Newspaper Page Text
Z Chicago Heights. ! Od Redakcyi. — Przed kilku dniami pojawiła się w „Dzienniku Związko wym" korespondencya p. t. „Czy ksiądz polski może tak czynić", — napisana prawdopodobrie przez tego samego warchoła, który dawniej róż ne oszczercze korespondencye z owej okolicy nadsyłał do pewnych gazet zawsze gotowych rozgłaszać potwa rze o księżach polskich. Ale i te ga zety wreszcie przekonały się, jak» wartość mają korespondencye tego oszczercy i przestały ogłaszać nadsy łane przez niego elaboraty. Teraz na nowo umieszczono podobną korespon dencyę. może dlatego, że zapomniano o dawnych doświadczeniach, a może wskutek zmiany personalu redakcyi, nie wiedzącego . o dawnych doświad czeniach. Wiel. ks. Grześ, proboszcz parafii, nic nie wiedział o tej kores pondencyi, bo nie czytuje ..Dz. Zw.", dopóki mu nie zwrócono na to uwa gi nadesłaniem wycinka z gazety. Po proszony b, na to odpowiedział, nie chciał początkowo węalo wchodzić w polemikę z oszczerczym koresponden tem, ale w końcu, przekonany o tern, że jego parafianie zostali zapoznani z tym paszkwilem, zdecydował się o giosit co następuje: DO parafian w chicago HEIGHTS, ILL. Tak jak parę lat temu, tak i.teraz tu u nas w Ameryce brak zdrowego rozsądku, brak krytycyzmu, popchnął nasz iud do głupiej, bez żadnych za sad t. z. „niezależności", a na czele Związku, założonego przeważnie z ".:a tolików, postawił pewne jednostki wrogie religii i Kościołowi, wywołał i wywołuje często liczne brudy pa rafialne i skandale publiczne, żyjemy bowiem w wieku, który wytwarza karłów, w wieku, który pełzać uczy, w wieku, który materyę wydźwignął na wyżyny, a ducha i serce splugawił ateizmem i materyalizmem. Dobry Polak nie może prawdy Bo żej głosić, by nie narazić się na na paści pjsm jak „Dziennik Związko wy". który „zgnuśniał w myślach swoich i pisał jak głupi w sercu swo jem: niema Boga". Brak krytycyzmu i roztropności zalecanej przez Pana naszego Jezusa Chrystusa sprawia, że katolicy popierają, żywią i pod trzymują pisma bezbożne a kryjące się pod płaszczykiem pism „patryo tycznych", („blaszany patryotyzm") do których widocznie nanowo chce się zaliczać „Dziennik Związkowy". Gazety siejące niewiarę, zgorszenie, propagujące socyalizm i anarchię, u trzymujące się z fałszywej sensacyi z obłudy i oszczerstwem, potępiające nasze szkoły parafialne, drwiące z praktycznej wiary ludu, chcą dopro wadzi:· lud nasz do naśladowania pewnych tutejszych Włochów („ita lianów"), którzy nie wydając pienię dzy na kościoły, księży, szkoły itd. j pieniądze wysyłają masami do swych ( krewnych w kraju. a tu zakładają banki i bogate ekłady, ale za to też mają i „Czarną Rękę", t>. posiadają ■najlepiej rozwiniętą anarchię i mor derstwa u nich są na porządku dzien nym; wszystko to zaś z powodu ak cyi „żółtej prasy". Naśladować „Dziennika Związko wego" nie mam zamiaru, ani na jego oszczercze napaści odpowiadać. Praw dziwi i szczerzy parafianie mają dla ronie szacunek, a opinia redakcyi „Dziennika Związkowego" lub jej ko respondenta z Chicago Heights jest mi obojętną. Parafianom moim w Chicago Heights pragnę tylko powiedzieć: Pamiętajcie, że Kościół katolicki, to matka Polski prawdziwa; Chrzest i przyjęcie wiary św. były narodzinami Polski politycznej. Na gruncie Ko ścioła katolickiego Polska rozwijała się i rosła i przez swoją głęboką wiarę'stała się sławną, między naro dami: oszczercze pisma zaś i kores pondenci tacy, jakich forytuje „Dzień nik Związkowy", naród wiodą. do zguby. Tylko wytrwanie we wierze ojców naszych » wprowadzani*» w życie jej zasad świętych zachowa nas od za głady, jaką prasa żółta niegodzlwemi napaściami na kapłanów i na wiarę chce na nas sprowadzić; — tylko 10 wytrwanie przyśpieszyć może chwile nowego tryumfu i odrodzenia Polski. Ktoby chciał do tego dojść drogą bezbożnych i oszczerców, myli si* bardzo, albowiem: „Droga niezboż nych zginie" (Ps. 1, 6), t. j. nie do prowadzi do żadnego celu. „Jeśli Pan nie zbuduje domu, próż no pracowali, którzy go budują" — mówi Duch święty. To też podłe ko respondencye takie, jakie zaczyna znowu ogłaszać redakcya „Dziennika Związkowego", tyle mają. albo przy najmniej mieć powinny znaczenia dla Ojczyzny i narodu naszego, co skrzek żab na błotach w Chicago Heights. Ufam, że prawi parafianie kościoła św. Józefa to rozumieją. K8. Franciszek Grześ, proboszcz. ZEZWOLENIA NA ŚLUBY? Niżej podajemy zezwolenia na ślu· by, numer porządkowy, oraz wiek śle· bujnych. Mieszkanie ich znajduje ·1· w Chicaco, cbyba że adres Inny jeet podany. Numer Wiek 701,725 S. Mozkoweki. K. Wie zak 29-23 730 Józef Ulandoweki, Jad wiga Grzecb«ulska, West Hammond, 111. 25-24 734 Franciezek Puche, Ma rya Reźniczek, Cicero, Ul. 21-20 748 T. Porocki, D. Jałow eka 21-19 740 J. J. Schechter, Broni sława Czapler 24-22 741 Jan Setka, Józefa Trum mer 46-32 745 C. Bohne, Agnieszka ' Hajdrowska : 21-21 746 L. Lorenz, Anna Szul czyńska 33-28 748 F. Hartke, Antonina Wiek , 26-19 .750 J. Eret, Anna Cermak 24-22 756 S. Mirecki, A. Niepul czycka 29-22 768 Franciszek Aies, Monika Lewa 29-29 762 Karol Siekierka, Mary.-, Dzielffka 22-19 764 K. Witkowski, K. Buko wicka s 32-24 766 Franciszek Hawelka, E milia Baranek SI-?3 767 Nikodem Konawalik, He lena Gofran -■ 39-30 783 B. Koblik, Józefa Pa chołek 34-28 786 Henryk R. Kaniecki, He lena Ward # 28-28 789 M. Makahow, Wiktorya Terasie wlcz 28-19 791 W. Pietruszewski, M. Rogaczyk 25-21 792 Jarosław Hampo, Roza lia Bechlawek 55-43 793 J. Obolowicz, Teresa Citkowic 24-21 796 Henryk Urban, Olga Mitrowicz 32-30 805 A. O. Halinski, ' Julia Wysocka 29-28 806 Antoni Witczak, Anna Biegalska 34-31 825 Jan Kostelik, A. Decker Lansing, 111. 65-61 833 Franciszek Klec, Wero nika Szram 32-28 846 Idzi Bolek, Maryanna Smagać . 23-23 848 Beujamin Adolski, R. Cecefska 22-21 850 A. Pomyłka, Karolina Czarnecka 32-28 852 Wojciech Cap, Katarzyna Jamrus 25-23 853 Jan Rys, Rozalia Po tempa 22-21 854 M. Kleban, Anna Coboe 22-19 W ŚRÓDMIEŚCIU. „Dziennik Chicagosk!"· możni nabyć w następujących miej. scach: Przed składem Boston Store. Przed apteką Buck and Rayne*. Na narożnikach Washington i La Salle ul., Madison i Franklin, Dearborn i Randolph, Harrison i Wabash, State i Wabash, La Salle i Adams, Clark i Madison i pnr. 164 N. La Salle ul. i pnr. 118 N. La Salle ul. Halsted i Adama, Halsted i Madison, Madison i Desplaines, Madison i Clinton. MIDDLETOWN. CONN. Kto chce czytać „Dziennik Chi· cagoski" w Middletown i okoli· cy, może go sobie zaabonować u naszego agenta Tomasza Konop· ki, 38 Summer str. 9BI HUMORYSTYKA. omm — — A czy pani wie, że najpiękniej sze kobiety poślubiają zwykle idyo tów? — Czy mam to uwaiać za oświad czyny? i , Mówca: — Bracia rodacy! z góry was zapewniam, że nie umiem kła mać. Jeden ze słuchaczy. — To daj bra cie spokój ze swojją agitacją, bo nikt ci nie uwierzy. Poezya i proza. — Za paniç oddałbym życie. — A jak wysoko jesteś pan ase kurowany? To co innego. Zięć prosi teścia o jakąś małą miesięczną zapomogę, twierdząc, że nie żądał żadnego posagn. — Ależ kochany zięciu, broni się pan teść — mówiłeś mi wyraźnie przed ślubem, że żądasz tylko ręki mej córki i niczego więcej. ' — To prawda.... ale ty kochany ojcze oddałoś mi ją całą — razem z żołądkiem! . \ « Sprzedane Wąsy. Nazywał się Paskiewicz i gry wał charakterystyczne role. Jako aktor nie odznaczał się nadzwy czajnym talentem, ale był jak to mówią, wszechstronnie dla tea tru użyteczny. Maski robił znako mite, tak, że go czasem koledzy nie poznali, a ja raz sam chciałem go za drzwi wyrzucić w przeko nnniu, że jakiś Żyd pejsaty wlazł za kulisy przed samem przedsta wieniem !... Danser niezrównany — rysownik doskonały, malował dla teatru dekoracye ί kurtyny za byle dobre słowo — a głównie za sznapsika... O ! wódeczka to była Pasia słaba strona. Bywało, przyszedł rano już o siódmej do teatralnej sali, gdzie na miejscu usuniętych krzeseł rozciągnięte czekało płótno i far by w garnuszkach.... Szkic wę glem wczoraj już zrobiony, de koracya na wieczór musi być go towa. Cóż, kiedy Pasiowi pędzel w ręku drga i tańczy, że ani je dnej linii prosto nie pociągnie. — Ręce mi się trzęsą Na czczo nie podobna robić.... Zawołał na maszynistę. — Janie! niech no Jan skoczy z flaszeczką po okowitę. Za pięt naście wystarczy. Łyknął chłop raz, drugi i trze ci, hm... hm ! Odchrząknął sobie silnie ,oko zaświeciło ży ciem — i już dobrze. PasÎQ malował jak sam .Matej ko. Poczciwy >kąd innąd jak dzie cko, serce złote, kolega zacności, można go* było na chleb jak ma sło posmarować ,w jednym pun kcie nie lubił żartów : gdy cho dziło o wódeczkę. Pamiętam, na zywał ją swoim chlebem w pły nie, swoją siłą, swoją pocieszyciel ką. Fryzy er w Przemyślu — Do brzański, z którym od lat żyli w przyjaźni, z momentem jak teatr przyjechał do miasta z Pasiem, ostro nakazywał pomocnikom swoim chować spirytus do pale nia, bo Pasio gdy już ostatniego utopił cencika, zachodził do skle pu i gadu — niby żartem, pół flaszeczki potrafił wypić Raz — było to w K.... mie ście obwodowem na zachodzie Galicyi — przyszedł Pasio do re stauracyi, gdzie schodziliśmy się po przedstawieniu na kolacyę. Zgrzany, stańczony, zmachany i oczywiście kolosalnie spragniony ledwie się w progu ukazał — hu knął do gospodarza: — Szynkarzu! gorzały, a prę dko! Nie wiem, czy gospodarza po niżający tytuł obraził, czy m > że tąjc od siebie figiel wpadł mu do głowy — dość, że zamiast mo cnej z tęgą, nalał Pasiowi potęż ny kieliszek — cżystej krynicznej wody. Nigdy przedtem i nigdy potem nie widziałem kolegi tak ziryto wanego, jak po tym kawale. Trze ba bowiem zrozumieć, że Pasio nie wąchał, nie kosztował, nie cmokał przy wódce... Pijał za wszć w ten sposób, że lewą dfoń podstawiał sobie pod brodę, iąk. tacę. by nie poplamić kamizelki spadniętą jaką kroplą — a prawą jednym rzutem wlewał do ust za wartość kielicha odrazu w cze luść nigdy nie nasyconego gar dła!.... Połknął tedy wodę i skamie niał ! W pierwszej chwili zbladî jak trup, potem aż fiolet uderzył mu na oblicze, oko zagrało wście kłym blaskiem, a ręką z kielisz kiem jakby mu odrętwiała przy brodzie. Nie wymówił wprawdzie nic jak — „psiakrew" — ale dopraw dy, patrząc na niego, myślałem, że ten kieliszek rzuci w łeb re stauratorowi. My na razie nic nie wiedzieli śmy o co chodzi. Najprawdopodc bniej zdawało się nam, że dali mu jakiś likier słodki przez pomyłkę, a Pasio nienawidził słodyczy. Pu chwili z ordynarnym śmiechem, oświadczył gospodarz, że zażar tował sobe z Paskiewicza — wo dą ! Załagodziło się jakoś, choć z trudem — kolacya skończyła się w porządku,.za trzy dni ruszył'! cyganerya w dalszą drogę po kra ju— i zdawało się, że -wszystko poszło w zapomnienie. Ho! ho! tak.,, ale nie u Pa; sia. Ten postanowił odwetować ciężką krzywdę i żył zemstą jak wojewoda w Mazepie. . W dwa miesiące później zaje chaliśmy do sąsiedniego z X. mia steczka, obok którego miał dobra dawny kolega Pasia z politechni ki, hr. N. Hrabia przejeżdżał do teatru pięknym ekwipażem i ten to właśnie ekwipaż dał Pasiowi pomysł do Jkawału. Oto pewiłego dnia do X. zaje chał powóz ze służbą w libery·*, stanął w pierwszym hotelu, a właściciel jego. rudy Anglik, lord z bakami, w eleganckich, choć trochę za obszernych sukniach hrabiego Nv, przechadzał się wie czorem po ęnieście. Oglądał wido cznie miasto, łaził z ulicy na uli cę nawet kupka ciekawych ze brała się vuokoło niego, zimnego syna Albionu, nic to jednak nie krępowało go, aż wreszcie stanął przed restauracyą, w której onego czasu Pasiowi podano wodę w kieliszku.... Stanął i jakby zdu miony wpatrzył się w witającego ·Υ· - . - ■· ... .. . . ; go na progu restauratora. Pomi mo zmierzchu, jaki panował, spo strzegł ogromne, czarne wąsy go spodarza, znane w całem mieście ze swych rozmiarów, spostrzegł tę chlubę właściciela i niby pół głosem, ale słyszalnie krzyknął: — Goddam! co sa fąsa ładne go? Restaurator uśmiechnął się po chlebiony, podkręcił chlubę — i z ukłonami zapraszał dostojnego gościa do wnętrza. Ten wszedł, kazał sobie podać befsztyk, oczy wiście z mizeryą po angielsku — tylko jakoś nie po lordowsku ka łatnął sobie przedtem mocnej z tęgą.... — Ba, kaprys wielkie go pana..,,,. _ Gadu, gadu, — łamaną opo wiedział polszczyzną, że od roku już zwiedza Galicyę, góry, Zako pane, miasta, starożytności i sku puje rzeczy osobliwsze. Z półu śmiechem zauważył także, że chętnie dałby tysiąc funtów szter lingów za taki piękny wąs, jak ma gospodarz.... Szynkarz zgłu»· piał. — Jakto, pan .dobrodziej chciałby — Yes ! ja chciałby !.... ja da la dwa tysiąc funta szterlinga! I Ale pan nie zechciała gohla. — Dlaczegóż?.... za takie pieniądze! ale na cóż to panu ... — Ja schowała! ja miała ka prysa.... Ja dala słowa honoru : dwa tysiąc funta szterling za wą sa, ale salkiem na moja własność! Salkiem moja! Pan nic? — Owszem ! — zdecydował na gle restaurator — za dwa tysiące funtów szterlingów natych miast! Przecież to tyle co dwa dzieścia tysięcy guldenów! I dodał w duchu; — Waryat Anglik!.... ale oni podobno wszyscy tacy od urodze nia... Ja mu wąsy obetnę, ogo lę zawinę do papierka, niech bie rze sobie do muzeum.... Co tam, za pół roku odrosną nowe takie ! I faktycznie poleciał na górę do mieszkania, wąsy obciął, o golił — i za dziesięć minut od dał Anglikowi. , Ten obejrzał, cmoknął zadowolony, wyciągnął już portfel, ogromnie gruby — gdy w tem żachnął się: — A. korzenia? £ — Jakto korzenia? — A ja musiała mieć i korze nia z włosa..,.. Tak nie może być, żeby pana potem odrastała wąsa, a ja straciła dwa tysiąc funt szterling. — Co takiego?.... To jakżeż ja wyrwę sobie korzenie z wą sów ? . — To mnie nic nie obchodziła. Ja chciała korzenia, a nie — to nic! Nie pomogły gadania, perswa zye, nawet gniew szynkarza. An glik zabrał się do hotelu i odje chał. Wąsy przepadły, szterlingi też a obecni goście pokładali sie od śmiechu ! Za dwa dni zabrał Pasio bry czką hrabiego czterech kolegów na śniadanie do X... Na widok restauratora wybuchnęliśmy śmiechem — bo wyglądał jak Bernardyn.... a Pasio dyspono wał głośno: — Prosiła mocna z tęgą cztiry razy ! Goddam ! Cud boski, że teraz ogolonego szynkarza paraliż nie ruszył! Uciecha była do południa, po czerń odjechaliśmy na przedsta wienie — a Pasio na pożegnanie rzucił restauratorowi sentencyę: — A drugi raz nie kpij z bliź niego twego i nie dawaj mu wody zamiast gorzałki. Znawca. Na święta Bożego Narodzenia za proszono siedmio'jtr.iego Stefka do wujostwa na wieś. Malec był obec nym w buduarze swojej wujenki właśnie, — gdy ona rano rozczesy wała swoje bujne warkocze. Patrzył na nia z pewnem zacieka wieniem, ona, wiîzac to, zapytała: — Cóż, podobna cl się moje wło sy? A on na to: — Tak! Tożby to był z tego pysz ny ogon dla mojego konia! • Kłopot. ' Ach, żebyś pani wiedziała, jaki ma my kłopot ze swoim synem. — Cóż takiego? Nie chce się u czyć? * — Jeszcze coś gorszego. Ja ohcę, żeby został inżynierem, ojciec myśli kierować go na przemysłowca, on zaś sam rwie się do wojska. — A ileż ma lat.' — Sześć i tray miesiące. • *3 ' -τ-" " · Dobre serce. Sędzia: Okradłeś swego towarzy sza, a wina twoja jest tem większa, że okradaś śpiącego. Oskarżony: Tak panie sędzio, ale mój towarzysz tak smacznie t>pał, że żal mi go było obudzić. Praktyczny. — No, a cóż kupiłeś ml na imie niny? — Cioteczka mówiła że na imieni ny trzeba kupować rzecz praktyczna, to też ja cloteczce kupiłem plac na cmentarzu. Recepta na miłość. Weź zalotne dwa spojrzenia, Cztery dłonie rąk ściśnienia I tęsknoty ze trzy grany, Czytelniku mój kochany; Wrzuć do tego łzawych liści, Dodaj granów sześć zawiści, Jedna uncyę namiętności, Ze trzy łuty wsyp zazdrości — Przysiąg... z kwartę, tylko całą, I daj by się gotowało. Przecedź potem mieszaninę I zadawaj co godzir; — A dziewucha, choć nie płoch.·., Wnet szalenie cię pokocha..., Przygoda. Prowadzili się pod rączkę Dość ładnie, Nie wiedzieli, co z tej cbryi Wypadnie...« \ Uśmiechnęli się do siebie, Jak dzieci. Nie słyszeli, że ich Loni^,., — Ktoś trzeci! To maż, który Liegï tak prosto. Jak s rzelił, Wpac*', jak bomba, czulą parę Rozdzielił.... W jej oczach wzrok 6urowy Utopił, A zaś Jego parasolem Oj.... skropił. Wypracowanie lOletniej Wandzi. Kot jest fałszywy i dlatego, że się ( łasi, nazywa się kotek Kotki mają ' cztery łapki, ale nie wszystkie, >o ja słyszalaui jak tatko raz do poko jówki mówił ,,moja koteczko", ale mama ja oddaliła. Kotek miauczy najwięcej w marcu, a przytem dra pie i myszki łapie. Jest bardzo grze czny, bo wieczorami mówi pacierz, czyli mruczy i wypija mamle mleko w śpiżarni, a sługi też wypijają, że by potem złożyć na kotka, jak go piee napadnie, to pluje zupełnie jak dzieci w szkole, co jest bardzo wiel ka niedelikatność. Kot jest zwie rzęciem domowe ja:; kura, tylko, że jaj nie niesie — i nie gdacze. Brak zaufania. Janek, po tygodniu epędzonym bardzo grzecznie, staje 'przed matką i zapytuje: — Czy byłem grzeczny w ostat nich dniach? — Tak, mamy synek był bardzo grzeczny — odpowiada matka. — Λ czy mi ufasz, mamo. — Rozumie się. — Ale chcę wiedzieć czy mamusia mi naprawdę ufa? . — Naprawdę, zaręczam ci, że tak. Na to Janek włożył ręce do kiesze ni, rozkroczył nogi, i wpatrzywszy się badawczo w matkę, rzekł: — Jeżeli mi naprawdę tak ufasz, to.... czemu chowasz przedemną powidła? Aforyzmy. — Fortuna jeździ na jednem kol\ a bieda na dwóchi i dlatego też nu bieda częściej dojeżdża. + * * — Dobrze, że prawdę owijają w bawełnę — przynajmniej nie tak łat wo się stłucze. + * + Jest w świecie siła, Która nieraz zwyciężyła.... Bo najśmielsi przed nią słabi. Co za Biła? — Język babi! 1 Z Naszego Okieneczka W MOai MILI DZIS 5£ Majk Ziętara f5Y PALCE PSY LEWY R ąCE , PSVCiAt ι fr i"1"1 Fb Nic.Psvmojym rANYS»E Jyndroch Jordan se cołkie β cjuCNO POPOLIŁ [f Jf jj A W OARDZIE KIEc) ! do Jest, KAźmies f Musi ot z. βυπο ewwa SB SKITE WVéWISNYJ Jak spot3ctrcony Huczą, ryczą maszyny, dmą, dymią kominy, Ludziska wszyscy mają zakopcone miny; Chaos ognia i huku! Cale miasto zna go, Przemysłu miot płomienny — to jest South Chicago.