Newspaper Page Text
DZIENNIK CHtCACOSKl 0 «rychod*i codziennie z wyjątkiem niedziel i świąt uroczystych. PRZEDPŁATA DLA STANÓW ZJEDN. wynosi rocznie $3.oo; „ miesiącz.ęO.25: Pojedyuciy Numer lc. DLA EUROPY I INNYCH PAŃSTW rocznie $6.00. CHICAGO DAfLI NEWS (Polish) published daily except nanduys und holidays SUBSCRIPTION PRICE FOR TIIE U. 8 yearly 83. oo; monthly $0.25; Single copy lc. FOR EUROPE AND OTI1ER STATES yearly—$6.00. PISMO POLITYCZNE, POŚWIĘCONE INTEKESOM POLAKOW W STANACH ZJE1)N OCZOM CU AMERYKI PÓŁNOCNEJ. Entered. at tłie CbAcag"©, 111. IFost Offi.ce as second, class matter. No. 125. Czwartek, dnia 28 Maja 1891 r. Rok XI. Telegramy Zagraniczne, Mem orjał przedłożony Ojcu Swi temu w sprawie emigrantów do Ameryki. Wielki pożar w Coudekerque we Francy i. Bankructwo bankiera z Bor deaux. Niemcy. Berlin, 27 maja. Profesor Koch pracuje nad broszurką o składzie chemi cznym jego środka lecznicze go Berlin, 27 maja. Tutejsze gazety uskarżają się na to, że władze nie przy syłają im dokładnego uwiado mienia o godzinie wykonywa nia kary śmierci. Berlin, 27 maja. Dowiadują się tutaj, że Ca liensly jest duszą wszystkich katolickich towarzystw emi gracyjnych, i że on skłonił pa pieża, aby tenże u emigrantów katolickich w Amervce miał V szczególny wzgląd na narodo wość. Cahensly jest członkiem pruskiej Izby posłów, i gene ralnym sekretarzem Towarzy stwa św. Rafała. Z^roma dzenie w Lucernie prezyden tów narodowo-etnigracyj nych komitetów upoważniło Cahen sly'a, aby wręczył memoryał Ojcu Świętemu. Plan zawarty w tym memo ryale, gdyby został przyjęty, przyczyni się do utrzymania mowy i narodowości u po szczególnych plemion emigran ckich w Ameryce. Nie było możliwem dostać listy podpi sów tego pis^ia. Dokument sam, który przedtem nie był ogłaszany, przedłożono Papie żowi wraz w wszystkimi re komendacyami jakie tylko Cahensly mógł uzyskać. Brzmi on jak następuje: Ojcze Święty! Prezydenci, generalni sekretarze, i posł > wie towarzystw pod opieką św. Rafała, do wspierania i ochrony emigrantów, ośmieleni błogosławieństwem, jakiego Wasza Świątobliwość raczyła im udzielić, zebrali się duia 9go grudnia w Lucernie na międzynarodowy kongres, aby naradzić się nad najlepszymi środkami, zapewniającymi do czesne i wieczne zbawienie ka tolickim współziomkom, któ rzy w liczbie około 400.000 dusz do Ameryki wyemigro wali. Pozwalamy sobie przed stawić Waszej Świątobliwości fakt, że ci liczni wychodźcy tworzą ogromną potęgę w roz wijaniu się katolicyzmu w różnych częściach Ameryki, i mogą się przez to przyczynić do podniesienia moralnej wiel kości tego nowego kraju, a zarazem mogą także w duchu religijnym starej Europy nowe wzbudzić życie. Tylko prawdziwy kościół, którego najwyższą głową jest Wasza Świątobliwość, jest w stanie, to do skutku przypro wadzić, ponieważ jest on źró dłem wszelkiego postępu i wszelkiej obyczajności. Aby jeduak europejscy katolicy w kraju swojego wyboru wiarę swoję przekazali także swym dzieciom, mają podpisani za szczyt przedłożyć Waszej Świą tobliwości warunki, którt po dług doświadczenia i świado mości rzeczy w każdym kraju, dokąd tylko przyszła einigra cya, powinny być zachowane. Strata, jaką poniósł kościół w Stanach Zjednoczonych pół- J nocnej Ameryki, wynosi więcej niż 10 milionów. Przede j wszystkiem byłoby pożąda nem, łączyć emigrautów rozmaitych narodowości w poszczególne gminy, gdzie tylko środki na to by pozwalały. Zarząd nad tymi gminami powinien być oddany w ręce księży, oczywi ście tej samej narodowości, co wierni. Tym sposobem odży wiałyby się w emigrantach najsłodsze i najdroższe wspo mnienia kraju ojczystego, a tem samem tem więcej przy wiązani by byli do kościoła, dającego im takie dobrodziej stwa. Po trzecie: w tych częściach kraju, gdzie się osiedlili emi granci rozmaitych narodowości, ale w za małej liczbie, aby tworzyć osobne gminy, byłoby nader pożądanem, aby księża przeznaczeni na ich kierowni ków obznajomieni byli z od powiednimi językami. Ksiądz taki powinien być ściśle obowiązany uczyć kate chizmu rozmaitych grup emi granckich w ich własnym języku. Po czwarte: Gdzie nie ma publicznych szkół katolickich, powinny być urządzone szkoły parafialne, a gdzie tylko da się to uskutecznić, ma być zało żona osobna szkoła dla każdej narodowości. Plan naukowy i powinien w sobie zawierać naukę języka ojczystego, obok języka przyjętego kraju i jego history i. Po piąte: Kapłanom, którzy się poświęcają na usługi emi grantów powinny być nadane wszelkie prawa i przywileje, jakie mają księża krajowi. Przez to zarządzenie b\łaby wolną droga§ dla wszystkich księży emigrantów, którzy po siadają tyle crehoty i skromno-, ści, aby przyprowadzić do nie ba ich d lisze. Po szóste: Byłoby pożąda nem zakładanie katolickich stowarzyszeń różnego rodzaju, jako to bractwa, towarzystwa wzajemnej pomocy. Przez to trzymaliby się katolicy w je dności i zachowaniby byli od zgubnego wpływu wolnomu larstwa i innych stowarzyszeń podobnego rodzaju. Po siódme: Byłoby bardzo dobrem, żeby katolicy mieli biskupa swej własnej narodo wości, oczywiście o ile stosunki na to by pozwoliły. Zdaje się, że podobna orga nizacya kościoła byłaby dosko nałą. Każda narodowość była by reprezentowaną, a interesów jej i potrzeby broniłaby rada biskupów. W końcu oddano pod szcze gólniejszą opiekę Ojca św. se minarya i szkoły, przygotowu jące misyonarzy, jako też Sto warzyszenie św. Rafała ku obronie emigrantów założone. Londyn, 27 maja. Zmarł botanik niemiecki profesor Karol Wilhelm Na e^eli. — Francja. Paryż, 27 maja. Pożar, który wybuchł wczo raj w fabryce oleju w Coude kerque wyrządził więcej szko dy, aniżeli się początkowo spodziewano. Dziesięć osób zginęło w płomieniach. Wiele sąsiednich domów spaliło się do szczętu. Podczas gdy odsy łamy tę depeszę, straż ogniowa obawia się, iż pożar jeszcze większe przybierze rozmiary, gdyż w sąsiedztwie znajdują się wielkie rezerwoary oliv\y: obawiają się przeto eksplozyi takowych. Jeden z uciekają cych z płomieni nie zdołał ujść straszliwej śmierci: spalił się w oczach ludzi, którzy mu pomóc me zdołali. Paryż, 27 maja. Pożar w rafinery i w Coude ker(|ue zgaszony. Szkoda zrzą dzona wynosi 375 tysięcy franków. Bankier Menon z Bordeaux, który tu posiadał filią, zban krutował. Passiwa jego wyno szą 600 tysięcy franków. Paryż, 27 maja. Wczoraj wieczorem stanął układ między kompanią omni busową a straj kującymi woźni cami. Kompania uznaje unią, przyjmuje napowrót wydalo nych robotników i wprowadza ośmiogodzinny system. Dziś rano wszyscy powrócili do ro boty i omnibusy kursują jak zwykle. Oficer armii terrytoryalnej i agent fabryki karabinów Arm stronga, Tripone, który został aresztowany z wynalazcą meli nitu Turpinem, został puszczo ny na wolność. Wynalazca oskarżał Tripona, jakoby wy kradł tajemnicę materyi wy buchowej i sprzedał ją Arni strongom. Turpin jeszcze w więzieniu. Wielka Brytania. Londyn, 27 maja. Izba niższa odrzuciła wnio sek, by urzędowo uznać wy bieralność kobiet' jako człon ków rady okręgowej 78 głosa mi przeciw 52. Włochy. Rz y m, 27 maja. „Fanfulla" twierdzi; Wieść, jakoby Papież zamierzał wy stąpić jako pośrednik w spra wie zajść w New Orleans nie jest prawdziwą, gdyż znaczyło by to, że Papież uznaje monar chią włoską. Markiz di Rudini miał waż ną naradę z amerykańskim po słem Porterem,której wynikiem było, iż sprawa zajść w New Orleans weszła w nową fazę. Południowa Ameryka. Buenos Ayr es, 27 maja. Senat Rzeczypospolitej ar gentyńskiej przedłużył na czas nieograniczony 20 dniowy ter min dany bankom do uiszcze nia się z wpłat. Przybycie parowców. New York: Lahc. z Bre my, Teutonic z Liverp. Telegramy Krajowe, Wiadomości ze Springfleldu. Ustawa szkolna, jaką Senat po piera. Podwyższenie płacy Radnym Miejskim. Ze Stolicy Stanu. Springfield, UL, 27. maja. W Senacie dziś rano powsta ła najprzód walka o przymu sową ustawę szkolną. Przedkładano różne popra wki. Z tych jedną poprawką miało być, ażeby wykreślić u stęp o uczeniu historyi Stanów Zjednoczonych w języku an gielskim. I republikanie i de mokraci brali ud'ział \vr deba tach; nakoniec poprawkę od rzucono 26 głosami przeciw 25, przy czem republikanie Humphrey i Knopf głosowali z demokratami, a demokrata Shumway z republikanami. — Poprawki nie przyjęto zatem, czyli, nauka historyi St. Zjedn. winna być udzielaną w języku angielskim. Po debatach jeszcze tyczą cych się innych szczegółów bilu, oddano bil do trzeciego czytania 29 głosami przeciw 21. Przyjęto jeszcze inne ważne bile lub przekazano do trze ciego czytania,.i tak: Przyjęto poprawki Izby do bilu Senatu w sprawie budo wy gmachu dla biblioteki pu blicznej w Chicago. Trzeci raz czytano bil Sena tora Farmera, ażeby wszyscy dentyści, którzy na lat pieć przed przyjęciem obecnej u stawy o dentystach prowadzili swój iuteres, dali się zapisać pod nową ustawą. Do trzeciego czytania prze kazano bil zwiększający liczbę Chicagoskich Radców szkol nych z 15 na 21. (Dok. na 4 tej str.) SZARY PROCH POWIEŚĆ (56) PRZEZ MARJĘ RODZIEWICZ vn (Ciąg dalszy). — Znać było. że mu odmowa ciężko szła, że się sam przywiązał, że nie odszedłby bez musu. Ano? mus powiada, jest konieczność. Tak mu w korfc 11 aż łzy w oczach stanęły, jak mu stali dziękować i dobrze życzyć, i żałować. Ano mus jest! Zwiesił stary głowę i zasępił się ciężko. — Gdzie on teraz ? — lluiin spytał. — Żyto sieje! — Sam ? — A sam. Zacząłem ja rano, a on wnet pojął i powiada: dajcie mnie ojcze dokończyć. Jak to zbierać będziecie za rok, pomyślcie o mnie, żem wam zasiał ten chleb pierwszy! Jakbym ja kiedy o nim nie myślał! — Pójdę do niego, bo interes mam! — Poczekajcie, zawołam! — Nie, nie! Pójdę sam zobaczyć go przy robocie! Poszli tedy razem. Nieopodal czerstwe już zagony wyciągały się symetrycznie — na pierwszym z brzegu worek z ziarnem bielał, a opodal Marcinek pogwizdując, świeży zasiew broną powłóczył. Siewacz do nich bruzdą szedł, szerokim rzutem zboża garście przed siebie ciskając, za patrzony w ten deszcz ziarn dorodnych, rozsy pujących się z szelestem. — Podiek Diewo! (pomagaj Boże!) — Rufin do niego zawołał. — Ir jums! (i wam) — odparł podnosząc głowę. Rozjaśniły mu się oczy i twarz cała na wi dok rzeźbiarza. — Godziło się tobie tak męczyć? Trza by ło rzćc słowo, a przyjechałbym po ciebie. Tak daleko szedłeś biedaku. — Kieda w u o z miasteczka przyjechałem i wprost idę! — A prawda, zachodziłem wczoraj do ciebie i chatę zapartą znalazłem. Toś w mia steczku był? — Szwedasa w więzieniu odwiedzałem. — Puścili cię? — Puścili, bo go jutro do Kowna prze prowadzą, skąd nie wróci, więc pozwolili mu się ze swemi pożegnać. Synowie byli i wnuki mu przynieśli, by pożegnał— byłem i ja. — Cóż on? — Jako zawsze spokojny. Do ciebie pro śbę ma. — Do mnie — on ? — Nie wielką prośbę. Chciałby cię przed odejściem zobaczyć. — To jedź synku! — stary Jan zawołał. — Jedź! ino rychło! — Rufin dodał na niebo spoglądając. Konno w godzinę zjeździsz i jeszcze na czas trafisz. — Com ja mu? Ledwie znajomy! — To co? — Jan się odezwał. — Dość, że cię woła, to nie myśleć i zastanawiać się, ale słuchać trzeba! — Tak i zrobię. Tylko że nijakiego in teresu Szwedas do mnie mieć nie może. Odpasał fartuch z nasieniem, włożył sur dut, pasącą się opodal klacz złapał i do dwor ku powiódł. Wracający wolno ojciec z Rufinem widzie li, jak w mig siodło na nią zarzucił, zakiełznał, wsiadł i za wrota kłusem ruszył. Słońce stało wysoko, a on klaczy nie żało wał, w godzinę był w miasteczku, zajechał do karczmy, dereszowatej dopatrzył, rozkulbaczył i w stronę więzienia poszedł. Już późno było, więc go puścić się wzdra gali, ale stróżowi w garść datek wcisnął i nie chęć przemógł. Zaprowadzono go w korytarz, dawnego klasztoru zabytek, otworzono jednę z cel, nad którą jeszcze z pod glinki werset nabożny, ła ciński wyzierał. — Prędko się sprawcie, bo za pół godziny przyjdę was zabrać - - rzekł stróż wpuszczając go do środka i napo wrót drzwi ryglując. Z pod czystego nieba w mrok izdebki prze niesiony Wawer, nic nie widział i stał w miejscu. Oczy więźnia do ciemności tej już nawy kłe poznały go, nim się odezwaŁ — Nie spodziewałem się ciebie już zoba czyć, Karewis młody! — rozległ się poważny głos Szwedasa. — Jakże! Skorom waszą wolę posły szał, minuty nie zwlekałem. — Myślałem, że już cię nie ma między swemi.... — Pojutrze odjeżdżam! — A ja jutro odejdę. Ale ty młody i wrócić możesz, a ja stary — i już nie wrócę. Taka między nami różnica. I ty z dobrej woli odchodzisz, boś młody, ja z musu, bom stary!... — Nie rozumiem was! — Tak mówię. I jaskółka na naszej zie mi żyje i zając i wół roboczy i kret. Ale ja skółka co jesieni odlata, a zając żerowiska zmienia i dziesiątki mil obleci. Wół zaś robo czy od bruzdy o krok nie zejdzie, a kret z zie mi wydobyty zamiera! Młody jako jaskółka jest lotny, jako zając lekkonogi — ino końca mi skrzydeł, ino koilcami stóp dotykają ziemi. A stary, jako wół roboczy nad bruzdą wiek zbył, jak kret w ziemi się zakopał. Rozumiesz mnie teraz ? — Rozumiem! Szwedas zbliżył się do niego. Oczy Wawra wdrożyły się do ciemności i widział już wyraźnie postać starego szkapler nika, chudą i kościstą. Zgięło ją i wyniszczyło więzienie, tylko oczy zostały te same żywe, by stre o przejmującem, surowem wejrzeniu.