Newspaper Page Text
Powieść ■ cbasów Chrobrefo. £ ι Bracia Zmartwychwstańcy 1 Przez a j J. L KRASZEWSKIEGO. | ' dalszy). Król, ujrzawszy ici) drgnął cały; po twarzy je £0 przebiegły z kolei jakby gniewu płomienie, blaski 'askawości, niepewność jakaś, aż wreszcie wystąpi ta na nią radość wielka. W milczeniu szła Emnil-da przed pana i uklę cła. Oba Jaksowie rzucili się na kolana i twarzami f>ochyliii ku nogom królewskim i ziemi... Chwilę trwało milczenie, królowej w piersi zabrakło tchu... Podniosła oczy w górę... — Ponie mój i królu — zawołała — przycho Izę cif prosić o miłosierdzie dla siebie i dla tych iwu winowajców, których przed gniewem twym u rhowałam. Przeszedł gniew... stawię ich przed to bą, fyłagając cię, bądź miłosiernym, wzorem Chry stusa. . . ulituj się im ! Król stał widocznie wzruszony: nagle rece mu lię rozpostarły i wyciągnął je ku królowej. — Bogu niech będą dzięki — zawołał — za o całenie dwojga drogich żywotów ludzi, których śmierć ja sam opłakałem... I tobie, Emnildo. nie przebaczyć, alem winien wdtięcznym być... Niech bo będzie dzień wielkiego wesela, gdy mi moi wier ni wracają do boku. .. Podnieście się —- dodał do Jurgi i Andrusziki, rękę len nim wyciągając —■ niech Idzie w zapomnienie przeszłość... Spodziewam się, |e ją rmażeciel — Krwią naszą ! — zau*ołali zgodnie Jaksowie, brfując ręce wyciągnione. Na widok tego dziwnego pochodu ludzi, któ ęjrch wszyscy za umarłych mieli, strach ogarnął Brązu tłum całv. Gudem się zdawało ocalenie, o ezom nie wierzono ! Potem, gdy przemówiła królo i*a, gdv odpowiedział król, podniosły się okrzyki aieskończone. Podrzucano kołpaki, podnoszono rę ce, radość się malowała na licach, ludzie poruszeni Efenęłi się bHżej k?u panu. śmiała się twarz pańska weselem, jakie dawno aie gościło na niej. Radość ogólna odbijała się na aiej. Spojrzał na czarne suknie Jaksów i zwrócił się io Sieciecha. '-1 : — *■- ·■.<!»« I T^aTiłał i^ic pr£V?iei» III1 tv . idźcie i przybierzcie ich w odświętną odzież ze skarbca, zawieście im na szyi łańcuchy, na pasach wzypaszcie im miecze... Idźcie i wracajcie tu, a >yśmy się weselili wspólnie. Sieciech, którego twarz z trupiobladej w po czątku, coraz żywszym oblewała się rumieńcem, ze żami w oczach ruszył wnet, zabierając z sobą mło dzianów obu, a wzrok wszystkich poszedł za nimi. Krolowa osłabia i rozpłakana musiała usiąść, iby przyjść do sił znowu. W orszaku jej, tak mnogim, jak zwykle, jednej ;ylko brakło twarzy — Ody nie było... Markgratowna opowiedziała się chorą, nie :hciała być świadkiem przewidywanego zwycięstwa erólowej, nie mogła w sobie utaić gniewu, który nią miotał. Zato twarzyczka Teodory, córki Sieciecha, promieniała, jak gwiazda, a ktoby był tajemnicy jej aie wiedział, domyśliłby się łatwo. Bolesław siadł z wypogodzonem obliczem rwracając się do opata, reekł żartobliwie : — Wasza przewielebność takżeście pono do ^isku należeli. .. za co niech wam będą dzięki, jak również wszystkim tym, co mi krwi przelanej osz czędzili !... Do Tyńca dodam wam lasów przestrzeń nową i łąk, aby się została pamiątka dobrego u czynku ! Wtem w podwórcu zatętniało ogromnie, jak fdyby wojsko całe wylało się na gród... słychać było rżente koni i wrzawę. Naprzeciw stołu królew skiego poodsuwane okna dozwalały widzieć orsza b jakieś, napływające w podwórze. Byli to wszyscy Jaksowie i ich powinowaci, którym z rozkaz/u królo wej znać dano, aby przybywali i oczekiwali, rychło lię miłosierdzia dokona dzieło. Zdawna niewidziani ci wszyscy, co dwór króla -puścili, wracali mu z dziękczynieniem... Gdy w progu ujrzał ten tłi*m, na którego przodzie szli star cy, twarze znane mu a miłe. porąbane, bliznami zo rane, dalej mtodz rycerska, niewiasty, a nawet dzie ci, bo jadący zabrali z sobą rodziny całe, aby padły io nog kroiowi i królowej... Bolesław uniósł się na --- J- — ««· - nieł, ιλπa «ν»·'-."» - — J -β Wszyscy szli schyleni ku niemu. — Nie do mnie! przed królową na kolana! Ona bo uczyniła cud... ona! jej dziękujcie!... Królowa osłabia w tej chwili i niewiasty pod trzymać ją musiały; twarz jej okryła blacjość nie mal śmiertelna... i merychło otwarły się znowu o ziy łez pełne... Wtem na przedsieniu dały się słyszeć trąby, Sieciech wiódł braci, przyodzianych rycersko i stroj nych, którzy powtórnie Bolesławowi i Emnildzie do nog padli. Tuż stryjowie, bracia, wujowie stryjeczni i dalsi powinowaci, stawszy, objęli ich kołem i zapo mniawszy o przytomności króla, jęli płacząc niemal z radości z kolei ściskać, podając sobie z rąk do rąk. Nigdy na dworze pańskim nie było takiej wrzawy; nawet, gdy Bolesław pod dobrą myśl gości poić tzni, a ci o poszanowaniu dlań zapominali. Już cichło, gdy ktoś aanowo wybuchnął okrzy kiem, a za nim przez wszystkie izby rozchodziły »ię głosy i wybiegały na podwórze, a tam stojące Łhimy powtarzały je po całym grodzie, «a podzam czu nawet... choć nie wiedziano czemu weselono lię... Co żyło biegło, pytało się, a dzieliło wiel&ą tę radość pańską... ks. Petrek, który stał przed swoją izbą z za« citniętemi ustami, blady, z głową spuszczoną, słu chał tych okrzyków i uśmiechnął się gorzko. Ten i aw. spostrzegłszy go na ufroczu, przybiegł z oznaj mieniem o wesołej nowinie. * - .. ' V — Jaksowie zmartwychwstali!! Byli i tacy co przypisywali cud świętemu ja kiemuś twierdząc, iż ścięci byli w istocie i przez modlitwy królowej z grobu zostali wyrwani. Z rozkazu króla przysposobiono gromadom i dworowi całemu ucztę, wytoczono beczki <piwa... Kazano się weselić., W* izbie swej piękna margkraiÔAvna leżała na pościeli, z rfkami pod głową i z kwiatkiem w u stach, z oczami wlepionemi w belki, uśmiechała się szvderj»ko... tym samym niemal uśmiechem,' jak sługa jej. ks. pisarz. Przez otwarte okna dochodzi ły tu odgłosy z podwórzów, a za każdym z nich purjurą g*niewu okrywały się lica Ody. Rzucała się gniewna na łożu. — Odesłał mnie do kądzieli!... na łańcuchu kazał mnie trzymać!... Czekaj! Ja jeszcze obręczą nie mam na szyi, a kto komu go włoży? Nie wiem... • Pomaluśku otwarły się drzwi ostrożnie, oko jakieś ukazało się w szparze, szerzej nieco roztwo rzyły się podwoje i głowa Panichy wcisnęła się przez nie. Zobaczywszy leżącą, uderzyła stara w pomarszczone dłonie i weszła. — Królowo ty moja złota! co tobie? zawołała. — Co tobie? Tu dwór cały się raduje... a ty cho ra?... chora? Miłościwa lilio moja biała! Co to bie?... Ja zioła znam, sposoby znam... co boli? powiedz, co boli ?... Zmarszczyła się markgrafówna. — Koli — wskazała na serce — na to ty nie masz leku... — Oj! oj! czemu nie? czemu nie — poczęła Panicha — niema takiej rzeczy i niema bólu takie go, na któryby leku nie było... Markgrafówna milczała, oczy zwracając ku gó rze. — Mnie stąd trzeba precz! — rzekła — mnfe tu niema co robić!... Znajdę sobie męża w domu! Co mi tam... Stara kręciła głową, rozglądając się dokoła dzi wnie ; skradała się zwolna aż do łóżka, zdawała się chcieć coś mówić i wahała. — Krolowo ty moja ! — rcekła. — Tobie tu kró lową być... ale jak ty będziesz nią, nie zapomnisz o Panisie. nie za>pomnisz !... Nasza pani... ona słaiba... (tu głos się w szept zmienił), ona bardzo wątła, jej życia niewiele zostało... Lada dzień za śnie ... Chrząknęła znacząco ; w oczach jej coś się zwi jało, więcej mówiąc, niż usta. Oda poczęła się w nią wpatrywać. · Niedosłyszany prawie szept wyszedł z ust Pa nichy i twarz markgTafówny szkarłatem się oblała — kiwnęła głową, nie odpowiadając ani słowa. Roz puszczonymi włosami poczęła twarz osłaniać, jak by się zawstydziła... i dłońmi białemi ją pokryła. Stojąca nad nią Panicha głową potrząsała. — Nie zapomnijcie wówczas o Panisie — dacie jej tu izby i ucho swe. a będzie wam sługą umniej szą od psa. Posłuży we wszvstkiem tak potajemnie,' że na świecie nikt a nikt wiedzieć nie będzie... Szeptała długo po cichu, potem głośniej po częła... Lada dzień... zobaczycie !... Ot, tak zaśnie. Już ja wiem, życia jej niewiele pozostało... nie u ciekajcie stąd. Oda twarz odsłoniła... — Żle mówisz; dlatego mi jechać trzeba, aby za mną gnaii, aby o mnie prosili... rozumiesz? Panicha ręce złożywszy, głową potrząsała. — Królowo moja. róbcie rozumnie! Wy wiecie co robić, a ja też wiem... o! wiem. \Vstała z ziemi stara, pokłoniła się i wyszła pręd/ko, ze drzwi jeszcze śląc uśmiech pięknej O dzie. Po wyjściu jej markgrafówna natychmiast się podniosła i zerwała z łóżka, klaszcząc na skigi... Kazała się odziewać prędko... — Do ojca — jutro — do domu ! — zawołała.— Jedziemy! musimy! Niemieckie dziewczęta jej uradowane wnet za częły się krzątać około wyboru. <>na sama wzięła się pomagać niecierpliwie. Niekiedy rzuciła roboty i stawała zamyślona... — Powrócę ! tak lepiej ! — mruczała... I posłała sługę do ks. Petrka... Znaleźć go łatwo było; stał zdała, przysłuchu jąc się wybuchom radości, jakby czekał, co z niej wyrośnie. Gdy nań skinęła Niemka, obejrzał się tyl ko i krokiem żywym pośpieszał na zawołanie. Led wie się ukazał, niecierpliwa dziewczyna poczęła doń mówić. — Idźcie odemnie prosić, ja do ojca odjechać muszę... tak, muszę. Ani pytajcie, ani radźcie. To musi być, rozumiecie mnie, musi! Jutro — dziś. pójdźcie do króla, do królowej, wszystko mi jed no... Już mi się do domu stęskniło... Od królam wcaoraj gorzkie słyszała słowa. Trzeba jechać, aby mnie żałował. Na oczach siać najgorsza rzecz ! Ks. Petrek słuchał, chciał coś rzec, ale mu nie dała. — Już ja wiem, co czynię, nie mówcie... Po wiedzcie królowej, że jej proszę do domu! Ręką skinęła rozkazująco; ks. pisarz zamyślo ny wyszedł... Z oznajmieniem tem. które mu zle cono nie pora iść było. W izbie ucztowano... we sołość, śmiechy, wykrzykiwania słyszał tylko. Mu siał stać i czekać, aż się królowa oddaliła z niewia stami. W ślad zaraz poszedł za nią. Duchownemu wstęp był zawsze wolny, więc choć królowa potrze bowała spoczynku, puszczono go... Przebiegły księżyna, ręce podniósłszy do góry, głowę zniżyw szy z czcią wielką od uwielbień rozpoczął. — Święta pani nasza cuda czyni! — rzekł, wzdychając. — Nie mówcie — przerwała Emnilda. — Przyszedłem z nowiną może też wstrętliwą, miłościwa pani — odezwał się. — Azali to dla dwo ru nie lepiej, gdy z niego to ustąpi, co się z nim mi łością połączyć nie może? — Markgrafówna Oda prz-ezemnie oświadcza miłościwemu panu i pani, iż za gościnę im dziękuje i do ojca powrócić pragnie. (Ciąć dai~ty a&3t&x>t>. Β Κ. DICKENS. ί I KLUB PICKWICKA lu /IŁ/f O y V7/' VvV Ç W Przetlomaczył z Angielskiego i | WŁODZIMIERZ GÓRSKI. | * (Ciąg dalszy.) — Ależ. panie — zauważył pan Pickwick, tak jak pan Tupman, przejęty oburzeniem i zdziwie niem — ależy mv tu jesteśmy zupełni obcy i tyli mamy znajomych między właścicielami, co ocho ty do pojedynkowania sit\ — Znamy my to znamy! — rzekł burmistn — czy tak, panie Jinks? — Tak. panie. — Czy masz pan dodać co jeszcze? — zapytał burmistrz. Pan Piekwidk miał jeszcze -bardzo wiele rk dodania i dodałby niezawodnie, gdyby Sam nie od ciągnął go na stronę i nie rozpoczął rozmowy tal· zajmującej, iż folozof nie słyszał nawet ostatnieg: zapytania. Pan Nupkins nie lubił -pytać si\· po dw; razy; więc odchrząknął w sposób przygotowawcza i ferował wyrok wśród ciszy powszechnje. Samuela Wellera skazywał na pięć gwinei ka ry za gwałt publiczny, pana Winkle na dwie gwinee pana Snograssa na jedną ; oprócz tego wszysc) mieli zaprzysiądz, iż nie popełnią gwałtu na żad nym poddanym Jej Kr. Mości; panowie Tupman Pickwick mieli złożyć poręczenie.. Gdy burmistrz przestał mówić, pan Pickwict nadał swej. fizyonomii wyraz dobrego humoru, po stąpił krok naprzód i rzekł : — Proszę pana burmistrz o udzielenie mi kil· icuminuftowej rozmowy na osobności. C hodzi tu c sprawę wielce ważną dla niego samego. — Co?! — zawołał pan Xupkins. Pan Pickwick powtórzył swe żądanie. — Szczególne żądanie! — zawołał burmistrz. — Proszę o rozmowę na osobności ! — powtó rzył pan Pickwick z mocą. — A ponieważ od megc służącego dowiedziałem się o tem, co mani panu zakomunikować, żądam więc, by i on był obecny przy tej rozmowie. Burmistrz spojrzał na pana Jinksa: pan J : ηk< spojrzał na burmistrza, konstable spojrzeli po so bie. Pan Nupkins z'bladł. Może ten W eller. w chwili gdy sumienie przemówiło, przyzna się dc spisku na życie burmistrza! Ro przecież pan Nup kins był człowiekiem politycznym. Pomyślał o Ju liuszu Cezarze i zbladł jeszcze więcej. Potem spoj rzał na pan Pinekwicka i skinął na pana Jinksa. — (J© pan myślisz o tem żądaniu? — zapyta! cicho. Pan Jin-ks nie wiedział, co ma o tem myśleć, a 'bojąc się swego patrona, uśmiechną} sio tylku słabo u sposób wątpliwy; potem pochylił głowę. — Panie Jinks — rzekł wtedy burmistrz z po wagą — pan jesteś osieł. Usłyszawszy to poufałe wyrażenie, pan Jinks uśmiechnął się raz jeszcze, słabiej, niż poprzednio i odszedł na stronę. Przez pewien czas pan Nupkins sam zastana wiał się nad kwest yą. W reszcie, wstawszy z miną stanowczą, wezwał pana Pickwicka i Sama do przy ległego pokoju. Tam dał im znak, by poszli aż ku oknu? a sam został u wejścia, trzymając się za drzwi na pół przymknięte, by w razie potrzeby wy cofać się. Potem oznajmłi, iż gotów jest wysłuchać ict) oświadczeń. — Panie — rzekł pan Pickwick — przechodzę prosto do faktu, gdyż idzie o rzecz, dotyczącą prze dewszystkiem pańskiej osoby i jego honoru. Mam wielkie powody do wierzenia, iż pan w domu swym przypjmtijesz nikczemnego oszusta. — Dwóch oszustów! — przerwał Sam. — Lo kaj w fioletowej libery i przewyższa wszystkich pod względem płaksiwości i łotrostwa. — Proszę cię, Samie, pohamuj się. bym mógł należycie przełożyć wszystko temu gentlemanowi ledneni słowem — mówił dalej filozof — mój słu żący .przypuszcza, iż niejaki kapitan Fitz-Marshall bywa w domu pana. Pytam pana o to, ponieważ człowiek ten jest... — Cicro. ciszej, panie — przerwał pan N'up kins, zamakając drzwi. — Mówisz pan, że człowiek ten jest... — Jest włóczęgą bez żadnych zasad, nędznym awanturnikiem, żyjącym na koszt społeczności, u szukującym łatwowiernych. — Niech nas Bóg ma w swojej opiece! — za wołał pan Nupkins, rumieniąc się i zmieniając cał kiem swoje maniery. — Xiech nas Bóg ma w swo jej opiece, panie... —— riCKWIVN ^LWJJ.'UWH.UŁiai >jaiu. — Panie Pinckwick — powtórzył burmistrz, — Siadaj pan, proszę. Co pan mówisz? kapitan Fitz-Marshall ! — Nie jest ani kapitanem, ani Fitz-Marshallem — przerwał Sam. — To komedyant, nazwiskiem Jingle. a jeżeli kiedy wilk chodził w fioletowym u braniu, to był to niezawodnie Hiob Trotter. — Tak jest — dodał pan Pickwick, odpowiada jąc na spojrzenie burmistrza — Jedynym powodem dla którego przybyłem do Ipswich, jest zdemasko wanie tego łotra, o którym mówimy. Tu pan Pickwick opowiedział w krótkości wszystkie niegodziwości pana Jingle: jak się z nim poznajomił, jak Jingle uwiódł pannę YVardle, jak chętnie zrzekł się jej za pieniężne wynagrodzenie jak wplątał pana Pickwicka w nocną wyprawę i jals on, pan Pickwick, cÉuje się w obowiązku zedrzeć 2 niego maskę, nazwisko i tytuł, obecnie przybrane W miarę, jak się rozwijało powyższe opowia danie, wszystka krew, zwykle krążąca w ciele pans Nupkinsa, zbierała się w żyłach jego twarzy, aż dc końców uszu. Poznajomił się on z kapitanem na wyścigach w sąsiedztwie : zaprosił do siebie, przed Stawił pani Nupkinsowcj i pannie Xupkinsôwnie Te, zachwycone długą listą arystokratycznych zna· I I jomosci kapłana, jego odiegrcmi pourozann i w y κ wintnem obejściem, unosiły się nad nim, produko wały się z nim wszędzie, chełpiły przed znajomy mi, tak, że serdeczni ich przyjaciele, pani Porken hamowa i panny Porkehamówny i pan Sidney Por kenham, omał że nie pękali z zazdrości i ro/.paczy. Λ po tem wszystkiem, teraz (jkazuje się, iż był to nędzny awanturnik, wędrowny aktor i jeżeli nie fi lut. to przynajmniej coś tak podobnego do filuta, iż trudno było dopatrzeć różnicy. Sprawiedliwe nie ba! co powiedzą teraz Pcrkenhamowie ! co to lu dzie za tryumf dla Sidneya Porkenhama, którego 1 zalecania się odepchnięto dla kapitana! Jak pan NTnpki 11 s ośmieli się s«pojrzcć w oczy staremu Por kenhamowi na przyszłych rokach przysięgłych»? Λ • jeżeli historya się rozgłosi, cóż to za materyał dla opozycyi! '— Ale z tem wszystkie m — zawołał pan Χιιρ kins. rozpromieniony na chwilę — są to tylko przy puszczenia. Kapitan Fitz-Marshall ma maniery bardzo ugrzecznione, ale mógł zro«bić sobie wielu nieprzyjaciół. Czem pan udowodnisz prawdziwość 1 swych oskarżeń? — Niech pan nas obu postawi oko w oko; wię cej nie wymagani. Xiech stanie przede mną i przed 1 mymi przyjaciółmi. Czyż potrzeba innych dowo dów ? — To będzie bardzo łatwe, gdyż kapitan ma tu przyjść dziś wieczorem. W tedy nie będzie potrzebv rozgłaszania całej sprawy w interesie... tylko w - interesie tego młodego człowieka. W każdym ra zie... chciałbym pierwej porozumieć się z panią Xupkinsowa, co do właściwości tego kroku. AU przcde\vszy>tkiem. panie Pickwick, musimy załat wić sprawę legalną. Wiec chciej pan powrócić do sali. Gdy sie tam zainstalowano, burmistrz zawoiał majestatycznie : — (Jrummer! — Jestem — odpoAviedziai Griimmer z uśmie chem faworyta. — Xo, no — rzekł burmistrz surowo — tu niej miejsce dla śmieszków ; tu niema povvod< w do! śmiechu. Czy zeznanie, które niedawno złożyłeś, J jest zupełnie zgodne z prawdą? Uważaj, co maszJ odpowiedzieć. — Wasza wielmożność — wybełkotał Grum·· mer — ja... — A! mieszasz sie! Panie Jinks, czy pan uwa żasz, jak się on miesza? — Uważam, panie. — No, Grummer, powtórz twoje zeznanie: ale uprzedzam cię — mniej .się na ostrożności. Panie Jinks, spisz pan. co będzie mówił. Nieszczęśliwy Grutnmer począł powtarzać swe zaskarżenia. Ale pan Jinks tak podchwytywał jej:·) wyrazy, burmistrz tak je przekręcał, iż we trzy nie-' spełna minuty Grummer splątał się i rzecz tak po wikłał. iż pan Xupkins stanowczo oświadczył, że ni czemu nie wierzy. W <kutek tego kary zostały znie sione; .pan Jinks znalazł bezzwłocznie dwóch porę czycieli. Po ukończeniu tych czynności, Grummer został oddalony: straszliwy przykład, jak niestałą jest wielkość ludzka i jak mało należy ufać łasce silnych tego świata. Panu Xupkinsowa była kobieta pogardliwa i su rowa. w turbanie z niebieskiej gazy i czarnej peru ce. Panna Nupkinsówna posiadała całą wysokość swej matki, wyjąwszy turban i wszystek jej zły humor, wyjąwszy perukę. Owóż, każdy raz, gdy praktykowanie tych dwóch miłych przymiotów do prowadzało matkę i córkę do jakiego nieprzyjemne go położenia, co zdarzało-się dość często, obie sprzy mierzały się i zwalały wszystko na barki pana Nup kinsa. Gdy ten ofoecnie udał się do swej żony i pow tórzył jej to, co słyszał od pana Pickwicka. pani Xupkinsowa przypomniała sobie, iż zawsze podej rzewała coś podobnego, że zawsze mówiła, iż na tem się skończy; ale nigdy nie chciano jej słuchać; że nie w\e, doprawdy, za co ją pan Xupkins ma: itd. itd. — Czy to być może! ■»— zawołała panna Nup kinsówna. fabrykując sobie w kątach oczu po jednej łzie bardzo chudych rozmiarów — czyż pudobna bym została narażona na taką śmieszność! — Podziękuj pa.pie ! — odrzekła pani Xupkin sowa. — Ileż to razy prosiłam go, by się wywiedział o rodzinie kapitana! żeby też raz zdobył się na coś stanowczego ! — Ależ, moja kochana — zauważył pan Xup | kins*. — Xie mow do mnie, nieznośna istoto: — Moja droga! tak lubiłaś kapitana Kitz-Mar» shaila ; ciągle go zapraszałaś, przy każdej sposobno ści wprowadzałaś do domów naszych przyjaciół. — Czyż nie mówiłam. Henryko! — zawołała ι pani Xupkinsowa, zwracając się do córki z miną) kobiety urażonej — czyż nie mówiłam, iż twój oj-! ciec wszystko na mnie zwali?... Tu pani Xupkinsowa zalała się łzami. — 0, papo! — zawołała panna Xupkinsôwna tonem wyrzutu, i także zalała się łzami. . — Czyż tego nie zanadto — łkała pani Xup--i kinsowa — czyż nie zanadto tego, iż wyrzuca mi. jakobym była przyczyną wszystkiego, kiedy to on właśnie ściągnął śmieszność na nasz dom ! — Jak teraz pokażemy się w towarzystwie? — szepnęła panna Xupkinsôwna. — Jak spojrzymy w oczy Porkenhatnom? — Albo Griggom... — Albo Griggom.... — Albo Slummintowkensom ? Ale cóż to ob chodzi twegc ojca ! Łzy pani Nupkir.sowej nie (przestawały lać się z wielką obfitością, aż do chwili., w której uznała, iż najlepiej będzie poprosić pana Pickwick;·. 7. przy jaciółmi ,by pozostał u nich aż do przybycia kapi tana. Jeżeli wtedy sprawdzi się jego oszustwo, to się go wypędzi z domu nie rozgłaszając powodów tego; Porkenhamom powie się, dla wytłómaczenia jego zniknięcia, iż dzięki wpływom swej rodziny, kapitan mianowany został generalnym gubernato- j rem w Sierra-Leone. albo Sangur-Point. albo w ! jakimkolwiek innym kraju z tych zdrowych kra iów, tak zwykle zachwycających Europejczyków, iż nigd^* prawne nie powracają stamtąd. at· · · ι» i Nie możecie lepiej zrobić i • J z waszymi pieniędzmi niż g ulokować je w naszych 2 • : Pierwszych hipotecznych zioiych bolidach które przynoszą 6 procent ί Π w które dostać można w su | mach od $100 i wyżej. 0 Postarajcie się o spis. |j T-TOME BffNK^TRUST (3 li (A ·ΤΑΤ*-3ΑνΐΝαβ BANK) 1 Milwaukee i Ashlnncî Aves. I Qt»tiii «ν wtorek I »oUi« «ltca*r«n ►♦♦♦♦♦♦♦•♦♦♦♦♦•i | Przyjaciel w potrzebie. Jeśli cierpicie na reumatyzm, ncuralgiç, albu s polka was jaki wypadek lub życzycie sobie oświeżyć zmęczone ri' » gi albo muskuły. zawsze da wam szybką pomoc Trinera Uniment Cena 2">c i óOc w aptekach. Pocztą o">c i JÓZEF TRINER. Wytwórca-Chcmili 1333-1339 S. Auhland Avenue Chicago, III. »♦♦<·«♦♦♦♦♦♦*»♦<>♦·· ·♦■»♦! I W. SŁOMINSKA i 1025 MILWAUKEE AV. i CHiCAGO, 1LL. Wyrabia:- Odznaki, >7tarularł j Chorągwie, Szorty, tterła, Pie- ' crçeie, <lła \vezy*t. to WRrryst\v^J FRANK KLAJDA KONTRAKTOR BUDOWNICZY Uuduje Λλοιτ, »ζ^α1ν, Woicioły i hu.>. Robi ro» mrite przeróbki orne rop iracj-e». ('«ny bnrd/.n nmlarktmune 1361 Ncble u!., róg Blackliawk ułiej Telefon Hsytu*rk<rf Û1I73 ©«««••8®0^«ie0eeceeÇî^C»eWi I PÏERWSZY KIESZONKOWY g β ΰ 0 Po!jko-Aftgi«i«ki i AufleJłWPoUci 3 IDYKCYONARZ| S (Słownik) 3 Zawiera 30,000 I wyrazów — 256 | stronic z obja % śnieniami oo I wymowy k*ź § deifo angiel 8 sklego wyrazu. S Książe*!™ jeet nazŁlaru 2\ o*»* £ pr/e/ Λΐ^ o ile, oprawni w d.îiika ~ ini ekôrln;, z wjtfcicrcnrm nol· ç «klrn orlein I ïtotvra napUom Jeet + to dr.Ułko. opracowane płzrz f«- 5 chone·. Nu krńru znaj· f, dują el^ rozmówki najcz^śjiej utv- β waoyck 2d..ń «v potoczuej mowie * ■ « Lepszy od słowniiia Chodźki l Drkovonnr* tftn mw.era pra*· * $ tyle wyrajów, co 1 sh)wul'.< Chodź- β kf, ale lrtpery jeat rd t;-ro ułomni- g ka Ł«*in, te d-tjo wł»dciwe ł po:»r«- * wue tlômacz*n β wyrazów I doi rą c' wymowę. Praytem kg!ą2ic.t raoj a- g fr>oua Je»t vr x.Ubo tyczny eltor-j- 9 wid*, papier cienki I mocny; roz- · iniur kilątecikl zgr*bnv i łatwo J mcio by«5 noizon* w Ueas'ni. Γ 2 Cena tylko 75 centów 3 Do o*byc!a w binr/e naezem. ρ α Dziennik Otiicagoski i 1457 W. Division eiica CHICAGO, ILL g c Blnrn etwart· codxlennle od 7:S0 raao 4o g T:tu w!#e*ôr, τ w.rjątktan oi*dxi«l I i«!v Q uroczy·, j eh g LIRNIK POLSKlI j tatflorajftcT i 5 ! DUMEK, ARYI, KR4K0WIAMV* I PIOSNEK LUDOWYCH · · · Wiącien· tą Piosnki Rierairilniot ι xawoc'owe Bednarska, (Kółeczkiem, Kółeczkiem). — I Klech:»r»Le, (Jam rzemieślnik). -Ciesiel ska. (Nie pogardzam żadnym etanem). - Gtrnortki, (KóieczUo warczy u mojej tar ozy). — KotodrleJsVa, (Siynle Qop'o i Kru szwioa). — Koiralikn. (Nietna w iwiec.e, jak ta mętka). — Młynnraka, (Îoi.'gi maje. ómlgi).— Hulanka, (Chociaż cl»2»i chleb mulana). — Myéllwaki», (Pojed iemy na łów). — Oracza, (Pługu mój drogi, pługu poczciwy). — Orgnnlat.T, (Jestem sobie or ganista). — Piekarska. (Każda praca w po ole czoła). — rowrośnlcka. (Pa.ęklcm się mianują). — Rybacka. (Wesoło ml tyci· schodzi). — 6tolar»Ua, (Ledwo da świat przyjdzie dziecię). — erewaka, (KraezUa ludzie uprzedzenie). Hxetraka, drue». (Je ■tem szewczyk na dorobku'. — Woźnicy. ^ (WesystUich to ciekawość budzi). Cena 50c Poczta QOc Do nabyoia w biurze Dziennika Chicagoskiego, 1457 W. Division ulica, CHICAGO, (LL. L ι i.iue;j!t5PlVAJii«J!»ï9 | W Uftfb «rlekezytn doborze podaj# DZIEŃ* uik cjuucÀcnaKX