Newspaper Page Text
Ameryka na cały rok i Stereoskop wraz z 24-ma wi dokami tylko.. tereosko rowi Y. ADRES 325 Huron St., OR. F. J. KALLMERTEN, jfZKK Właściciel Mctlooj n lru llam'ti. •U8LYNMKJSZV 1,KK \I!Z. POSUWAJĄCY XAJ l/KPSZK IHl'I.OM Y. »ychamoińlMv.at rego, \.v\-7x wnzystkie i choroliy ziiettir/alo, przyślijcie w liście trochę 8-centow"ą PREMIUM DLA NOWYCH *1 STARYCH ABONENTÓW "A E Y 1 jako to: IMim/.moW, iwtwmy, p'U'iiliA, W- i clwiwicij, wodni) ju chlintj, ri'iuiiiityziii, ból glowv, llrV.N, {07. iliostl, tlioroUy ?,o- I lt)Ika, i CHrtlla. iU''r*t, kniialów oiwlujdo wvth, febrq, wyr/.u- I ty na głowie i Vkór iu, choroliy macit-z- i in, ii-i zluHzcniK rof larności, knviotok, liiiile nnławy, nie płodno^, iHlll^CillO- Sogotw*, pni liliriQ, rnny, otworv na cielt, ivfci cho roby kis/t»k, ból krzy/.iii w piorsiacli, katar, nou ralu'iQ, bronchitis, 'jiodaurą, ńwierzli, faiialenio móz^u. otyłośt', choroliy ptjclierza, raka, kolki, w y- wątroby i uorok, tyfus, olrj, robactwo, liezajo ltd. ŁECZr X1KWIA8TY DZIKCII MĘŻCZYZS. cierpisz, a straciloS nadziejft wyleczenia, nd*jnitj /.arii/. do doktora Kallinertfu a po nult. lr. Kall wyloc/.yl tytit)c«t ludzi, którzy iHusio cierpieli a przez innych lekarzy nit» nio li być wy leczeni. Lml/.io ci wsz.łjdzio rożtrlHPzają iniU) Dra Kftllmorteiia, i znajomym i opolecają. Udajcie eią doDraKaLliuerten a tó was wyleczy. CHOROBY ZARAŹLIWE oboJ( a płci (czy to na tyftelut) /. kSk iwłaluiMiio mV, michotv, choroby rodziców przekazane) leczy nkutecznio 1 prędko. Nie trzeba eii} wntydzi*1, «,vlfeo leczyć, bo E*aiedbywunie porowadza z to skutki na przyezlońC. Porada darmo! )r. Kalltnertoii każdemu udzieli rady darmo. Ojiiuzcie chorobę, podajcie wiek cho wIoków Y. Kłowy i inarkQ pocztowa, to dostaniecie odpo- wicdi natychmiast, czy choroba je»t do wylec/.onia 1 wielo btjdzio lekarstwo konztowaO. Mołna pieMS po polsku, angielsku lub niemiecku. Adres: Dr. P. J. Kallmerten, febtiad. Washington Sto. TOLKDO, OHIO. \nw v Polski .K.italoo k n i' /i'u nr'n i'». l' iMiuci I I'M. ł' "I'll l' 11,1^1' i i u n cli i 11 'Iriikn a.m. |'t 'M. i i: mi ,• ni a i. 0 i i o 1 i i I I I k s I n u -1 i' mi l'' i I rn! K i ('». I ... I Mxi.uia i li i.. 1 i i K I." Zawarliśmy umowę z firmę Bawarską, na mocy której możemy dostarczyć abonentom i czytelnikom naszym śliczny STEREOSKOP wraz z 24 dobrze wykonanymi widokami stereoskopowy ni i, przedstawiającymi S Y N N K A S K podług takiej że w Ober-Ammergau w Bawaryi. STEREOSKOP TEN, KTÓREGO RYCINĘ NIŻEJ PODAJEMY, WRAZ Z U WIDO KAMI, OFIARUJEMY ABONENTOM "AMERYKI" JAK NASTĘPUJE: Sam Stereoskop z 24 widokami, bez "Ameryki," $2.00. Stereoskop ów jest zrobiony z drzewa bzowego, pięknie wykończony i politurowany, z fentownnym składanym trzonkiem i silnemi powiększająeei ni szkłami. Do każdego fete i'kopn dodajemy 24 dubeltowe widoki, przedstawiające najważniejszo wypadki z ż^cia Jezusa Ohryftuaa, od Narodzenia do Wniebowstąpienia. Całość ta przedstawia nadzwyczaj praw dziwą historyę życia i cierpień naszego Zbawiciela. Widoki te nie są takie, jakie zwykle w storach" sprzedają do stereoskopów, lecz mają naturalną ^podobiznę do życia są one tak prawdziwe, że człowiek się czuje jakby uniesionym do czasów Chrystusa. Patrząc przez szkło, figury na obrazie oddzielają się od siebie i człowiek pp.trzy nie jak na obraz, ale jak na praw dziwą scenę z życia. Każdy obrazek jest na twardej tekturze, a objaśnienia są drukowane na odwrotnej stronie. Prawdziwej wartości tych Stereoskopów opisać nie można trzeba je widzieć, aby ich piękność zrozumieć. Stereoskop ten powinien się znajdować w każdym domu. Szczególnie dla dzieci jest to bardzo pouczające i pożyteczne. Nie przesadzamy wcale, gdy to mówimy, ale zdaje nam się, że rodzice niesprawiedliwie postępują z dziećmi, jeżeli nio nabędą dla nieb tego Stereoskopu. Z wydawcami tych obrazów zawarliśmy ugodę, że w stanie Ohio tylko my mamy wyłączne prawo do sprzedawania tych Stereoskopów i obrazów. Jesteśmy więc w stanie dać naszym prenumeratorom Stereoskop z 24 widokami Męki Pańskiej i gazetę na rok razem za $2.50. Cena ta jest tak niską, że nie potrzebujemy nikogo zachęcać słowami do nabycia sobie Stereo skopu i widoków. Nadmieniamy tylko, że same widoki wydawcy sprzedają po $8.00, a nadto za Stereoskop biorą po dolarze. Od nas zaś dostaniecie to wszystko i jeszcze gazetę na rok tylko za $2.50. Spodziewamy się, żo nasi rodacy potraiią uznać i przedsiębiorczość i że z oferty naszej skorzystają. Kto tylko miał sposobność widzieć ten St skop za $l.r»(). Kto jeszcze nie jest naszym prenumeratorem, może dostać Stereoskop i gazetę na rok za $2.50. Ci zaś, co nio chcą naszej gazety prenumerować, mogą od nas dostać Stereo skop widokami za $2.00. Nio zwlekajcie, lecz zaraz przyślijcie pieniądze na Stereoskop i gazety, plyż oferta niniejsza jest dobra tylko na ograniczony czas. Stereoskopy wysyłamy natychmiast po odebraniu pieniędzy. $2.50 PARYSKI, a?— Nauka Wiary fi OBYCZAJÓW KOŚCIOŁA KATOL l! Wyłotona obszernie, stwierdzona i objaśniona miejscami pisma św. i Ojców Kościoła i przykładami z tycia oraz przewodnik tycia rodzin chrześcijańskich. Potwierdzona i polecona przez 24 keiątąt Kościoła i oz* dobiona 10 kolorowemi prześlicznemi obrazami oraz li cznemi bardzo rycinami. Format duży, albumowy, o prawa elegancka, Btronic 1238. Dzieło to składa się i trzech części i zawiera w części I naukę o wierze, w części II naukę o przykazaniach, w części III o środkach łaski. Książka ta znajdować się powinna w każdej katoli-^ ckiej rodzinie, bo z niej czerpać można naukę i pociechę w każdej potrzebie. Cena całego dzieła oprawiego w płótno angiel. z złotemi wyciskami tylko 4 DOLARY Dzieła tego nie sprzedaje się po zniżonej cenie, bo cena ustanowiona jest już najniższa. Na kredyt książek nie wysełamy tylko po odebraniu należności. A. A. PARYSKI, 825 Huron Street, Toledo, 0. s pa. Stereo. ocenić właściwie naszą Toledo, Ohio. I i w i rTi a2 IkJBI S U w K®l n i O O Powiatt hlatorycsna przra HENRYKA SIENKIEWICZA. TOM V. (Dalszy ci!\K). Dopiero w godzinę później, minąwszy skręt dość nagły, dwóch rajtarów jadących w przodku, ujrzało na czterysta kroków przed sobą jezdca na koniu. Dzień był pogodny i słońce świeciło jasno, więc owego jez dca widać było jak na dłoni. Sam był żołnierzyk niewielki, przybrany bardzo przystojnie i zcudzoziernska. Wydawał się dlatego zwłaszcza tak mały, źe siedział na rosłym bułanym ba chmacie, widocznie wielkiej krwi. Jeździec jechał sobie zwolna, jakby nie widząc, że wojsko za nim wali. Powodzie wiosenne powyrywały w drodze głębokie rowy, w których szumiała mę tna woda. Owóż jeździec zdzie rał przed rowami rumaka, a ten przesadzał je ze sprężystością jelenia i znów szedł truchtem, rzucając łbem i parskając od czasu do czasu rzeźwo. Dwaj rajtarzy wstrzymali konie i poczęli się oglądać za wachmistrzem. Ten przycłapał w tej chwili, popatrzył i rzekł: —To jakiś ogar z polskiej psiarni. —Krzyknę na niego?—rzekł rajtar. —Nie krzykniesz. Może ich tu być więcej. Ruszaj do puł kownika Tymczasem nadjechała reszta przedniej straży i stanęli wszy scy mały rycerz także zatrzy mał konia i zwrócił go frontem do Szwedów, jakby im chciał drogę zagrodzić. Przez jakiś czas oni patrzyli na niego, on na nich. —Jest i drugi! Drugi! trze ci! czwarty! cała kupa!—po częto nagle wołać w szwedzkich szeregach. Jakoż z obu stron drogi po częli się sypać jezdcy, zrazu pojedyńczo, potem po dwóch, po trzech. Wszyscy stawali o bok owego, który pojawił się najpierwszy. Lecz i druga straż szwedzka z Swenonem, a potem cały od dział z Kannebergiem, nadcią gnęły do forpoczty. Kanneberg i Sweno wyjechali zaraz na czoło. —Poznaję tych ludzi!—za wołał, ledwie spojrzawszy, Sweno—ta chorągiew pierwsza uderzała na grafa Waldemara pod Gołębiem, to Czarnieckie go ludzie. On sam musi tu być! Słowa te wywarły wrażenie, w szeregach nastała cisza głę boka, jeno konie dzwoniły muns'ztukami. —Wietrzę tu jakąś zasadzkę —mówił dalej Sweno.—Zamało ich, by nam stawiali czoło, ale po lasach muszą być ukryci drudzy. Tu zwrócił się do Kanne berga. —Wasza dostojność, wra cajmy! —Dobrze waść radzisz—od parł marszcząc brwi pułko wnik.—Warto było wyjeżdżać, jeieli na widok kilkudziesięciu obszarpańców wracać mamy! A czemuśmy na widok jednego nie wrócili? Naprzód! Szwedzki szereg poruszył się w tej chwili z największą do kładnością, za nim drugi, trze ci, czwarty. Przestrzeń między dwoma oddziałami zaczęła się zmniejszać. —Tuj!—skomenderowaKan neberg. Muszkiety szwedzkie poru szyły się jak jeden, żelazne szy je wyciągnęły się ku polskim jezdcom. Lecz pierwej, nim zagrzmia ły muszkiety, jezdcy polscy za wrócili konie i poczęli umykać bezładną kupą. —Naprzód! Krzyknął Kan neberg. Oddział ruszył z miejsca sko kiem aż ziemia zadrżała pod ciężkiemi kopytami rajtarskich koni. Las napełnił się krzykiem goniących i uciekających. Po kwadransie gonitwy, bądź że konie szwedzkie były lepsze, bądź że polskie jakowąś drogą pomęczone, dość, ie przestrzeń dzieląca dwa wojska zaczęła się zmniejszać. Lecz zarazem stało się coś dziwnego. Oto bezładna z po czątku kupa polska, w miarę trwania ucieczki, nietylko nie rozpraszała się coraz bardziej, ale przeciwnie, uciekała w co raz lepszym ordynku, coraz ró wniejszemi, jak gdyby sama szybkość koni równała jezdców w szeregi. Spostrzegł to Sweno, rozpu ścił konia, dopadł do Kanne berga i począł wołać: w.—Wasza dostojność, to nie zwykła partya, to regularny żołnierz, któren umyślnie umyka i do zasadzki nas prowadzi. —Zali dyabli będą w tej za sadzce, czy ladzie —odrzekł Kanneberg. Droga szła nieco w górę i stawała się coraz szersza, las rzedniał i na jego krańcu wi da^ juz było niezarosłe pole, a raczej ogromną polanę, otoczo ną ze wszystkich stron gęstym i szarym borem. Chorągiew polska przyśpie szyła zkolei biegu i okazało się, że poprzednio umyślnie szła tę po, teraz bowiem w krótkiej chwili odsadziła się tak daleko, że wódz szwedzki poznał, iż ni gdy jej nie doścignie. Dopadłszy zatem do połowy polany i spostrzegłszy, źe nie przyjaciel już niemal do dru giego jej końca dociera, począł hamować swoich ludzi i zwal niać biegu. Lecz, o dziwo! polski oddział zamiast utonąć w przeciwległym lesie, zatoczył na samym krań cu ogromne półkole i zwrócił się cwałem ku Szwedom, staną wszy odrazu w tak wspaniałym bojowym ordynku, że wzbudził podziw w samym nieprzyja cielu. —Tak jest!—zawołał Kanne berg—to regularny żołnierz! Zawrócili jakoby na mustrze. Czego oni chcą do kroćset! —Idą na nas!—krzyknął Sweno. Jakoż chorągiew ruszyła na przód rysią. Mały rycerz na bu łanym bachmacie krzyczał coś na swoich, wysuwał się naprzód i znów wstrzymywał konia, szablą znaki dawał, widocznie on był dowódcą. —Atakują naprawdę!—rzekł ze zdumieniem Kanneberg. A pod tamtymi już konie wzięły pęd największy i potu liwszy uszy, wyciągnęły się tak, iż ledwie brzuchami nie doty kały ziemi. Jezdcy pochylili się na karki i skryli słę za grzywą. Szwedzi, stojący w pierwszym szeregu, dostrzegli tylko setki rozwartych chrapów końskich i gorejących oczu. I wicher tak nie idzie jako rwała ta chorą giew. —Bóg z nami! Szwecya! Ognia!—skomenderowa! Kan neberg, podnosząc w górę szpadę. Gruchnęły wszystkie musz kiety, lecz w tej samej chwili chorągiew polska wpadła w dym z taką siłą, że odrzuciła na prawo i lewo pierwsze szwedzkie szeregi i wbiła się w gęstwę ludzi i Koni, jak klin wbija się w rozszczepione drze wo. t) czynił się wir straszliwy, pancerz uderzał o pancerz, sza bla ofszablę, a ów szczęk, kwik koński, lament konających mę żów rozbudził wszystkie echa, tak,że cały bór począł odzywać się bitwie, jako strome skały górskie odzywają się grzmotom. Szwedzi zmieszali się przez chwilę, zwłaszcza, że znaczna ich ilość padła od pi er wstęgo uderzenia, lecz wnet ochłoną wszy, wsiedli potężnie na nie przyjaciół. Skrzydła ich zbie gły się ze sobą, a ie chorągiew polska i bez tego parła naprzód, chciała bowiem przejść "szty 21 SierpmaievY. chem,'' wnet otoczona została. Środek Szwedów ustępował przed nią, natomiast boki nar cierały ją coraz silniej, nie mo gąc jej wprawdzie rozerwać, bo broniła się zaciekle i z całą ową niezrównaną biegłością, którą czyniła jazdę polską tak stra szną w ręcznej bitwie.Pracowa ły więc szable przeciw rapie rom, trup padał gęsto, lecz zwycięstwo już już chyliło się na szwedzką stronę, gdy nagle zpod ciemnej ściany boru wy toczyła się uruga chorągiew i odrazu ruszyła z krzykiem. Całe prawo skrzydło szwe dzkie zwróciło się natychmiast, pod wodzą Swena, czołem ku nowemu nieprzyjacielowi, w którym wprawni żołnierze szwedzcy poznali husaryą. Wiódł ją mąż, siedzący na dzielnym tarantowym koniu, przybrany w burkę i rysi koł pak z czaplem piórem. Widać go było doskonale, bo jechał z boku o kilkanaście kroków od żołnierzy. —Czarniecki! Czarniecki!— rozległy się wołania w szwedz kich szeregach. Sweno spojrzał z rozpaczą w niebo, następnie ścisnął kola nami konia i ruszył ławą. Pan Czarniecki zaś podpro wadził husarzy na kilkanaście kroków i gdy szli już w naj większym pędzie, sam za wrócił. Wtem od boru ruszyła trze cia chorągiew, on zaraz dosko czył do niej i podprowadził ruszyła czwarta, podprowadził buławą każdej pokazał, gdzie ma uderzyć, rzekłbyś: gospo darz prowadzący żniwiarzy i rozdzielający między nich ro botę. Nakoniec, gdy wysunęła słę piąta, sam stanął na czele i ru szył wraz z nią do bitwy. Lecz już husarya odrzuciła w tył prawe skrzydło i po chwili rozerwała je zupełnie, trzy zaś następne chorągwie obskoczy* ły tatarską modą Szwedów i czyniąc krzyk, poczęły siec zmieszanych żelazem, bość włóczniami, rozbijać, tratować, a wreszcie gnać wśród Wrza sków i rzezi. Kanneberg poznał, źe wpadł w zasadzkę i jakoby pod nóż wyprowadził swój oddział nie chodziło mu już o zwycięstwo, ale chciał przynajmniej jak największą liczbę ludzi ocalić, więc kazał trąbić na odwrót. Ruszyli zatem Szwedzi całym pędem ku tej samej drodze, którą od Wielkich Oczu przy jechali, czarniecczykowie zaś jechali na nich tak, że dech polskich koni ogrzewał szwej dzkie plecy. W tych warunkach i wobec przerażenia, jakie ogarnęło raj tarów, odwrót ów nie mógł od bywać się w porządku, lepsze konie wysforowały się naprzód i wkrótce świetny kannebergo wski oddział zmienił się w ku pę, uciekającą bezładnie i wy cinaną niemal bez oporu. Im pogoń dłużej trwała, tem stawała się bezładniejsąą, bo i Polacy nie gonili w ordynku, ale każdy wypuszczał konia ile pary w nozdrzach, dopadał ko go chciał, bił kogo chciał. Pomieszali się więc jedni z drugimi. Niektórzy polscy żoł nierze prześcignęli ostatnie szwedzkie szeregi i zdarzało się, że gdy towarzysz stawał na strzemionach, by tem potęiniej ciąć uciekającego przed sobą rajtara, sam ginął pchnięty ra pierem z tyłu. Usłała się gę stym szwedzkim trupem droga do Wielkich Oczu, lecz nie tu był termin gonitwy. I jedni i drudzy wpadli tym samym im petem do następnego lasu, tam jednak zdrożone poprzednio konie szwedzkie poczęły usta wać i rzeź stała się jeszcze krwawsza. Niektórzy rajtarowie poczęli zeskakiwać z koni i zmykać w las, lecz kilkunastu zaledwie to uczyniło, wiedzieli bowiem z doświadczenia Szwedzi, że W w lasach czyhają chłopi, woleli więc ginąć od szabel, niż w straszliwych mękach, których