Newspaper Page Text
Połączcie pożyteczność z pięknością; zadanie to jest łatwe gdy robicie swe zakupna w Continental. Stosy pożytecznych rzeczy do noszenia modnie zrobionych na Święta. Ceny także bardzo umiarkowane odpowiednie dla' każdego choćby najuboższego. Niżej podajemy kilka z setek naszych nadzwyczaj nizkich cen które wam ofiarujemy na przyszłe 5 dni. ' Północno-Zachodni róg MILWAUKEE i ASHLAND AYES Północno-Zachodni ró; MILWAUKEE i ASHLAND AYES I SPEC Y ALN1E UBRANIA Piękne czysto wełniane ubrania, czarne, niebieskie, szare, ciemnobrunatne albo mięszana z najładniejszych wyrobów w szewiotach, kaszmirach, serges A ■■ m gładkich albo ozdobnych worsteds, każde ubranie w tym wyborze V1% U1% warte $12.00, na przyszłe 5 dni po Kasz ogromny wybór pięknych ubrań krawieckiej roboty „najlepsze w Chicago" po cenach zadziwiających dla naszych konkurentów. " GARNITURY MEZKIE. j£r 150 Tuzinów jedwabnych kra^va A\l tów, wiązanych i do wiązania, warte 50c, na przyszłe 5 dni po.. 150 Tuzinów pięknych krawatów, szczególnie gruby jedwab, war te 75c, na przyszłe 5 dni po Krawaty z najpiękniejszego impor towanego jedwabiu, warte dwa razy tyle niż my żądamy po 9Sc; 100 Tuzinów pięknych chusteczek B/J do nosa z Japońskiego jedwa bi biu gładkich lub z ozdobnymi brzegami, warte 50c, na przy szłe 5 dni po Pl 100 Tuzinów szczególnie grubych Pjp jedwabnych chusteczek do no sa z literami, pełnej wielkości, P IH - warte T5c, na przyszłe5 dni po.. " w w 15g 39c 68g 250 Tuzinów lnianych Cambric chu steczek do nosa z literami o brębianych, warte 20c, na przyszłe 5 dni po •100 Tuzinów dobrych szelek z je dwabnymi końcami, warte 35c, na przyszłe 5 dni po 75 Tuzinów atłasowych szelek, z gu mą na odwrotnej stronie, gła dkie lub haftowane, warte 75c, na przyszłe 5 dni po 60 Tuzinów n aj piękni ej szych im portowanych atłasowych szelek • każda para zapakowana w ele ganckie pudełko, warte od IF 81.00 do §1.50, na przyszłe 5 I i" dni po 4SC, 69ci ■ 100 Tuzinów kaszmirowych chustek ra szyję w wyborowych kolo rach, pełnej wielkości, wat te 50c, na przyszłe 5 dni po 9c 39c 19c SPEC Y ALNIE Palta Mezkie Piękne czysto wełniane palta we wszystkich najnowszych odcieniach i faso. || p nach z bobru, Kersey i Melton, każde ubranie w tym wyborze warte V1% Uh $12.00, na przyszłe 5 dni po Jeżeli macie zamiar kupić prawdziwie piękne palto, przyjdzcie do nas i obejrzyjcie nasz wielki wybór palt pięknej krawieckiej roboty. Mamy wszystkie najnowsze fasony i zape wniamy że możemy wam oszczędzić 33c. Da każdym dolarze. 90 Tuzinów pięknych jedwabnych chu stek Da szyję, gładkich i ozdobnych warte 85c, na przyszłe 5 dni po.. Najpiękniejsze importowane szcze gólnie grube jedwabne chustki ij na szyję (warte najmniej jeez- lX jHa f, cze raz tyle), po 98c, 75c, 69c i ■ ^ ^ KAPELUSZE I CZAPKI Dobrego gatunku Brighton sukien ne czapki dla chłopców, warte 50c. na przyszłe 5 dni po Piękne pluszowe czapki każdego fa sonu lub mody dla chłopców, warte 75c, na przyszłe 5 dni po.. Męzkie dobre sukienne czapki, war te 65c., na przyszłe 5 dni & JMj P 39c Sc 39c 45c 69c Męzkie piękne pluszowe czapki, warte 75c., ua przyszłe 5 dni P° Męzkie piękne jedwabno pluszowe czapki, warte $1.25, na przy szłe 5 dni po Męzkie najpiękniejsze jedwa bno pluszowe czapki z gru bą atłasową podszewką, A j ft C warte $1.75 do $2.00, na \ I 9 przyszłe 5 dni po 9Sc i V ■ '■ V Męzkie filcowe miękkie Fedora i sztywne kapelusze, każdego fa sonu lub mody, warte $1.50, na przyszłe 5 dni po Męzkie piękniejsze miękkie Fedora i sztywne kape lusze, warte od $2.00 do A fk AA $4.00, na przyszłe 5 dni \/ po 98c,81.29,81.48,81.75i Vfc"UU 1 ' - _ J „" minał-o i łrw nn norto/^łi 79c Ksiądz Piotr. (Dokończenie ze strony 9ej), Zatem poczynały się w du szy księdza Piotra rozbłękitniać olbrzymie przewieje morskie, z okrę tami o białych żaglach i olbrzymie przewieje pustynne; poczynały w niej szumieć cedry Libanu i palmy oaz arabskich, poczynały w niej rośd piramidy milczące i wulkany o czer wonych kiściach płomienia u szczytu; poczynały się jawić miasta wschodnie, ■tubarwne, i owo raymskie martwe, z ziemi dobywane, i ludzi tłumy i zwierzęta dziwne; tworzył się w niej jakiś łagodny, przyćmiony odległo śoią ozasu chaos wrażeń, ogarniało ją zapomnienie się, zamyślenie, I nieraz dopiero wysłany umyślnie przez gospodynię ulubienieo starusz ka, siedmioletni sierota, Ignaś Znaj da, budził go z zadumy, ciągnąc za sutannę. — Jegomość! — A... co? — Jegomość spalił — E, tak mi się tylko nieco zdrze mało. — Poni gospodyni kozeli pedzieć i pro9i, coby jegomość ślt. — Dobrze, dobrze, zaraz idziemy. — Jegomość! — A co? — A oy Pen Jezus to tak po niebie chodzi, jak jegomość po ziemi? — A tak. — A cy je bosy? — A pewnie. Pocóżby tam buty nosił, kiedy ciepło. — A cy je wielgi? — Ho, ho! jak świat! — A to jak pierun gruchnie# to cu między palce od n6g leci? — A pewnie, pewnie. — A cy je dobry? — Ho, ho! Jak miód! — A miód je dobry? — A czyś to nie próbował? — Jegomość! — A co? — Poni gospodyni kozeli pedzieć i prosi, coby Jegomość śli. — Dobrze, dobrze, chodźmy. — No to pójdźoie. Dójcie renkę. Pomalućku, boście starzy. I Ignaś brał za rękę księdza Pio tra i szli razem śoieżką ku plebanii, rozmawiając po drodze dużo i seryo. Zajęty służbą Bożą i ludzką, a za jęty bardzo ciężko, ksiądz wikary bowiem , studyujący dniami i nceami dzieła teologiczne, małą mu był wy ręką, e miał ksiądz Piotr wiele cza su myśleć o śmierci, tem bardziej, iż zawsze zapowiadał, że od setki ani dnia Panu B?gu nie cpuści. Ale pewnego jesiennego wieczoru, kiedy sł;6ce zaszło, ostatnie fioleto we plamy kładąc na oiemnem niebie, ksiądz Piotr, który długo przed tem siedział w milczeniu na ganku od ogrodu, zdając się drzemać, zwrócił nagle głowę ku siedzącemu naprze ciw organiście i rzekł poważniejszym niż zazwyczaj głosem: ' — Panie Dzięgielewski, mnie się zdaje, że trzeba iść. — A dokąd, co śmiem zapytać? — Dalej, niż ztąd do kancelaryi parafialnej. Tan.... —i pckazał rę ką ku bielącemu się opodal murowi cmentarnemu. Dzięgielewski iachnął s;ę: — A oo też ksiądz kanonik dobro dziej wygaduje? Po prawdzie, żeby powiedzieć, to nawet nie przystoi, pfe! Jeszcze można w złą godzi nę. — No zobaczysz, panie Dzięgie lewski, organisto kłonioki, że mnie już trzeba iść. Już czas, już i tę trzynastkę Panu Bogu odstąpić mu izę. — O, o! Wolałby jegomość nawfit nie wymawiać takich przykrości, — E, już i czas. Spowiadałem się właśnie dziś rano, jakby umyślnie. I Komunię przyjąłem.Gotów jestem. Po księdza wikarego też jeszcze po słać można będzie, ale przeprosić go pięknie, bo pewnie nad „Summą teo logiczną", 8lbo „Naśladowaniem Chrystusa" będzie siedział. Tfkich kanonikami robić, nie mnie, starego bajdę. Od pól «zły przez ogród chłodne i zwiędłe wonie jesienne i słychać było cichy, jednostajny azum wia tru. — Panie Dzięgielewski — ozwał się staruszek. — Słucham księdza kanonika do brodzieja. i — Słuchaj waść, ale nie mnie, tylko świata. Słyszysz, jaki to szu ni1 Wydaje mi się, że słyszę obrót całej i tej wielkiej maszyny, której Bóg jest budowniczym i maszynisty wiecznym. Kręcą się na osiach planety i słońca, wszystko idzie po swoich drogach i szumi. Cały świat szumi. A Oa bu downiczy, i maszynista wieczny słu cha i raduje się. Pomyśl tylko, panie organisto klonicki, Mateuszu Tymo teuszu Dzięgielewski, herbu cyko ryp, jaki to ogromny i oudowny szum być musi! Ty myślisz, że jak wiatrak Kuby Michałowego z Zar dzawicy, a to jak tysiąc, milion ta kich wiatraków. Ho! ho! Jak wszy stkie fale w Atlantyku i wszystkie wichry Sahary razem wzięte. Słuchaj tylko.... — Słucham, księżę kanoniku. — Słyszysz? — Słyszę, jak wiatr w ©grodzie szumi. — A tego szumu świata, tej ma szyny ogromnej nie słyszysz? — Nie z przeproszeniem księdza kanonika dobrodzieja. Ksiądz Piotr pomilczał ohwilę, a potem znowu zaczął mówić: — Odsuń, mości organisto, tę azy bę od półnooy. Niech jak najwięcej zapachu z pola wejdzie. Tam, jak tam... : może być, jelli Bóg miło ściwy, i światło prześliczne i chóry anielskie i wonie rajskie mogą być i wszelki cud, ale przecież kłoniekich p6l nie będzie, nie będzie tego zapa chu z mego parafialnego ogrodu.... Wieczność jest długa, ale i pięćdzie sięciu lat też piea nie przeskoczy.... Te młode wiązy każesz podeprzeć, a żeby grusze dobrze na zimę słomą owinęli.... Ho! ho! Takiego zapa chu nie będzie.... Mcści panie Dzięgielewski, ja byłem w Ziemi Świętej i w Arabii i we włoskich po marańczarniacb, a takiego zapachu, jak u mnie w Ziłanach dawniej, a potem tu w Kłonicach, nigdzie nie było. Panie Dzięgielewski! — Do usług księdza kanonika. — Czy to już miesiąo wschodzi? — Niby. — Jasny jest? Bo mi się ile w w tamtą stronę oglądać. — Jasny. — To chwała Bogu. Nie choiał bym w niepogodę umierać. — Uu, co też to ksiądz kano nik. ... — C.cho, panie Dzięgielewski, , orgariiuto, cicho. Miesiąo poświeci duszy, jasnym gościńcam pójdzie. A i dobrze, jeśli z panku. To prawie tak, jak z pola. U nas w rodzie mało kto na łóżku gasł. W polu gaśli. Dobrze, że się skończyli, bo kto wie, coby z nimi było, tak, jak z innymi. Kotu na łódź szlachectwo bez szla chetności w duszy. Tak, panie Dzię gielewski. — Słucham księdza kanonika. — Ubierzesz mnie w nowa sutan nę, tę na jedwabnej podszewoe, pa sem jedwabnym przewiążesz, szpilkę złotą z Korabiem przepiąć, buty co we wyglansować, łańcuch kanoniczy na szyję, ordery moje wojskowe na pierś. Sygnet zostawić na palou, niech idzie ze mną.... Obsypiesz mnie kwiatami, dużo macierzanki, bo pachnie, narcyzy w głowach. I szablę moją, mości Dzięgielewski, złamać, bo jestem z rodu ostatni.... Cóż to, ty buczysz, panie Dzięgielewski? — U-u-u.... bo ksiądz kanonik tylko mi serce kraje.... — Albo wiesz oo, panie Dzięgie lewski, szabli łamać szkoda, ale mi ją cicho, żeby ksiądz wikary nie wi dział, pod sutannę we fałdy włożysz. W rękach krzyż, nibyra ja tylko ksiądz, ale tam, pod bokiem szabla... Czujesz, jak z mego ogrodu paohnie, panie organisto? — Czu-czuię..., księże kan-u-n noniku dobrodzieju.... — Testament jest tam w biurku. Wszystko w porządku. Żebyś mi tu zawsze, panie Dzięgielewski, kwiaty w doniczkach podlewał ogrodu strzegł. Nic nie sprzedawać, nic nie wypędzać. Na wszystko fun dusz jest, Na dziady i na baby, na sieroty i kaleki, na zwierzynieo, na Marcina i Zagrnja. Wszystko ma być, jak było, póki nie wymrze, albo nie wyrośnie i w świat nie pójdzie. U mnie było jedno serca dla całego świata. Sarnię bez kozy takiej pra wie litości warte, co i dzieoko małe. Bóg wszystko stworzył, wszystko miłuje i o wszystkiem wie. Panie Dzięgielewsti! — Co ks ądz kanonik rozkaże? — Bułanki punu Strzemieskiemu do Topolicy pcsłić. Br<ń Boże nie sprzedaweć! Oa im ł«ts!<awy chleb d?, bo nimi < s:atni Z>leń ki j ź taił. Mój | dziad pa nie Bron sławie Srrzem:e- j skiej, będi^o nit oj po Jchuiielou, I srebrny imbryczek z ręki wystrzelił, a potem jej do nóg padł, i ona była moją babką. Stąd iny krewniacy. Bułanki do Topolicy, siwki księdzu wikaremu na pamiątkę, bo on rad tą maśoią jeździ i tyoh jednych się nie bał. Strzałę weźmie porucznik Kot wicz, to kawaleryjski koń. Może da Bóg, jeszcze obaj nie tej trąbki będą słuchali, co dzisiaj. Ho, ho!.... Fajkę z Maryą Antoinettą i kałamarz bronzowy z Napoleonem także księ dzu wikaremu. Z majątku mego bę dzie fundusz na zakład wychowaw czy, a tobie panie Dzięgielewski, przekazałem testamentem dwa bu hajki, dziesięć tysięcy i jeszcze tam to i owo, a tu masz ciepłą ręką tę tabakierkę szyldkratową z rubinem, żebyś o starym księdzu pamiętał. — Uu, uu uu, księże kanoniku dobrodzieju!.... — A nie klękaj przedemną waśd, nie całuj mię po kolanach, ie, wstyd, wszyscyśmy równi, A, że ja mam więcej, to ci daję. Tak powinno być i koniec. A nie bucz tak panie Dzię gielewski, bo ludzi pobudzisz.... Narobią się dzień cały, potrzebują spać. Ja się też chcć pół życia na pracowałem, trza iść spać.... A tak przeoież dziwnie.... Niby się wię że się ma umrzeć, a tak dziwnie.... Ta jutro już może człeka nie będzie, a tu żaby choć jeden listek z lipy opadł, żeby choć jedno źdźbło trawy zawiędło.... A przeoież wszystko z jednego Boga wyszło, Bogiem trwa... Marność marności jest człowiek i nic tylko marność.,.. Rok, dwa, będą pamiętali, potem zapomną.... Niech tam, byle Bóg miłosierny nie zapo mniał.... O resztę nic! Przez liście winne, które ganek gęsto obrosły, poczęła wmykaó si§ światłość miesięczna, cicha i srebrzy sta, zawisała na liściach i patrzyła w i dół. Szum wiatru poruszająo liśćmi, jakoby przymj kał i odchylał jf j po wieki. Ksiądz Piotr eprglądał jakiś czas w górę, potem głowa opadła mu ku piersi, a pan Dzięgielewski, któremu grube łzy spływały na wąsy, słyszał, jak staruszek szeptał: — Niema co, niema co, trzeba iść. Ten z wieczór, jutro rano. ale trza... jak to Łsiężycna mnie patrzy.... Jakby mi jasność jaką zapowiadał niebieską. Ale kti wie.... Nigdym niozego eię Die bał,oom się to śmierci napatrzył w oozy, a przecież mi jakoś straszno.... Boże, bądź miłością mnie grzesznemu, bądź miło ściw mnie grzesznemu..,. „Mea oulpa, mea maxima culpa," A i krew jest na mojej duszy... . Opuśoił jeszoze niżej głowę na piersi i milczał chwilę, ale nagle podniósł ją i silnym głosem przemó wił: — Mości Dzięgiele*ski, jak od śpiewają „Rcquiescat in pace1', 'ka żesz ze wszystkich mcźlzierzy para fialnych huknąć.... Pamiętam, w Olszynce leoi na mnie ofioer dragoó sk>, jak go chlasiię! Ale to było w dobrej sprawie, panie Dzięgielewski.. Poprawno ten knotek w lompce, przed Matkę Boską Bolesną.,,, Tak.... Poczem ksiądz Piotr przymknął powieki i począł drzemsó, ale organi ściefzdawało się, że głowa opada sta ruszkowi o:>raz niżej i że oddycha coraz słabiej i słabiej. Trwało to czas jakiś, aż się pan Dzięgielewski zanie pokoił i miał już wstać, aby przywo łać pannę Capikównę, gdy zegar uderzył dwa razy na wpół dodziesą tej i we drzwiach, wiodąoych z sieni do ganku, ukazał się mały Tgnaś Znajda w kcszulinie i płócionnych majteozkach. Podszedł on ku fotelo- j wi k9iędza Piotra, i pociągnąwszy go lekko za sutannę, ozwał się: — Jegomość! Pódźoie! Pani go sprdyni kozeli pędzieć i prosi, ooby jegomeść sli gpeć. Pódźcie, dojcio ronke! Pomalućku, bośoie starzy, Jegomeść! Ale kiedy ks ądz Piotr nie poru szył się, ani nie odpowiedział, wów. czas Ignaś po iniósł wielkie oczy na pana Dzięgielewskiego i spytał: — Panie erganisto! cy jegemość pomerli? Chemik—w polityce. (Tel. epecyalny). Paryi, 19 listopada. — Powierze nie słynnemu chemikowi francuzkie mu Bertholot'owi teki ministra spraw zewnętrznych, jak tu sądzą, nawet najzłośliwB?, jest rzeozą bardzo tnf ną, w polityce bowiem zagranicznej najwięcej zwykle bywa*, kwasów! Ofiary sportu. Klub alpejski zamknął 1 stę o fi a* zamiłowania turystyoznego z ubiegłe go sezonu. Mont-Blanc liczy trzy ofiary: adwokat! z Pragi SchnurJrehera oraz dwóch jego przewodników; wszyscy trzej spadli 'z wysokości 350 metrów. Ślady, odnalezione na lodowcach dopiero po plęoiu dniach, pozwol ły dotrzeć do zwłok. Karawana, złożona z 24 ludzi, po odnalezieniu zwłok, odniosł* je do Chamouniz, gdzie je pochowano. Szczyt Giganta widział d. 24go sierpnia zgon Emila Rey, jednego z najlepszych przewodników, towarzy szącego CirŁon Robertotowi, turyście angielskiemu. Jeden f&łszywy krok i obaj spadli z wysokości 200 metrów. Dalej lista zawiera nazwiska dwóch Anglików: Cokona i Benecka, którzy zginęli na Loetschenihil; Ayre'a, adwokata, podróżującego bez prze wodnika, który spadł « wysokośoi 2,026 metrów. Na Jungfrau poniósł śmierć Ri tzau, rodem z Berna. Inżynier z Luoerny, Gelpke, d. 9 wrieśnia spadł z góry Mythen. Ogó łem, oprócz wyżej wymienionych, naliozono 16 ofiar. L'sta nie zawiera w sobie nazwisk osób, które podozas wyoieozek naba wiły się kalectwa, a ilość takich jest bardzo znaozna. Poczwórne samobójstwo. W Nordhausen, w Niemczech, otruł się handlarz zboża Rudolf wraz z żoną, synem i córką. Rudolf poniósł śmierć na miejscu, resztę rodziny w umierającym stanie prze wieziono do lazaretu. Smutne sto suuki majątkowe, wskutek bankru ctwa Rudolfa, miały być powodem tego kroku. W rcennżeryi. Józio do Frani: — Czemu ten wąż tak się awinął w węzeł? Frania poważnie: —- Widzisz... Pewno boi się, że by czego nie zapomniał, a niema chustki, ażeby mógł na niej zawią supełek! fe l A