Newspaper Page Text
Strona 6. W DRODZE DO AMERYKI-=-- - Panowie Abram i Moryc sie - * dzieli przez długi czas w milcze - miu. Przypominali sobie prawdo . 'podobnie ostanie chwilę pożegna ' mia z żonami o oczekującej ich - dalekiej podróży. Pierwszy odez - wał się Pipman. - . — Wiesz _Moryc, żona to jak | -ból, można się do niego przyzwy - ezaić, a jak odejdzie, to się ma - przewdziwą przyjemność. : | - — Daj pokój z twojemi porów . naniami, lepiej mi powiedz, gdzie . schowałeś pieniądze? _ — Ja? Do skarpetek. - > — Bardzo niemądrze. W nocy * ' mogą otworzyć okno, ściągnąć ci - skarpetki i szukaj wiatru w polu ' — A ty? spytał Pipman. <' — Ja? Schowałem do poń - czoch. .. _ — To niby lepiej? ironizował - Abram. / - Naturalnie, są dłuższe i . trudniej je ściągnąć. - - — Aaaa..., ziewnął Kugelman, - położę się spać Dobranoc Mo- I rycku. ' - - — Dobranoc, Abramku. | - Po chwili głośne chrapianie, . przypominające świt lokomoty - wy i głos trąby świadczyły, że - 'bohaterzy nasi przenieśli się w - krainę niebytu. + .— Kugelman, mówił nazajutrz | Pipman do swego towarzysza, - tak strasznie chrapałeś, że całą - noc oka nie zmrużyłem. — Doprawdy zdiwił się Moryc - —nie nie słyszałem, * < — Widzisz, jak mocno spałeś - była rewizja bagaży w wagonie -i zabrali twoje walizki. Kugelman drgnął i z przeraze - niem spojrzał na siatkę. Wszyst - Kie walizy stały na miejscu. ś — Oj, Abram, jakiś ty niedo - 'bry, tak mnie coś ukłuło' koło . serca. — A może to pchła? spytał pip * man. = : Moryc wzruszył ramionami. - Nie miał wcale humoru do żar - tów Bał się oczekującej go pod . róży morskiej, ale nie chciał zdra - dzić się z tem przed przyjacie ś "lem. Y — zy będziemy zatrzymywali - się w Berlinie? spytał. - — O nie, odpowiedział Abram - tak jestem spragniony widoku, .. morza, o którem już poeta mó - wił, że... czekaj, jak to mówił po * 'eta: Aha... ' - Pierś wydęta niby chała | — Fala duża, fala mała - — Jedna dhugą goni pędzi : Co to będzie? Co to będzie? . —Co ma być? zauważył fizo - loficznie Kugelman, najwyżej - marska choroba, Ale wiersz ład - _ny, zaraz znać potęgę naszego -- wiszcza Adama. - Pipman opuścił skromnie oczy. ' — A skąd ty wisz, że to Mickie 1 wiezą? - - — Znam całego Mickiewicza . prawie na pamięć, a to jest za -kończenie z Dziada i Baby. — Wisz Moryc, to jest mój - wiersz. — Daj pokój, takie rzeczy mo żesz iść powiedzieć swoim dzie . elom, anie mnie. + - — Jak Sarcię kocham! -* — Widzisz, jak ty kłamiesz. - Ale ą propos,tak mi jakoś dziw - _mnie, cały dzień nie zrobiłem żad . mego interesu, nie zarobiłem ani - grosza. W kolei człowiek tylko - wydaje pieniądze. [ _ — Ale, ale, czyś odebrał 2000 złotych, które nam winien Ren buchel? | - — Byłem u niego przed sa - mym wyjazdem, ale nie mogłem . z nim mówić. — Daję słowo, to skandal, na - tobie nie można wcale polegać, . dlaczegoś nie mógł z nim mówić ? ł — Po pierwsze Renbucher - wczoraj nagle umarł. - —A powtóre? : , Pociąg szarpnął i nagle się za - trzymał Pipman wyjrzał,oknem. < =— Wisz, kto wysiadł z pocią - 'gu? Moniek: : ł | _ = Słyszałeś? Mówią o nim, że. - się wychrzcił. — Doprawdy, oburzył się Mo-l - ryc, nie jestem antysemitą, ale' - muszę przyznać, że coś pod-obne-I * go może zrobić tylko żyd. * — Masz rację, potwierdził Pip -man. Żle jest, bardzo źle. Za daw - nych czasów przed narodzeniemj - Chrystusa żadnemu z naszych * mnie podobnego nie przyszłoby do ' - głowy. Ale co do Mońka, to mul . nie biorę za Złe, to skończony idjo v-ta. / — Dlaczego idjota? — Jak skończył gimnazjum - to przyszedł do domu powiada, - że wstępuje na medycynę i chce - zostać doktorem od chorób nosa - Stary Ppterman mu mówi: słu chaj Moniek, nie bądź głupi, le - piej zostań dentystą. Nos ma tyl - 'ko człowiek jeden, a zębów trzy - dzieści dwa. + A jak choremu zęby wypadną' - pyta Moniek to co ja będę u nie- L YA * wicza? 20 leczył ? ' — Głupi protestował Kugel man. Jak rzucił uniwersytet i zo stał kupcem, okazał się bardzo mądrym i praktycznym. — Nie mądry, lecz hucpowaty. Powiadam do niego, pożycz mi Moniek na dwa tygodnie 1000 izłotych, a on mówi: Nie _mogę! Przy twojem szczęściu Pipman, gotów jesteś jutro umrzeć. — To rodzinny feler u nich, chorują na dowcip. Gdy zbierano pieniądze ną synagogę, stary Pu tych. Gdy mu robiono z tego po terman dał wszystkiego 100 zło wodu wymówki i przytaczano ja ko przykład syna, który dał 300, powiedział: „przecież to synago ga, anie moja.” Pipman wybuchnął głośnym śmiechem, dusił się wprost i za nosił. , Kugelman zaczął go trząść. — Abram uspokój się, czego się śmiejesz ? — Uj, uj, zapomniałem ci po wiedzieć, w tej chwili sobie przy pomniałem. Świetny kawał. Kie dy pociąg zatrzymał się w... za pomniałem, jak się ta stacja na zywa, zresztą mniejsza z-tem, podbiega do mnie ten... Jak on się nazywa? Zapomniałem, mniejsza z tem i powiada mi, że że... Zapomniałem co, ale mniej *sza z tem. Świetny kawał. - i Kugelman niecnie odpowie dział, ale rzucił zabójcze spojrze nie naą przyjaciela i zaczerwinił się cały ze złości. Atmorsfera sta wała się ciężką, zbliżała się awan tura. : — Moryc, nie bądź taki gwałw ny i prędki, — uspokajał spólni ka Pipman — ty musisz się po radzić doktora, napewno masz chorą wątrobę. Już Zagłoba mó wił, że wątroba jest siedliskiem łości i irytacji. — Jakiś ty lingwista — ironi zował Kugelman. — Bagatela, chwalił się A bram, Saphir i pan Sienkiewicz lto moi najulubieńsi autorzy Za czytywałem się w nich poprostu. 'Moja Sarenka była nawet zazdro isna o bohaterki Sienkiewiczow łski. Pamiętam pewnego dnia na pisałem list pełen wyznań miłos inych do Wielmożnej pani pułkow .nikowej Barbary Wołobyjow |skiej. Poste-restante Kamieniec | Podolski. i Kugelman uśmieshnął się nie iznacznie i wyciągnął zegarek z lkieszeni. : : — Zbliżamy się do Berlina, za wołał, trzeba pakować manatki. Gdy pociąg stanął obydwaj iprzyjaciele wysiedli, naładowali Iswoje bagaże do automobilu, ru lszyli naą dworzec, skąd po godzi 'nie miał odejść kurjer do Ham 'burga. z ł Kugelman przyglądał się upor ,czywie zegarowi umieszczonemu wewnątrz karocy i od czasu do lczasu drgał nerwowo. — Coci jest Moryc? pytał A brąm niespokojnie czy jesteś cho Ty . — Shory, broń Boże, tfu tfu, w dobrą godzinę powiedziane. A le spojrzyj na strzałkę, każdy I Skok to nowe dwadzieścia groszy, jak to długo będzie trwało, mo 'żemy zostać bez pieniędzy inie dojedziemy do Ameryki. Panie, szofer, krzyknął, wychylając sięl przez okno, czy jeszcze daleko ? — Za krótką chwilę będziemy na miejscu. : — Niech pan zatrzyma zegar, my mamy swoje. , Zapłacili szoferowi iw towa rzystwie dwuch tragarzy skiero wali się ku pociągowi. Rozmowa, się nie gleiła i przy jaciele byli zmęczeni. Kugelman twarz zdradzała cierpienie, krzywił się niemiło siernie i chwytał się za żołądek. | Zaszkodziły mnie widocznie[ serdelki, któreś mi tak gorą,col polecał na stacji w Berlinie, mam | ściskania w dołku. A ty ? l —-Ją się czuje doskonale; sa meś sobie winien ja ci polecałem nie gorąco ą na gorąco, a tyś jadł je na zimno. Kugelman wstał i wyszedł do przedsionka. | Po chwili wrócił. | — Zajęte, powiedział z ponu- l rą miną siedzi tam ten obrydli- | wy amerykanin, co to przez cały czas pykał z fajki. — Trzeba było mu powiedzieć że ci bardzo pilno. l — Powiedziałem, ale>krzyknął że jemu także. Uj Abram... I — W tej chwili wrócił amery kanin. Kugelman prędko wybiegł | Amerykanin rozsiadł się wygod-'| nie na ławce i zasłonił się cały ga ! zetą, nie wypuszczając fajki ul ust. Kłęby dymu, unosiły się po całym wagonie. Naprzeciwko Pip ! mana siedziała młoda niemeczka[ z małym pieskiem na kolanach. Psina warczała, Pipman niespo-l kojnie się kręcił. Dama zaczęła odganiać dym ręką, wreszciel zwróciła się do nieznajomego po niemiecku. : — Proszę pana, nie znoszę dy mu z fajki. Amerykanin odłożył gazetę, zgasił fajkę i wyciągnął z bocz nej kieszeni duże cygaro i spo kojnie je zapalił Dama krztusiła się coraz wię icej. j — Panie nie znoszę dymu z cy gara! A Amerykanin wyrzucił cygaro do popielnicy, wyjął papierosa i zapalił. Niemka zerwała się z miejsca. Piesek zeskoczył z kolan i głośno szczekając rzucił się na Pipmana. Abram wskoczył na iawkę, Amerykanin spokojnie pa lit dalej. Krewka niemka roz wścieczonąa rzuciła się ku niemu, wyrwała mu papierosa z ręki i wyrzuciła przez okno. Ameryka- Inin nachylił się złapał psinę za mordkę. Nagle nóżki zwierzątka zawisły w powietrzu i wkrótce znalazły się wraz z głową i cia łem poza obrębem wagonu. Dama wszczęła kryk, Pipman wtórował jej głośno: — Aj, aj oj, jak to można! To gwałt to rozbój! | Na kryk wpadł Kugelman nie zupełnie übrany: — Co się stało? Napad bandyc ki? Wstrzymać pociąg'! Pokręcił rączką na ścianie: ' W tej samej chwili pociąg za trzymał się gwałtownie wśród .niebywałych wstrząśnień. Pip man wpadł na damę, dama na Ku |gelmana wszyscy troje zwali się na amerykanina. Z półek runęły nagromadzone walizki: w sąsied nich wagonach powstał śród pa sażerów chaos i zamęt, zbiegła się służba kolejowa. | —Co się stało? wołał konduk itór, kto zatrzymał pociąg i dla ,czego? _-— Trzymajcie, krzyczeli Pip man, i Kugelman, wskazując na iamerykanina. Wyrzucił żywe [stworzenie przez okno, obraził da Imę, łapcie trzymajcie! Niemka |wychyliła si ęz rozpaczą przez ok 'no. Na plancie stał spokojnie pie- Isek i trzymał papiegosa W pysz |czku. Przemyślne psiątko widocz nie myśloła, że polecono mu apor itować wyrzucony ogryzek. Wkrótce wszystko się wyjaś niło. i 5 ._ — Państwo muszą zapłacić, sto marek za wstrzymanie pocią lgu bez ważnych powodów, o ' świadczył konduktor. I Amerykanin nie mówiąc ani słowa, wyciągnął dwadzieścia Ipięć marek. Sprawa została załatwioną! | — Pani, prosił Pipman, gdy !się wszystko uspokoiło, proszę 'włożyć psu kaganiec. | — Ależ panie, to łaskawe stwo rzonko. Niech go pan weźmie na rękę i pogłaszcze. Mówiąc to pod sunęł Pipmanowi psinę pod samą jtwarz. Pipman zbladł, odskoczył i rzyknął: — Niech go pani zabierze, bo lznowu zatrzymam pociąg. - ke Morys, jak ty się nie wsty dzisz, zgromił przyjaciela Kugel Iman, patrz.... wyciągnął ku pie skowi rękę, | Piesek wyszczerzył zęby. Ku !gelma-n gwałtownie cofnął rękę. — Nie można wiedzieć, tłóma czył się, wściewlizna to straszna choroba. Amerykanin żuł spokoj nie tabakę. | — Czy państwo także do A-! meryki? spytał po chwili Pip—ł man. — Ja jadę do Hamburga. — A ten pan? — Nie wiem. › —To nie małżonek pani ? zdzi wił się Pipman. Bo ja myślałem, że takie awantury to się tylko dzieją w małżeństwie. — Czy pan dobrodziej do A meryki? zwrócił się do nieznajo mego po niemiecku. —.Yes! — Do New Yorku? — Yes! — AJ jak to dobrze, bo my je dziemy pierwszy raz. Czy pan je dzie linją RRed Star Line? — No. . — Przepraszam bardzo, czy ta linia'ma dobre statki? — Yes. — To bardzo miły człowiek ten amerykanin, zwrócił się Pipł man do swego towarzysza i bar- | dzo towarzyski, powiedziełbym ' nawet gadatliwy i delikatny, gdy by nie to, że mało mówi i pieski wyrzuca przez okno. — Pani szanowna, wszczął roz mowę z niemką Kugelman, pani ; podobna do mojej kuzynki Ra cheli mieszka w Warszawie, bar dzo miła i ładna osoba tylko tro chę kuleje. — Biedna kobieta litowała się Niemka. — Ale nie zawsze, proszę pa-. ni, tylko wtedy, kiedy chodzi. Taka podobna, taka że powie działbym, że to siostra pani. ' TYGODNIK JEDNOŚĆ-POLONIJA — Jaą nie mam krewnych w Warszawie. —To może ona ma w Ham burgu? A propos, czy nie zna pa ni Hermana Majera, handluje bławatnemi towarami. — Nie panie. — To szkoda, to bardzo porzą dny człowiek. Jak go pani zoba czy, to proszę mu się pokłonić. Moryc Kugelman mu się kłania, i mój wspólnik Abram Pipman też. ż — Bardzo chętnie odpowiedzia ła uprzejmie niemka, gdybym wiedziała gdzie mieszka. —wWidzisz Pipman, zwrócił się Abram do przyjaciela, mó wisz że niemcy to gbury, przecież to prawdziwa westalka to jest wversalka chciałbym powiedzieć. Io za porównanie z tym grubja 'ninem... wskazał spojrzeniem na Sżującego sąsiada. | Amerykanin głośno chrząknął I Kugelman drgnął. | —zy panowie jadą do Ame ryki w sprawach handlowych? spytała pasażerka. — O nie, odparł z godnością Pipman, dla przyjamności i ba łdań naukowych. ' PS URAJE : -AE Przedewszystkiem chcemy sprawdzić, czy ona właściwie jest czy też to zwyczajny humbug ta cała Ameryka z jej Kolumbem, ljego jajkiem, królową Izabelą ro zumie szanowna pani, jednym 'słowem sprawdzić całą genealog ł ję, a powtóre chcemy się naocz 'nie przekonać czy to prawda, że jak u nich noc, to u nas dzień. | — Jak to panowie chcą zrobić ? I —To bardzo proste, szanowna |Pani. O godzinie 12-ej w połud ;nie zadepeszuje do Sarci, to moja |połowica, szanowna małżonka, u Inas w tej chwili jest akurat po iludnie, gorąco i widno, a co u Łwas? Otrzymam odpowiedź i za |raz będę wiedział. | -Niemka zdumiona kiwała gło- Iwa. W tej samej chwili uniósł |się z siedzenia barczysty: amery ikanin i'zwracają sę do naszych [przyjaciół rzekł: | — Pozwolą panowie, że się im przedstawię. Jestem John Crom |well, właściciel menażerji, i po igromca dzikich zwierząt na je ldnem z przedmieść New-Jorku. | — Z przyjemnością konstatu- I ję, że małomówność Sz. Pana skończyłą się, a pozatem bardzo mi przyjemnie, odparł Pipman. 4 — Zaiste, jestem zachwycony Iniezwykłą u ludzi podobnego fa ichu galanterją i uprzejmością, idodał Kugelman. . Amerykanin wyciągnął swoją apę: | — Cała przyjemność po mojej |stronie. l — Przepraszam bardzo, pan raczył obrazić pieska szanownej przyjaciółki naszej pani... — Marta Weiss, podpowiedzia (ła niemka. — Pani Marty Weiss. Dopuścił się pan karygodnego czynu cieles nego znieważenia niewinnego stworzenia, narażił nas na stratę 75 mk. Dopóki krzywda nie zo i-sta_nie naprawioną nie możemy wejść z szanownym panem w bez po]ź;'edni kontakt przez podanie ręki. Cromwell wyciągnął z porfelu 75 marek i wręczył je Pipmano wi. Abram skrupulatnie przeli czył podał pani Weiss 25 marek Ii resztę schował do kieszeni. Kugelman chciał protestować, ale zawstydzony spojrzeniem spólnika milczał. | — Miss Weiss powiedział ame Łrykanin, uniosłem się gniewem i za to panią przepraszam. Za ka rę. przyślę pani 21 takich pinczer ków. A teraz przystępuję do rze czy. Panowie jadą do Ameryki dla przyjemności. Chciałbym za-' proponować panom, czyby nie chcieli połączyć przyjemnego z pożytecznem i przyjąć u mmie pła | tne zajęcie na przeciąg jednego miesiąca za dobrem Wynagrodze! niem. Praca nie ciężka i tylko! 'tr_zy godziny dziennie, od 7-10' wieczorem. — Słuchamy pana, odpowie dzieli spólnicy razem. — Przed dwoma tygodniami, ciągnął dalej amerykanin, stra ciłem dwa najdrogocenniejsze o kazy z mojej menażerji: goryla i szympansa. Dwaj najlepsi przy jaciele, mniej więcej, jak pano wie, publiczność zachwycała się[ nimi, robili mi kasę. Pajechałem do Hamburga, aby'nabyć nowe o kazy, ale powiedziano mi tam, że dopiero za miesiąc przybędzie transport małp. Gdy przysłuchi wałem się rozmowie panów, przy szło mi do głowy... — Jak pan śmie; ryknął Ku gelman. — W interesie niema gniewu, odpowiedział flegmatycznie po-' gromca zwierząt. Uczciwa propo zycja nie może być powodem do obrazy. Bussines się nie udał... Mówiąc to usiadł spokojnie i wpakował do paszczy wiązkę ta baki. — Moryc, mówiłem ci parę ra zy, nie bądź taki prędki. — Więc pan nam proponuje*?.. zwyócił się Pipman do ameryka nina. I — A zatem rozpoczynamy per traktacje na nowo? Dobrze. Pro ponuje panom, aby chwilowo za stąpili niepowetowaną moją stra tę. Wynagrodzenie po trzysta do larów miesięcznie. — Pan jest bardzo rozrzutny, uważam naprzykład, że roli go ryla mógłby pan z wielkiem poow dzeniem podjąć, się sam. — Bardzo słusznie, przerwał mu Cromwell o tem właśnie my ślałem, ale niestety muszę opro wadzać publiczność, tresować dzi |kie zwierzęta, nikt mię wtem nie może zastąpić. A przytem kto mi zastąpi szympansa ? — No tego, toby rzeczywiście mógł zagrać mój przyjaciel. Moryc podskoczył do Pipmana z zaeciśniętemi pięściami. — Kugelman, mitygował A bram swego przyjaciela, przy da mie robisz awantury? Fe, wstydź łsię, mój drogi i zaraz przeproś lpanią za swoje grubjaństwo. Ale wracajmy do rzeczy. Kugelman pienił się ze złości. — Jaą mam dla pana lepszą pro pozycję. Zamknił pan swoją bu 'dę, aja pana angażuję na wystę py do Europy. Płacę 5000 dola i "oqUZOŻISOTU MOI ncr A w jakim charakterze? Poi e Wściekłego psa, zakutego |W klatce na łańcuchu. › Amerykanin wypluł tabakę przez okno i powiedział groźnie: — Pan sobie pozwala kpić ze mnie ? | — W interesie niema gniewu, i«panie szanowny. Bussines się nie iudał, zrywamy pertaktacje. l Niemka wybuchnęła głośnym iśmiechem. Kugelman uspokoił się zupełnie. * — A toś mu zadał bobu, poch walił przyjaciela Moryc, już ci da ruję tego szympansa. — Nie daruj Moryc, 'bo go o deślę twojej Salei. i — Jaka szkoda, mówiła /pani Weiss, że panowie nie zatrzymu Iją się w Hamburgu, barzoby mi ibyło przyjemnie przyjąć panów u siebie. Mąż mój byłby dopraw ldy bardzo rad z poznania tak mi łych'i grzecznych panów. — Och,-westchnął Pipman i podniósł ręce do sercaą, ucieszyła imię pani i jednocześnie zraniłą Iboleśnie. Więc pani ma męża? |gdybym nie przypuszczał; to dzi Iwne spojrzenie, ta figlarność nie winnego dziewczęcia, ten szcze- Iniaczek na kolanach. I — A pan jest kawalerem? | — A jakże szanowna pani, wtrącił się Kugelman, orderu pantofla i podwiązki jego nadob nej małżonki Sarenki de domo 'TRóżanydół z Łęczycy i sześciorga bachorków. e A tośmy się zagadali i na lWe'c nie spostrzegli, że już dojeż 'dżamy. ( Pani Weiss zaczęła wkładać płaszcz. Obydwaj panowie rzu jcili się jej pomagać. : ... — Dowidzenia, bardzo mi by ło przyjemnie, żegnął się Pip man, całując pulchną rączkę to warzyszki podróży. | — Do widzenia, niebieskooka Łnimfo, wtórował Kugelman. — Może jeszcze kiedyś się spotkamy! Dziękuję za towarzy stwo i opiekę. 1 Pociąg stanął. ! — Niech pan ucałuje s woje małpy, krzyknął Pipman do A merykanina. Do wagonu wpadli tragarze. Obładowani walizami i ręcz nym sakwojażem, w jasnych kra' ciastych übraniach, »tr.zymającł się pod rękę zbliżali się nasi przy jaciele do pomostu prowad—zą›ce—l go z portu do wielkiego, lekko ko' łyszącego się na falach, statku pasażerskiego „Aurora”. Mielii poważne i zaambarasowane tro chę twarze. — Wiesz, mówił Kugelman, mogliby urządzić trochę wygod łn'iejsze schody, wszystko to się chwieje, drga, aż strach mna to wleźć. Sprobuj ty pierwszy je steś lżejszy, a jak wpadniesz do wody, nie bój się napewno cię wyciągną. : / — Nie Moryc, jak ginąć, to ra zem. Weźmy się za ręce i pójdzie my gęsiego: l Na pierwszy schodek wszedł z niezwykłą ostrożnością Pipmfa;nl ciągnąc za sobą przyjaciela; pod nosili nogi bardzo wysoko, chwy tając się ciągle poręczy. Publicz ność przyglądała im się ze zdzi wieniem, śmiejąc się głośno. Wspinanie się po schodach trwało nieskończenie długo. Pa sażerowie, idący za nimi, tracili cierpliwości i zaczęli ich lekko po WESOŁE PRZYGODY — s3 s DWUCH ŻYDKÓW pychać. | — Ostrożnie panowie, ostroż 'nie, wołał Kugelman. Zdążymy | WSZYSCY, pociąg jeszcze nieodcho tdzi! Pipman, czego tak pędzisz Inie ciągnij tak mocno! Uj, west 'chnął -z ulgą, 'gdy mnareszcie inramolił się na pokład. Zbliżył I'się do mnich pomocnik kapitana. Jak nazwiska panów? i — Pipman i Kugelman, odpo wiedzieli razem. _ — Kajuta No. 33, zanieść rze czy, zwrócił się do tragarzy. ! Przyjaciele przechadzali się po pokładzie, przyglądając sięwszy istkiemu ciekawie. | — Bardzo mi się podobają te gumowe kułe bezpieczeństwa. A może dla wszelkiej pewności wło- Iżyć zaraz jedną, co to możę za szkodzić, zaproponował Kugel man. ! Czekaj Moryc, jak tylko statek iruszy, włożymy. Pogadajmy tro 'chę, z kapitanem. Mister kapi 'tan, czy niedługo pojedziemy ? |. — Z godzinkę, półtorej; jak 'tylko naładują bagaż, ruszymy. | — Czy aby nie zadużo tego ba gażu, spytał Pipman, przygląda jąc się kolosalnym koszom i ku from, wrzucanym do luku. Taki ciężar może przeważyć i tfu, tfu, pójdziemy na dno. Kapitan się uśmiechał. Ten ba gaż? Dla takiego gmachu, jak nasz okręt, to bagatelka zabawka — Dla panów to zabawka, a nam chodzi o życie, perorował Pipman. : ' ” -Panie kapitanie, spytał wskazując na jasne pogodne nie bo, pokryte lekkiemi chmurkami czy aby nie będzie dzisiaj burzy, bo statek już się strasznie koły sze. | — Nie szanowny panie, przyi tak łagodnym, spokojnym wie-' trzyku, jasnem niebie mowy nie- * lma o burzy. | | . — roszę pana,nie należy dowie rzać pozorom. Z moją Sarcią też tak: spokojnie, łagodnie, cicho, człowiek ami myśli o burzy. Ja4ką nagle huknie, jak trzaśnie, mi czem huragan prawdziwy, 'Wszy.-! stko trzeszczy lecą krzesła, drob ne rzeczy, czasem nawet i d~uże,3 ma się wrażenie, że dach zapada się nad głową. l — Z moją Aurorą wytrzymam |największą burzę, ą pańska Sar cia to chyba jakieś rozklekotane pudło. , — Tak, panie kapitanie, pot- Iwie'rdził prędko Kugelman, trafił pan w samo sedno, stare, rozkle- Ikotane pubło. — Słuchał Moryc, zaperzył się Pipman, pan kapitan może takl mówić, bo nie zną Sarci, ale ty... Uprzedzam cię, że jak się jeszcze raz odważysz, to nie pomny na naszą tyloletnią przyjaźń, gotów jestem... tak, gotów jestem cięl wyzwać na pojedynek. — Brawo! zawołał kapitan, wy ciągając rękę do Pipmana, to prawdziwie po marynarsku. Jak w zeszłym roku kapitan z Orio nu wyraził się o mojej Aurorze, „dzierlatka”, zerwałem ź nim sto sunki. — Zrywam z tobą stosunki, krzyknął Abram — szyszysz, tak zrywam, musisz mnie mnatych miast przeprosić. A ile pańska Aurorcia ma lat, panie kapita nie? — Jeźdżę ma niej piąty rok, a na wodę spuścili jąprzed 6 laty. — Co? zawołał Pipman zdzi-'| wiony, spuścili ją na wodę? ł — Abram, tobie morze ude rzyło do głowy, przecież pan kapi ' tan mówi o statku, na którym jedziemy. — O statku? zdziwił się Pip man, aja mówiłem o mojej żonie | Sarze. ' Pomocnik kapitana zaczerwie mił się mocno. › — Przepraszam pana, obowiąz lki powołują mnie gdzieindziej. — Spuszczać pomost! krzyknął na ! marynarzy. | | — Wiesz Moryc, powiedział | PJipman,na. którego pierwsze | wstrząśnienia statku podziałały bardzo nieprzyjemnie. — Moja.| Sarcie miała rację, to głupi spo-! sób podróżowania morezm, czy | to nie lepiej było wybudować ko- 1 lej. | | — Kugelman, żeby ci twój do 'i wcip nie zaszkodził, mnie już za szkodził. - Twarz Pipmana przybladła, za czął gwałtownie wciągać powie trze. — Potrzymaj mnie Moryc' Mnie jest bardzo nie dobrze. — Oj Kuba, i mnie się bardzo nieprzyjemnie robi w dołku. Je-I stem chory, bardzo chory. ! Chodźmy do kajuty, położyć się ledwie stoję na nogach. › Spólnicy wzięli się pod ręce i wahadłowym krokiem zaczęli o strożnie zsuwać się po schodach, mocno trzymając się poręczy. — Muszę usiąść, skarżył się Pipman, nie mogę. Gwałtu, ra tunku, doktora, Nagle usiadł na schodach. Porwał go atak mor skiej choroby. — o to robisz Abram, krzyczał Kugelman, zniszczyłeś chodnik, zapła... Oj, oj, niedokończył, przy kucnął obok spólnika i zaskoczył go torsje. — Naco to mi było, jęczał Pip man, byłem zdrów, wesoła teraz muszę umierać, jak pies na scho dach. Moryc... czy... śmierć... od mor... od mor... Nieszczęśni podróżni bardzo ucierplili, trapieni morską choro bą. Po pewnym czasie zbliżyli się kilku majtków w towarzystwie ilekarza. : — Wziąć panów naą nosze i za nieść do kajuty, rozkazał lekarz. Obydwóch pasażeró:w ostroż nie podniesiono i ułożono na no szach. - Nieszczęśliwi wydawali ciche jęki, Kugelman. szeptał jakąś modlitwę... Gdy obudzili się zrana, słońce świeciło wesoło rzucało jasne pro |mienie, które odbijając się od spo lkojnej powierzchni morza ozła cała dziwnie barwem światłem iścia'ny kajuty. Przez nawpół ot :warte okna wdzierał się wietrzyk iłagodnie kołysał rozuniętą kota irę. l — Moryc czy żyjesz? Mnie jest trochę lepiej, kręci mi się tylko w głowie. — zy ja wiem odparł Kugel ;man, czarny rok, i wszystkie złe sny na tych, co wymyślili mor ską podróż i morską chorobę. Nie czuję rąk i nóg. Czuję żołą dek, a ten mnie właśnie boli. Na piłbym się czego.. — Nie pij Pipman, bo znowu zacznie się to samo. Wszy/stkie mu winien Kolumb. Gdyby nie on siędzielibyśmy teraz w War szawie, w domu piłbym sobie her batkę, rozmawiał z swoim syn |kiem, słuchał gderań mojej Sa -I]uni. Kugelman głęboko westnął. | — Oj, prawdę mówi przysło jwie: wszędzie dobrze, a w domu najlepiej. — Moryc, proszę ciebie nie jrozczulaj mnie, na łzy mnie się izbiera. Lepiej poradź co dalej robić. — No co można Yobić? Uzbro ić się w cierpliwość i czekać. Gdy by tu były stacje, przystanki, już bym sobie poradził, nogi by tu mojej nie było, dzisiątemu poko leniu bym zakazał. Gdybyśmy mieli inny sejm, lepszych posłów nigdyby się nam to nieszczęście nie przytrafiło. Sto złotych za lpaszport? Tysiąc złotych, miljon odechciałłoby się panu Pipman łnowi i S-kaą podróżować do Ame ryki. sł — Et, co tu gadać, machnął melancholijnie ręką. Kto o nas Idba, kto myśli? Nieszczęśliwa mniejszość narodowa. !!! Nazajutrz obaj przyjaciele wstali i jakkolwiek czuli się jesz cze osłabieni, postanowili wyjść na pokład. Morze było tak spokoj ne, że nie odczuwało się najmniej szego kołysania. Towarzystwo, Składające się jrzeważnie z angli ków i niemców, rozsiadło się na wygadnych fotelach i rozkoszo wało się cudem świeżem powie trzem. ł J — Wiesz Abram, że teraz jest bardzo przyjemnie usiądźmy tak że i posłuchajmy co mówią. Przy sunęli dwa fotele i usiedli obok łpary anglików, wysokiego bar czystego mężczyzny i małej blon 'dyneczki o ikrótkich, złotych wi chrzących się włosach. — Dlaczego ja ich nie rozu miem, zdziwił się Kugelman, chy ba nie mówią po angielsku, prze 'konaliśmy się przeciż, że po an gielsku wszystko rozumiemy. !Wiesz Abram co, spytał ich, jaki to język. - | — Lepiej spytaj ty, ja kiepsko *mówi-ę po niemiecku. › — Dobrze, nie lubię tchórzów oburzył się Moryc. Przepraszam bardzo, zwrócił się do sąsiadów, czy nie zechcieliby państwo nam powiedzieć, jakim posiłkują się językiem. < Angielka obrzuciła Kugelmana zdziwionym spojrzeniem, towa rzysz jej mruknął coś pod nosem po angielsku. : — Nie rozumieją widocznie, szkoda żeśmy nie zabrali ksią eżczki rozmówek angielskich. O naą mi się bardzo podoba, ta blon dyneczka. Moryc rzucił na młodziutką miss spojrzenie pełne znaczenia. Blondynka szepnęła coś do swe go towarzysza i szybko się odda lita: . Towarzysz jej podniósł się i zwracając się do Kugelmana, rzekł łamaną niemczyzną: — zem mogę panu służyć ? — Pytałem pana, po jakiemu mówił państwo? , .. Dokończenie nastąpi