIFTH ŁYB. CHICAGO. U.U glinuniwiann. (TmOna młinJt aa niiksta.) Fatalny topór z przerażającym Świstem mignął przed oczami Dunkana, a musnąwszy następnie wfosy Alicyi, uwiązł w jednem z drzew pobliz kich. fsa widok ten ostatnia rozpacz owładnę ła Hainwortha. Wytężywszy wszystkie swoje si ły, zerwał łyka drzewne, jakiemi był skrępo wany i rzucił sięgną o 10k stojącego Hurona, który chciał cios Magny powtórzyć. Obaj schwycili się wzajem, padając na ziemię w strasznem szamo tatiiu. Z żelaznyco objęć Hainwortha pierwszy wy&iizgnął się Huron, a przycisnąwszy nogą pierś Dunkana, zamiertył się maciugą aby mu za dać śaie"telny cio gdy wtem ponad uszami Ha i 'wo^tha priebitgł przeciągły świst, po któ rym rozległ się strzał, i w mgnieniu oka dzi ki btz wydania jęku padł martwy «a ziemię. I Krzyk: Długa Strzelba! Długa Str elbal roz I leg? się w gromadzie wystraszonych Indyan, a tuż zb Dunkanem pojawił się Sokole Oko w towarzy stwie Unkasa, który, siekąc toporem w prawo i w le o, zatrzymał się obok z ostrzem błyszczącego noża. Z drugiej strony dziewczecia, jak widmo jaw ła się postaw starego Mohikanina i naraz zawrrała walka straszliwa wobec drżących z prze rażenia i grozy dziewcząt. Przed oc tyma ich szybko, jakby ścinani kosą, padali Huronowie z rozmiaż honemi czaszkami, alt o uduszeni w objęciach rozszalałego Unkasa. Opodal w śmiertelnych zapasach wiłsięSzymgasi guk z Magną. W strasznym uścisku tym dusiony Mohikaoii zdołał dosięgnąć n )ża tkwiącego mu za pasem, a podniósłszy go w górę, zadał piorunują cy cios zdrajcy. —Z wyc ęstwo przy Mohikanach, zwycięstwo! —krzyknął z całjch sił Sokole Oko, podszas gdy Chytry Lis, uniknąwszy ciosu Szymgaszguka, zer wawszy się na nogi, pędem strzały uciekł w głąb lasu. Pier wszem staraniem Unkasa było oswobo dzeme obu dziewcząt z krępuiących je więzów. Obie siostry z radosnym płaczem p*dły sobie w objęcia, powtarzając imię ukochanego ijca swoje go. —A gdziet jist nauczyciel?—pytał Sokde O ko, spoglądając dokoła, ho! ho! i jfgo splątali— łodał, spostrzegłszy Davida w więzach, bez życia prawie leżącego na z'emi. Przystąpiwszy doń, roz ciął nofcem łyka. któremi biedak był skrępowany, uaił jąc przy wieść go do przytomności. Gdy po dróżą cy na*i uspokoili «ię nieco, zapytał Dunkan oswobodzicieli, skąd tak oagle zjawili się nie przyprowadziwszy z sobą pomocy z twierdzy Ed warJsdale? —Gdybyśmy naprzód udali się do fortecy, & nar.tępnie przybyli do was z pomocą—odpowiedział lapytany—zdążylibyśmy przybyć jedynie po to, by iała wasze pogrzebać -Jakim jednakże sposobem wytropiliście ślad droi?i naszej?—pytał Dunkan dalej—Huronowie zacierali najmiejszy znak jak tylko mogli naj staranniej. Gdy Kora umyślnie upuściła rę kawiczkę, chcąc, by ona was naprowadziła na ślad przejścia naszego, jeden z bandy, domyśliwszy się celu, podniósł ją i oddał natychmiast właściciel:e. W dalszej drodze gdy nagięła nieznacznie dwie ku sobie gałęzie,podstępny Magna spostrzegł to i ściął natychmiast drzewo toporem, do zrozumienia da jąc Korze, iż w raz e prób dobnych z jej strony, będzie się starał poat&pić z nią, jak ze ściętem tyl ko co drzewem. —Po końskich śladach dc szliśmy jedynie ii nikczemnicy w tę str nę was uprowadzić zdołali.— Rozm wy o tym przedmiocie rwa'y dopóty, dopóki cała gr mióka nieziołała spoż pożywienia,przy gotowanego jej przez Unkasa, poczem Sokole Oko dał znak do jszeniu w dalszą drogę. Gdy Kora i Alicya siadły na konie, mężczyźni siedli obok nich zahży «szy strzelby na ramiona, a David Hamuth. dobywszy kuątkę, zaczął z cicha odczytywać psalmy, usiłując skrócić tymsposibem czas dłigiej i ciężkiej pielgrzymki wędrowców. ROZDZIAŁ VII. Niebezpieczna podróż. Zmęczeni wędr wcy pod wieczór zatrzymali się w głębi leśnej puszczy. —Zapaiają e słońce wskazuje nam czas do ppoczynku—wyrzekł Sokole Oko.—Miejsce to jest mł dobrze zrazem—mówił dalej.—Idźcie więc za ima kawałek jesz.ze, & ziaj iziemy na noc schro nienie, tutaj bowiem spoczywać byłoby niebez piecz&em. I nie czekając odpowiedzi, skrę .ił na lewo. Idąc za nim, podrótnicy wkrótce dosięgli pa górka. Sfa wzgórzu tem widniały porosłe trawą zwaliska, wiioc z lie resztki jakiejś f» rte y z da wniejszych czasów. W tych ruinach Sokole Oko pele ił spocząć towarzyszom. —Byłem bardzo młjdym—p» czął, spoglądając PERFECTO ZAPŁAĆ fU OUbBKANIU, JBZULI CI Się WłIWBA! *3.y» tspreaowel, my cl po- Ctjr»4o Hł- Dnia 3 Marca 1WK5 na tu i owdzie porozwalane kamienie, gdym pćlflw gał w stawianiu tej twierdzy, w której sądzoTiem\ bjło następnie mnie i moim kolegom "położyć dwadzieścia głów nieprzyjacielskich. Młodzi szkowi, jakim byłem naówczas, zaledwie wyszłe mu z dzieciństwa, nie przywykłemu do widoku krwi ludzkiej, okropną zdało s? rzeczą pozostawić te ciała na łup dzikich zwierząt. Dlatego własnemi rękami pogrzebałem je pod tem tu wzgórzem. I Sokole Oko wskazał na wywyższenie podo bne do piaszczystej ławy, porosłe murawą. Długi czas z zaciekaw if niem słuchały podróś niszki nasze opowiadań dzielnego człowieka o wy* prawach jetro, aź Hainworth z Unirasem oznajmili, iż wszystko do spoczynku jest już przy goto wanem. Strudzeni drogą pełną niebezpieczeństw, zajęli wędrowcy w ruinach dla się przeznaczone miejsca i wkrótce zasnęli snem twardym. Dunkan zaklinał się, że spać nie będzie, czując się w obowiązku strzeżenia córek pułkt wnika Monroe, zwyciężyło wszakże wolę jego zmęczenie tak,że nie spostrzegł szy nawet kiedy, zasnął jak zabity. Przebudzony o świcie cichym głosem Szymgaszguka, zerwał się z trwogą. —Kto t8m? Acb, to ty przyjacielu,—zawołał. —Tak, biały mój bracie—odpowiedział Mohi kanin.—Słońce wschodzi, puszczajmy się więc w drogę. —Masz iłjszność -rzekł Hainworth,—rozbudź, Unkasa i Davida, ja przez czas ten przygotuję do*^ drogi córki pułkownik*. —Jesteśmy już do niej przygotowane—za brzmiał dźwięczny głosik Alicyi—i to przygotowa ne choćby do najdalszej podróży. Ale ty biedny nasz opiekunie Dunkanie—dodała żartoliwie—nie spałeś przez noc całą zapewne, stojąc witych rui nach na straży. Zawstydzony młodzieniec nie wiedział co od powiedzieć, gdy z niemiłego pohżenia wyprowa dził go okrzyi starego Mohikanina: "Hu!" W języku krajowców byh to oznajmienie czegoś nie zwykłego. Na dźwięk ten, podróżni nasi wybiegli ze zwalisk i Sokole Oko jął się wsłuchiwać z uwa gą. —Tst!—rzekł po chwili— słyszy jakieś kroki, ukryjcie się predzej, a zarazem sclowajcie i ka nie. Gdy wszyscy w zwaliskach zniknęli, on z o strożnością kota jął rozpatrywać się do koła i za trzymał się nagle przed jednym z otworów w rui nach, z tej bowiem strony posłyszał szmer i szelest w krzakach. Z gęstwiny otaczającej zwaliska po jawili się Idy anie, rozczepiając z podziwu godną zręcznością krzaki, pokrywające nasyp mogiły. Widocznie przypomnieli sobie, co jest ukryte pod wzgórzem. Czas jakiś szeptali pomiędzy sobą, na stępnie, spojrzawszy z pewnera wzruszeniem na mogiłę, zwolna ukryli się fe gąszczu. Sokole Oko z bacznością śledził za nimi, przekonawszy się, że odeszli, oznajmił podróżny iż mogą wyjść bez obawy, ponieważ dzicy udafi się w przeciwną drogę tej, która wiodła do twier dzy William He iry. Grcmadka wędrowców udała się teraz śladem wskazanym przez Sokole Oko. Ciężką drogę jednakże przebywać im przyszło, za nim dosięgli brzegu małego bystrego potoku, któ ry prsepłnąwszy, weszli na ścieżkę wiodącą do gęstego lasu. Tu powitał ich niespodzianie wy krzyk we francuskim języku: —Kto idzie? —Francya!—odpowiedział Dunkan—w tym samym języku, podchodząc do strażnika. —Skąd, gdzie 1 po co?—zapytał strażnik. —Wracam z poszukiwań. —Czy służyiz pan w armii królewskiej? —Tak jest, kolego, udało mi się zabrać w nie wolę córki nieprzyjacielskiego komendanta. —Zal mi was, piękne panie—zwracając się do dztew ząt, wyrzekł Francuz uprzejmie.—Cóż po cząć jednak. Prawa wojny są nieuniknione.—Po tem, podchodząc do Dunkana, rzekł:—Prowadź, kclego do twierdzy wzięte niewól lice. Niech ci Bóg szczęścił hainworth. pozdrowiwszy strażnika, dał znak tow»rzyszom, aby szli za Hm. Po Krótkiej wędró wce spotkali wielkie bagna, które przebywać po trzeba było. Sokole Oko dał znak dwu siostre aby zsiadły z koni. Odebrawszy je od nich pusstzijąc je w travę izikać sobie p)żywieiia, riekł: —Z Bogiem! na wolność!... wierne bieguny, a strzeżcie się wilków, których tu poddostatkiem. —Jftkto? 'zyliż konie nie będą nam już pc trzebne?—zapytał Hainworth. —Spójrz pan na drogę, leżącą przed nami, I osądź—wyrzekł Sokole Oko, wskazując na rozto pione bagna —czy koń przejść je będzie w sta nie? Nie było czemu zaprzeczać. Przechód»ąc z kępki na kępcę ziemi, a *acztj przeskakując po bagnie, po długich trudach nie zmiernie uciążliwej drogi, udało się dostać wędro wcom do młodego gaju, leżącego między twierdzą William Henry, a temże błotem. Nie było jaszcze końca przeszkodom. Las od tej strony napełniali szpiegowie mtcalma. Czuły słuch Sokolego Oka przy pier wszem wejściu do gaju odkrył izum do brze sobie znany. Wstrzymawszy towarzyszów, z ostrożnością tygrysa przemknął się między krz&» kami w głąb lasu, a wróciwszy odtzvał się: —Nie omyliłem się, w pobliżu leży twierdza, strzeżona przez pułkownika Monroe, obsadzona wszakże ze wszystkich stron nieprzyjacitlskiemL wojskam A co? słyszycie...—dodał wskazującTj W chwili tej zagrzmiały armatnie strzały mierzone przez francuską artyle *yę w ściany twier dzy William Heary. en k a