Newspaper Page Text
Polska Rada Naro dowa w Ameryce. ("Dokończenie ze stronicy 7-mej). Różycka Franciszka, Orłowski Bolesław. Szczygie Zofia, Nierychlewska Władysława. Majkowski Alek., Topor Jan, Anna 8*c«ygieł, Tomaszewski P., Len dziosek Antoni, Dunpczak Jadwiga. Kotowska E., Szczepanek Józefa. Parzych Aleksandra. Grala He lena. Fondakowski Tomasz. Sanacka Bronisława. Cze luśniak Ant., Hajostek Marya. Bożek Helena, Myd łowski Leon, Deptuła Józef. Danielczyk Serafin, Mas łowski Jan. Błotnlcka Marya. Lubiak Szczepan, Jer mak Jan. Albrych K., Sudnlk Józef, Nadrowekl Jan, Kosuda Walenty, Cymes Władysław, Gadomski Alek., Domejko Katarzyna. Taradejna Stanisław, Rzeszute.: Fran., Nowak Adam, Jacek Frań., Trojanowska M., Marcisz Bronisław, Cymes Alek., Bożek Marya, Pacek Anna. Banach Józ., Wacławski Józef, Gutowski J., Baranowski Ksawery. Piekarska Bronisława. Szcze panek Jan. Jucha Fr., Wisk Marya. Prusaczy!r An tonina. Geryk Anjik. Ν. N.. Maus Piotr. Jereyîo Alek., Siwek Zuzanna. Skrzęcka Katarzyna. Rydle ska Ro zalia, N. N., St. i ΛΙ. Wyrwas, razem 268.85 3 drobnych ofiar 9.54 , Ks. B. Sławiński 21.61 i; "» ■ Razem 300.00 730. Osada Polska w Shamokin, Mt. Carmel i okolicy. Pa. resztę z kolekty na wiecu 29. listopada 1914 18.82 . 731. Z paraiii Św. Kazimierza w Newark, N. J., Tow. św. Kazimierza Król. Nr. 689 ZJed. Pol. Rzym. Kat., kolekta i dochód z przedstawienia 49.2 j Tomasz Sygnarski członek Tow. Św. Kazimie rza z rozgrywki ofiai-..anego foncgTafu 13.80 Razem 63.80 732. Tekla Wolak z Chicago, 111. 6° Od 16. do 23. Hpcą 1915 wpłynęło razem 2353.52 Ogółem złożono na „SKARB NARODOWY" P. R. N. do 23. lipca 1915 włącznie $87,003.50 Wysłano dla ofiar wojny w Polsce: Do Generalnego Komitetu Ratunkowego w Szwajcaryl na ręce Henryka Sienkiewicza 60,000.00 Na ręce J. E. Księcia Biskupa Rakowskiego Na ręce J. E. Ka. Arcybiskupa Rakowskiego w Warszawie 11,000.00 Na rece J. E. Księcia Biskupa Sapiehy w Krakowie 11,000.00 Razem 82,000.00 Pozostaje 23. lipca w Skarbie Narodowym $5,003.50 II. FUNDUSZ OBROTOWY. Z poprzedniej „listy dochodu Nr. 30" pozostało 16. lipca 1915 49.79 W tygodniu od 16. do 23. lipca wpłynęło: Komitet Lokalny Nr. 24 w parali iw. Jacka w Chi cago, podatek roczny 15.00 · Komitet Lokalny Nr. 126 w parafii éw. Jadwigi w Floral Park, N. Y.f podatek roczny 15.00 Razem 179.79 1Π. FREE POLA ND. Z poprzedniej „liety dochodu Nr. 30" pozostało 15. lipca 1915 557.19 W tygodnia od 16. do 28. lipca wpłynęło : 149. A. S. Kotarski z Salem, Mass., zasiłek 5.00 150. Za prenumeratę 27.85 , Razem 590.04 Stan Kasy „POLSKIEJ RADY NARODOWEJ" z dniem 23. lipca 1915 wynoil $5,β73.38 Chicago, dnia 24. lipca 1915. PIOTR LÏGMAN, prfzes, • - , WAWRZYNIEC FOLLMER, kaeyer. JAN SKIBIŃSKI, sekretarz generalny. Wez-ystkie przesyłki adresować należy:" „POLSKA RADA NARODOWA W AMERYCE*· 984 Milwaukee Avenue Chicago, III. > W ŚRÓDMIEŚCIU. „Dziennik ChicagoskT można nabyć w następujących miej· scach; Przed składem Boston Store. Przed apteką Buck and Rayner. Na narożnikach Washington i La Salle ul., Madison i Franklin, Dearborn i Randolph, Harrison i Wabash, State i Wabash, La Salle i Adams, Clark i Madison i pnr. 164 N. La Salle ul. i pnr. 118 N. La Salle ul. Halsted i Adams, Halsted i Madison, Madison i Desplaines, Madison i Clinton. Na Wacławowie „DZIENNIK CHICAGOSKF można nabyć w następujących miejscach: Fiałkowski, 3400 N. Lawndale ave., Slapiński, 3642 Belmont ave. niirWiâHtt ' HAMMOND. IND, W następujących agenturach można zamawiać „Dziennik Chi· cagoski": Stefanowski, 127 —. 166-ta ul., F. B. Hall, 141 Sibley • DUNCAN. NEBR. * Kto chce czytać najlepsze co dzienne pismo polskie, niech się uda do pana F -M. PAWOLL, naszego agenta na Duncan i oko licę i zaabonuje sobie . Dziennik Chicagoski. Administracya żadnych szalbierzy 1 naciągaczy, czyhających na kieszenie łatwowier nych, nie ma DZIENNIK CHICAGO βΚΙ na swyob szpaltach, bo zawsze pracuje dla dobra ludu. Oszukańcze „fire saJee*' stanowczo w DZIENNI KU CHICAG OSKIM ogłaszane być nie mog%. _ u W DAYTON, OHIO można zaabonować Dziennik Chicagoski u agenta STAN. BO CHENEK, 116 Baltimore street DZIENNIK CHICAGOSKI można nabyć pnr. 182§ Waban sia ave. i 1934 Wabansia ave. w groserni. , # FKANCISZKOWO. „DZIENNIK CHICAGOSKI"· można nabyć pnr. 4310 Augusta ulica. 1 A HaIHaîcJo terus L <\ J ES DYN) DOZORCOM ί i kipiel». N/e natruje ^ Ά TO CHÛDOGE JA* Wd*iy \ MNIE WOBOCYJ Ą DAGANVT ς)ΑΚ MNIE? GRU BY SP0STS£6Nl£ S wtym tu ,υβισχε roj OU ZAXPROSC W£*/V/£ f-' ^ /7 (M<TOCÏëBÎe Padół ζε ry Mozes evć POZORCOM badowni ?! [ 5aN£W06AN ! A CO 'za ślepo fujara CIEB»E NA TA KOM 0 POSADĘ WVBROt.f η Po co ΤΑϋΊΕ *VC/£ } Τ Gur&fisc) Vv£s o±y Swiscre ! * % — Czy ty wiesz, Antosiu, że mówisz we śnie? — pyta żona. — Kobieto, i na to mi nawet nie pozwolisz..· W salonie. ł Γ ΗΖΤΊ Oli: VV IC ja &^·j bym kochał jaką kobietę, to rzu ciłbym się nawet w ogień dl< niej !... Ona: — Zatem pan się jeszcz< nie kochałeś... On: — A skąd pajii wie? Ona: — Bo byłbyś pan opalo ny. Wtedy, kiedy. 31 Kiedyż się pan ożeni narc szcie, panie Franciszku ? . — Jak się ustatkuję, prósz pani. — A kiedy się pan ustatkuje? — m się ożenię. POTĘGA MUZYKI. (Dla „Dziennika Chicagoskiego". ) Ożeniłem się przed kilku laty, | a ponieważ matka mojej żony je- i szcze żyła, byłem na tyle szczę- i śliwy, iż razem z żoną dostałem 1 także teściowę. Mogę powiedzieć, i że położenie może stało się go- ; dnem zazdrości, tak istota ta ! przywiązała się do mnie. Z wier nością psa pilnowała nas, gdy przyjechała w odwiedzany, a wszystkie moje prośby, błaganiu i przedstawienia na nic się nie zdały wobec żony, która zawsze jednakowo odpowiadała: „Czego w łaściwie chcesz ? Przecież mama raz na rok tylko do nas przyj ez i Λ-io " Trudno zaprzeczyć — żona mia ła racyę w tym wypadku — raz tylko na rok zjeżdżała do nas te ściowa, mniej więcej cztery ty godnie przed Wielkanocą — a od jeżdżała dopiero w lipcu, gdy za czynały się moje wakacye. Ale nie sama niestety — ko chany Czytelniku — i nie do do mu odjeżdżała ,tylko — z nami na świeże powietrze. Że wobec tego kobieta ta nie . jedną ikroplę goryczy wsączyła . 4θ kielicha mego szczęścia dos , mewego 1 że ustawicznie o tem myślałem, aby 1 te krople i osobę : ktéra je saeey na stale od siebie oddalić, któż temu dziwić się może? I dziś znowu zrezygnowałem 2 mojej zwykłej drzemki poo biedniej, nibyto, aby pracować, a le w rzeczywistości, żeby snuć chytre i czarne jak noc plany. Gdyby rai się tylko udało od kryć plan, w którego skuteczność mógłbym uwierzyć ,nie zabrak nie mi z pewnością energii do przeprowadzenia jego, choćby to niewiem wiele miało mię trudów i pracy kosztować. A tym razem niebo rzeczywi ście zdawało ukazywać się dla mnie łaskawem — tak — odkry łem zdaje się środek, który naj lepsze rokuje nadzieje. Plan, któ ry mi zaświtał w głowie, nie był trudny ani zbyt skomplikowany - — wymaga wprawdzie prawie męczeństwa z mej strony — ale ζ nie zawacham się — zbyt ponęt ne Jc&° rezultaty. Od dawna wiedziałem dobrze, że moja teściowa wcale pięknie V fra na fortepianie i nieźle zna się îa muzyce. Wiedziałem jednak ównie dobrze, że to jej zamiło wanie do muzyki w największy lienawiść się zmienia, której pjrze jwyciężyć nie potrafi, gdy ktoś 5ez ustanku gra całemi godzina mi na jakimś instrumencie, a swłaszcza gdy gra fałszywie i nieudolnie. Postanowiłem zatem kupić so i ty-ie na nic:» r-zem peiić, ne m\ xyikQ weinego czasu zostanie. it ujdzie te wymagało wielkiej mej eierpiiweiei, i β Uzib prawie teftUFą dla mnie, o tem wiem dobrze ,aie poddam sie tyra mękom z ochotą, gdy w na grodę za nie cała przyszłość ró żowo mi się uśmiechać zaczyna. Jakoż zaraz następnego dnia wróciłem do domu z nowemi skrzypcami pod pachą. I jakie to w dodatku skrzypce ! Kosztowały mię 5 dolarów ze smyczkiem i fu terałem, ale ja sobie powtarza łem: „Im tańsze, tem gorsze, a im gorsze, tem lepiej." Moja żona z początku ogro> mnie się zdziwiła. ,,Co będziesz z tem robić?" — pytała, potrząsając z niedowie rzaniem ewą główką. „Będę się uczył grać" — od powiedziałem. N Ona chwilę się zastanowiła, a potem znacząco się uśmiechając, wyrzekła powoli: „No, no, — żeś tak raptem nabył zamiłowania do gry na skrzypcach?!" Kobiety bywają czasami bar dzo domyślne. Wiedziałem, ż żona przeniknęła moje plany. Rozweseliła się jednak widocz nie — byłem z siebie zadowolony. W tej chwili weszła do poko ju teściowa. Nieufnem spojrze niem obrzuciła mnie, a potem skrzypce. „Lepiej byłbyś zrobił, gdybyś kupił fortepian" — rzekła gła dząc się po nosie. „Każdy szanu jący się obywatel ma dzisiaj for tepian w domu." „Tak, to racya" — odrzekłem wzruszając ramionami — „ale cóż robić, nie stać nas na to." Wiedziałem dobrze, że gdybym sprowadził do domu fortepian, jużby i sam dyabeł teściowej od nas nie zdołał „wymurować." „Musisz jednak postarać się o jakiegoś nauczyciela" — odezwa ła się po krótkiej pauzie. „Naturalnie" — odpowiedzia łem. „Bez nauczyciela nie można zaczynać. Od jutra rozpoczynam brać lekcye." „Dziwne to" — przerwała. ^Te go nie uważasz za zbyt drogie. Przecież lekcyi na fortepianie ja* bym ci mogła za darmo udzielać. Ale wśzystkom zresztą jedho — rób jak sam chcesz." . Zacząłem pilnie oglądać skrzy pce. Nie mówiłem nic, myślałem ^ato dużo — a co, to Czytelnicy chyba łatwo się domyślą. Tego samego jeszcze wieczoru umówiłem się z nauczycielem a, do warunków i ma się rt)zumieć zgodziłem go tak, że ma przycho dzić do mnie (Jo domu. Zacząłem się więc gorliwie uczyć od wie czora do późnej nocy. Nauczyciel był rozczulony i zadziwiony mo ją nadzwyczajną pilnością, żona nieco — jak to mówią — zbita z pantałyku, a teściowa.... ta by ła po prostu oburzona. Upłynęło tak cale długie trzy tygodnie, a jednak ku memu prze rażeniu i strapieniu nie wynosiła się od nas — moje złote nadzieje zaczęły się chwiać i rozwiewić. Coraz przeraźliwiej darłem smyczkiem po strunach, wydoby wając z nich prawdziwe pickio I dysonansów i jakichś nieartyku łowanych dźwięków, które mn.e samego do takiego stanu dopro wadzały, że zaczynałem się oba wiać, iż zachoruję na nerwy, al bo i zwaryuję. Wreszcie po jednej z nocy, w czasie której do drugiej godziny smyczek mój ze strunami wyko nywał dyabelską jakąś orgi; to nów, nadeszła chwila tryum.u, chwila największego szczęścia w mem życiu. Wróciwszy w południe do do mu na obiad, zastałem żonę s λ mą. „Gdzie mama ?" — zapytałem drżącym głosem, pełen niepokoju i radosnych przeczuć zarazem. „Odjechała." „Dokąd ?" Żona z uśmiechem zagadko wym patrząc mi w oczy, odrze kła: „Odjechała do domu." Porwałem ją w objęcia i w · . i : . -·τ Mtâti f nieopisanej radości począłem ją ściskać i obsypywać pocałunka mi, jakbyśmy w tej chwili do piero od ołtarza wrócili. A ona uśmiechała się tylko tajemniczo. Cały następny tydzień chodzi łem jak pijany z radości. Czułem się, jakbym się na świat na no wo narodził! Osiągnąłem nare szcie, czegom przez killęa lat pragnął — byłem szczęśliwy i wesół jak dziedko. Moje lekcye, ma się rozumieć, natychmiast się przerwały, a na skrzypcach kurz coraz gnrbszemi warstwami za czął osiadać. W dwa tygodnie później, gdym wieczór wracał do domu, wybiegła żona na moje spotkanie aż do przedpokoju. Powstrzymu jąc śmiech, wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do saloniku. „Coś do nas przysłano" — po wiedziała — „Patrz — stoi tam pod ścianą." w lepiiem oczy — i mc łem im wierzyć. W kącie pokoju stał fortepian i jak zę-by w szy derczym uśmiechu szczerzył do mnie swoje klawisze. Błędnym wzrokiem spojrza łem na żonę. „Co to jest?!" „Fortepian mamy" — odpo wiedziała. „Przeczytaj list od niej." Czułem, że pobladłem jak ścia na, a litery zaczęły mi tańczyć jakiegoś szalonego czardasza przed oczami. List brzmiał: „Kochane Dzieci! Gdy otrzymacie ten list, bę dzie się już u Was znajdować i mój fortepian. Ponieważ Ty, ko chany zięciu, tak bardzo polubi łeś muzykę, a przy swojej ogro mnej pilności na pewne w nie długim czasie będziesz mógł grać już i trudniejsze utwory, posyłam swe piano, abym ci sta le już mogła na niem do skrzy piec akompaniować. Sprawi mi to wielką przyjemność, a spo dziewam się, że i Tobie. Przybędę jutro o g. 9:16 rano i — " Dalej nie mogłem już czytać — bezwładnie usunąłem się na krzesło... Gdym nieco oprzytomniał, uj rzałem siedzącą naprzeciw siebie żonę. Po policzkach jej spływa ły łzy... O zgrozo! — nie po chodziły one od płaczu, ale od śmiechu. Teściowa (przyjechała rzeczy wiście na drugi dzień, ale ja już nigdy nie będę próbował pozbyć mbihhhihhhhiIhhMhî się jej z domu... Grywamy teraz razem sielankowe duety. Tak już chyba zostanie. Słusznie. Żona: — Lekarze chcąc się przekonać, czy pani Męczyńska umarła, przyłożyli do twarzy lu sterko. Praktyki tej nie rozu miem. Mąż: — A widzisz, gdyby ży ła, z pewnością otworzyłaby oczy i w lustro spojrzała. Okrucieństwo mody. ~T7 /~VI — Ile razy spojrzę na pióra ka peluszy damskich, żal mi biedne go ptactwa, które ginie dostar czając tych piór. — Mnie zaś tych mężczyzn, których się skubie, dla zapłace nia tych piór. U adwokata. — Czy nie próbowaliście ułożyć się z dłużnikiem? — Właśnie ja chciałem.. « — No i cóż? — Powiedział mi, żebym poszedł do dyabła. « — A wy co na to? - — Cóż było robić? — wyszedłem 1 przyszedłem do pajm mecenasa. Rymy wojskowego. O luba. tyś nie czuła Tez żadnej przyczyny, Zatapiasz w mem sercu Ostre ,,karabiny". Tyś jest moje „armatą", Eóetwo ukochane, Pozwól niech dla ciebie Ja „lontem" zostanę. Złośliwa. Mania: — Pani Aniela mówiła mi wczoraj, że widziała w sweni życiu 34 wiosen. Jadzia: — Ciekawam, ile lat 3\ła ś'epą? Dowcipny Jaś. ,—Γ51 Jaś: — Kiedy tatusia boli gło· va, to niech sobie przyłoży przy bytek. Ojciec; — Co ty wygadujesz? Jaś: — Przecie mama zawsze mówi, że od przybytku głowa aie boli. Pociecha. Młody śpiewak do krytyki: — Czy pan sądzi, drogi mistrzu, że kiedyś jeszcze do czegoś dopro wadzę? Krytyk: -· I owszem, z pew· fiością, ale radziłbym panu zmie- , tlić zawód! '· · ■>. y λ. "^--"iraiiaiiiif ΐιΓΊ ii'u 11