2.
B-P^SAMBEBG,
'M3UJFlMWHKsń[0
W 0 1 1 Z I W S O 1 O
Premumerata wynosi 10 centów
miesięcznie, albo $ 1. rocznie, opła
cając z góry. Należność można prze
syłać w znaczkach pocztowych, przez
Money Order, Express lub Bank Note,
pod adresem: E. P. Samberg, Law
Bui Iding, Toledo, Ohio.
AOKNCI "AMERYKI."
AI'I'I.KION, Minn.- A. 1). Rudnik.
'AMSTERDAM, X. Y.— Frank Sanchta.
BERKA,O. Jan Idzikowski.
•BUFFAI.O, N. Y.-—Józef Lipezyńsk'.
CINCINNATI, O.—Ed. Czerwiński.
DENVER, COL. Henryk Narody.
DUNKIRK, N. V. And. Wicanows!.:.
DAYTON, J. Baezenas.
DUR YEA, PA. o k o w s k i
Ei.LIS, Wis. Antoni Omertiik.
FREMONT, V. Chudziński.
HOUTZOAIK, PA .Kaź. Świtała.
MAN,sFiKi,i, (). A. Andres.
Mx. PLEASANT, 1'A. .lan W. Nowak.
NANTICOKK, P.\.--Jun Osmański.
PASKA u', N. J. Fr. Gronkowski.
PITTSIH*it PA. Wł. Szewczuga.
POLONIA, Wis. Ant. Omernik.
ST HELENS, MIDI. M. Porafsk..
WAVNE, Mini.- B. Wale/.ak.
WYANDOTTE, MH II. Boi. KAPI M.
~T )LK1)0, 'il (.i IM'DNIA, ISMł
A S A O S K A
Wypowiadane przeze nas z lania
o polakach w Ameryce, a szczegól
nie o gazetach, znalazły szczere od
bicie w łamach lwowskiego i
Iskry. Oto niektóre ustępy z arty
kułu o nas napisanego przez '•-.Nie
boszczyka Lama:'11
Z
dumą patrzy na leli miljon, c/.,v w
ków xv
r*ujcniy
U^'im
Ameryce, którzy żelazną
pola
prncn, sirteni,
podbojem, rozumem, zdobywają sobie d' ::i. to
dzim pieniądze, dobrobyt, batractwo nawe w "ród
o y i z u eł n i e i n n y s o s u n k w I- s i e
strony formalna mnie porywu wscicklosc.
M-ŁTO
dodntnii'iio ruchu, tej enerini, lej sanuM "inocy,
której lu
II
mis w kraju, 11:1 każdym kroi brak
nic moZe opanować amerykańska i 111
e-
ligencja poNka, nit' potniII ją zoi'}. imizow,'r
IT
lni'li uiijks/.yil), don i icdi* s/y cli, tIko idzit /.vsi-
ko
luzem,
i cnlii
robola zaradza sii nulem. /ejed
na kupka druirą kupką bierze si.j zu I I' i sza
mocze, a pan tysiijcy sinieje shj z liiio, lub obo
jątliie przypatruje. a miljon nawet 11 ie wie, czejjo
Will chcą i za co soliie lliy rozbijają...
Gdyby powyższe słowa były za
stosowane tylko do niektóryi'h kłót
liwych księży i "starych" lit' rutów,
"to nic by przeciw nim nie nio/na po
wiedzieć. Nie dadzą się one jednak
przypiąć do redaktorów nowszych
gazet, jak np. Kuriera, Kvha i t.d.
Bardzo niesłusznie autor zarzuca na
szej ludności polskiej w Ameryce,
że
ni(
ma zasttjpu polowych ju:. i u
•!. i do t.»u.
Żeby w niej dla wyA-zycli celów praco
1
mi. a wy-
robić ich sobie, przynajmniej do tc^o nie
zdołała.
Owszem mamy ludzi
gotowych do
poświęcenia i możemy śmiało powie
dzieć nawet to, że nasz lud w Ame
ryce o 200 procent lepiej się cywili
zuje niż w Europie.
Autor spodziewa się. że gazety
polsko-amerykańskie, za tak ostre
wypowiedzenie opinii, będą go nie
przyzwoicie napadać i tak mówi:
Niech sobie amerykańscy koledzy po piótze
wściekają się ze zloeci niecii mi nawymy-slają, ile
eią zmieści, niech mnie nawet odsądzą od czci i
wiary,,- ja jednak, powiem, Ze jeśli niemu tych
kierunków solidarności narodotiej wśród emigra
cji polskiej w Ameryce, to w o-tatnich i ansach za
winiło polsko amerykańskie dziennikarstwo, któ
re rozmnożyło sio'liczebnie, ale leź rozbito na
koterje lo, co «ij JiiJt w wh kszą caloać kształto
wać zaczyuiiło... Wiem, zenie wynikło to :e złej
woli, ale ot tuk po polsku—z zaw zuiumci. z enj
muezii. z krewkości—cóż z teyo, kiedy
jest jednaki.
Bądź co bądź miło nam zaznaczyć
ten fakt, że prasa polska w Euro
pie chce się interesować stosunkami
nasze mi. AYdzięczni jesteśmy "Nie
boszczykowi Lamowi" za to, że
pierwszy poruszył te stosunki, bo
z tego wypłynąć może wielka ko
rzyść dla cywilizacyi. Przypuszcza
my mianowicie, że wywiąże się po
ważna polemika i wymiana zdań po
między prasą polską europejską i
amerykańską, co nas polaków zbliży
do siebie.
W Ojczyźnie nie powinien nas
nikt uważać za straconych.
Urazę jaką żywiliśmy do prasy na
szej w Europie, za to, że się nami
nie zajmowała, chętnie zapominamy,
skoro w ślad za Gońcem i pój
dą inne pisma.
Elektryczność pod ziemię.
Sąd najwyższy stanu New Yorku
zawyrokował, że zarząd miasta ma
prawo decydować, jak druty światła
elektrycznego mają być zakładane.
Wskutek tego wydał major miasta
natychmiast rozkaz, aby kompanie
Światła elektrycznego swe druty z
ponad ziemi usunęły i pod ziemią je
Umieściły, w przeciwnym razie każe
oil robotnikom miejskim wszystkie
naduliczne druty światła elektrycz
nego zniszczyć.—Kur. Pol.
PAN ITSKI.
Jak się z zielonego stał żółtym w
Ameryce jego przygody.
Pan Ipski przyjechał z Wielkiego
Księstwa Poznańskiego do Ameryki.
Uył taki zielony, że trzy miesiące
temu krowy go chciały zjeść jako
Irawę. Nie mógł on rozpoznać gro
chu we worku. Jak deszcz padał to
.n pod rynnę się chował. Ale teraz,
o teraz. .. Ipski nauczył się rozu
mu amerykańskiego.
Przychodzi on często do mnie na
pogadankę, a ponieważ ani pisać ani
czytać nie umie, więc uczy mnie jak
mam redagować gazetę.
"Co nowego?" zapytałem go dziś.
"Weil, nie wiele. Jeden fellers
rhcioł mnie osukać, ale ju bet, ze
mu sio nie dołem. Jo bełym tu siarp
na niego. Ten feller miof ci seść por
nozycków, ale nie chcioł ich spse
dać, ale chcioł pozycyć tsy dulary
na jeden dziń, a chcioł te nozycki
zastawić. Jo mu dołem pmiądze, z
lem, ze, jeżeli un nie psyjdzie za 1
dziń, to nozycki będą moje."
"A, widzę."
"1 'n nie psysed. Mozę sobie nogę
złómoł, abo no, ale to nic innie nie
obchodzi. Nozycki moje. Jeżeli mnie
kto chce osukać, to musi rano wsta
wać."
"Wierzę. Czy masz tu te nożycz
ki?"
"O, jes bo jo wiedziołem, ze ty
je bedzies chcioł widzieć."
Po obejrzeniu, przekonałem się,
że nożyczki te nie warte były wię
cej jak po szylingi para. Powie
działem o tem Panu Ipskiemu i do
dałem: "Straciłeś 14 szylingów ale
co zrobisz z nożyczkami?"
"lliewens! Jo nie myślołem o
tem!" wykrzyknął ipski z rozdzia
wioną gębą.
'o więcej
"Weil, jo zainsurowołein swoje
życie. Na tem, to aj beciu nie jestem
osukany. Tak piękny feller ci rozdo
mnie psychodzi i pyto ey jo 1'on Ip
ski? A tościk. Weil, nu mówi, ze
prazydant Stajtów Zjednoconych do
mnie ehciołby psyjść i zainsurować
moje życie. To nowa kompanio, a
bardzo dobro. Mnie odrazu ten ja
g'ent nznoł za mądrego ełowieka,oho!
i ci powiado: Panu Ipskiemu to po
zwolę sic wpisać psód lepiej, lo
psez to inne mdzie sit- do tego za
chęcą."
"A co to za asekuraeya?"
"To sie wpłaca tylko dwa dulary
co 20 lot, a jak sie umze, to zona do
staje 75,000 dularów. To jesce taki
wielki zecy na świecie nie było.
Wanderbilt, Dziej Gould, Russell,
Sage i wsystkie te wielkie bogoce to
sie z tego pobogoeili. Jeno trza od
powiedzieć jak stary jesteś, psy ja
kiem zdrowiu była bobka, wiele zę
bów zgubiłeś, ey eie pies uziar, cy
miałeś kiedy białego kunia, jak eę
sto zlatujes ze schodów, czy jeździs
na wie. wie. o, ja! na wie
locapacie, a to wsystko tylko mu
si Ityć ]rowda, tylko jasno prowdzi
wo jirowda."
"Zapłaciłeś mu eo?"
"A jakże. Toś*ik musiołem mu
zapłacić za psyjęcie odeninie psy
siatigi dwa dulary."
ATo
I'v
.ultat
Taką "polemikę," jak sobie wyo
braża "Nieboszczyk Lam" prowadzi
tylko 7friar/ss, a wszystkie inne pi
sma polskie w ostatnich czasach już
tak spoważniały, że przycinek ten
im się nie należy. Niesłusznie też
autor stosuje swe słowa do całego
dziennikarstwa polskiego w- Ame
ryce.
znów oszukano Pana Ipskie-
go, bo asekuracyi takiej nikt nie
prowadzi. Do widzenia!"
"Co myślis?"
"A to lepiej idź do domu. Czy
masz wielką wannę w domu?"
"A no, juzcik, ze mom."
"A masz otręby w domu?"
"Jes."
"Nu, to napełnij wannę do połowy
pomyjami i otrębami i potem trzy
maj swą głowę w tem przez 48 go
dzin, aby się dobrze wymoczyła. A
następnie kup solne A^o. 4 sand-jta
pern i wyszoruj swą głowę aż do
kości."
"Ale ey ja jestem zielony?"
"Żółty."
"A ey josie kiedy nauce eego?"
"Nigdy."
"No good-by! Jo juz nicego nie
bede próbować. To dziwny ten kroj,
tu żadne dwie zecy do siebie nie po
dobne. Good-by!"
W Chicago.
Pewna kobiota wepchnęła sobie
igłę przez nieostrożność w prawy
łokieć 52 lata temu, a wczoraj, ta
sama igła wyszła z pleców wnuczka
jej. Co prawna, to prawda.
JVafesxcte sit^ .'.'/"it' /i.
Stary Wdowiec siedział z panną
Jesienią przeszło piętnuście minut
nareszcie się odezwał:
"Jakżeż pani bardzo
"O, Panie Wdowiec!"
"Pani tak wielce
"Ale czyż to można, Panie Wdo
wiec?"
"Ja tylko chciałem powiedzieć, że
Pani tak wielce—"
"Ależ, co to za okropność prze
stań!"
"Przeklęte wszystkie kobiety!"
wykrzyknął gniewnie p. Wdowiec,
wstając i idąc do drzwi. "Chciałem
tylko powiedzieć, że Pani jest wiel
ce podobną latami do mnie, ale te
rał: myślę, żeś dvva»razy starszą."
Swit różany wiosną budzi
Ptaki, ludzi,
Aby się cieszyli
Dzionkiem od tej chwili.
Nie pralni} ja bogactw, ni pereł, ni złota,
Ni blasków,co si»icudów nie lśnią,
IK
wiedzie jedynie twa dolnoć i cnola,
i o w '_rf({hi twojego serca są.'
A E Y K A O E O O I O 2 1 U N I A 1 8 8 9
KKAKOWTAK.
Modie niebo z gwiazdeczkami
Nad zdrojami,
Nad pszenicznym łanem,
Chabrami usianym
A nademną dwoje
Modrych oczu stale...
Ja watn, łany, zdroje,
Nie zazdroszczę wcale.
Mnie błysł dzionek hoży
I 'sty różanemi...
Już ja innej zorzy
Nie chcę znać na ziemi.
Drozdy, kosy dzwonią w kniei
Po kolei,
A skowronki w niebie
Przyśpiewują glebie.
Mili wy, ptaszkowie!
Znam ja takie ptaszę,
Co ma w jednem słowie
Wszystkie pieśni wasze.
Boża ręka rządzi wszystkiem
Falą, listkiem,
Bliskiem i daiekiem,
Światem i człowiekiem.
A ja się frasuję,
Troska sen zabrała:
Jak mną pokieruje
Jedna rączka mału?
DO.
dy spojrzi w czarowne i piękne twe oczy,
Z ich spojrzeń poniujQ taką treść:
W nich widzą ja obraz twej duszy uroczej,
o we mnie wzbudza—miłość i cześć.
Szukałem ja erca i duszy jak twojej,—
i-MI znalazł z radoncią w tobie je....
Tyś szczęściem j.-dynem przyszłoś i jest mojej.
Lecz czy me marzenia ziszczą siy... A. I'.
LISTY Z GALICY!
KKAKÓW, grudr.ia.( Special.)
Dla obmyślenia wygodniejszego
umieszczenia szkoły sztuk pięknych,
oraz dla zajęcia się sprawą budowy
gmachu muzeum techniczno-przemy
słowego miejskiego wybrana zostanie
komisja z grona obywateli.
Pewne zagraniczne przedsiębior
stwo wniosło znów dorady miejskiej
podanie o poparcie starań, celem
otrzymania od rządu koncesji na za
łożenie nowej ajencji emigracyjnej,
tym razem w Krakowie. Pomimo
zapewnień, iż urzędowa manipulacja
nowej ajencji nic do życzenia nie
będzie pozostawiała-i że koncesjona
riusze poddają się wszelkiej urzędo
wej kontroli -magistrat powziął od
mowną uchwałę i zakomunikował ją
władzom wyższym.
Teatr tutejszy na pogrzeb ś. p.
Żółkowskiego wysłał deputację z
wieńcem na trumnę znakomitego ar
tysty.
W całych Czechach zbierają skład
ki na olbrzymi pomnik Jana Hussa
w Pradze.
Z inicjatywy prezydenta wyższego
sądu krajowego, Siinonowicza, mają
nastąpić wkrótce radykalne zmiany
w personelu sądowym Galicji.
W gminie Pod raga Austya utwo
rzono probostwo katolickie.
L-ijście Solne, miasteczko galicyj
skie w ostatnich dwóch miesiącach
trzy razy nawiedzał pożar. Ostatni
pożar, największy zniszczył 24 stodo
ły wraz z wszelkiemi zbiorami. Szko
dę obl:czają na 50.000 złr.
Lwów, 1 grudnia, 1S8U.—Kurjer
hrovsh'i donosi, iż skutkiem ostatnich
zajść w sejmie ustąpi namiestnik,
Kazimierz lir. Badeni,a na jego miej
sce powołany zostanie były minister
Ziemiałkowski.
Roman lir. Potoki ma zostać po
wołanym do izby panów.
Pisma lwowskie poświęcają śmier
ci Żółkowskiego obszerne artykuły.
Pojawił się właśnie trzeci rocznik
pamiętnika mickiewi czowskiego, wy
danego staraniem Towarzystwa Mic
kiewicza.
Jarosław Yrehlicki, znakomity
poeta czeski, wydał świeżo dwa tomy
swoich nowych poezyj. Pierwszy
zbiór jest dedykowany Wacławowi
Gasztowttowi, tłumaczowi "Pana
Tadeusza" na język francuski w Pa
ryżu, w drugim zbiorze dwie poezje
dedykowane są Sienkiewiczowi i
Gomulickiemu.
W kopalni nafty w Słobodzie Run
gurskiej, jak donosi czerniowiecka
Gaz. pol., amerykanie wykonali szyb
o niebywałej u nas głębokości 508
nu trów i 70 centymetrów. Sejm
galicyjski przyrzekł przed laty sub
wencję 10.000 złr. za wykopanie
500-metrowego szybu, cudzoziemcy
przeto mają zamiar żądać owej sub
wencji.
Żydzi oszukują chłopów.
W Królestwie Polskiem puścili
żydzi pogłoskę, że 25 rublówki są
fałszywe. Każdy więc pozbywał się
25 rublówek- żydzi je skupowali
często za bezcen od chłopów, strasząc
ich, że mają "fałszywe." W ten spo
sób żydzi tamtejsi zarobili w kilku
tygodniacli setki tysięcy rubli.—Ależ
na ezemże żyd by nie zarobił?... Zara
bia na puszczaniu w kurs fałszywych
pieniędzy zarabia i na dobrych pie
niędzach zarabiana fałszowanych i
prawdziwych wekslach,—zarabia na
wszystkiem, nie cofając się przed
najbezczelniejszem oszustwem, jeżeli
tylko może coś zarobić.—[Kur.War.
Gwiazdka.
"Jakżeż się cieszę, że Gwiazdka
jutro," powiedziała Jadzia Pokorska.
"Czemu ty nic nie mówisz, Ma
niu?" mówiła Jadzia słodko do swej
towarzyszki, która siedziała w za
myśleniu "czy nie cieszysz się z te
go, że będzie jutro Kristmas?"
Mania uśmiechnęła się smutnie.
"Boże Narodzenie jest dla mnie
takim samym dniem jak każdy inny
dzień," rzekła, "to też nie dbam o
niego."
"Ale dbasz o prezenta."
"Pewnie bym dbała, gdybym się
spodziewała jakich."
"Spodziewała? A ja myślę,że każ
dy dostaje prezent na Gwiazdkę."
"Ale ty wiesz, Jadziu, żem w zu
pełnie innych od ciebie warunkach,"
wyszeptała Mania po cichu.
"To prawda, że nie znam twej ro
dziny," i z hezytaeyą dodała, spoglą
dając na ubranie przyjaciółki, "pew
nie nie jesteście bogaci."
"Bardzo biedni, droga Jadziu.
Wszyscy pracujemy ciężko a matka
najciężej ze wszystkich. Chciałam
porzucić szkołę i pozostać w domu,
aby jej dopomagać, ale ona koniecz
nie pragnie, abym się wykształciła,
abym w przyszłości, jak jej już zdro
wia zabraknie, była podporą."
"Nie wiedziałam, że jesteś tak
biedną," przerwała Jadzia z namy
słem. "Pewnie dla tego nie masz u
brania lepszego."
"To ubranie, co mam na sobie, jest
najlepsze, a ten szal to mojej matki.
Obie razem nie możemy wychodzić.
O, biedna moja matka, ona rzadko
kiedy ma sposobność wyjść z domu."
"Czemuś mi o tem dawniej nie po
wiedziała, Maniu
"Nie wiem. Ale może dlatego,żem
się bała wyjawić swą nędzę, aby nie
utracić twej przyjaźni, abyś ty nie
uważała mnie za równą przyjaciół
kę. O, Jadziu, a ja się tak boję utra
cić twą przyjaźń. ..."
"Ale nie warta by była moja przy
jaźń," odezwała się z zapałem Ja
dzia, "gdybym się miała od tego
zmienić."
Tu rozstały się dziewczyny.
Kilka słów o ich stanowisku.
Jadzia była córką Antoniego Po
korskiego, przemysłowca bogatego,
którego dochody ni ety Iko wystarcza
ły na utrzymanie rodziny w "dostatku
i zbytkowności, ale i znaczną sumę
składał w banku na szarą godzinę.
Odznaczała się dobrą cechą serca.
Była piękną i dobrą, nie miało na
nią wpływu samolubstwo, jak na in
ne dziewczyny. Krzywda wyrządzo
na komukolwiek, obchodziła" ją wię
cej, jak gdyby była wyrządzona jej.
Mania, którę uznawała za serdeczną
przyjaciółkę, była smutną prawie
zawsze i zamyśloną. Była nieśmiałą,
bo wiedziała o swej nędzy i równać
się z innymi dziewczynami bała. Nie
potrafiła się do każdej uśmiechnąć,
to też nie lubiano jej, stronniły od
niej towarzyszki. Los ją prześlado
wał.
Jadzia, przyszedłszy do domu, ro
zebrała się i w zamyśleniu usiadła
w pokoju gościnnym. Wszedł ojciec.
"Czen/tak jesteś zamyśloną, có
reczko?" zapytał z wrażeniem. "Brwi
tak masz pomarszczone, jakbyś nad
wielką bardzo rzeczą rozmyślała."
"Tak je§t, tatuniu."
"Co? Jeżeli jakie algebryczlie za
danie, to może pamiętam tyle ze
swych szkolnych czasów, aby ci po
módz."
"Lecz to co innego, ojcze," rzekła
Jadzia, potrząsając głową.
"To więc co takiego?powiedz mi."
"O, ja chciałabym chciała
bym jękała się Jadzia.
"Powiedz otwarcie co, moja córu
niu. Obiecuję ci solemnie, że dopo
mogę ci we wszystkiem. Co też ta
kiego?"
"Ale niech się ojczulek nie gnie
wa. Czy by ojczulek nie był tak łas
kaw i powiedział mi co jutro dosta
nę na Gwiazdkę?"
"Czy nie możesz poczekać do ju
tra rana?"
"Ale mam wielką przyczynę do
zapytania o to."
"To utracisz przez to przyjemność
anticypacyi, Jadziu."
"Chętnie się tego wyrzekam."
"Nu, kiędy tak, to co myślisz o
pięknym złotym zegarku?"
Szczęściem zajaśniała twarz Jadzi.
Oczekiwała na to oddawna niecier
pliwie.
"Jakżeś ty dobry, tatuniu," wy
krzyknęła radośnie.
"To więc przyjmiesz go?"
"O, i z jaką jeszcze radością!
Lecz," dodała po krótkiej pauzie,
"jabym wolała co innego."
"A co, naprzykład?"
"Powiedz mi przód co zegarek bę
dzie kosztował."
"Około sto dolarów."
"To jabym wolała pięćdziesiąt do
larów, abym mogła z nimi zrobić co
mi się podoba."
"Czy chcesz może kupić cukier
ków Muszę wyznać, że toby mi się
nie podobało."
"Ojczulku, ja ci powiem. Ty wiesz,
że mam przyjaciółkę, którą bardzo
cenię, Manię Biedzińską."
"To więc co?"
"Ona taka dobra dziewczyna. Ja
ją od dawna kocham, ale aż do dziś
dnia nie wiedziałam, że jest ona bied
ną. Przychodzi ona do szkoły zawsze
w cienkiej perkalikowej sukni i po
dartym szalu, a który to nawet nie
należy do niej, jeno jej matki."
Tu Jadzia opowiedziała ojcu całe
położenie swej przyjaciółki. W kon
ie luzy i rzekła:
"Teraz, ojczulku kochany, możesz
się domyśleć na co chciałam pienią
dze. Chciałam mianowicie kupić Ma
ni nowy szal i dobrą suknią dla jej
matki. Pięćdziesiąt dolarów na to
starczy."
"Ale ja myślę, że chcesz zegarek."
"0, ja nie dbam o zegarek mogę
się bez niego obyć, a za te pienią
dze uszczęśliwię Manię i jej matkę.
Ich szczęście będę podzielać."
"Życzeniu twemu stanie się za
dość," rzekł pan Pokorski z przeję
ciem. "Jestem bardzo szczęśliwy, że
umiesz się interesować losem innych
i że potrafisz z siebie czynić taką o
fiarę. Ponieważ myślę, że oięćdzie
siąt dolarów byłoby za mało, więc
dam ci całe sto."
Twarz Jadzi rozpromieniła się.
"Jestem tak szczęśliwa," rzekła.
"Pozwól mi jednak, droga córecz
ko, poradzić ci, że ponieważ każdy
swe potrzeby^ zna najlepiej, to było
by lepiej posłać pieniądze twrej przy
jaciółce i jej matce, a one najlepiej
będą wiedziały co z nimi począć."
"Może to będzie lepiej."
•TY
vr
VR
Poranek w Boże Narodzenie był
piękny.
Mania i jej matka wcześnie od ra
na krzątały się. Wczoraj długo w no
cy pracowały nad uporządkowaniem
skromnej izdebki, która choć biedna,
bardzo czysto zawsze była utrzymy
wana. Po skromnem śniadaniu, Ma
nia rzekła do matki:
"Mamo, twoja suknia rozlatuje się
prawne."
"W iem, ale cóż mam począć," wy
mówiła matka.
"Nosiłaś ją tak długo, że nawet
nie pamiętam czy kiedy miałaś inną.
Chciałabym, żeby ci kto podarował
nową na Gwiazdkę."
Omdlały uśmiechzaigrał na ustach
pani Biedzińskiej.
"Nie potrzebuje się tego spodzie
wać. Radabym tylko, żebyśmy mo
gły choć dziś na obiad coś lepszego
jeść. Zawsze tak bywało, jak żył
twój ukochany ojciec."
Obie zamilkły. Wspomnienie o
ojcu zawsze w smutek je pogrążało.
Milczenie wreszcie przerwane by
ło zapukaniem do drzwi. Matka o
dezwała się:
"Maniu, otwórz drzwi."
Na progu ukazał się człowiek do
brze ubrany i z miną służącego za
pytał grzecznie: "Czy panna Mary a
Biedzińską?"
"Tak," brzmiała przelękniona od
powiedź.
"Mam list dla pani."
"Czy' ma być odpowiedź?" zapy
tała Mania, odbierając kopertę.
"Nie," odpowiedział mężczyzna i
znikł.
Mania zamknęła drzwi i otworzy
ła list. Zdziwiła się gdy zobaczyła
papierek jak mniemała lOcio
dolarowy.
"Mamo," wykrzyknęła ze łzami
radości, "słuchaj tylko," i zaczęła
czytać co następuje:
"Droga Maniw. Powiedziałaś
mi, że się nie spodziewasz podarun
ku na Gwiazdkę. Pozwól mi zastą
pić ten brak. Proszę cię,przyjm za
łączony tu prezent, i zrób z niego
taki użytek, aby tobie i matce przy
czynił się do szczęścia, z którą maili
nadzieję zapoznać się wkrótce.
Szczera twoja przyjaciółka,
Jridv:iga Pokorska."
"Co za wielki prezent-* mamo!"
wykrzyknęła Mania. "Tylko pomyśl
aż dziesięć dolarów!"
"Dziesięć!" powtórzyła pani Bie
dzińską. "To jest całe sto."
"Sto dolarów," niedowierzająco
wyrzekła Mania, ale się przekonała,
obejrzawszy jeszcze raz papierek.
Wiele szczęścia przyniósł ten po
darunek, można się domyśleć. Ko
biety zaczęły obliczać co za sto do
larów można kupić. Najprzód po
trzebowały obie coś do jedzenia. Po
tem obie musiały mieć nowe suknie,
nowe trzewiki i nową bieliznę. A
jak wszystko to było kupione i ko
morne zapłacone, jeszcze się pozo
stała mała suma.
Żal tylko, że Jadzia nie mogła być
obecną na ich obiedzie. Nie było
tam nic nadzwyczajnego, nic więcej
nad to,co ty,kochany czytelniku, jesz
co dzień,ale dla tych biednych kobiet,
znaczyło wielki przysmak. Jadzia do
brze została wynagrodzoną za to, bo
nigdy w życiu nie była tak szczęśli
wą jak gdy następnego dnia Mania
ze łzami w oczach dziękowała jej za
owe dobrodziejstwo, a jeszcze szczęś
liwszą się czuła tydzień później, jak.
zobaczyła przyjaciółkę w nowej su
kience i z nowym szalem.
A za kilka lat później Marya Bie
dzińską słynęła jako nowelistka, a
za swe współpracownictwo przy jed
nym z dzienników dostawała $(10,000
rocznie. Jakżeż szczęśliwą wtedy
była Jadwiga, że ją nazywała swoją
przyjaciółką. Wierz mi czytelniku,
że "lepiej błogosławieni są ci któ
rzy dają, niż ci którzy biorą," a ten
wypadek niech i twoje serce rozczu
li, a oczy otworzy na nędzę przyja
ciół i sąsiadów. Czyniąc dobrze dla
innych sobie czynimy najlepiej.
A. Paryski.
O N A.
Powieść pr. Marję Rodziewiczówny.
Do izdebki, służącej iej za mie
szkanie, słońce wstępowało pierwsze
i budziłb ją. Wstawała wtedy żywo,
codzien zaniepokojna, czy nie zaspa
ła broń Boże.
Ale warowny pałac, którego zaj
mowała poddasze, był głuchy i nie
my, a świat przed oknem różowy od
świtu, ledwie się budzić zaczynał.
Uspokojona, odmawiała krótki pa
cierz, zaplatała dwa wielkie, ciemne
warkocze i upinała je bez cienia pre
tensji w około głowy, obywając się
przytem bez lustra odziewała się w
wytartą, starannie cerowaną i oczysz
czoną kamlotową sukienkę, kładła na
wierzch wielki dymkowy, fartuch i
była gotową.
Pośpiesznie sprzątała izdebkę ot
wierała okienko, przyczem staran
nie obracała do słońca wazonik z mir
tem, brała ze stolika trzy pęki klu
czów, koszyk z robotą i .wychodziła
z izdebki.
Mieszkanie jej sąsiadowało z sy
pialniami pokojowych i tam wcho
dziła najpierwej.
—Moje drogie—odzywała się ła
godnie, prosząco wstawajcie już.
Pani będzie nie rada!
Rozespane garderobiane czasem
mruczały^ niechętnie, czasem prze
klinały służbę, "psią," zwykle jed
nak ułagodzone mimowoli jej gło
sem i tonem, zrywały się posłuszne
i dziękowały za przysługę.
A Qna, kiwnąwszy im przyjaźnie
głową, szła dalej.
Z wyżyn strychu zstępowała na
padół folwarku. Schody były strome
i ciemne, ale je dobrze znała i stąpa
jąc prędko, mruczała do siebie jak
wyuczoną lekcję:
Śniadanie przygotować, wydać
prowizje z apteczki, kompoty, soki,
galarety,przesuszyć stołową bieliznę,
rzyjadą kupcy na owoce, obejrzeć
pytlową mąkę, czy się móle nie do
brały
zdać tygodniowy rachunek z
pachtu, rój pszczoli może dziś wyj
dz.e... no i serwety poznaczyć. To i
koniec! A może co zapomniałam?...
y
Schodziła na dół, aż do suteren.
ajwiększym kluczem otwierała
drzwi do apteczki, potem do piwnicy,
potem do różnych składów. Kucha
rze i szafarka szli za nią napełniała
ich naczynia i worki produktami, za
łatwiała porządnie i prędko kwestję
alimentarną, całodzienną.
Potem zamykała śpiżarnie i pob
rzękując kluczami wybiegałana dzie
dziniec folwarczny, pełen budzące
go się życia i ruchu i śpieszyła w
stronę obór, gdzie dojono krowy.
Który ją spotkał z oficjalistów,
pozdrawiał bardzo przyjaźnie:
-Dzień dobry, panno Konstancjo.
Pani bo zawsze "najranniejsza!"
—-I pan słońca nie zasypia!—od
powiadała z uśmiechem.
Z obór biegła do piwnicy i dozo
rowała pomiaru i zlewania mleka,
a ztamtąd, napędzana obawą opóźnie
nia, wracała znowu do pałacu.
"V\ sali jadalnej, pod jej nadzorem
lokaje zastaw-iali dla państwa stół do
śniadania.
Ogrodnik przynosił przepyszny
bukiet, zjawiały się na śnieżnej bie
liźnie saskie filiżanki, ciężkie srebro,
w ozdobnych koszach eleganckie
przysmaki. Przy oknie ustawiano
maszynkę do kawy i samowar i ona
zajmowała tam swe miejsce.
Odpinała fartuch i chowała go na
niej kunsztownie spleciony mono
gram, pod koroną o licznych gał
kach.
Czekała zwykle dość długo, spo
glądając niekiedy od roboty swojej
to na zegar to w okno, słońcem ob
jęte, uważna na każdy szelest w głę
bi mieszkania.
Pierwsza ukazywała się zwykle
pani domu, osoba okazałych kształtów
ze śladami piękności na twarzy, isto
ta arcyenergiczna i arcykapryśna.
—A, jesteś już! To dobrze? Daj
mi kawy!
Takie było codzienne powitanie.
—Złaśmietanka! Pewnie szafarka
za twemi plecami podlewa ją wodą.
Tyle razy ci powtarzam, żeś powinna
mniej polegać na służbie, a więcej
sama się zajmować.
—Dobrze, ciociu!—odpowiadała ze
zwykłą swą pogodą.
Była zatem krewną, nie sługą.
Pani domu sączyła powoli kawę i
egzaminowała ją ściśle: ile było mle
ka, ile usmażono konfitur, co ma ro
bić dzisiaj. Powoli rysy jej rozchmu
rzały się i łaskawiej spoglądała na
szczupłą postać dziewczęcia, pochy
loną nad delikatnym haftem.
—Wypij że śniadanie!—kończyła
rozmowę zupełuie już uprzejmie.
Potem przychodził zwykle do ja
dalni sam gospodarz, człek mocno
otyły i przysadzisty, z natury jowialny
i szczery.
This is the only Polish newspaper
between Buffalo and Chicago. It is
published in place of the "Gwiazda."
THE WEKKLY AMERICA-
LAW Bun.IIS(i, TOLEDO, O.
Subscription, $ 1 per year.
E. P. SainlMTg. wvilawra.
A. A. I 'a iv s k i. n.m 1 ak 1 o w
Law Iluilding, 7V /, A' b'•