Newspaper Page Text
• · t*#7l ···♦*··■···♦···■··· ♦•••■•••▼^ ■ * Po Wszelkie Lała * ▼Ατ «il*· •βι* •ιΡ •w ♦> bardzo chętnie był nabywany i czytany przez wszystkich przyjaciół stanu wojskowego. Kalendarz PRZYJACIEL 1 ŻOŁNIERZA Kalendarz „Przyjaciel Żołnierza" właśnie wy szedł z druku w pięknej kolorowej okładce z do datkiem kolorowego obrazu wielkości 8x12 cali. przedstawiającego zatonięcie krążownika „Em· den", oraz kalendarza ściennego Kalendarz „Przyjaciel Żołnierza" oprócz ka lendarium. posiada bardzo wiele powieści i rycin na tle tak obecnej, jak i dawnych wojen, bardzo wiele map z obecnego terenu wojny, oraz bardzo piękny dział humorystyczny. kalendarza tego posiadamy bardzo mało; za mawiajcie więc zaraz. Cena tego kalendarza 40c. z przesyłką pocztową 45c. _ DZIENNIK CHICAGOSKI _ îffî DEPARTAMENT KSIĄŻEK tli· fjt 1455 W. Division Str. Chicago, 111 "fź ;iv. * ;Ji: i Nowość Nowość! f— — 1 Naim7v^pr7nipi\<7a Książką Ooatrzooa 17 Β wszelkie piazy. W części IV-ej żaby i ogoniaste. W części V-ej wszelkiego rodzaju ryby. W części VI-ej owady i motyle. DZIAŁ DRUGI: Królestwo roślinne; a więc drzewa owocowe, leśne, drzewa i krzewy rosnące w strefie gorącej, rośliny wa rzywne. przemysłowe, pastewne, zioła trujące i zdrowotne, grzyby, trawy, zbieranie roślin i układanie zielników. DZIAŁ TRZECI; — Królestwo minerałów. Książka ta obejmuje tyle pożytecznych rzeczy w pięknej płó ciennej oprawie na pięknym papierze; kosztuje tylko $1.50. Dzieło to wydaliśmy w ograniczonej ilości — nie odkładajcie, lecz zamawiajcie dopóki zapas starczy, adresując ; DZIENNIK CHICAGOSKI.' Departament książek. ■ 1455 W. DIVISION ST. CHICAGO 1 PIERWSZY KIESZ0>I£0\VY POLSKO · ANGIELSKI i ANGIELSKO-POLSKI Dvkcvonarz-Slownik Zawiera 3n,000 wyrazów, 256 tfcronic x objaśnie niami do wymowy każdego angielskiego wyraz·. Kalą2eczka Jeet roanlara 2% oala pnw cal», oprawna w dellkaioą akórk% a wytfocaoaym polskim orłem I złotym oapisem. Jweuo dsiełko, opracowane prze* fachowca. Na końcu katąteczkl majdają alą rozmówki □ aj capiej a^T winycb zdać w potocznej nowie Lepszy od słownika Chodźki w v razów, oo I «łowmkk Cbodikl, al a lepecy jeet od tego tło wnika lem, ta dajo właściwa I poprawne tłómacseole wy razów l dobra *1 a>ow%. Praytem kaląlka zaopatraona jeat w alfa bet rcany akorowtda, papier cienki 1 mocny; rozmiar ksłątecaiA ifrabdy I larwo moâe kyd aoazooa w kieactni. Cen tyft· 75 cent6w m egzemplarz. ?\\ Π·»ί AiinSI/ Oli! η a nrnnl/i /im Dziennik Ghicagoski 14554V W. Dtrlnfcm ulica CHICAGO, LLL. ii V* tut «« T:M MIMii Λ Κ. DICKENS. » KLUB PICKWICKA j | ·>Η) <Η<· & Przetłomaczył z Angielskiego fi β WŁODZIMIERZ GÓRSKI. | l _ (Ciąg dalszy.) Czy to z powodu wielce skomplikowanego spo sobu, w jaki pan Pickwick wyskoczył z łóżka, by się rzucić na tancerza, czy z powodu niezwykłej odwagi, jaka o<kazał — nie wiemy. Dość. że spra wił wielkie wrażenie na swych przeciwnikach; gdyż ci, zamiast popełnić morderstwo, jak się tego spodziewał filozof, zatrzymali si v» spojrzeli po so ♦ bie i w końcu wybuchnęli śmiechem. — No, no, zuch z pana ! — rzekł Zefir.—Właź pan do łóżka, bo się nabawisz reumatyzmu. Spo dziewam się, że nie masz pan do mnie żalu—mó wił dalej, podając panu Pickwickowi rękę, mogącą zupełnie zapełnić jedną z tych rękawic blaszanych, jakie widzimy nad sklepami rękawiczników. — Bynajmniej — odrzekł pan Pickwick z po śpiechem, gdyż, po przejściu wzburzenia, czuł zi mno w nogach. — Z rób pan i mnie ten honor — rzekł gentle man z faworytami, także podając mu swą prawą rękę. — Z wielką przyjemnością — odpowiedział filozof, włażąc w łóżko i ściskając podane ręcc. — 'Nazywam się Smangle — rzekł gentleman z faworytami. — A ! — odpowiedział pan Pickwick. — A ja Mi vins — rzekł gentleman w szarych pończochach. Tym sposobem znajomość została zawarta. — Pan zapewne złożyłeś deklaracyę niewypła calności — rzekł pan Smangle. — O. nie! Odmówiłem wypłaty kosztów pro cesu i straconych korzyści. —· A mnie — zawołał pan Snuuigle — papier zgubif. — Pan byłeś papiernikiem? — zapytał niewin nie pan Pickwick. — Uchowaj Boże! nigdy nic upadłem tak ni zko; w żadne handlarstwa nic wdawałem sic. Gdy mówię papier, to chcę przez to powiedzieć weksel ! Ha! wszystko się stać może! Ale cóż stąd, że je stem w więzieniu? czyż jestem przez to uboższy? — Przeciwnie — wtrącił pan Mivins, i miał słuszność. Pan Smanglel 'był nawet bogatszy, gdyż siedział w więzieniu za to. że nabył na weksel pe wną ilość biżuteryi, nic zapłacił na termin, a teraz zastawił je u lichwiarza. — No. no, wszystko to bardzo sucho rzecz — zawołał znowu pan Shangle. — Wartoby przepłu kać gardło Xeresem. Mivinis pójdzie po wino, ja pomogę pić, a kto do nas przybył ostatni, ten za płaci. Oto co ja nazywam bezstronnym podziałem pracy. Nie chcąc narażać się na nową kłótnię, pan Pickwick przystał na tę propozycyę. Dał pieniędzy panu Mivinsowi, który, nie tracąc czasu, poszedł do kawiarni, gdyż było już około jedenastej. — Słuchaj pan — rzekł cicho pan Smangle do ι pana Pickwicka. jak tylko znikł jego przyjaciel — ile mu pan dałeś? — Pół suwerena. — To bardzo miły gentleman... dyabelnie do wcipny... mie znam nikogo dowcipniejszego od nie go. ale... Tu pan Smangle zatrzymał się i pochylił gło wę. — Przecież pan nie przypuszczasz, by sobie przywłaszczył tc pieniądze? — zapytał pan Pick wick. '— O! nie! tego nie mówię! Wyraźnie powie działem, iż jest to bardzo miły gentleman... ale są dzę. że nie wadziłoby pójść za nim, by dopilnować, żebv po drodze nie nadpił wina, albo nie zgubił reszty. Chodż-no tu pan ! wyleź-no pan i zobacz, co robi gentleman, który tylko co wyszedł. To wezwanie wystosowane było do jakiegoś małego człowieka o trwożliwej · minie. który dotąd najspokojniej leżał na łóżku. — Pan wiesz, gdzie jest kawiarnia? Zejdź pan tam. i... albo nic!.... wiesz pan. jak go złapiemy? — zawołał chytrze pan Smanglc. — Jak? — zapytał pan Pickwick. — Powiedz pan. niech za resztę kupi cygar. Doskonały pomysł! Biegnij pan! Cygara nie prze padną — mówił dalej pan Smangle — w razie po trzeby. ja je wypalę. Był to tak doskonały pomysł, iż pan Pickwick nic znalazł za stosowne sprzeciwiać się tnu. Przyniesiono wino. pan Smanglc wzniósł zdro wie całej kompanii i najpiękniejsza harmonia w sa li strażników. Później pan Smangle począł opowia dać rozmaite romantyczne przygody ze swego pry watnego życia, dotyczące głównie pewnego konia czystej krwi i pewnej cudnej Żydówki. Na długo przed ukończeniem tego opowiada nia. pan Mivins już chrapał w swojem łóżku, trwo żliwy gentleman tak samo; pan Pickwick również uczuwał się sennym i raz tylko zdało mu się iż pi jany gentleman zaczął znowu śpiewać: ale pan Smangle. wylewając mu kufel wody na głowę, dał tem łagodnie do zrozumienia, iż towarzystwo nic było muzykalnie usposobione. Wreszcie sen wszystkich ogarnął. , Nazajutrz rano, otworzywszy oczy, pan Pick wick ujrzał najpierwej Samuela Wellera, siedzące go na torbie podróżnej i z wielkiem zajęciem przy patrującego się wspaniałej figurze pana Smangle, podczas gdy ten, siedząc na pół ubrany na swem łóżku, wysilał się bezskutecznie nad zmuszeniem go do spuszczenia oczu. Powiadamy bezskutecznie, gdyż Sam. obejmując jednem spojrzeniem nogi, głowę, twarz i faworyty pana Smangle, nie prze stawał go rozglądać z żywein zadowoleniem i tak mało dbał o wrażenie, jałcie tem sprawiał, jakgdy- j by patrzał na jaką statuę, albo wypchaną figurę. I Przegląd ten coraz widoczniej oburzał pana Sman gle, tak, że pan Pickwick uznał za właściwe przer wać tę inspekcyę. — Saniie! zawołał. — Słucham pana. — Nie zaszło nic nowego od wczoraj? — Nic ważnego, panic — odrzekł Sam, nie przestając wpatrywać się w faworyty pana Sman gle. — Wilgoć i gorąco^ atmosfery zdaje się bardzo sprzyjać wzrostowi rozmaitego czerwonawego-' zielska; zresztą wszystko idzie swoim trybem. — Podaj mi czystą bieliznę. V sposobienie i zamiary pana Smanglc, chociaż bardzo nieprzyjacielskie, złagodziły się, jak tylko zajrzał do wnętrza torby podróżnej, przez Sama przyniesionej; zmieniło to zdanie jego nietylko o panu Pickwicku, ale i o Samic. Wskutek tego, ko rzystając zc sposobności, oświadczył tonem dono śnym'. iż poczytuje Sama za oryginała czystej krwi i. co za tem idzie, za jednego z ludzi, jakich szcze gólnie lubi. Co do pana Pickwicka, to od pierwszej chwili żywi on dla niego współczucie bez granic. —Czy mogę być w czcm pożyteczny pann?— | zapytał. — Zdaje się, że nie; dziękuje — odrzekł filo zof. — Może pan potrzebujesz odesłać bieliznę do praczki? Znam tu doskonałą praczkę w sąsiedztwie. Przychodzi do mnie dwa razy na tydzień... Na Jo wisza! jakże to szczęśliwie składa się! dziś właśnie ma przyjść. Mogę oddać pańskie rzeczy razem z mojemi! Nie mówmy o ambarasie: cóż to znaczy am'baras? Do czegóż byłaby ludzkość, gdyby gen tleman w nieszczęściu nic zadał sobie cokolwiek ambarasu, by dopomódz innemu gentlemanowi, znajdującemu się w takiem samem położeniu? Tak mówił pan Smangle, jednocześnie podsu wając się do torby jak można najbliżej i okazując wzrokiem uprzejmość najbezinteresowniejszą. — Może pan ma co dać do wyczyszczenia chłopcu? — zap\tał. — Nic a nic — odrzekł Sam, wyręczając pana Pickwicka. —'Być może, iż gdyby jeden z nas wy niósł się w oczekiwaniu chłopca, to sprawiłby tem przyjemność drugiemu. — A niema nic takiego, cobym mógł ułożyć razem w skrzynce i oddać praczce? — Ani cienia pończochy — odrzekł Sam. — Obawiam się. iż skrzynka ta jest przepełniona wła snemi rzeczami pana. Słowom tym towarzyszyło wyraziste spojrze nie na tę cz껜ć ubrania pana Smangle, która zwykle stanowi o umiejętności praczki. Wskutek tego gen tleman ten odwrócił się i widocznie w złym humo rze wyszedł na dziedziniec, na lekkie a zdrowe śnia danie, składając się z dwóch cygar, kupionych wczo raj za pieniądze pana Pickwicka. Pan Mivins, który nie palił, a którego rachu nek w miejscowym sklepiku dosięgał już do same go dołu szyfrowej tablicy i przekupień za nic nic chciał odwrócić na drugą stronę tej pierwotnej wiel kiej księgi, pozostał w łóżku, by, jak sam mówił, zjeść śniadanie z Morfeuszem. Pan Pickwick, wysławszy Sama po niektóre sprawunki, udał się do pana Rokera. aby się roz mówić o swym przyszłym lokalu. — A! pan Pickwick! — rzekł gentleman, prze glądając księgę. — Miejsca nam nie zabraknie. Dam panu bilet kątem do Nr. 2l-go, na trzeciem piętrze. — Bilet, jaki? — zapytał filozof. — Bilet kątem. Czy pan'nie rozumiesz tego? — Przyznam się, że nie — rzekł pan Pickwick, uśmiechając się. — Ależ to jasne, jak dzień. Będziesz pan mie szkał'kątem pod Nr. 27-vm, w towarzystwie innych gentlemanów. — Wielu ich jest? — zapytał pan Pickwick, nieco zaintrygowany. — Trzech.... Pan Pickwick odkaszlnął. — Jeden duchowny — mówił dalej pan Roker, pisząc coś na małym kawałku papieru — drugi rze źnik. — Kto? — zapytał pan Pickwick. — Rzeźnik — powtórzył pan Roker. popra wiając koniec pióra. —IX«eddv! przypominasz so bie Toma Martina? to był hulaka! Wyrazy te były zwrócone do drugiego miesz kańca pokoju, zajmowanego przez pana Rokera, który właśnie pracował nad zeskrobywaniem błota z butów scyzorykiem o dwudziestu pięciu ostrzach. O! tak ! tak ! — odpowiedziało indywidyum za pytane. — A trzeci — zapytał pan Pickwick, nic bar- | dzo zadowolony z dwóch pierwszych. — Xeddy! — zawołał pan Roker — kto jest ten Simpson? — O i ten. to nic! pierwej był wspólnikiem ku glarza. potem filutem zwyczajnym. —· Tak i ja myślałem — odrzekł pan Roker, od dając kartkę panu Pickwickowi. — Oto jest bilet dla pana. Zakłopotany filozof wyszedł, rozmyślając nad tem, co ma teraz, począć, W końcu postanowił zo baczyć przynajmniej ludzi, z którymi chciano go umieścić: udał się więc na trzecie piętro. Błądząc długo po galcryi i pracując nad wyczy taniem w ciemności numerów na drzwiach, spotkał nareszcie chłopca z szynkowni i zapytał, gdzie jest 2Τ-my numer. — Piąte drzwi dalej — odrzekł chłopak. — Na drzwiach tych wymalowany jest gentleman na szu bienicy z fajką w ustach. Kierując się tem wskazaniem, pan Pickiwick poszedł dalej, wynalazł wzmiankowanego gentle mana i lekko zapukał do drzwi ; potem zapukał mo cniej. Ate gdy napróżno powtarzał tę operacyę. t zdecydował się w końcu zajrzeć do wnętrza. (Ciąg dalszy nastąpi.) | Wykaz Otwartych Głównych Centr Rekrutacyjnych Armii Polskiej i Oficerów tam Urzędujących. *JlL Buffalo, Ν. Y. — Broadway i Player ul. w Sokolni Oficer J. Żebrowski. Boston, Mass. — w Sokolni tamtejszej Oficer A. Wiącek. Bridgeport, Conn.— 636 S. Main str., Sokolnia. Oficer Z. Nowak. Chicago, 111. — 1309 N. Ashland ave., Dom Związku Polek Oficer W. Skarżyński. Cleveland, Ohio. — 714G Broadway, Sokolnia. Oficer L. Adamczak. Detroit, Mich. — róg (lieue i Forest ul. Oficer W. Saczalski. Milwaukee, Wis. — w Sokolni.tamtejszej .. Oficer Rom. Tylko. New York, Ν. Y. — 237 K. 22 ul.. Sokolnia Oficer F. Dziób. Schenectady, Ν. Y. — w Sokolni tamtejszej Oficer J. Sajler. Wilkes Barre, Pa Oficer W. Sulewski. Winnepeg, Man. Kanada — róg Manitoba i Parr ul. Oficer S. Błaha. Pittsburgh, Pa. — róg S. 1S ul. i Carey ave., Sokolnia. Oficer A. Czarnota. 1 ύBURT'À SŁOWNIK Polskiego I Angielskiego Języka ułożyli W. KIERST 1 o roi. O. CALLIEft DWIE CZĘŚCI W JEDNYM TOMIE. CZĘŚĆ PIERWSZA: POLSKO-ANdlELSKA. CZĘŚĆ DRUGA: ANOIELSKO-POLSKA. Jestto specyalne wydanie Dziennika Chic?goskiega Śmiało twierdzić możemy, że Żaden inny słownik polsko-angielski i angielsko-polski nie może się ró wnać ze słownikiem Burt'a co do układu. Zawier· przeszło 800 stronic ładnego, wyraźnego drak* Oprawa jest gustowna i trwała. Pojedynczy egzemplarz kosztuje $L Za prmylkf jeciUwą Mąctji trick· 10 ceatéw Dziennik Chicagoski 1455*1457 West Division ulica CHICAGO, ILL f - lii aro otwart· kMdtie 6*1· ort (odi. 7»30 iraoa do 7:M wl#. I cBorem. ■ wrjątklem nl*dcl«l I *wląt arociyatycb. id Pi (W czasie 40 godzlimegi nabożeństw! I kiedykolwiek) : : ŚWIĄTOBLIWIE : PBZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM ι ι PRZEPĘDZONA i ι Papierowi okładki, itronio 43 druku, format 5iX3i caL ZAWIERA: SŁÓWKO do czytelnik*. Modlitwa przy odwiedzania Najśw. Sakramentu. Godzina świątobliwie przed Naj świętszym Sakramentem przepędzona. Litania o Naj· świętszym Sakramencie (do prywatnego użytku). Po zdrowienie Najśw. Sakramentu. Akty Dziękczynienia Panu Boju po skończonej godzinie adoracyi Najśw. Sakramentu. Polecmiesię Panu Jezusowi. Polecenie się Najśw. Panni· Maryi. Odwiedzenie Przenajśw. Sakramentu. Pozdrowie nie Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Akty Strze liste. CENA ZA JEDEN EGZEMPLARZ ΙΟο Ś W W1ÇK8ZE.J ILOŚCI PA JEM Τ STOSOWNY RABAT. DZIENNIK CHICAGOSKI 1457 W. DIVISION UL. CHICAGO, ILL. ŚWIETNE DZIEJE POLSKI opisane w sposób niezrównany przez Jana Oglrtskiego-Kontrymowlcza W promieniach sławy Ojirawna w angielskie płótno, trwale, druk wyraźny książkowym papierze. Cena 75c, pocztą 85c Książka ta powinna znajdować się w każdym dom* I to zawsze pod ręką ażeby każdv członek każdej rodzi* ny, czy to dziadek, ojciec, syn <<ib wnuk, zarazem t b·· b»łsia, matka, córka i wnuczka, mogli czytać i zacbwj* cać się dzielnością i męstwem naszych przodków. dziennik chicagoski 1455-57 W. Division ul., Chicago, UL