Newspaper Page Text
HUMORYSTYKA.' < .. . ...L. —. . ■ -, . , ι , , . Jak jo evt.YM w ZyMIfc jTOM WłDZJOt -TE KATAK^BV Co TAK- wo nich WIELE 60I>Ad0M ι WIDZłOt. r^ev f NICH / dOM J r 1VKPIÉ TYSWiDZlOi. «ATAK^&Y, hĄO*£ W TWOIM ŚNIE çJah CIE KOCHOM t»0 TAM ©y-ŁYM, WlDZlOtYM, 1 WIYM DOBîE CO L àO GODOM f~~ I Νιε tG£c\ bo z££>yé 1 Ml KOCHOŁ TO e>YS TAK NIÉ KJ-EPOŁ z Λ « -fV PARCHATV krokodylu! ZAWSE MNie M OS ZA kłamca! Λ ———————^ c)o sieTERus fest , <3NIW0M NACl£6l£,&0S ΤΫ NIGDY TYCH KATA — f I KABoW NIÉ Vyiùzto-L I —Ti Wo rety/ βDZIE MV cJ Ε Z DYMA t Nieczyste sumienie. Żona: — Moja mama przyje dzie do nas na przyszły ty dzień. Mąż (przerażony) : A cóż ja znów takiego nabroiłem? Dobra rada. Chce-^j uniknąć trudu, I kłopotów wielu — Nigdy się w ożenek Nie baw przyjacielu. A gdyby nieszczęście, Jui ci przyszło na to — Tedy radzę: żeń się Z brzydką leci bogatą!.... Poglądowo. — Niech mi tatuś nareszcie raz dokładnie wytłómaczy, co to jest niemiecka konstytucya? — Przynfeś moją grubą laskę z przedpokoju i połóż się na krze śle, to ci zaraz wytłómaczę.... Bezstronny adwokat. — Panie mecenasie, przyszed łem w sprawie kradzieży... — Bądź pan spokojny, złodziej napewno będzie siedział w wię zieniu. — Ba, ale to ja jestem tym zło dziejem. i Litościwy. Raz jechał wieśniak na jarmark. Siedział on na koniu, trzymając na ramionach ciężki wór ze abożem. Dru gi wieśniak, idący piechotą również na jarmark, zauważył to i zapytał: — Marcinie, a czemu to nie poło życie tego wora na grzbiecie konia, obok siebie? Marcin: — Bo nie chcę gada zbyt nio obciążyć; szkapie wystarczy, ż· mnie dźwiga,... Cierpliwy. Młody człowiek stoi na rogu ulicy 1 robi łagodne wyrauty pannie, z któ rą spotkał się w tej chwili, że spóź niła się na umówioną schadzkę. — Ależ Janie, spóźniłam się tylko dwadzieścia minut — odpowiada pan na. — Tak — brzmi łagodna odpowiedź — ale pomyliłaś się co do dnia, bo ι ja tu czekam od wczorajszego wie czora. Ale zawzięta! Γί — Pani Helo, pani się ciągle kłóci z mężem, czyż nie lepiej -wziąć rozwód? — Rozwod? Żeby on później robił co mu się podoba? Nigdy! I ■ Miłosny Proszek Pana Pigulkiewicza. (Dla Dziennika Chicagoskiego. ) Na przedmieściu jednego z większych miast, którego na zwa jest zresztą dla Czytelników obojętną, znajduje się stara ap teka „Pod rycynusowem drze wem", a w niej od długich lat już pełni obowiązki asystenta właściciela pan Kleofas Pigułkie wicz. Za wysokim pultem, zakrywa jącym przed ciekąwem okiem profanów tajemniczo stół, ' na którym umiejętna ręka przyrzą dza rozmaite-mikstury, proszki, kapsułki j inne medykamenta, króluje pan Pigułkiewicz z po wagą i namaszczeniem, jako władca państwa rubarbarum, kro pli laurowych, antipiryny i ty siąca różnych zdrowio — czy śmierćioncënych potraw kuchni łacińskiej. Jest on na usługi pu bliczności nie tylko w dzień ale i w nocy, gdyż właściciel obarczył go obowiązkiem nocnych dyżu rów stał się tej wkrótce czeroś w rodzaju przyjaciela i dorad cy klientów — co wię cej, zastępcą prawie lekarza. Najpierw zgłaszali się po radę do niego, a dopiero gdy ta za wiodła, udawali się do drugiej instancyi, do doktora, któremu za poradę trzeba płacić honora ryum. Ale d-zieki temu pan Kle ofas był jakby opiekunem, po wiernikiem i spowiednikiem nie mal niektórych mieszkańców przedmieścia i zawsze dhętnyin ich nauczycielem, którego głębo ka i tajemnicza wiedza wzbudza ła poszanowanie — a którego medycyny mimo to zaraz po przyniesieniu do domu często kroć przez okno wyrzucano. Ciesżył się też w tej dzielnicy wielka popularnością i jegc twarz, ozdobioną wielkim, fiole towym nosem, znały wszystkie dzieci w okolicy. Pan Kleofas mieszkał stoło wał się u państwa Janostwa Kor niszonów, którzy mieli nadobną córkę, pannę Dziunię. Ta kapry śna osóbka była piętą achilleso wą naszego zacnego farmaceuty. Był w niej zdużony po same u szy, ubóstwiał ją — iw czasie go rączkowych, rozmarzonych snów — jej twarz jawiła mu się często w aureoli kwiatów rumianku i ślazu. Wówczas budził się i u świadamiał sobie, że była ona ekstraktem tego wszystkiego, co chemicznie czystem i pełnem wartości jest w jego organizmie. Ale pan Pigułkiewicz był w stosunku do kobiet nieiśmiałym i krył przed zawistnym światem zewnętrznym afekt swój w głębi serca, łudząc się, że kiedyś szczęśliwe okoliczności same do panny Dziuni go zbliżą i zwiążą z nią na wieki. Za pultem aptecznym był on nadludzką niemal postacią — ta ką przynajmniej wydawał się klientom instytucyi „Pod rycy nusowem drzewem" ; był tam pe wny siebie, świadom swej wie dzy, nieomylny { przekonany o swej duchowej wyżynie — ale w życiu codziennem i wśród jego prozy i rozgardyaszu — czuł się małym i niedołężnym. Stawał się tam małą istotką o szabelkowa tych nogach i krótkim wzroku, uciekającą przed bicyklem czy automobilem, by nie wpaść pod ι jego koła, zawsze zastraszoną i komiczną w źle skrojonem ubra niu, które ze szczupłych jego ra mion zwieszało się jak szmata ze stracha na wróble. Xa dziesięć co najmniej kroków bijące od nie go wonie jodoformu, kreozotu i innych aptecznych specyałów po wodowały, że przechodnie zdała już rzucali na niego niechętne spojrzenia, przykładając sobie chustki do nosów, a wówczas nasz farmaceuta rumienił się w przekonaniu, że wskutek roz targnienia popełnił coś niewła ściwego i jeszcze komiczniejszy wskutek zażenowania i przyspie szonego ruchu, w rozkoszne o zakrzywionych nóżek, kierował się do najbliższego zaułku, aby zejiść z oczu „szyderskiej gawie dzi". Xasz bohater nie wiedział, że o serce pięknej panny Dziuni u biega się nie tylko on sam — że rywalem jego jest nie kto inny, jak jego klient i przyjaciel, pan Mikołaj, zajmujący dosyć pod rzędne stanowisko w urzędzie sądowym, ale chłopak młody, ru miany i rzeżki. A kiedy pan Kle ofas z powodu swej nieśmiałości oczami przeważnie tylko swój zachwyt i miłość ukochanej opo wiadał, to rywal szedł do celu śmiało, z fantazyą i ostro — a to pannie Dziuni widocznie się po dobało. Jej ojciec jednak kilka krotnie z całą stanowczością za znaczył, że na małżeństwo „z tym hołyszem i lekkoduriiem" córce nigdy nie zezwoli. Pewnego popołudnia przyszedł pan Mikołaj do apteki z miną wielce zafrasowaną i nic wbrew swemu zwyczajowi nie mówiąc, usiadł na ławce, mnąc czapkę w ręku i rzucając nieśmiałe spoj rzenia na farmaceute. Wreszcie zdobył się na odwa gę i przemówił. „Do ciebie, jako do przyjacie la, zwracam się z prośbą o radę i pomoc. Nie wiem tylko czy zechcesz i potrafisz dać mi me dycynę, jakiej potrzebuję. — Chodzi o lekarstwo na serce." „O? ja się na jego chorobach znam tak dobrze, jak lekarz" — była dumna odpowiedź. „Ściągaj surdut — zaraz zobaczymy, jaką masz wadę i jakiego lekarstwa po trzeba". Ale pan Mikołaj u śmiechnął się chytrze i nachylając się do ucha farmaceuty w te o dezwał się słowa: „Nie o taki lek tu chodzi. Bę dę z tobą całkiem otwarty. Ucie kam dzisiaj z panną Dziunią! To jest uciekam, jeśli ona tymcza sem swego postanowienia nie zmieni. Od dwu tygodni układa my ,plan ucieczki i małżeństwa. Codziennie przyrzeka mi w cza sie śniadania", — (pan Mikołaj stołował się również u państwa Korniszonów) — „że tej mocy ze mną ucieknie, ale wieczorem wykonanie projektu zawsze od kłada. Wreszcie jednak zgodziła się stanowczo na noc dzisiejszą. Od »dwu dni już naznaczyła te chwilę, od której dzieli nas jed nak jeszcze 6 godzin i obawiam się, by w ostatnim momencie nie odstąpiła jej odwaga i by nie zaczęło się dalsze odwlekanie." Tu pan Kleofas, który zdołał już nieco z pierwszego wrażenia ochłonąć, przerwał mu: „Co to ma za związek z lekar stwem ?" Szczęśliwy współzawodnik zni żył głos i ciągnął dalej : „Za nic w świecie nie przeżył bym tego rozczarowania ! Wyna jąłem już w poblizkiem miaste czku piękne mieszkanko, a wspólny nasz przyjaciel ks. W., któremu ze wszystkiego się zwie rzyłem, powiedział, że ponieważ panna jest pełnoletnia, zezwole· nie rodziców nie jest koniecznem i obiecał nas dziś o llej w nocy potajemnie związać ślubem Wówczas już ojciec żony będzię musiał chcąc niechcąc — zgo-* dzić się na nasz związek. Rzec2 cała w tem, aby Dziuna się do wieczora nie rozmyśliła. „Stara pani Grzegorzow* opo wiadała mi, że są leki na pozy skanie cudzej miłcfcci. Ma to być jakiś proszek, którego aptekarze nie chcą sprzedawać i tajemnicę którego ściśle chowają. Sądzę, że gdybym dziś wieczór przy kola cyi wsypał go do herbaty Dziuni, miłość jej jeszczeby się spotęgo wała, a w każdym razie utrzyma ła przez te krótkie godziny w tym stopniu, by nie cofnęła się w ostatniej chwili. Błagam cię więc na wszystko, daj mi ten pro szek, a zawdzięczać ci będę szczę ście całego życia." Pan Kleofas pogłaskał się po nosie i zdawał się przez chwilę głęboko nad czemś namyślać wreszcie odezwał się: „Wiedz Mikołaju, że nikomu nie zdradziłbym tajemnicy tego iLivai ni ν v cxf uiv. t- juw»* ciebie zrobię wyjątek. Dam ci żądany, a pewnie wypróbowany, proszek. Zobaczycie jak wiernie Dziunia o tobie tylko będzie my· iśleć od chwili, gdy go zażyje." Z temi słowami zniknął farma ceuta za pultem. Tarti wziął dwie pigułki morfiny, roztarł je starannie na proszek i dosypał nieco cukru, poczem całą miesza ninę zawinął w elegancki papie rek. Wiedział dobrze, że preparat dorosłemu człęwiekowi zaszko dzić nie może, lecz po zażyciu je go zapaść musi w kilkugodzinny głęboki sen, choćby tego najmoc niej sobie nie życzył. Mikołaj nie wiedział jak za po żądany środek ima dziękować ko chanemu przyjacielowi, który wspaniałomyślnie nie chciał na wet przyjąć zapłaty za cudowne lekarstwo. Zapewniając o swej dozgonnej, największej wdzięcz ności, opuścił uradowany aptekę, •opowiedziawszy przedtem przy jacielowi "szczegóły całego pla nu. Wówczas farmaceuta znikł znów za pultem, gdzie chwycił natychmiast za pióro i w krótkim, ale dobitnym ' liście zawiadomił pana Korniszona, że dziś o io-tęj wieczór, w porze, gdy wszyscy w domu śpią już, 'Mikołaj ma po dejść pod okno panny i podać jej sznurową drabinkę, po której ona się spuści i uciekną razem, by połączyć się związkiem małżeń skim. v j'.. 'Nie upłynęło pół godziny, a posługacz dofęczał już" list panu Janowi i wkrótce przyniósł na stępującą odjpwiedź : „Serdeczne! dzięki składam za wiadomość υ'bezczelnych zamia rach tego nicponia. Sypialnia mo ja 'znajduje się tuż obok córki. Zaraz po kolacyi udam się niby na spoczynek i ukryję się za fi ranką okna z najgrubszą swą la ską wiśniową. Gdy tylko łotr ten zbliży się do okna, pozna na swoim grzebiecie, jak to niebez piecznie panny wykradać. Że wszystkich całych kości nie wy niesie, to zaręczam. Postaram się o to, by zamiast karetą do ślubu, pojechał ambulansem do szpitala policyjnego." Przeczytawszy ten list, Piguł kiewicz zatarł ręce. Przed bujną jego wyobraźnią zaczęły malować się ponętne o brazy. Oto panna Dziunia siedzi uśpiona w fotelu, a tymczasem jej ojciec okłada wiśniówką boki niefortunnego konkurenta, aż kości trzeszczą IJakże żałował, że obowiązki nie pozwalają mu od dalić się z apteki i z daleka całą scenę w rzeczywistości obserwo wać! Następnego dnia o ósmej rano zwolnił go kolega ze służby. Szybkim krokiem dążył do domu pana Jana, by spożyć śniadanie i dowiedzieć się szczegółów o przebiegu ostatniej nocy. Naj niespodziewaniej na rogu ulicy wpadł prawie na pan Mikołaja. Ten z twarzą tryskającą szczę ściem i zadowoleniem — chwy cił go za rękę i wstrząsając nią radośnie, zaczął pośpiesznie opo ιιγιοΗϊιΊ „Wszystko udało się znakomi cie. Dziunią była punktualna i od 9 godzin jest moją żoną. Zo stała w mieszkaniu i musisz ko niecznie do nas przyjść i zoba czyć, jak, ładnie je urządziłem i jak jestdśmy szczęśliwi. Muszę się jednak śpieszyć, bo już i tak parę minut po ósmej, więc spóź nię się do biura. „Ale proszek.... co z nim zro biłeś?" — wyjąkał Pigułkiewicz. „Ten także nie poszedł na marne" ;— odpowiedział młody żonkoś. „Prosto z apteki udałem się do Dziuni i tam, wpatrując się w jej oczy, takiej nabrałem wiary w nią i zaufania w stałość jej uczuć ,iż za zbyt nizkie i nie godne jej uznałem stosowanie wobec niej jakichś „hokuspoku sów. Zawstydziłem się wprost swej poprzedniej małoduszności i postanowiłem proszek wyrzu cić. „Ale w czasie kolacyi oczy mo je padły na pana Jana, obecne go mego teścia. Był on nieprzy chylnie dla mnie usposobiony, więc pomyślałem sobie, że celem rozbudzenia jego miłości rodzin nej ku mnie, jako przyszłemu członkowi familii, dobrzeby by ło medycynę jemu podać i wsy pałem mu ją do herbaty. Myślę, że wobec tego polubi mię. Nie widziałem go już potem, bo za raz po kolacyi udał się do swej sypialni, a gdym pomagał w u cieczce Dziuni, słyszeliśmy, że chrapał, aż się ściany trzęsły." Pan Kleofas wiedział już i ro zumiał wszystko. Pożegnał szybko przyjaciela i zamiast na śniadanie poszedł po raz od kilkunastu lat pierwszy do szynku, gdzie się z rozpaczy tak urżnął, że przyniesiono go nieprzytomnego do domu. Zazdrosna. — Pamiętaj Marysiu, że gdybym zachorował poważniej, odeślesz mnie zaraz do szpitala? — Ani myślę! Za nic W świecie! Abyś tam może .Fomansomrt z do zorczyniaml?.. . r· 1 W 5 i ΛΤ *Λ ... W. vwâ A :' · Odpowiedź Wilhelma. Warszawska „Mucha" podaje taką oto odpowiedź Wilhelma po wypowiedzeniu przez Włochy wojny Austryi: Srogie nam, Niemcom, zapłacisz myto, . Będziesz przed nami tarzał się w prochu, Zdrajco, zbrodniarzu, łotrze, ban dyto, Przeklęty Włochu! Zamiast wieść wspólnie walkę mozolną, Złamałeś traktat w wojennym czasie — Pamiętaj o tern; co iNiemcom wolno, ' To tobie zasię! Zemszczę się według Xiemcôw zwyczaju, Wiesz, mścić się umie germański baron, Zarekwiruję ci w całym kraju Wszystek makaron. Spalę obrazy twoich malarzy, (Poniszczę drzewa oliwnych bo rów,. Wytnę w pień wszystkich kata ryniarzy, Oraz tenorów. . Wenecyę całą zatopię w morzu, Mając Adrvatyk pod ręką blisko; Ze zniszczonego Rzymu podłożu Zrobię pastwisko. Z Austryą razem sprawim ci lanie, Aż nędzna dusza twa pójdzie w pięty — Złodzieju, szelmo, kłamco, cyganie, Włochu przeklęty! Przyczyna bezsenności. Lekarz (do pacyenta): — A Jakże ze snem pańskim? śpisz pan dobrze w nocy? Pacyent: — Niestety nie. Dopiero nad ~anem zasypiam na dwie lub trzy godziny. Lekarz: — Hm! to ważne! A nie domyśla się pan przyczyny tej bez senności? Pacyent: — Owszem: do godziny czwartej rano grywam w karty, a o ósmej muszę być już w biurze. DOBRA RADA. Stary Dandys, widząc z żalem, że już trudno młodość wskrzeeić, Postanowił się ożenić Lub powiesić. Dumał długo, wyibrał wreszcie Najpiękniejszy z dziewic grona; Myślał bowiem: z dwojga złego, Mniejsze — żona. Trzy dni całe był szczęśliwy, Mniej wesoły dnia czwartego, . Po tygodniu go znaleźli Wiszącego. Stąd nauka jasna płjnje Dla użytku starych stworzeń; ' Wprzód się lepiej powieś bratku, Potem ożeń. ' > U zegarmistrza. — Dałbym wreszcie dziesięć reń skich za ten zegarek — rzecze cbłop — ale czy on tylko dobrze chodzi? — Chodzi? Co to chodzi! — odpowiada sprytny żydek —un léci, nie idzie.... Patrzcie tylko, jest czwarta, a un szóstą pokazuje! — Tak, ale.... — Co, ale co? Nie turbujcie eię, za to wam nie każę dopłacić, a ze garek bę<lziecie mieli co się nazywa. Wytłomaczyła. — żono, co to ma znaczyć, byłem wypadkiem u stręczycielki małżeństw 1 znalazłem u niej twoja fotografię! — Nie krzycz tak; Ijyło to podczas twojej ciężkiej chorob/,. — Czy ostrygi są zdrowe, pa nie doktorze? — Sądzę, że tak! Dotychczas żadnej ostrygi nie leczyłem. Z dziedziny chemii. — Czy farbowanie włosów jest niebezpiecznem? — I jeszcze jak ! Mój brat cio teczny próbował w tamtym roku, a dziś jest już żonaty! Dziad filozof. — Ile lat macie, staruszku? * — Równ e 102. '# 1 — A co trzeba robić, żeby do czekać takiego wieku? — Nic, panoczku, jeno wciąi żyć. Ciężkie czasy. ψ — Za kogo wolałabyś pójść za mąż, za.blondyna, czy bruneta? — Moja kochana, w dzisiej szych ciężkich czasach nie pogar dziłabym nawet łysiną 1 Przed-fotografią. — Jaka piękna kobieta.... Do skonale zdjęta... .Kompletnie urok od niej bije! — Braknie tylko, by przemówiła.. —: Ach! daj pokój, wtedy przepa dałby cały urok. -x;-"nrr· - 'é ;