Newspaper Page Text
Dnia 3 Marca 1906 3-^- Dunkanie—zawołała Kora po chwili milczę nia, zwracając się ku Hainworthowi,—przetrwa łam wiele niebezpieczeństw, dałam dowody męst wa i odwagi słyszeć wszakże wystrzał po wy8 :rza le, z których każdy wymierzonym w pierś oica być może, to przechodzi me siły. Zechciej mnie odprowadzić do namiotu Monte*Ima srogość, o ja kiej mówią, se strony jego mię nie u straszy i rzu eę się do nóg jemu, prosząc o dozwolenie nam przej ficla. Niechaj pozwoli z ojcem po bohaterska cór kom umrzeć razem. —Być może względniłby on tę szlachetną pro śbę— rzekł Si kole Oko—jak jednak przedostać Bię do namiotu ego, zewsząd otoczonego strażami! Według mnie lepiej zatrzymać s?ę nieco, strzelani na ta wkrótce ustanie. Widzicie—dodał wskazu jąc—jak mgła opada, w obecaej chwili nic jeszcze rozeznać nie można, wszakże, gdy niebo się rozja śni, a dopiszą nam siły, spróbujemy doBtaĆ się brzegiem lasu do twierdzy naszej. A więc na los zczęścia dalej! —Wszędzie gdzie zechcesz, choćby nawet na śmierć za tobą pójdziemy—zawołały dziewczęta. Z uśmiechem zadowolenia wysłuchawszy słów tych, Sokole Oko rzekł po chwili namysłu. —Nie! zatrzymajcie się lepiej. Ja pójdę na ^jswiadj! Powiedziawszy to zniknął w gąszczu, a po upłj wie kwadransa ukazał się zmięszany. —Co począć?—ode zwał się,—wpadliśmy z de szczu ped rynnę. Montcalm na całej drodze naszej porozstawiał szpiegów. —Cóż am jedaaK przeszkadza zmienić kieru nek drogi i próbować przedostać się bokiem?—za pytał Hainworth. —Jak nakreślić jednakże sobie ów kierunec podczas mgły tak gęstej?—odpowie Sokole Oko.— Skutkiem tego właśnie, sam poznać nie mogę, w jakiej znajd 3jemy się stronie. Jakby na potwierdzenie tych słów zagrzmiał huk armat, a jednocześnie wraz z tym zwiastunem śmierci przybiegł zdyszany Uokas, rozpowiadając coś szybko w swoim krajowym języku. Wysłucha wszy go, Sokole Oko zawołał: —Naprzói! bez wahania... mgła wkrótce zni knie Czekać nam tu dłużej nie podobna! Przywykła do bezwarunkowego posłuszeństwa dzielnemu swemu wodzowi gromadka, udała się za nim bez wahania. Sokole Oko jednakże mimo wytężenia uwagi niemógł rozeznać miejscowości. Mgła gęsta zmyliła ślad nawet temu synowi lasów, znającemu tak dobrze każde drzewo puszczy. Gdy stanęli rozmyślając, w którą udać się stro nę, powtórnie zagrały działa francuskiego obozu, na które artylerya pułkownika Monroe dała ognia. Straszny świst przebiegającej kuli tuż nad głowa mi obecnych znusił do drgnięcia nawet najodważ niejszych. —Wybornie!—zawołał Sokole Oko,—kula ta wskazała nam ślad, który zaprowadzi ku ojcu za cne jego córy. I nie zwlekając już ani chwili, skierował się w kierunku lotu kuli. Dziewczęta zmuszone były biedź szybko, aby podążyć za swym przewodni* kiem. Nagle Sokole Oko, idący na przodzie, szybko w bok skoefył, wioiząc za sobą swych towarzy szy. Strwożeni wędrowcy przez mgłę dostrzegli uciekający oddział francuski. Za śladem uciekają cych pędziła garstka Anglików, którą wiódł dziel ny pułkownik Monroe, wołając: —Bes litości! Brać do niewoli, lub zabijać na miejscu, kogo bądź spotkamy. —Ojcze... ach ojcze!—wełała Alicya, pozna wszy dźwięk rodzicielskiego głosu, to my, córki twoje! —Stójcie-zawołał wódz sędziwy na swoich,— złudny słuch mnie nie zwodzi, to głos dziecka mego. Obie dziewczyny z płaczem radosnym padły w objęcia siwowłosego wojaka, w których czas długi w błogiem i pełnem rozkoszy upojeniu pozostawa ły. ROZDZIAŁ VIII. Poselstwo Dunk an a. Oblężony pułkownik Monroe, nie otrzymując pomocy od Webba, zmuszony był posłać doń powtór nie posła z żądaniem natychmiast* wego przysła nia posiłków. Tym razem jednak wybrał na goń ca Sokole Oko. Polegając na odwadze i męstwie zacnego tego człowieka, przekonanym był, iż zdoła on przedrzeć się do twierdzy Edwardsdale przez łańcuch nieprzyjacielski. Z niecierpliwością już dzień trzeci oczekiwał] oblężeni powrotu jego. Jakież wszakże było zdzi wienie Hainwortha, śledzącego z fortecznego wału ruchy nieprzyjaciela, gdy ujrzał rozbrojonego Sokole Oko, idącego ze spuszczoną głową pod konwojem francuskich żołnierzy. Spostrzegłszy to, Hainworth zbiegł szybko po stopniacn bastyonu, spiesząc po wiadomić o tym wypadku komendanta Monroe. —Co powiesz mi, Dunkanie?—zapytał sędziwy «Ódz, spostrzegłszy przybywającego. —Z przykrą niestety przychodzę wiadomością, panie pułkowniku. Poseł nasz, zacny i dzielny So kole Oko, został schwytanym przez nieprzyjaciela. —Czy po iobna?—zawołał zrywając się starzec. Co począć teraz? Lada chwila oczekiwałem od Webba posiłków i wiadomości, które oby nie wpa dły wypadkiem w ręce Montcalma. Tu zanikł starzec, rozmyślając nad tak przy* krem zdarzeniem. Dunkan stał, oczekując poleceń, gdy nagle w progu z obliczem zasępionem ponuro, zjawił Bię Sokole Oko. —r0 zi«zło? opowiadaj —wtłał pułkownik Monroe niecierpliwie. W krótkich słowach przybyły opowiedział, iż przybywszy do Webba, wypełnił dane mu przez pułkownika zlecenie nafctępnie, otrzyma wszy od generała pakiet w powrocie został przez francuskie straże aresztowanym. Pikieta nie przyjacielska, scf wyciw^zy go, odstawili do obo zu Montcalma. —Cóż więcej? -pytał pułkowaik, ra 'hmurzy wszy bi wi. —Ha! Cóż—machnąwszy ręfcą poseł odpowie dział,—generał francuski puścić nv,ie kazał, roz kazując prosić cię, panie pułkowniku, abyś przy był doń osobiście dla rozpoczęcia układów. Tu Monroe przeciągnął ręką po cz- le, a pomy ślawszy chwilę, dodał, zwracając się do Sokolego Oka. —Możesz ode!ść. Skoro mi będziesz potrzeb nym, wezwę cię do sielie. Po wyjściu posła, wódz stary zwrócił się do Hainwortha. —Słucbsj, Djnkanie—rzekł, zwracając się ku niemu.—Sądzę, iż dla mnie nieodpowiedniem by łoby udawać się osobiście dla widzenia się z Mont ca mem, dlatego rad bym prosić cię o wyręczenie mnie w tej sprawie. Hainworth przyjął najchętniej uczynioną pro pozycyę zastąpienia płukownika, a tenże udzielił młodemu majorowi szczególnych objaśnień wzg dem prowadzenia układów z Montcalmem. Wypeł niwszy ściśle dane sobie zlecenie, Hainworth wró cił do twierdzy pod nakryciem białej flagi, prze prowadzony przez straże francuskie. Wszedłszy do mieszkania Monrce'go, zastał go tamże w towarzystwie córek Alicya, siedząc przy boku ojca, rozkręcała dro bnymi paluszkami siwe włosy starca. Ujrzawszy Hainwortha, pułkownik z udaną surowością zawo lał: —Usuńcie się stąd! Parlamentarz powraca! A powitawszy przybyłego odezwał się doń: —Patrz jakie mam córki Hainworcie mó wiąc to spoglądał tkliwie za odet odzącemi. —Niejednokrotne już wyrażałem ci zdanie me o nieb, pułkowniku—odpowiedział Dunkan. —Wiem!... wiem! -poruszając głową, z uś nfe chem rzekł starzec. Pamiętam ów dzień, gdyś przybył do twierdzy: zaczęliśmy mówić o małżeń stwie, nieprawdaż? Wteiy przeszkodzono nam, dziś jednak gotów jestem cię słuchać. No, cóż mi powiesz? —Jestem najszczęśliwszym z ludzi, pułkowni ku—zawołał młodzian, promieniejący szczęściem,— pozwól mi jednak przedewszystkiem zdać sprawę z poselstwa mego do Montcalma. —Niech go piekło pochłonie! zawołał—skoro tylko generał Webb przyśle nam posiłki, nie mamy się czego obawiać. —Pozwalasz więc, pułkownika, spełaić najgo rętsze z mych życzeń, zostać twym synem? —Szczęśliwym btdę prawdziwie- odrzekł puł kownik—mając zięciem tak zacnego i dzielnego młodzieńca. Czyś jednak wyznał swe zamiary mej córce? —Nie, pułkowniku, uważałem sobie za obo wiązek z tobą naprzód o tem pomówić. AMERYKA-ECHO YJTOLRmu •.' PIERWSZA LEKCYA HISTORYI I* AT U WALNEJ. —Zaszezyr. ci to przynosi—rzekł Monroe, ści skając nkę Punkana,—będziesz 87częśliwym, je stem tego pewien, i uczynisz szcz^liwą ukochaną moją Alicyę. a teraz mów mi o Mjntcaimie,— do dał, siadając. *Ha n^orch piwie iział szczegół/ widzenia się z franc j.-skim generałem, dodijac, iż t«nże zna do skonale siły orlt w twierdzy William Henry i je^r przekonanym, że z temi siłami nie podobna jest łkownikowi Monroe trzymać się dłużej. Z chwyconego list i od Webb* -ntcalm dowie dział sie, że p:niłki z cwierJzy Edvvardesdale nie b^da nadesłane. Wreszcie dodał, ii francuski ge nerał ?ąia osobnte^o widzenia się z pułkownikiem Monroe.- Jakaż będzie odpwiedź Wasza w tej mierze, płukowniku? zapytał ukończywszy swe sprawozdanie major. Monro1 szybkimi krokami przebiegał izbę, wresze'e zatrzymał się i rzekł stanowczo: —Niema rady! pójdę na to widzenie... pójść muszę! Ty zaś, Dunkanie, wyślij posła do Mont calma, z zawiadomieniem, że wkró'ce przybędę. Przygotujcie bębny i oddział dla towarzyszenia mi w tej wycieczce. Hainworth wyszedł spełnić zlecenie, a wkrótce pułkownik Monroe w towarzystwie orszaku wojen nego wyszedł ze swej fortecy. Na bicie w bębny doboszów angielskich francuskie bębny odpowie działy i Montcalm w towarzystwie swej świty wy łzedł na spotkanie siwowłoseg) żołnierza. Obaj wedzowie, zbliżywszy się ku sobie zatrzymali się. Nastąpiła chwilka milczenia, którą przerwał Mont calm. -Prosiłem cię, panie komendancie—wyrzekł byś zecłcisł przyVyć do mnie sohiście w celu na ocznego przekonania się. iż uczyniłeś wszystko, co było w twej mocy dla ocalenia armii swego króla. Nadszedł czas jednak, w którym należy pójść za głosem lu izkości i oszczędzić krwi swych żołnie rzy. Czas złożyć broń, mając na uwadze małą ilość sił waszych w porównania z mojemi. Tu Montcalm wyjął z kieszeni schwycony list Webba. a podając go pułkownikowi: —Pros z'j—wyrzecze—przeczytaj pan ten list, a przekonasz się, iż posiłków z twierdzy Edwards dale w żłdnym razie nie otrzymasz. Monroe z icztf czytać list, nie dobiegłszy je* daak i połowy, zb:adł nagle, wypuszczając go z rąk mimowoli. —Nikczemny! zdradził mnie .. ziradził—z bó lem zawołał—zbezcześcił nieskalane me imię, shań bił me imię, shańbił mój włos siwy! —Przekonywasz się pan sam rzekł Mont ca'm,—i? trudno ci będzie dłużej w twych rękach zatrzymać twierdzę. Interesa mego króla nakazują mi ją zrównać z ziemią. Co się tyczy rycerskiego honoru twgo, jak i twych dzielnych tołnierzy, u czynię wszystko, aby je zachować w całości. Sztandary wasza—ciągnął Montca'm dalej, weź. miecie wraz z sobą do Anglii, by pokazać je swe mu monarsze, broń zatrzymacie również przy so bie, a opuszczenie przez was fo~t oy będzie upozo rowane takim hołdem, na jaki zadłużyliście boha terską tejże obroną. Monroe był niezwykle wzruszony tą mową i niespodziewaną wspaniałomyślnością wroga. Grze cznie złożył ukłon Montcalmowi, okazując mu tem wdzięczność za szlachetne postępowanie, poczemr dawszy Dunkanowi pełnomocnictwo do przyjęcia warunków pokoju zaproponowanych przez francu skiego generała, po ponowieniu ukłonu, wolnym krokiem skierował się ku swej twierdzy. ROZDZIAŁ IX. Ustąpienie Anglików. Noc z dnia 9 na 10 Sierpnia obie nieprzyjaciel skie armie spędziły wśród pustyń Horyliańskich tak spokojnie, jak niegdyś u siebie w Europie. O świ cie francuskie bębny zbudziły żołnierzy Montcal ma, a w tymże czasie w ścianach twierdzy William Henry jakby echo rozległy się takież same dźwię ki. Montcalm na dzielnym wierzchowcu prowadził armię francuską ku poddającej się fortecy, przy czem orkiestra pułkowa grała marsz tryumfalny. Zbliżając się do twierdzy, francuski generał pole cił dać sygnał o swem nadejściu. Podczas gdy w głębi fortecy wszystko było gotowem do wystąpienia, a tóonroe widocznie wal cząc sam z sobą, starał się przenieść nieszczęście z mzorem dumnej godności, Dunkan zarówno wy pełnił wszystko co mu poleconem byłe. Jako star szy i bezpośredni pomocnik komendanta, zbliżył si$ z głębokiem poszanowaniem do swego wodza, pytając, w czem jeszcze może być mu pożytecz nym? Córki., moje córki?—wy szepnął starzec z boleścią,—zajmij się opieką nad niemi, błagam cię 0 U! Hainworth z pośpiechem poszedł do domku komendanta, gdzie znalazł nauczyciela śpiewu Da vida, pomagającego młodym dzieweczkom w ich przygotowaniach do drogi. —Drogi przyjacielu—ciągnął Dunkan, zwraca jąc się do Hamutha—na tobie spoczywać będzie obowiązek bronienia naszych towarzyszek podróży. Ja obemym być muszę przy moim oddziale żołnie rzy,zdarzyć się ZBŚ Za chwilę zabrzmiał sygnał fatalny, oznajmu jący p:ddanie się fortecy. Angielskie wojaka pra widłową linią na komendę Hainwortha wyruszyły z twierdzj. Z tj łu wojsk zwolna szła gromadka mężczyzn i kobiet, międz» któremi znajdowały się Kora z Alicyą i nauczycielem śpiewu, otoczone słu żbą ojca swego. Gdy Anglicy zagłębili się w las, groiradka rozbrojonych ludzi z fortecy usłyszała za sobą groźne krzyki lndyan, składających cześć armii Montcalma. W tłumie jakby wyrosłych z zie mi Huronów Kora dostrzegła z trwogą okrutnego Magnę z zapiłem rozpowiadającego coś swym to warzyszom. Cisnąc się z drżeniem jedne za drugie, kobiety z małemi dziećmi na widok przerażają cych postaci czerwonoskórych, zatrzymały sfę w miejscu, oddaliwszy się tym sposobem od armii. Korzystając z tego Magna, przyłożył rękę do ust, napełniając powietrze przeraźliwym świstem. Na złowieszczy ów sygnał parę tysięcy rozwścieczo nych lndyan wypadło z gęstwiny, reszta skierowa ła się za uchodzącymi. Wówczas jeden ze znajdu jących się w garstce wyszłych z fortecy dał znak sygnałowy. Na hssło owe tylne oddziały wojsk an gielskich skierowały się na spotkanie napadają cych Huronów. Nastąpiła rzeź straszna i krwawa. Przy pierwszj napadzie ścieśnione w gromad ce kobiety w około Alicyi i Kory z krzykiem i ję 1 iem otoczyły obie, tamując tym sposobem moż ność nieszczęśliwym ratowania się ucieczką. W strasznej tej zamieszania chwili poczuła nagle Ali cya na swem ramieniu rękę żelazną. Obejrzawszy się za siebie, martwa z przerażenia nie zdołała na wet krzyku wydobyć z swych piersi. Przed nią stał Magna cały krwią zbroczony. Z szatańskim uśmie chem potwór ten zawołał: —Spotykamy się... ha! ha! teraz już mi się nie wymkniecie obie! Przestrach dziewczyny zmienił się nagle w pełną męstwa energię. —Precz, nikczemniku!—krzyknęła—na duszy twojej całe potoki krwi, wsiak tyś to sprawcą tej tu strasznej rzezi! —Tak sprawcą tego Magna, wódz wielki! —z dumą zawołał.— Pójdzie więc czarnooka siostra twoja do jego dzielnych towarzyszów —Nigdy! zabij nas obie raczej i na tem ukończ swą zemstę Indyanin zaśmiał się dziko, a pochwyciwszy na pół omdlałą Alicyę, szybkim krokiem skierował się w gąszcz lasu. —Stój!—krzyknęła Kora, dopędzając go w biegu. David Hamuth jak rycerz pospieszył za Korą, wkrótce jednakże Magna, dopędziwszy przygoto wane konie, przerzucił przez jednego z nich wciąż jeszcze omdlałą Alicyę, rozkazując gestem jedno cześnie Korze wsiąść na drugiego. Hamuth, zmiar kowawszy, iż nie zdoła pieszo dopędzić uchodzące go nikczemnika, w mgnieniu oka przerzucił swe długie nogi przez siodło pozostałego wierzchowca, a pędząc ra uckiekającym Indyaninem i jego ofia rami, znikł wśród gąszczy leśnej. (Ciąg dalszy nastąpi) 15 moie, że łndyanie zamierzą za atakować was z jakiej strony, w takim razie pomnij pogrozić im, że doniesiesz o ich zachowaniu się Montcalmowi —A gdyby to jeszcze (kazało się niewyatar czającem, pegre źę im jeszcze tem, rzekł Hamuth, wskazując na książkę z psalmami,—to icb z pewno ścią pjwatrzyma. —Użyj jakich chcesz sposobów, abyś się męż nym okazał-rzekł Dunkan, uśmiechając się,—a teraz proszę was,—rzekł, zwracając się ku dziewe czkom,—zechciejcie przygotować się obie, wypro wadzę was za bramy twierdzy i na pewien czas rozstaniemy się z sobą, ponieważ, jak już wspom niałem obecnym być mi wypada na czele mego od działu