2. B-P^SAMBEBG, 'M3UJFlMWHKsń[0 W 0 1 1 Z I W S O 1 O Premumerata wynosi 10 centów miesięcznie, albo $ 1. rocznie, opła cając z góry. Należność można prze syłać w znaczkach pocztowych, przez Money Order, Express lub Bank Note, pod adresem: E. P. Samberg, Law Bui Iding, Toledo, Ohio. AOKNCI "AMERYKI." AI'I'I.KION, Minn.- A. 1). Rudnik. 'AMSTERDAM, X. Y.— Frank Sanchta. BERKA,O. Jan Idzikowski. •BUFFAI.O, N. Y.-—Józef Lipezyńsk'. CINCINNATI, O.—Ed. Czerwiński. DENVER, COL. Henryk Narody. DUNKIRK, N. V. And. Wicanows!.:. DAYTON, J. Baezenas. DUR YEA, PA. o k o w s k i Ei.LIS, Wis. Antoni Omertiik. FREMONT, V. Chudziński. HOUTZOAIK, PA .Kaź. Świtała. MAN,sFiKi,i, (). A. Andres. Mx. PLEASANT, 1'A. .lan W. Nowak. NANTICOKK, P.\.--Jun Osmański. PASKA u', N. J. Fr. Gronkowski. PITTSIH*it PA. Wł. Szewczuga. POLONIA, Wis. Ant. Omernik. ST HELENS, MIDI. M. Porafsk.. WAVNE, Mini.- B. Wale/.ak. WYANDOTTE, MH II. Boi. KAPI M. ~T )LK1)0, 'il (.i IM'DNIA, ISMł A S A O S K A Wypowiadane przeze nas z lania o polakach w Ameryce, a szczegól nie o gazetach, znalazły szczere od bicie w łamach lwowskiego i Iskry. Oto niektóre ustępy z arty kułu o nas napisanego przez '•-.Nie boszczyka Lama:'11 Z dumą patrzy na leli miljon, c/.,v w ków xv r*ujcniy U^'im Ameryce, którzy żelazną pola prncn, sirteni, podbojem, rozumem, zdobywają sobie d' ::i. to dzim pieniądze, dobrobyt, batractwo nawe w "ród o y i z u eł n i e i n n y s o s u n k w I- s i e strony formalna mnie porywu wscicklosc. M-ŁTO dodntnii'iio ruchu, tej enerini, lej sanuM "inocy, której lu II mis w kraju, 11:1 każdym kroi brak nic moZe opanować amerykańska i 111 e- ligencja poNka, nit' potniII ją zoi'}. imizow,'r IT lni'li uiijks/.yil), don i icdi* s/y cli, tIko idzit /.vsi- ko luzem, i cnlii robola zaradza sii nulem. /ejed­ na kupka druirą kupką bierze si.j zu I I' i sza mocze, a pan tysiijcy sinieje shj z liiio, lub obo jątliie przypatruje. a miljon nawet 11 ie wie, czejjo Will chcą i za co soliie lliy rozbijają... Gdyby powyższe słowa były za stosowane tylko do niektóryi'h kłót liwych księży i "starych" lit' rutów, "to nic by przeciw nim nie nio/na po wiedzieć. Nie dadzą się one jednak przypiąć do redaktorów nowszych gazet, jak np. Kuriera, Kvha i t.d. Bardzo niesłusznie autor zarzuca na szej ludności polskiej w Ameryce, że ni( ma zasttjpu polowych ju:. i u •!. i do t.»u. Żeby w niej dla wyA-zycli celów praco 1 mi. a wy- robić ich sobie, przynajmniej do tc^o nie zdołała. Owszem mamy ludzi gotowych do poświęcenia i możemy śmiało powie dzieć nawet to, że nasz lud w Ame ryce o 200 procent lepiej się cywili zuje niż w Europie. Autor spodziewa się. że gazety polsko-amerykańskie, za tak ostre wypowiedzenie opinii, będą go nie przyzwoicie napadać i tak mówi: Niech sobie amerykańscy koledzy po piótze wściekają się ze zloeci niecii mi nawymy-slają, ile eią zmieści, niech mnie nawet odsądzą od czci i wiary,,- ja jednak, powiem, Ze jeśli niemu tych kierunków solidarności narodotiej wśród emigra cji polskiej w Ameryce, to w o-tatnich i ansach za winiło polsko amerykańskie dziennikarstwo, któ re rozmnożyło sio'liczebnie, ale leź rozbito na koterje lo, co «ij JiiJt w wh kszą caloać kształto wać zaczyuiiło... Wiem, zenie wynikło to :e złej woli, ale ot tuk po polsku—z zaw zuiumci. z enj muezii. z krewkości—cóż z teyo, kiedy jest jednaki. Bądź co bądź miło nam zaznaczyć ten fakt, że prasa polska w Euro pie chce się interesować stosunkami nasze mi. AYdzięczni jesteśmy "Nie boszczykowi Lamowi" za to, że pierwszy poruszył te stosunki, bo z tego wypłynąć może wielka ko rzyść dla cywilizacyi. Przypuszcza my mianowicie, że wywiąże się po ważna polemika i wymiana zdań po między prasą polską europejską i amerykańską, co nas polaków zbliży do siebie. W Ojczyźnie nie powinien nas nikt uważać za straconych. Urazę jaką żywiliśmy do prasy na szej w Europie, za to, że się nami nie zajmowała, chętnie zapominamy, skoro w ślad za Gońcem i pój dą inne pisma. Elektryczność pod ziemię. Sąd najwyższy stanu New Yorku zawyrokował, że zarząd miasta ma prawo decydować, jak druty światła elektrycznego mają być zakładane. Wskutek tego wydał major miasta natychmiast rozkaz, aby kompanie Światła elektrycznego swe druty z ponad ziemi usunęły i pod ziemią je Umieściły, w przeciwnym razie każe oil robotnikom miejskim wszystkie naduliczne druty światła elektrycz nego zniszczyć.—Kur. Pol. PAN ITSKI. Jak się z zielonego stał żółtym w Ameryce jego przygody. Pan Ipski przyjechał z Wielkiego Księstwa Poznańskiego do Ameryki. Uył taki zielony, że trzy miesiące temu krowy go chciały zjeść jako Irawę. Nie mógł on rozpoznać gro chu we worku. Jak deszcz padał to .n pod rynnę się chował. Ale teraz, o teraz. .. Ipski nauczył się rozu mu amerykańskiego. Przychodzi on często do mnie na pogadankę, a ponieważ ani pisać ani czytać nie umie, więc uczy mnie jak mam redagować gazetę. "Co nowego?" zapytałem go dziś. "Weil, nie wiele. Jeden fellers rhcioł mnie osukać, ale ju bet, ze mu sio nie dołem. Jo bełym tu siarp na niego. Ten feller miof ci seść por nozycków, ale nie chcioł ich spse dać, ale chcioł pozycyć tsy dulary na jeden dziń, a chcioł te nozycki zastawić. Jo mu dołem pmiądze, z lem, ze, jeżeli un nie psyjdzie za 1 dziń, to nozycki będą moje." "A, widzę." "1 'n nie psysed. Mozę sobie nogę złómoł, abo no, ale to nic innie nie obchodzi. Nozycki moje. Jeżeli mnie kto chce osukać, to musi rano wsta wać." "Wierzę. Czy masz tu te nożycz ki?" "O, jes bo jo wiedziołem, ze ty je bedzies chcioł widzieć." Po obejrzeniu, przekonałem się, że nożyczki te nie warte były wię cej jak po szylingi para. Powie działem o tem Panu Ipskiemu i do dałem: "Straciłeś 14 szylingów ale co zrobisz z nożyczkami?" "lliewens! Jo nie myślołem o tem!" wykrzyknął ipski z rozdzia wioną gębą. 'o więcej "Weil, jo zainsurowołein swoje życie. Na tem, to aj beciu nie jestem osukany. Tak piękny feller ci rozdo mnie psychodzi i pyto ey jo 1'on Ip ski? A tościk. Weil, nu mówi, ze prazydant Stajtów Zjednoconych do mnie ehciołby psyjść i zainsurować moje życie. To nowa kompanio, a bardzo dobro. Mnie odrazu ten ja g'ent nznoł za mądrego ełowieka,oho! i ci powiado: Panu Ipskiemu to po zwolę sic wpisać psód lepiej, lo psez to inne mdzie sit- do tego za chęcą." "A co to za asekuraeya?" "To sie wpłaca tylko dwa dulary co 20 lot, a jak sie umze, to zona do staje 75,000 dularów. To jesce taki wielki zecy na świecie nie było. Wanderbilt, Dziej Gould, Russell, Sage i wsystkie te wielkie bogoce to sie z tego pobogoeili. Jeno trza od powiedzieć jak stary jesteś, psy ja kiem zdrowiu była bobka, wiele zę bów zgubiłeś, ey eie pies uziar, cy miałeś kiedy białego kunia, jak eę sto zlatujes ze schodów, czy jeździs na wie. wie. o, ja! na wie locapacie, a to wsystko tylko mu si Ityć ]rowda, tylko jasno prowdzi wo jirowda." "Zapłaciłeś mu eo?" "A jakże. Toś*ik musiołem mu zapłacić za psyjęcie odeninie psy siatigi dwa dulary." ATo I'v .ultat Taką "polemikę," jak sobie wyo braża "Nieboszczyk Lam" prowadzi tylko 7friar/ss, a wszystkie inne pi sma polskie w ostatnich czasach już tak spoważniały, że przycinek ten im się nie należy. Niesłusznie też autor stosuje swe słowa do całego dziennikarstwa polskiego w- Ame ryce. znów oszukano Pana Ipskie- go, bo asekuracyi takiej nikt nie prowadzi. Do widzenia!" "Co myślis?" "A to lepiej idź do domu. Czy masz wielką wannę w domu?" "A no, juzcik, ze mom." "A masz otręby w domu?" "Jes." "Nu, to napełnij wannę do połowy pomyjami i otrębami i potem trzy maj swą głowę w tem przez 48 go dzin, aby się dobrze wymoczyła. A następnie kup solne A^o. 4 sand-jta pern i wyszoruj swą głowę aż do kości." "Ale ey ja jestem zielony?" "Żółty." "A ey josie kiedy nauce eego?" "Nigdy." "No good-by! Jo juz nicego nie bede próbować. To dziwny ten kroj, tu żadne dwie zecy do siebie nie po dobne. Good-by!" W Chicago. Pewna kobiota wepchnęła sobie igłę przez nieostrożność w prawy łokieć 52 lata temu, a wczoraj, ta sama igła wyszła z pleców wnuczka jej. Co prawna, to prawda. JVafesxcte sit^ .'.'/"it' /i. Stary Wdowiec siedział z panną Jesienią przeszło piętnuście minut nareszcie się odezwał: "Jakżeż pani bardzo "O, Panie Wdowiec!" "Pani tak wielce "Ale czyż to można, Panie Wdo wiec?" "Ja tylko chciałem powiedzieć, że Pani tak wielce—" "Ależ, co to za okropność prze stań!" "Przeklęte wszystkie kobiety!" wykrzyknął gniewnie p. Wdowiec, wstając i idąc do drzwi. "Chciałem tylko powiedzieć, że Pani jest wiel ce podobną latami do mnie, ale te rał: myślę, żeś dvva»razy starszą." Swit różany wiosną budzi Ptaki, ludzi, Aby się cieszyli Dzionkiem od tej chwili. Nie pralni} ja bogactw, ni pereł, ni złota, Ni blasków,co si»icudów nie lśnią, IK wiedzie jedynie twa dolnoć i cnola, i o w '_rf({hi twojego serca są.' A E Y K A O E O O I O 2 1 U N I A 1 8 8 9 KKAKOWTAK. Modie niebo z gwiazdeczkami Nad zdrojami, Nad pszenicznym łanem, Chabrami usianym A nademną dwoje Modrych oczu stale... Ja watn, łany, zdroje, Nie zazdroszczę wcale. Mnie błysł dzionek hoży I 'sty różanemi... Już ja innej zorzy Nie chcę znać na ziemi. Drozdy, kosy dzwonią w kniei Po kolei, A skowronki w niebie Przyśpiewują glebie. Mili wy, ptaszkowie! Znam ja takie ptaszę, Co ma w jednem słowie Wszystkie pieśni wasze. Boża ręka rządzi wszystkiem Falą, listkiem, Bliskiem i daiekiem, Światem i człowiekiem. A ja się frasuję, Troska sen zabrała: Jak mną pokieruje Jedna rączka mału? DO. dy spojrzi w czarowne i piękne twe oczy, Z ich spojrzeń poniujQ taką treść: W nich widzą ja obraz twej duszy uroczej, o we mnie wzbudza—miłość i cześć. Szukałem ja erca i duszy jak twojej,— i-MI znalazł z radoncią w tobie je.... Tyś szczęściem j.-dynem przyszłoś i jest mojej. Lecz czy me marzenia ziszczą siy... A. I'. LISTY Z GALICY! KKAKÓW, grudr.ia.( Special.) Dla obmyślenia wygodniejszego umieszczenia szkoły sztuk pięknych, oraz dla zajęcia się sprawą budowy gmachu muzeum techniczno-przemy słowego miejskiego wybrana zostanie komisja z grona obywateli. Pewne zagraniczne przedsiębior stwo wniosło znów dorady miejskiej podanie o poparcie starań, celem otrzymania od rządu koncesji na za łożenie nowej ajencji emigracyjnej, tym razem w Krakowie. Pomimo zapewnień, iż urzędowa manipulacja nowej ajencji nic do życzenia nie będzie pozostawiała-i że koncesjona riusze poddają się wszelkiej urzędo wej kontroli -magistrat powziął od mowną uchwałę i zakomunikował ją władzom wyższym. Teatr tutejszy na pogrzeb ś. p. Żółkowskiego wysłał deputację z wieńcem na trumnę znakomitego ar tysty. W całych Czechach zbierają skład ki na olbrzymi pomnik Jana Hussa w Pradze. Z inicjatywy prezydenta wyższego sądu krajowego, Siinonowicza, mają nastąpić wkrótce radykalne zmiany w personelu sądowym Galicji. W gminie Pod raga Austya utwo rzono probostwo katolickie. L-ijście Solne, miasteczko galicyj skie w ostatnich dwóch miesiącach trzy razy nawiedzał pożar. Ostatni pożar, największy zniszczył 24 stodo ły wraz z wszelkiemi zbiorami. Szko dę obl:czają na 50.000 złr. Lwów, 1 grudnia, 1S8U.—Kurjer hrovsh'i donosi, iż skutkiem ostatnich zajść w sejmie ustąpi namiestnik, Kazimierz lir. Badeni,a na jego miej sce powołany zostanie były minister Ziemiałkowski. Roman lir. Potoki ma zostać po wołanym do izby panów. Pisma lwowskie poświęcają śmier ci Żółkowskiego obszerne artykuły. Pojawił się właśnie trzeci rocznik pamiętnika mickiewi czowskiego, wy danego staraniem Towarzystwa Mic kiewicza. Jarosław Yrehlicki, znakomity poeta czeski, wydał świeżo dwa tomy swoich nowych poezyj. Pierwszy zbiór jest dedykowany Wacławowi Gasztowttowi, tłumaczowi "Pana Tadeusza" na język francuski w Pa ryżu, w drugim zbiorze dwie poezje dedykowane są Sienkiewiczowi i Gomulickiemu. W kopalni nafty w Słobodzie Run gurskiej, jak donosi czerniowiecka Gaz. pol., amerykanie wykonali szyb o niebywałej u nas głębokości 508 nu trów i 70 centymetrów. Sejm galicyjski przyrzekł przed laty sub wencję 10.000 złr. za wykopanie 500-metrowego szybu, cudzoziemcy przeto mają zamiar żądać owej sub wencji. Żydzi oszukują chłopów. W Królestwie Polskiem puścili żydzi pogłoskę, że 25 rublówki są fałszywe. Każdy więc pozbywał się 25 rublówek- żydzi je skupowali często za bezcen od chłopów, strasząc ich, że mają "fałszywe." W ten spo sób żydzi tamtejsi zarobili w kilku tygodniacli setki tysięcy rubli.—Ależ na ezemże żyd by nie zarobił?... Zara bia na puszczaniu w kurs fałszywych pieniędzy zarabia i na dobrych pie niędzach zarabiana fałszowanych i prawdziwych wekslach,—zarabia na wszystkiem, nie cofając się przed najbezczelniejszem oszustwem, jeżeli tylko może coś zarobić.—[Kur.War. Gwiazdka. "Jakżeż się cieszę, że Gwiazdka jutro," powiedziała Jadzia Pokorska. "Czemu ty nic nie mówisz, Ma niu?" mówiła Jadzia słodko do swej towarzyszki, która siedziała w za myśleniu "czy nie cieszysz się z te go, że będzie jutro Kristmas?" Mania uśmiechnęła się smutnie. "Boże Narodzenie jest dla mnie takim samym dniem jak każdy inny dzień," rzekła, "to też nie dbam o niego." "Ale dbasz o prezenta." "Pewnie bym dbała, gdybym się spodziewała jakich." "Spodziewała? A ja myślę,że każ dy dostaje prezent na Gwiazdkę." "Ale ty wiesz, Jadziu, żem w zu pełnie innych od ciebie warunkach," wyszeptała Mania po cichu. "To prawda, że nie znam twej ro dziny," i z hezytaeyą dodała, spoglą dając na ubranie przyjaciółki, "pew nie nie jesteście bogaci." "Bardzo biedni, droga Jadziu. Wszyscy pracujemy ciężko a matka najciężej ze wszystkich. Chciałam porzucić szkołę i pozostać w domu, aby jej dopomagać, ale ona koniecz nie pragnie, abym się wykształciła, abym w przyszłości, jak jej już zdro wia zabraknie, była podporą." "Nie wiedziałam, że jesteś tak biedną," przerwała Jadzia z namy słem. "Pewnie dla tego nie masz u brania lepszego." "To ubranie, co mam na sobie, jest najlepsze, a ten szal to mojej matki. Obie razem nie możemy wychodzić. O, biedna moja matka, ona rzadko kiedy ma sposobność wyjść z domu." "Czemuś mi o tem dawniej nie po wiedziała, Maniu "Nie wiem. Ale może dlatego,żem się bała wyjawić swą nędzę, aby nie utracić twej przyjaźni, abyś ty nie uważała mnie za równą przyjaciół kę. O, Jadziu, a ja się tak boję utra cić twą przyjaźń. ..." "Ale nie warta by była moja przy jaźń," odezwała się z zapałem Ja dzia, "gdybym się miała od tego zmienić." Tu rozstały się dziewczyny. Kilka słów o ich stanowisku. Jadzia była córką Antoniego Po korskiego, przemysłowca bogatego, którego dochody ni ety Iko wystarcza ły na utrzymanie rodziny w "dostatku i zbytkowności, ale i znaczną sumę składał w banku na szarą godzinę. Odznaczała się dobrą cechą serca. Była piękną i dobrą, nie miało na nią wpływu samolubstwo, jak na in ne dziewczyny. Krzywda wyrządzo na komukolwiek, obchodziła" ją wię cej, jak gdyby była wyrządzona jej. Mania, którę uznawała za serdeczną przyjaciółkę, była smutną prawie zawsze i zamyśloną. Była nieśmiałą, bo wiedziała o swej nędzy i równać się z innymi dziewczynami bała. Nie potrafiła się do każdej uśmiechnąć, to też nie lubiano jej, stronniły od niej towarzyszki. Los ją prześlado wał. Jadzia, przyszedłszy do domu, ro zebrała się i w zamyśleniu usiadła w pokoju gościnnym. Wszedł ojciec. "Czen/tak jesteś zamyśloną, có reczko?" zapytał z wrażeniem. "Brwi tak masz pomarszczone, jakbyś nad wielką bardzo rzeczą rozmyślała." "Tak je§t, tatuniu." "Co? Jeżeli jakie algebryczlie za danie, to może pamiętam tyle ze swych szkolnych czasów, aby ci po módz." "Lecz to co innego, ojcze," rzekła Jadzia, potrząsając głową. "To więc co takiego?powiedz mi." "O, ja chciałabym chciała bym jękała się Jadzia. "Powiedz otwarcie co, moja córu niu. Obiecuję ci solemnie, że dopo mogę ci we wszystkiem. Co też ta kiego?" "Ale niech się ojczulek nie gnie wa. Czy by ojczulek nie był tak łas kaw i powiedział mi co jutro dosta nę na Gwiazdkę?" "Czy nie możesz poczekać do ju tra rana?" "Ale mam wielką przyczynę do zapytania o to." "To utracisz przez to przyjemność anticypacyi, Jadziu." "Chętnie się tego wyrzekam." "Nu, kiędy tak, to co myślisz o pięknym złotym zegarku?" Szczęściem zajaśniała twarz Jadzi. Oczekiwała na to oddawna niecier pliwie. "Jakżeś ty dobry, tatuniu," wy krzyknęła radośnie. "To więc przyjmiesz go?" "O, i z jaką jeszcze radością! Lecz," dodała po krótkiej pauzie, "jabym wolała co innego." "A co, naprzykład?" "Powiedz mi przód co zegarek bę dzie kosztował." "Około sto dolarów." "To jabym wolała pięćdziesiąt do larów, abym mogła z nimi zrobić co mi się podoba." "Czy chcesz może kupić cukier ków Muszę wyznać, że toby mi się nie podobało." "Ojczulku, ja ci powiem. Ty wiesz, że mam przyjaciółkę, którą bardzo cenię, Manię Biedzińską." "To więc co?" "Ona taka dobra dziewczyna. Ja ją od dawna kocham, ale aż do dziś dnia nie wiedziałam, że jest ona bied ną. Przychodzi ona do szkoły zawsze w cienkiej perkalikowej sukni i po dartym szalu, a który to nawet nie należy do niej, jeno jej matki." Tu Jadzia opowiedziała ojcu całe położenie swej przyjaciółki. W kon ie luzy i rzekła: "Teraz, ojczulku kochany, możesz się domyśleć na co chciałam pienią dze. Chciałam mianowicie kupić Ma ni nowy szal i dobrą suknią dla jej matki. Pięćdziesiąt dolarów na to starczy." "Ale ja myślę, że chcesz zegarek." "0, ja nie dbam o zegarek mogę się bez niego obyć, a za te pienią dze uszczęśliwię Manię i jej matkę. Ich szczęście będę podzielać." "Życzeniu twemu stanie się za dość," rzekł pan Pokorski z przeję ciem. "Jestem bardzo szczęśliwy, że umiesz się interesować losem innych i że potrafisz z siebie czynić taką o fiarę. Ponieważ myślę, że oięćdzie siąt dolarów byłoby za mało, więc dam ci całe sto." Twarz Jadzi rozpromieniła się. "Jestem tak szczęśliwa," rzekła. "Pozwól mi jednak, droga córecz ko, poradzić ci, że ponieważ każdy swe potrzeby^ zna najlepiej, to było by lepiej posłać pieniądze twrej przy jaciółce i jej matce, a one najlepiej będą wiedziały co z nimi począć." "Może to będzie lepiej." •TY vr VR Poranek w Boże Narodzenie był piękny. Mania i jej matka wcześnie od ra na krzątały się. Wczoraj długo w no cy pracowały nad uporządkowaniem skromnej izdebki, która choć biedna, bardzo czysto zawsze była utrzymy wana. Po skromnem śniadaniu, Ma nia rzekła do matki: "Mamo, twoja suknia rozlatuje się prawne." "W iem, ale cóż mam począć," wy mówiła matka. "Nosiłaś ją tak długo, że nawet nie pamiętam czy kiedy miałaś inną. Chciałabym, żeby ci kto podarował nową na Gwiazdkę." Omdlały uśmiechzaigrał na ustach pani Biedzińskiej. "Nie potrzebuje się tego spodzie wać. Radabym tylko, żebyśmy mo gły choć dziś na obiad coś lepszego jeść. Zawsze tak bywało, jak żył twój ukochany ojciec." Obie zamilkły. Wspomnienie o ojcu zawsze w smutek je pogrążało. Milczenie wreszcie przerwane by ło zapukaniem do drzwi. Matka o dezwała się: "Maniu, otwórz drzwi." Na progu ukazał się człowiek do brze ubrany i z miną służącego za pytał grzecznie: "Czy panna Mary a Biedzińską?" "Tak," brzmiała przelękniona od powiedź. "Mam list dla pani." "Czy' ma być odpowiedź?" zapy tała Mania, odbierając kopertę. "Nie," odpowiedział mężczyzna i znikł. Mania zamknęła drzwi i otworzy ła list. Zdziwiła się gdy zobaczyła papierek jak mniemała lOcio dolarowy. "Mamo," wykrzyknęła ze łzami radości, "słuchaj tylko," i zaczęła czytać co następuje: "Droga Maniw. Powiedziałaś mi, że się nie spodziewasz podarun ku na Gwiazdkę. Pozwól mi zastą pić ten brak. Proszę cię,przyjm za łączony tu prezent, i zrób z niego taki użytek, aby tobie i matce przy czynił się do szczęścia, z którą maili nadzieję zapoznać się wkrótce. Szczera twoja przyjaciółka, Jridv:iga Pokorska." "Co za wielki prezent-* mamo!" wykrzyknęła Mania. "Tylko pomyśl aż dziesięć dolarów!" "Dziesięć!" powtórzyła pani Bie dzińską. "To jest całe sto." "Sto dolarów," niedowierzająco wyrzekła Mania, ale się przekonała, obejrzawszy jeszcze raz papierek. Wiele szczęścia przyniósł ten po darunek, można się domyśleć. Ko biety zaczęły obliczać co za sto do larów można kupić. Najprzód po trzebowały obie coś do jedzenia. Po tem obie musiały mieć nowe suknie, nowe trzewiki i nową bieliznę. A jak wszystko to było kupione i ko morne zapłacone, jeszcze się pozo stała mała suma. Żal tylko, że Jadzia nie mogła być obecną na ich obiedzie. Nie było tam nic nadzwyczajnego, nic więcej nad to,co ty,kochany czytelniku, jesz co dzień,ale dla tych biednych kobiet, znaczyło wielki przysmak. Jadzia do brze została wynagrodzoną za to, bo nigdy w życiu nie była tak szczęśli wą jak gdy następnego dnia Mania ze łzami w oczach dziękowała jej za owe dobrodziejstwo, a jeszcze szczęś liwszą się czuła tydzień później, jak. zobaczyła przyjaciółkę w nowej su kience i z nowym szalem. A za kilka lat później Marya Bie dzińską słynęła jako nowelistka, a za swe współpracownictwo przy jed­ nym z dzienników dostawała $(10,000 rocznie. Jakżeż szczęśliwą wtedy była Jadwiga, że ją nazywała swoją przyjaciółką. Wierz mi czytelniku, że "lepiej błogosławieni są ci któ rzy dają, niż ci którzy biorą," a ten wypadek niech i twoje serce rozczu li, a oczy otworzy na nędzę przyja ciół i sąsiadów. Czyniąc dobrze dla innych sobie czynimy najlepiej. A. Paryski. O N A. Powieść pr. Marję Rodziewiczówny. Do izdebki, służącej iej za mie szkanie, słońce wstępowało pierwsze i budziłb ją. Wstawała wtedy żywo, codzien zaniepokojna, czy nie zaspa ła broń Boże. Ale warowny pałac, którego zaj mowała poddasze, był głuchy i nie my, a świat przed oknem różowy od świtu, ledwie się budzić zaczynał. Uspokojona, odmawiała krótki pa cierz, zaplatała dwa wielkie, ciemne warkocze i upinała je bez cienia pre tensji w około głowy, obywając się przytem bez lustra odziewała się w wytartą, starannie cerowaną i oczysz czoną kamlotową sukienkę, kładła na wierzch wielki dymkowy, fartuch i była gotową. Pośpiesznie sprzątała izdebkę ot wierała okienko, przyczem staran nie obracała do słońca wazonik z mir tem, brała ze stolika trzy pęki klu czów, koszyk z robotą i .wychodziła z izdebki. Mieszkanie jej sąsiadowało z sy pialniami pokojowych i tam wcho dziła najpierwej. —Moje drogie—odzywała się ła godnie, prosząco wstawajcie już. Pani będzie nie rada! Rozespane garderobiane czasem mruczały^ niechętnie, czasem prze klinały służbę, "psią," zwykle jed nak ułagodzone mimowoli jej gło sem i tonem, zrywały się posłuszne i dziękowały za przysługę. A Qna, kiwnąwszy im przyjaźnie głową, szła dalej. Z wyżyn strychu zstępowała na padół folwarku. Schody były strome i ciemne, ale je dobrze znała i stąpa jąc prędko, mruczała do siebie jak wyuczoną lekcję: Śniadanie przygotować, wydać prowizje z apteczki, kompoty, soki, galarety,przesuszyć stołową bieliznę, rzyjadą kupcy na owoce, obejrzeć pytlową mąkę, czy się móle nie do brały zdać tygodniowy rachunek z pachtu, rój pszczoli może dziś wyj dz.e... no i serwety poznaczyć. To i koniec! A może co zapomniałam?... y Schodziła na dół, aż do suteren. ajwiększym kluczem otwierała drzwi do apteczki, potem do piwnicy, potem do różnych składów. Kucha rze i szafarka szli za nią napełniała ich naczynia i worki produktami, za łatwiała porządnie i prędko kwestję alimentarną, całodzienną. Potem zamykała śpiżarnie i pob rzękując kluczami wybiegałana dzie dziniec folwarczny, pełen budzące go się życia i ruchu i śpieszyła w stronę obór, gdzie dojono krowy. Który ją spotkał z oficjalistów, pozdrawiał bardzo przyjaźnie: -Dzień dobry, panno Konstancjo. Pani bo zawsze "najranniejsza!" —-I pan słońca nie zasypia!—od powiadała z uśmiechem. Z obór biegła do piwnicy i dozo rowała pomiaru i zlewania mleka, a ztamtąd, napędzana obawą opóźnie nia, wracała znowu do pałacu. "V\ sali jadalnej, pod jej nadzorem lokaje zastaw-iali dla państwa stół do śniadania. Ogrodnik przynosił przepyszny bukiet, zjawiały się na śnieżnej bie liźnie saskie filiżanki, ciężkie srebro, w ozdobnych koszach eleganckie przysmaki. Przy oknie ustawiano maszynkę do kawy i samowar i ona zajmowała tam swe miejsce. Odpinała fartuch i chowała go na niej kunsztownie spleciony mono gram, pod koroną o licznych gał kach. Czekała zwykle dość długo, spo glądając niekiedy od roboty swojej to na zegar to w okno, słońcem ob jęte, uważna na każdy szelest w głę bi mieszkania. Pierwsza ukazywała się zwykle pani domu, osoba okazałych kształtów ze śladami piękności na twarzy, isto ta arcyenergiczna i arcykapryśna. —A, jesteś już! To dobrze? Daj mi kawy! Takie było codzienne powitanie. —Złaśmietanka! Pewnie szafarka za twemi plecami podlewa ją wodą. Tyle razy ci powtarzam, żeś powinna mniej polegać na służbie, a więcej sama się zajmować. —Dobrze, ciociu!—odpowiadała ze zwykłą swą pogodą. Była zatem krewną, nie sługą. Pani domu sączyła powoli kawę i egzaminowała ją ściśle: ile było mle ka, ile usmażono konfitur, co ma ro bić dzisiaj. Powoli rysy jej rozchmu rzały się i łaskawiej spoglądała na szczupłą postać dziewczęcia, pochy loną nad delikatnym haftem. —Wypij że śniadanie!—kończyła rozmowę zupełuie już uprzejmie. Potem przychodził zwykle do ja dalni sam gospodarz, człek mocno otyły i przysadzisty, z natury jowialny i szczery.This is the only Polish newspaper between Buffalo and Chicago. It is published in place of the "Gwiazda." THE WEKKLY AMERICA- LAW Bun.IIS(i, TOLEDO, O. Subscription, $ 1 per year. E. P. SainlMTg. wvilawra. A. A. I 'a iv s k i. n.m 1 ak 1 o w Law Iluilding, 7V /, A' b'•