Newspaper Page Text
Κ. DICKENS. KLUB PICKW1CKA Prretiomacxyl x An^ielikiego Ił WŁODZIMIERZ GÓRSKI. I (Ci*f dałny.) — Witam pana w Bath — powiedział pan Ban tam. — Jest to dla nas prawdziwie miła zdobycz. Już dawno, bardzo dawno nie piłeś pan wód, pa nie Pickwick. Wieki, panie ! ! * To mówiąc, pan Angelo-Cyrus Bantam, esp., ra. c.. ujął pana Pickwicka za rękę i ciągle potrzą sał nią, kłaniając się, jak gdyby nie miał mocy pu ścić. — O ile wiem — odrzekł pan Pickwick — ni gdy przed tem nie byłem w Bath. — Nigdy pan nie był w Bath! — zawołał — mistrz ceremonii, potrząsaj ąć rękę filozofa. — Cha ! cha ! cha ! pan lubi żartować, panie Pickwick ! tem. — Tak, tak — odrzekł mistrz ceremonii — doskonale! coraz lepiej! Pan jesteś właśnie gen tlemanem. o którym nam mówiono. Znamy już pa na, znamy ! — Pewno czytali w tych przeklętych gaze tach sprawozdanie z mego procesu — pomyślał pan Pickwick. — Tak, tak — zaczął znowu pan Bantam — paa jesteś gentlemanem, który mieszka w Clapliam Greenie i stracił władzę w członkach, przeziębiw szy stę po winie Porto, i który, wskutek ostrych cierpień, nie mogąc się ruszyć z miejsca, kazał so bie sprowadzić wodę z Bath do Londynu, nagrzać ją do 103 stopni, petem wykąpał się, kichnął i' wy zdrowiał tego samego dnia. Pan Pickwick pojął komplement, jaki zawierał β.ν w tein opowiadaniu ; ale miał tyle mocy charak teru. iż nie przyznał się. by był owym gentlemanem 4ak cudownie uleczonym Następnie, korzystając z -chwili, w której pan Bantam umilkł, przedstawił lnu swych przyjaciół, panów Tupmana, Winkle i £nodgrassa: przedstawienie to napełniło mistrza Ceremonii rozkoszą i honorem. • — IBantamie — rzekł pan Dowler — pan Pick wick i irgo przyjaci-ele są obcy w tem miejscu; trzeba, by zapisali swe nazwiska. — Spis dystyngowanych gości będzie znajdo wać się dziś o godzinie drugiff w sal: Pompy, Chciej !pan zaprowadzić naszych nowych znajomych do te ^o wspaniałego gmachu, i poproś, by nas zaszczy cili swymi autografami. — Bardzo dobrze — odrzekł-pan Dowler — *Za godzinę powrócę tu. A teraz pora odejść. — Dziś wieczorem mam v bal w Bath — rzekî •ψ * ■tnistrz ceremonii, ściskając na odchodnem rękę pa rtia Pickwicka. — Balowe noce w Bath są to chwile ftochvyvcone z raju, chwile zaszczytu sprawianego muzyką, pięknością, wykwintnością, modą, etykie tą i t. d., a przedewszysfkiem nieobecnością han dlarzy, osób zupełnie w raju niekompetentnych. Ci ludzie co piętnaście dni urządzają sobie zgromadzę cia w Guildhallu... rodzaj amalgamu... Adieu Z- To pow iedziawszy powtarzając bez końca, iż jest bardzo zadowolony, zachwycony i zaszczyco ny, Angelo-Cyrus Bantam, esq., m. c., wsiadł do e łeganckiego powozu, czekającego przy drzwiach, i odjechał. O drugiej godzin:e»pan Pickwick ze swymi to warzyszami udał się do sali Pompy; po zapisania oazwrsk do księgi przyjezdnych, wszyscy razem )jdali się na przechadzkę; następnie, powróciwszy do hotelu pod Białym Jeleni-em, wyprawili Sama do pana Ban tama po bilety na bal. Sam Weller, wsadziwszy sobie na głowę kape lusz z wielkim wdziękiem, zasunął obie ręce w kie szenie od kamizelki i poszedł ku Queen-Square. wygwizduiąc po drodze rozmaito* popularne arye. Stanąwszy przed wskazanym sobie domem, prze stał gwizdać i mocno zapukał do drzwi, które na tychmiast otworzył lokaj, «pudrowany i we wspa \ niaiej libery:. — Czy tu mieszka pan Bantam, mój stary?— ra.p\-taf Sam. bynajmniej nie olśniony promieniami • przepychu upudrowanego lokaja. — Na co ci to. młodzieńcze? — odpowiedział wyniośle lokaj. — Bo jeżeli tak jest. to proszę zanieść mu ten bilet i powiedzieć, iż pan Weller czeka na odpo wiedz. Czy chcesz mi zrobić tę przysługę, mój ty tześciostopowy ? To powiedziawszy, Sam wszedł z zimną krwią do sali i usiadł. i ■ Uprzejmość, z jaką pan Bantam przyjął bilet, mi i zmarszczył brwi z wielką godnością, ale to nie wyrwało żadnego wrażenia na Sama, który zajął się, z miną znawcy, rozglądaniem pięknego maho niowego sprzętu do umieszczania lasek, p Uprzejmość, z jaką pan Bantam przyjął bilet, Wydocznie dobrze usposobiła upudrowanego lokaja na korzyść Sama, gdyż, powróciwszy, uśmiechnął się do niego przyjaźnie i powiedział, iż odpowiedź Zaraz będzie wygotowana. Γ — Bardzo dobrze — odrzekł Sam. — Możesz powiedzieć staremu gentlemanowi, żeby się bardzo nie nadrywał. Niema nic nagłego, mój sześciosto powy. Jestem już po obiedzie. κ — Pan wczieśnie jada obiad. 1 — Żeby raźniej pracować przy wieczerzy. — Czy dawno pan pozostaje w Bath? Nie mia i#em przyjemności słyszeć o panu. — Nie sprawiłem ttt jeszcze wrażenia szcze gólnie zdumiewającego — odrzekł Sam spokojnie. ΙκΚα i inne osoby, którym towarzyszę, przybyliśmy dopiero wczoraj wieczorem. F — Piękna miejscowość, panie. — Tak mi sie widzi. ■E; — Piękne towarzystwo, panie. Słudzy bardzo wzvjemni. I* — Zdaje się. Uprzejmi chłopcy, bez aiektacyi; sądząc, że to, co Sam powiedział, zawiera przepy szny komplement. — Czy pan zażywa — zapytai następnie, podając tabakierkę. — Ale zawsze kichną. — O, panie ! trudno jest nie kichnąć, zażywa jąc, ale to z czasem nabywa się. Tu gwałtowne dzwonienie postawiło upudro wanego lokaja w nieprzyjemnej konieczności scho wania tabakierki do kieszeni i udania się z potulną miną do gabinetu pana Bantama. Zauważymy w tem miejscu nawiasem, iż ludzie niepiszący i nic czytający posiadają zawsze niewielki pokoik, który nazywają gabinetem. — O tak. tak ! — odrzekł upudrowany lokaj, nu subiekcyi. — Oto jest odpowiedź — rzekł do Sama lokaj upudrowany. — Obawiam się, by nic sprawiła pa jakbv mówili: Wynoś się, nie znam ciebie. — Niech się pan tem ni-e morduje — odrzekł Sam. kładąc dó kićszeni niewielki list. — Sądzę, że natura potrafi to wytrzymać, nie wpadając w wy cieńczenie. .. — Spodziewam się, iż zobaczymy się jeszcze — rzekł upudrowany lokaj, zacierając ręce i odpro wadzając Sama do drzwi. — Bardzo pan jesteś łaskaw — odrzekł Sam — ale proszę, byś nie wysilał nad miarę osoby tak miłej. Pamiętaj pan, coś winien społeczeństwu, : niccnbarczaj zbytecznym trudem. Przez miłość dla podobnych sobie, zachowaj pan spokojność, ile mo żna; pomyśl, jakaby to była strata dla ludzkości. Po tych szczególnych słowach, Sam oddalił się. — Bardzo oryginalny młody człowkic — po wiedział sam do siebie upudrowany lokaj, mocno zdumiony. Tegoż samego wieczora, o dwadzieścia minut przed ósmą, Angelo-Cyrus Bantam, esq., m. c., wy siadł" ze swego powozu przed drzwiami sali balo wej z tym samym czubem, tymi samemi zębami, lornetką, łańcuchem, pieczątkami, pierścieniami, szpilką i laską, w które był przystrojony zrana. Jedyny zmianą w jego ubiorze było, iż miał na so bie frak nieco jaśniejszy, z białą jedwabną podsze-· wką, obcisłe czarne spodnie, białą kamizelkę i był, jeżeli podobna, jeszcze* witcej wyperfumowany. Tak przystrojony mistrz ceremonii umieścił się w pierwszym pokoju dla przyjmowania gości i wykonywania ważnych czynności swego urzędu. Bal był świetny. λΥ salach do tańca i gry, na schodach, w pasażach, szmer głosów i stukanie no gami nie ustawało ani na chwilę. Jedwabne suknie błyszczały, klejnoty połyskiwały. Ze wszystkich stron rozlegały się wesołe śmk-chy młodzieży. W sali. gdzie podawano herbatę i dokoła sto łów do gry zgromadził się wielki tłum oryginal nych starych dam i zgrzybiałych kawalerów, roz prawiających o lhałych skandalach miejskich, z o żywieniem dostatecznie okazująccm. jaką to -przy jemność sprawia. Wśród tych grup znajdowało się kilka matek, pozornie «zajętych rozmową, ale od czasu do czasu rzucających niespokojne spojrzenie ku swym córkom. Te zaś, pomne na macierzyńskie zalecenia, by korzystać ze sposobności, roztaczały zasób zalotności, bawiąc się szarfami, zdejmując i naciągając rękawiczki, jednem słowem wykonywa jąc mnóstwo drobnych ewolucyi, niby nic nie zna czących, ale które mogą być wielkiej doniosłości, użyte przez wytworne praktykantki. Przy drzwiach i w kątach mîodzi mçzczyzm roztaczali wszelkie odcienie elegancyi i głupoty, bawiąc ludzi rozsądniejszych swemi ogromnemi pretensyami i sądząc, na swoje szczęście, iż byli przedmiotem po wszech îvcigo uwielbienia. Mądre : , przewidujące rozporządzenie Opatrzności, którego : nie może nie uwielbiaj umysł litościwy. Na krzesłach pod ścianami zajęły miejsca nie które damy niezamężne, pewnych już lat, nie tań czące z braku kawalerów i nie nie grające z obawy, bv ich nie poczytano za stare. Te były w przyjem | nej możności obgadywania wszystkich. Wszędzie pełno było. wesołości, przepychtt, ! strojów, zwierciadeł, żyrandolów. Λ na każdym planie tego obrazu, przesuwając się z miejsca na 1 miejsce z niezwykłą zręcznością, to kłaniając się uniżenie jednemu towarzystwu, to poufale kiwając głowę drugiemu, a uprzejmie uśmiechając się do wszystkich, odznaczała się wystrojona osobistość Angelo-Cyrusa Bantama. csq., mistrza ca-cmonii. — Zejdź pan do sali, gdzie piją herbatę i każ sobie dać jej za sześć pensów. Gorącą wodę nazy wają tu herbatą — rzekł głośno pan Dowler do pa na Pickwi-cka, który szedł naprzód pod rękę z pa nią Dowlerową. Więc pan Pickwick zwrócił się ku sali wskazanej. W tej chwili pan Bantam, ujrza wszy go, prześliznął się przez tłum i powitał filozo fa z wielkim zapałem. — Kochany panie!, to prawdziwy zaszczyt... Bath jest zachwycony... Pani Dowlerową ! jesteś pani ozdobą tej sali. Pióra masz pani przecudne. — Czy jest tu kto? — zapytał pan Dowler po gardliwie. — Czy jest kto? — wybór towarzystwa !... pani Pickwick, czy widzisz pan tę dąmę w gazowymi turbanie? — Tę starą, tłustą? — zapytał pan Pickwick niewinnie. — Ts! kochany panie. Tu nikt nie jest ani sta ry, ani tłusty. To lady Snuphanuphowa. — Ni mniej, ni więcej. Przybliż się pan tu. Widzisz pan tego młodego człowieka bogato ubra nego, który podchodzi ku nam? — Tego z długimi włosami i czokmi szczegól nie nizkiera. — Tego, tego. To najbogatszy ljiłody czło wiek w całem mieście. Lord Mutanhead. — Czy być może 1 — Tak, tak! Zaraz go pau usłyszysz. Pewno przemówi do mnie. Gentleman z czarnymi wąsami, idący obok niego, to szanowny pan Crulthon, jcg:> najlepszy przyjąć rei. Jak się milord miewa? — Bardzo gorąco mam się. 'Bantamie — od rzekł lord. — Rzeczywiście, tu bardzo gorąco, milordzie. (Ciąg dalszy nastąpi.) , -i ' ·.ûe'. '.É * {WALIGÓRA. ;i POWIEŚĆ HISTORYCZNA I z czasów Leszka Białego — przez — S »J. I. Krasiewekiego. ^ — — --T - — , (Ciąg dalszy.) Hans śmiaf się. — Otóż, jał głodnemi chleb z ościami pachnie! — rzeki. Gero aż się trochę pogniewał. «—? Nie proste to dziewki — dodai — bom tych siła już widywał idących ze dzbankami no wodę, a przecież nie zachwalałem ich. bo choć której pysz czek był nieszpctny, wyglądały,* jak czerwone kło dy; ale tym tylko skrzydła dać, poleciałyby w obło ki. — Oszaiałeś — rzekł Hans. — Ono to nfc jeszcze, że pięękne — mówił Ge ro. uspokoić się nie mogąc — dziwniejsza rzecz, iż ich dwie tak do. siebie podobnych, iż jednej od dru giej rozróżnićby nie można i jakby sic człowiek roz miłował, musiałbż w obu. — To ci na rękę — rzekł Hans, — 'bo gdy się miłuje, nigdy tego dosyć, ale tobie od rany w nodze oczy się pokrzywiły... albo drwisz ze mnie. Gero znowu <lo Dzierli się zbliżył, usiłując ?, niej coś wyciągnąć. Widząc jego zachwycenie, ba ba się ulitowała i rozmaitemi ruchy ukazała mu, że stały wysoko że były córki pańskie, że pan synów nia miał, tylko ich dwie, i że chyba książęta godni ich byli. Dać wszystko to zrozumieć bez pomocy wyra· ^óav mogła tylko zręczna Dzierla tak chciwemu, a odgadującemu łatwo, jak Gero. Pokazywała mu za mek cały, rce przykładała do serca... oczy podnosi ła i spuszczała. Czego Gero nie zrozumiał, domyślił się. Kilka wyrazów już sie był od starej nauczył, więc powiedział jej także, ręce do piarsi cisnąć, o czy do góry podnosząc, że się strasznie w dziewczę tach rozmiłował. Dzierla wyraziście rękami odpo wiedziała mu, że o nich ani mógł myśleć. Gdy stara wyszła z izby, Gero na cały wieczór miał o czem mówić Hansowi, który choć się niecier pliwił, lecz i zaciekawił mocno. Noga obrzękła, któ rej poruszyć nie mógł. ani myśleć nie dawała o pod patrywaniu przez płoty. Śmiały Gero nazajutrz był tak niecierpliwy do wiedzieć się czcgoś więcej, iż wprost księdzu Żego cie się przyznał co widział i zapytał o dziewczęta. Usłyszawszy o tem, stary ksiądz' uląkł się strasznie i długo nic mćgł.uiu odpowiedzieć, a w ostatku surową twarz czyniąc, krótko odrzekł: — Nie godzi się gościnności nadużywać. Wi dzieliście èôrki mojegó pana, więcej o tem mówić nie chcę i nie będę. Gero przeprosił .starca i zamilkł. Wychodząc, ksiądz Źegota. upomniał go jeszcze surowo, aby się w podwórzu nie pokazywał i nieszczęścia ni gło wę jego nie naprowadzał. Przyszedłszy nazajutrz, Uzierla sama wyzy | wać poczęła Gerona na bałamutną rozmowę o dzie wczętach ; babie śmiało się to, że chłopak męczył się i z miłości głowę tracił, gotową była ogień pod sycać, nawykła do tego między dziewczętami a pa robczakami. Wracało jej to nieodżałowaną młodość i przy tym ogniu grzała się. Gero rad był chcć z nią .pomówić o nich, dowie dział się nawet imion 1 lali i Halki, które jak szalo ny powtarzał ciągle. Pomimo zakazu księdza nic już nie mogło go powstrzymać od ciągłego stawania przy tynacli u szpary, którą nożem swym ostrożnie rozszerzył tak, aby wygodnie mógł ,vygkidać. Ale cudne owo zjawisko tak upragnione nie prędko się znów ukazać miało. Gero powracał do iz by i stękając, mówił Hansowi: —· Xie było nikogo! Widziałem dwa psy i pół cielęcia. Życic Leszka Białego na grodzie krakowskim płynęło teraz cd czasu, gdy wielki zamach Henryka Szląskiego spełzł na niczem i skończył się zawar tym sojuszem, spokojnie, cicho, szczęśliwie, tak, jak on sam pragnął, nawpół przy rodzinie, wpół w lasach, na keniu lub rycerskich turniejach i igrzy skach. Wszystkie ważniejsze sprawy kra^u, jak nie gdyś za ojca Kazimierza, leżały na ramionach bi skupa. zawisły jego rady i kierunku. Iwo rozumem, świątobliwością i powagą prze wodził wszystkiemu rycerstwu krakowskiemu, a Jatksowie, nawet nieprzyjaźni mu, głośno przeciw niemu szemrać nie śmieli. Leszek rad był, nawykłszy do tego za życia matki, szukać zawsze opiekuna, na którymby się o pierał. Ta'kimi byli dla niej i dla niego Goworek, na przemiany z Mikołajem wojewodą; kilkakroć to po czucie własnej słabości czyniły ich uległymi nawet Mieszkowi Staremu, a później Laskonogiemu. Zmuszony prawie po bitwie pod Zawichostem ob jąć rządy krakowskie, Leszek nie wprzód się zgo dził na zajęcie miejsca Laskonogiego. aż się zape wnił o .pomocy Marka wojewody i biskupa Iwona,, Mówiliśmy, że Marek i Jaksowie zdradzali pa na. został wiec jeden biskup Iwo. na którym Le szek mć'gl się bezpiecznie oprzeć. Było to dlań rze czą najpożądańszą, czuł się spokojnym. Po ojcu wziął pobożność i łagodność, z matki charakter słaby i nie umiejący wytrwać przy jed· nem postanowieniu, biskup więc był dlań potrze bnym, był dlań prawdziwym ojcem. Szczęściem był to mąż prawy, któremu tylko zbytnie rzeczami niebieskitmi zajęcie czasem nie dozwalało wszy s tle ich ziemskich przewidzieć. Kil kakrotnie zwiedzając Zachodnią Europę, Francyc i Włochy. Iwo dał się łatwo owładnąć temu_ducho w\ egzaltacyi religijnej, jaki w niej panował. Zapal I Ν . ·, .. religijny podnosił się naówczas ponad wszystko. Ekstatyczne porywy ku niebu, żywot mortyfikacyi dobrowolnych, duszne jednoczenie się z Bogiem by ły jedynym celem dla ludzi wykształconych, a tłum usiłował iść w ich ślady. Powstawały zakony, -nie już jak dawne Benedyktynów i Cysterów, poświę cające sie naukom, pracy ręcznej, nawracaniu i o świecaniu, ale żywotowi pustynnemu we włókien ni cy i żelaznych paskach, w biczowaniu i postach, w nadludzkich umartwieniach, któro wyzwalały du sze z więzów cięła. ""** Tego ducha zaszczepić w kraju u siebie prag nął Iwo; w Rzymie patrzał na cuda Dominika, na słuchał się o ubogich zakonnikach, powrozami prze pasanych, w Assyżu ;wzory tych ludzi wielkich nie dawały mu spoczynku. λ\ olałby był może i on wstępować w ślady tych mistrzów i wyrzec się wszystkiego, co ziemskie, tak, jak mistrz i pasterz Wincenty, który infułę złożywszy na ołtarzu, po szedł przywdziawszy habit Cysterów, do cichej celi I zaikonnej zakończył życie. Lecz lwonowi, biskupo wi Krakowa, który na równi ważył z Gnieznem, nie godziło się opuścić straży około książęcia dobrego a słaibego. Szło*o pokój kraju a razem i o szczęście tego człowieka, do którego sie przywiązać musiał każdy, kto go znał i z nim żył. Leszek, zostawiony sam so bie. padłby był znowu ofiarą jednego z tych, co czy hali na Kraków, główną stolicę, pieirwsze księstwo naczelne ziem wszystkich. | Iwo, który ciągle klasztory zakfa-dał, kościoły mnożył i nieustannie czynnym był y^koło spraw dye cezyi, sam wszystkiemu podołać nie mógł, wezwał w pomoc Mszczuja Waligórę, na którego poczci wości mógł polegać. Miał on dlań być prawą ręką, a dla złych ludzi postrachem. Biskup nie postano wił jeszcze, co mu da do czynienia, lecz wiedział, że użyteicznym będzie. Chciał go tu mieć niezawi słym, bez urzędu i godności, gotowym zawsze chwy ; cić czy za oręż, czy usty się rozprawić z niechętny mi i podejrzanymi. Po owych łowach, z których wracającego Le szka pochwycił na drodze Marek, chcąc czy wyba tiać, czy przygotować, nazajutrz książę spoczywał | ciesząc się dziećmi, Salomeą swą i Bolkiem, wesoło rozprawiając z żoną, przywołując komorników, aby mieć więcej około siebie uśmiechających się twarzy Gdy Leszek czuł się szczęśliwym, potrzebą dlań było widzieć wszystkich wesołymi, radującymi się z nim społem. Lada twarz chmurna już nut psuła jego Śzczcście ; gotów był największą ofiarą wywo łać uśmiech z każdego. Służba, która znała księcia swego, nieraz z tego korzystała i zyskiwała, co chciała. 'Nic był to mąż stworzony na panującego, rzą dy niu ciężyły i dolegały; ludzie, co mu spokój tru li doniesieniami, niepokoje przynosząc, nic midi u niego łaski. Przy całej miłości dla biskupa, Leszek mu to jedno miał za złe, że go trapił ciągłemi po strachami. Zaledwie od żony był wyszedł dnia tego i za bierał się z Pakoszem strzelać do celu, gdy nad biegło pacholę, oznajmuijąc mu o Iwonie. Biskup szedł od kościoła zamkowego sam je den ku dwoicowi pańskiemu, pogrążony w myślach czy modlitwie, gdyż rzadko było Iwona zastać bez modlitwy na ustach. Lesztk wyszedł zaraz na przeciw niego, weso łą przed chwilą twarz starając się do powagi na stroić. Powitawszy go jak ojca, wiódł do osobnej izty, sądząc troskliwie i dopytując, czyby nie miał jakiego smutku, gdyż ta<k się zdawał być chmurnym " — Powszedni chleb, powszedni chlefo — odparł Iwo. Każdy dzień przynosi złośliwość swoją. Nie ma nic ciężkiego, lecz -i pociech niewiele. — Trochę ciężaru z ramion zbyt obarczonych powinniście ojcze miłościwy źdać na drugich, toby wam lżej było. —· I ja to czuję — odparł Iwo, — dlatego zmu siłem niemal brata, co się był na pustynię cofnął, aby mi do boku stanął. Jest to mąż prawy, a choć długiem odsunięciem się oid nas zadomowiat i ob cym sic stał. rychło on przejrzy i zda się nam bar dzo. — Radbym go widział, tego brata waszego — rztfkł Leszek; — i m nieb y był pożądanym. r— 'Dziś — odpowiedział biskup — jest mu na dworze nieswojo ; ale przyprowadzę go, aby się panu pokłonił. — Tak; czem prędzej tem'lepiej — rzekł kstą — Tymczasem jednak — kończył biskup—my ślę go wyprawić, aby mi dostał języka. · — Skąd ? — spytał ciekawie Leszek. —- Chciałbym wiedzieć, czy na wrocławskim dworze zawsze ku nam toż samo seirce mają, jakie ■ mieć się obowiązali —mówił Iwo. — On przejrzy, co tam się dzieje. '— Lecz ja nie mam wątpliwości żadnej o ser cu księcia Henryka, brata mego ukochanego. — Ani ja go podejrzewam — rzekł biskup; —' lecz tam już dwaj synowie więcej znaczą, niż rodzi ce, a tych Bóg jeden wie! — Dzieci tak świętych rodziców musiały wziąć po nich cnotę — odparł Leszek. Biskup zmilczał chwilę. — Miłościwy .panie — szepnął ciszej — ten, którego łaską swą okryłeś, Jaszko Jaksa, syn woje wody, który się tlilił przy ojcu... uszedł. Niema go. Duch w nim niespokojny; lękam się by się nie udał na który z dworów, aby tam, jak niegdyś ojciec, wichrzyć przeciwko tobie. Leszek rzucił się niecierpliwie. — Jaszko uszedł! —- powtórzył nieco poruszo ny. siadając zaraz znowu — mówicie, że uszedł? Jesteście tego pewni?. — Niema wątpliwości; pytałem 'mistrza An drzeja; potwierdził tę wiadomość. — Jaszko uszedł! — powtórzył faz jeszcze nie spokojnie. — Nie obawiam się go. człek jest mały; lecz przez małych też złe się dzieje, η któż wie? jam temu winien może! Biskup spojrzał zdziwiony. (Ciąg dalszy nastąpi)). Δ·'·· , n Λ KOMEDYJKI DU DZIATWY Na Stancyi Komedyjka w Jtdirm tkeUi prm L. iWinKRSKIEOO. (WOBTl Pctatmlakl, nftDctjdtl Kilek. ) JMlfctjś, > neralowł· II klasy •taafo^ ) ▲ b*cev,hi, korepetytor, ocień V kL li/.eci (Ulej· alf M «tancyl α 9itubaI«kl«|o. Uczony w Jednym akcie. prut §TAXI8ŁA ΛΤΑ UTDYlilKIEOO. OSOBY l Ju Kr*jroltl, korepetytor Zyermnnt Ztrollrtekl, wajatsek tyk. Helenka· Anto*, Josloi Andrl·. Wojtuś. · Lakomca Komedyjka w Je darni akcie, prui STANISŁAWA L)YDY^SKIEGO. OftOBI: Ole*. W mc iv, Fellś. SebcU, ElibUtk*. W Cudzych Piórkach Frutkt «ceDlcznn w 9ch odsłonach pnii 8TAN. DYDYŃ9KIKGO. OSOBY I Pul Tiiik* Henryk,' uotnlo· ) AntoÂ. Γ wie I dalrel Mnnl>(Ulil, [ pani Tańskiej. Helena». 19 Int. ) Gnata w, brat cioteczny I kolega Henri ka Ludwik. przyjaciel Henryk· ■dało, kole·» Antosia 8t*frU| / rówieśnic· I koletnnkl Zœla, S Mani. Cena ił Jeden A Am egzemplarz W wlfkcaych tamo*tentach oditf • pojemy «tóeowny rabat. Dziennik Chxagoski 1457 West Division ulica 'I CHICAGO, II.L. ji ^ .» ————^^* Album Królów Polskich ZBIÓR PORTRETÓW wykonanych spcoj aloie dl» Dziennika Ghioaooskicoo ZawleraC portrety (fortiat 1 Ji*lSł) wykonanych w dwóch kolorach na papi'rxe wellnowym. orn 14 stron tekstu tjclorjsów Królrtw Polskich· Oprawny w płótno angielski· M tłotym tjtułem na okładce. Album ten po*lnien się znajdować w lł*tdym domu polskim. CENA $3.50 » κ łby <5 można w Administra®/* Dziennika Chlcagosklego 1455-57 W. Division uL. Chicago, I1L r Pierwszy Kieszonkowy Poleko· Angielek! 1 Angielsko-Polaki Dy kcyonarz Słownik 11 Zawiera 30,000 wy· razów. 256 stronic z objaśnieniami do wymowy każdego angielek. wyrazu. Kilążeczk» Jert i·» emiarti 2% cala przez SJjf <t'a, o prawna w delikat ną akórkfc β wytło czonym polak lin orłem i złotym aa plsem. Jeetto dchr <» opracowane przez fachowca. Na końcu książeczki znajdują alf ro» mówki najczęAclej uiywanyok zdań w potoczne] mowie. Lepszy od słownika Chodilri Dykcyonarz ten zawiera prawie tyle wyrazów co I słownik Chodź ki, ale lepszy Jest od tego słownika tern, > daje właicIweT poprawie tlómaczenie wyrazów | dobrą wy· mowę, Przytem Książka zaopatrao na jest w alfabetyczny skorowida, papier cienki 1 mocny, rozmiar książeczki zgrabny i a łatwońclą może być noszona w kieszeni. Cen* tytko 75c za efzempL Dziennik Chicagoski M55-57 V. lirisioi ·)., Chicsp. Blnro otwarte codziennie od goda. 7t80arana dogodź. 7Λυ wieczorem, a wyjątkiem niedziel 1 świąt urocs. rrraud £1 i wrtertjMr Ukto porządek ftyoi». KląioeikŁ U Jeet » pr&waa w esarne płócienne ••rdzo trwale okładicl. Oeaa •rzemplarza tylko 15 centów. Samawlajacrm * wleluz/ek llolclarh. odstępuje ete odp» •lednł do oleb rabat De «afcycU w idaiaiiiracft Oziennfka Gliicagosklego 1455.57 W. DIVISION UL chicago. OBo otwartt kaidero dnia od fodaj bt 7:10 «reoa do codtioj Τ JO «100» rea - * wrjątkie· aJ«da*ei kévSl voujit/ek