Newspaper Page Text
I HUMORYSTYKA." Pnyjemność. mi : I On: — Malwina i jej kawaler bez ustanku się sprzeczają! Ona: — Ach, to musi być bardzo przyjemnie! On: — Dlaczego? Ona: — Bo potem muaeą się prze praszać. Nieomylny znak. \r I VVTr — Czy rzeczywiście Wojtuś poży czył ci sto doiarów? — Tak. bo co? — Biedny człowiek. Więc mówiono prawdę, że zwaryował. Przed ślubem. Ou: — Dochód mój wynosi sto do larów miesięcznie. Czy ci to wystar czy do życia, moja drcga? 0.-.e: — Tak. ale w takim razie z czego ty żyć będziesz? Dobrze trafił. Jędrek, kiedyś taki mądry, to po wiedz, czem się różni szyba od gębyl — A że ze szkła...n, — Głupiś! bo to tem, że szyty można z dwóch stron lizać, a gęty tylko z jednej. Pierwsze ń-stwo. Lekarz i adwokat rozmawiają ι wpływie, jaki wywierają ich zawód; na adeptów. W tracie tej rozmów; niejedno padło ostre ełowo. Naresz cie odzywa się lekarz: — Może być, że adwokatura ni' na wszystkich wpływa ujemnie, al· chyba to pan przyznasz, że na ogó nie można powiedzieć o tym zawo dzie, żeby ludzi przemieniał w anio łów. — Mas* pan racy# — odrzekł ni to adwokat — pod tym względem w; lekarze macie bezwarunkowo pierw sttństwo. Jej Sny Się Sprawdziły. Pani Barbara Kopciukowa my ła okna, wycierała podłogi i do konywała generalnego czyszcze nia w domu wdowy Zachciań skiej. Pani Kopciukowa miała coprawda męża, ale takiego nic ponia, że sama zmuszona była chodzić na zarobek; na dniówkę pracowała, za dolara na dzień. Pani Zaichciańska żyła z nie wielkiego kapitaliku i o ile miesz [ kańcy miasteczka S. wiedzieli, postanowiła sobie nigdy nie wy I chodzić powtórnie za mąż. Na pastowały ją ustawicznie to pa ni Szewczyńska, to Gdaczyńska, to znowu Trajkotowa i poddawa ły jej kuszącą myśl, jakby to dobrze było dla niej, gdyby w zimowe poranki nie ona, ale jej mąż wstawał robić ogień w pie cu i szykować śniadanie. — Przypuśćmy, że pani jesteś w niebie z panem Zachciańskim, panie świeć nad jego duszą, moim mężem, i patrzysz na to, jak drugi mężczyzna pali w pie cu twojej wdowie, jakże by się to pani podobało, hę? Pani Kopciukowa już z jaką godzinę stała na stołku, czy szcąc okna u wdowy Zacheiań skiej, kiedy ta weszła do pokoju. — Nie bedzie oani miała nic przeciwko temu, że sobie cokol wiek odpocznę? — zapytała go spodyni pani Kopciukowa. — Ależ naturalnie, niech sobie pani odpocznie ; niech się pani na wet nie pyta, przecież człowiek nie maszyna, a i maszynie trzeba dać wypoczynek. — Od czasu jak czytałam o tem trzęsieniu ziemi we Wło szech, tak mi się jakoś nogi ugi nają w kolanaich, że nie rnoge długo wystać. Pani zapewne nie boi się wcale, że tu do nas może przyjść takie trzęsienie? — Ani odrobinę." Niczego się nie obawiam, chyba tylko strasz nych snów, co mnie nieraz drę czą. — Co pani mówi? Pani miewa straszne sny? — Czasem, ale czasem też mie wam bardzo szczęśliwe, wesołe i dobre. Czy pani czyści dom dla wdowca Dragoiiskivgo co sobo tę? — A jakże, to bardzo dobry człowiek ten pan Dragoński. — Pani Kopciukowa, czy po traii pani zatrzymać dla siebie to, co ja pani powiem? — Powinna mnie już pani znać, pani Zachciańska, że ja nie jestem żadna chlapa, żadna plot karka. — Otóż powiem pani, że śni łam, iż pan Dragoński uratował mi życie, gdy się rozwydzony byk na mnie rzucił; samomało nie padł ofiarą swego poświęce nia. Bohaterem go nazwałam, nim się przebudziłam. — Co pani mówi? — Potem mi się śniło, że koń starszego Gwizdały spłoszył się ι już mnie miał przejechać i stratować, gdy ni stąd ni zowąd pan Dragoński podbiegł pod ko nia i przytrzymał go za uzdę. — Naprawdę? A to — — A ja byłam tak słaba, tak się nogi podemną uginały, że zmuszony , był trzymać mnie w swych ramionach przez kilka minut. — I mówił może pani, że pa nią kocha? — Zdaje mi się, że mówił, ale dobrze nie pamiętam. * — Doskonale! Pani, pani Za chciańska, jest wdową, a pa;i Dra'gonski wdowcem. Już widać nasze przeznaczenie chce was zbliżyć ku sobie. — To być może — brzmiała spokojna odpowiedź pani Za chciańskiej. — Czy pani przypu szcza, czyby się pan Dragoński tem zainteresował, gdyby mu tak pani niby od niechcenia o powiedziała mój sen? — Jestem tego pewna! Prze cież to bardzo pochlebne dla mężczyzny, gdy kobieta o nim śni. — Więc pani by mogła mu to jakoś opowiedzieć, co ja tu pani mówiłam? — Naturalnie, proszę pani. Pan Dragoński bardzo się inte resuje takiemi ciekawemi opo wiadaniami. — Gdyby się to pani udało, pani Kopciukowa, i gdybyś mu pani powiedziała, że ja tego ni komu inneyiu prócz pani nie o powiadałam, to bym panią za to dobrze nagrodziła. Niech też pa ni zapamięta sobie, co on powie. — A jużci, będę dobrze pamię tała. — Mój brat ma mi niezadługo przysłać nową i młodą krowę, a tę, którą teraz mam, dam pani, pani Kopciukowa. Tylko niech pani nie zapomni. — A niechże pani nieba wy nagrodzą! Już ja to uszykuję wszystko aż miło, choćbym mia ła na głowie chodzić. Pani Kopciukowa nic mogła się doczekać końca swej roboty, z upragnieniem wyglądała na dejścia soboty. A kiedy ta przy szła, pani Kopciukowa oczyściła dom pana Dragońskiego, upie kła chleb dla niego, a po ukoń czeniu swej pracy dla wdowca, pospieszyła co prędzej do wdo wy Zachciańskjej. — Powiedziałam mu już — odezwała się zaraz na wstępie do pani Zachciańskiej. — Przekona łam się, że i 011 wierzy w sny i powiedziałam mu wszystko, sló weezko w słóweczko, co mi pani powiedziała. Pod kAviatkieiu. . ώιϋΐϋίΐ —— rauo&i pi 6jr javici βφυα »* vu/ tu. Co pan mi radzi. Ja sam tak ma ło go znam? —Udziel mu pan kredytu, to go najlepiej poznasz! — A cóż na to powiedział? — Wysłuchał wszystkiego, co mówiłam i potem powiada: „Pa ni Kopciukowa, w snach jest bar dzo dużo prawdy." Przytaknęłam mu, a 011 dalej mówi: „Nic by nie było dziwnego, gdyby się tak teraz mnie śniło o pani Zachciań i>kiej." Ja też tak samo sądzę — powiedziałam. A on zaczął się czegoś głęboko zastanawiać. Znać było, że moje opowiadanie zro biło na nim przyjemne wrażenie. — Bardzo dobrze, pani Kop ciukowa. Sokoro tylko nowa kro wa nadejdzie, pani może sobie zabrać tę staną. Dwóch rzeczy pani Kopciuko wa nadzwyczaj w swem życiu pożądała. Chciała dopomódz wdowie i chciała dopomódz so bie, dla wdowy chciała przyholu bić męża, dla siebie krowę. Wie działa, że krowa była stara i nie wiele już mleka dawała, ale prze cie to byłaby pierwsza krowa w i jej życiu. A chociaż przyroda : nie obdarzyła jej bogactwami materyalnemi, niemniej jednak cfała jej giętki umysł i bujną wy obraźnię. To też opowiedziała panu Dragońskiemu sen pani Za chciańskiej w taki sposób, że ja ry jeszcze wdowiec zapalił się jak przysłowiowy stary piec. Dość na tem, że jcsz:ze przed południem w następny poniedzia łek pan Dragoński zakręcił się koło domu pani Zachciańskiej. — Zdaje mi się, że chciałem pożyczyć od pani grabi, bo moje gdzieś się zapodziały, a trzeba by jakoś ogródek oczyścić, kiedy taka ładna wiosna już sie zapo wiada. Trzeba się było o coś zagadać. —■ Ależ, z największą przy jemnością ich panu pożyczę, — brzmiała odpowiedź. — A na Wszelki wypadek chciałem też pomówić z panią o snach. Bo to widzi pani ja wie rzę, że się rzeczy mogą człowie kowi wyśnić. — Aha, już wiem, co się świę ci ! — zawołał pani Zachciańska, niby niewiniątko. — To pewnie ta głupia Kopciukowa opowie działa panu o moićh snach; ą tak się zaklinała, że ich nikomu , i nie opowie ' — Naturalnie, że ona; przecie pani nikomu innemu ich opowia dała. — A czy i w takie sny pan tvierzy, panie Dragoński? — A jakże, a jakże, — silnie tv nie wierzę. I niedługi czas upłynął od o pisanych tu wydarzeń, zaledwie święta wielkanocne minęły, a pan Dragoński czynem udowodnił, że niektóre sny sprawdzają się w rzeczywistości. W sądzie. Oskarżony jest samotny? Gorzej panie sędzio! Żonaty? Gorzej! Wdowiec? Jeszcze gorzej! A więc? Drugi raz już Sonaty. Na „borcie". Pani do „bortowników": Kto z was chce dosiać mięsa, to nusi przedtem zjeść całą porcyę siemniaków. · Po 15-tu minutach: Cóż? Zjedliście ziemniaki? Tak! No to dobrze; jesteście już za pewne niegłodni, to wam nie potrze ba mięsa. Ludzki przełożony. ^ Α.: Sekretarz jest pewnie bardzo iobrym przełożonym dla pana? B.: Ach, lepszego nie można sobie ivyobrazié. Jest dla mnie tak ludzki, ie nawet pożyczył odemnie 50 dola rów. W księgami. o·" Prosiłbym coś z Mickiewicz uam szedł. To zaczekam aż Mickiewicza, chwilowo wy wróci. IM.IÎI II iiil l.ton' I li ' i > - , Frant na franta. O lordzie Franciszku Knollys, dłu goletnim sekretarzu, króla angiel skiego Edwarda ΛΓΙΙ, ówczesnego księcia Walii, opowiadają następują ;ą wesołą anegdotkę: W poufnem kółku w pałacu San iingham bawiono się bardzo wesoło. Prym trzymał znany eportowiec, ka pitan Middleton, który zabawiał wszy stkieh w eposób cokaiwiok oryginal ly. Przy stole skradał się niepostrze żenie do jednego z gości, chwytał ζο za poły u fraka i silnym ruchem rozdzierał cały frak aż do kołnie rza. Pewnego dpia wybrał sobie kapi .an za ofiarę Knellysa. Ten słyszał doskonale trzeszczenie pękających jzwów u fraka, ale nie drgnął i spo kojnie : ozostał przy stole. — Ależ Knollys — zawołał książę EValli — czy wcale nic zaprotestu esz? — Ach — odparł Knollys — wie działem dobrze, że dziś przyjdzie na mnie kolej i jako człek przezorny u Drałem się we frak kapitana Midle ona. Służący jego mi go pożyczył? Kapitan Middleton zrobił bardzo lie mądrą mint i od tej chwili nie •ozdarł już ani jednego fraka.... Co powiedział. — Tadek, nie powiedziałeś panu romaszowi, że jeszcze nie' byłam u brana? — Nie, siostrzyczko, nio! Ja mu powiedziałem, że 6ię ty..malu jesz ! ΤΓ sf|ri74o Adwokat do świadka. — Podczas śledztwa zeznał pan. że oskarżony miał wygląd inteli gentnego człowieka. — Tak jest. — Zechce mi pan określić bliżej, |ak w pańskiem wyobrażeniu wyglą da człowiek Lnteligentny. — Niby... niby.»,. tak... jak by... tego właśnie... niby... ie tak. . ale tego. .. — Ależ, mój panie, niejasno się pan wyrażasz, trudno pana. zrozu mieć. .. . Czyż może pan tu poka- ! sać człowieka, który wygląda inte ligentnie? — Nie mogę.. # # — Dlaczego? — Bo mi pan adwok:.t z boku wszystkich zasłania. Fatalność. Pan Antoni zaręczył się z bogatą jedynaczką. Spólnik jego, pan Sta nisław, składa ;narzeczonej życzenia 1 wygłasza następującą mówkę: — Jakkolwiek nigdy jeszcze nie miałem zaszczytu poznać pani oso biście, jednakże nie jest ml pani ob cą. Ileż to razy mój kochany spólnik odczytywał mi z zachwytem listy i swej ukochanej Jadzi! W tem narzeczona wstaje i woła oburzona: — Ależ panie, mnio na imię Zo fia! Dwaj synowie. Wiele macie synflw? Dwóch; jeden jest kasyerem w banku, a drugiego już polieya chwy ciła. Dziwny gość. — Proszę pana, jakiś gość czeka w salonie. — To podaj mu krzesło, niech poczeka. — Kiedy, proszę pana, on chce zabrać wszystkie meble. Stary filozof i panny. że dwa razy dwa — cztery, Panienkom raz tlómaczył Filozof podżyły — Panienki przeczyły.... Rzekł ktoś, co z boku słuchał dysputy zawiłej: „Nie przekonasz kobiety, kiedyś jest miły". W sądzie. — Patrz, dokąd cię to przyprowa dziło lenistwo i rozpusta! — Przepraszam pana sędziego, mnie tu przyprowadziła.... poli cya. W szkole. Na lekcyi historyi naturalnej .nau czyciel pyta Rybia, syna rzeźnika: — Rysiu, jakie bywają zwierzęta domowe? — Koń, krowa, owca, osief, baran, kot. — A jeszcze jakie? Ryś milczy. — Nie wymieniłeś najważniejsze go zwierzęcia. Powiedz też mi, mój Rysiu, z czego naprzykład twój oj ciec wyrabia kiełbasy? — Tego powiedzieć nie mogę. — Dlaczego? — Bo gdyby się ojciec dowiedział, toby mnie tak eprał, żebym do szko ły nigdy już nie przyszedł. Rachmistrz. Nauczyciel: Jeżeli ci dam 6 króli ków i potem jeszcze 3, ile będziesz miał? Uczeń: Jedenaście! Nauczyciel: Przecież 6 i 3 nie jest jedenaście? Uczeń: Tak, ale ja już mam 2 króliki w domu! « Szczęście w miłości. Mąż: Już od 15 lat rzuca mi żona :odziennie jakieś naczynie na głowę, ?dy nad ranem powracam do domu. Mimo to wycaodziłem zawsze z tej jpfawy nietknięty. Widocznie mam wielkio szczęście w miłości. Z doświadczenia. I \r~~VKVi — Jak ty śmiałaś pozwolić 6ię po całować? — Ależ mateczko, raz jeden.... — Głupia jesteś, na razie s'ę nie skończy; wiem to z doświadczenia. Wedle przysłowia. mrrrnT-areBra.Mi.mnuii.il.η 11 ·i■ > ι : ι >.> ι ~ | — Ale Niemcy siedzą po ezyję w krwi i nie toną. — Wedle i>rzyjłov;ia! Bo maj·} wisieć. Wytłónmozył — Słuchaj) Moeiek, czy masz su mienie? — Jak ja mogę nie mieć sumie nia? — A jednak zdzierasz dziesięć procent na miesiąc. — No, to przecież nie idzie do bu mienia, tylko do kieszeni. Między przyjaciółkami. — Jak szybko czas leci!.... Skończyłam, dwadzieścia dwa lata. — A ja dziewiętnaście. — No, nie chwal się.... pro6zę cię bardzo. Masz już dwadzieścia pięć lat, przecież tylko o rok młod szy jesteś odemnie Rada dla mężów. Nie zdradzajcie waszym żonom ni gdy waszych ulubionych potraw, gdyi przez to dajecie im w rękę straszliwy broń przeciwko sobie sa mym! "îéîékiîi Τμγμι ιί ι feitfû I PaMIÇTEJ WŁADEK ŻE MV MOMY AUTOMHTVKS. Musisz bardzo sie wac/ować. Nie patrz i W LUFą. Ff ŹEBV5 / CZASEM Nie CELOWO* * WY MNIE AB O WDZIANA. Jak zoboczysz jakie Modheny aboMalardy, A60 KENVVES6EKI TO ZARU NIE CELUJ BO óRynerowi palec do CYN6LA SlERZbl, Jeno czekej JAK pERDY Z A KOMEND£ RUJE _ λγΛ TT W ^DŁA 7\\<- PORATOWANIA i i. v' Zdrowia 'tylko 3K Pojechały, przyjechały dwa Nemrody Takieto „od święta" strzelcy: nie wiele szkody Napukali, wystrzelali śrutu trzy miechy, Huku wiele, dymu wiele — mało pociechy...