Newspaper Page Text
«f l' K 2. Ś. |v p' ir ,| Ft ij sfl MJEMW jKA W Y O Z I W S O O Premumorata wynosi 10 centów miesięcznie, albo $*1. rocznie, opła cając z góry. Należność można prze syłać w znaczkach pocztowych, przez Money Order, Express lub Bank Note, pod adresem: E. P. Sam ber#, Law Building, Toledo, Ohio. AGENCI "AMERYKI." APPLETON, Minn.—A. 1). Rudnik. AMSTERDAM, N. Y.—Frank Sanchta. BK KA ,0.—J an Idzikowski. BUK IITON, IA.—A. Szo łagowski. BUFFALO, N. Y.- Józef Lipezyński. CINCINNATI, O.—Ed. Czerwiński. DENVER, COL.—Henryk Narody. DUNKIRK, N. Y.—And. Wicanowski. DAYTON, O.—J. Baczenas. DUIIYEA, PA.—J. Dombkowski. ELMS, WIS.—Antoni Omernik. FREMONT, O.—Y. Chudziński. HOUTZDALE, PA.—-Kaź. Świtała. MANSFIELD, O.—A. Andres. MT. PLEASANT, PA.—Jan W. Nowak. NANTICOKE, PA.—Jan Osmański. PASSAIC, N. J.—Fr. Gronkowski. PITTKHURG, PA.—Wł. Szewczuga. POLONIA, Wis.—Ant. Omernik. ST HKLHNS, MICH.—M. Po raf ski.. WAYNE, MICH.,-—B. Walczak. WYANDOTTK, MICH.— Boi. Kapcia. E. P. Samberg, wydawca, A. A/Paryski, redaktor. "Law 1iwilding, TOL I0, O. TOLEDO, U STYCZNIA, 1890. NOTA TKT I KOMENTARZE. "Maszynista nalany, a kociół pró żny" oto powód wielu wypadków kolejach. Subskrypc-ya ua urządzenie wy stawy powszechnej w Chicago w r. 1892 wynosi już przeszło $8,000,000 Z Irlaudyi w ubiegłym roku wye migrowało 05,000 osób, a z całej Wielkiej Brytani 254,000. Etnigra cya do Ameryki, Kanady i Australii zmniejsza się, a do innych krajów powiększa. W Filadelfii w ubiegłym roku rozwiodło się 315 małżeństw, a pra wie wszystkie z tych zawiązane były po krótkiej znajomości, lub podczas ucieszki od rodziców. Na trwałe małżeństwa trzeba przynajmniej dwa lata się znać wzajemnie. Reddy Barry z Kensington, Pa., zamordował d\vie kobiety, aby jo obrabować, i znalazł przy nich (55 centów. Kobiety te spcwnością by mu były dały dobrowolnie po do lar/.e, aby im dał spokój. Barry dobrym jest mordercą, ale złym eko nomistą. W stanie New York Hv roku u biegłym sądy skazały za rozmaite przestępstwa 49,950 mężczyzn, a 5, u34 kobiet. Gdy jeszcze i to weź miemy na uwagę, że w stanie tym na każdego mężczyznę przypadają 4 ko biety, to musimy przyznać jedno myślnie, że mężczyźni są gorsi niż kobiety. Jak dalece stroje amerykańskie rozpowszechniły się w stolicy Japo nii, świadcząnastępująoe cyfry:W ar tośó odzienia, które w r. lo89 obsta lowali mieszkańcy Tokio u krawców amerykańskich, wynosiła 1,121,370 dolarów. Z sumy tej 938,370 doi. przypada na stroje męskie, 83,170 zaś na stroje kobiece. W i? $ drukarni "Ameryki" wykoń zofie zostały w bieżącym tygodniu konstytucye dla następujących to warzystw polskich: Św. Józefa w Toledo św. Józefata w Town Sigel, Wis. "Unia Mularska" (po polsku, niemiecku i angielsku) w stanie Ohio św. Michała w Akron i św. •Stanisława w Youngstown. Pogłoski się rozniosły po oałym świecie, że Bismark i car wyprojek towali rozbiór Austryi, a mianowicie na zjeździe w kwietniu cara z Wil helmem ma. być zadecydowane, że Rosya zabierze pod swą opiekę pro wineye słowiańskie, a Niemcy zabie rą niemiecką część Austryi. Bardzo być może, że taki prejekt istnieje, ale czy się da wykonać? Detroit Journal chce zebrać do kładną statystykę oficerów i żołnie rzy z rewulucyjnej wojny z r. 1776, i prosi za pośrednictwem innych ga zet potomków owych żołnierzy, aby nadesłali swe adresa na kartach pocztowych. A więc jeżeli przodko wie wasi brali udział w rewolucyi w r. 1778, to napiszcie o tem do: The Detroit Journal, Detroit, Mich. Farmerzy w pobliżu Toledo narze kali w zeszłym roku, że brukowanie *-•*-drogo ich kosztuje i wielce W bieżącym roku inaczej myślą, bo podczas gdy za bruk zapłacili po $1 od akra długości, teraz wzdłuż szosy wartość gruntów poszła w górę o $4.50 na akrze. Pomyślcie nad tem i wy co mówicie, że edukacya nie jest korzystną. Prokurator nowojorski Fellows, powiada, że napróżno miasto by tra ciło pieniądze i czas próbując uka rać tych urzędników co siędaliprze kupić (boodler'ów), gdyż każda taka sprawa do tej pory kończyła się al bo uwolnieniem winnych, albo nie jednosłownością przysięgłych. To znaczy, że sędziowie przysięgli jesz cze łatwiej mogą być przekupieni. Gdzie sprawiedliwość? Farmer nazwiskiem Davis z okolic Dctroitu założył sięzinnyni farmerem nazwiskem Beaudry o 5 dolarów, że stanie na torze kolejowym a jak po ciąg będzie nadchodzić to tylko 5 se kund będzie mu potrzeba na umknię cie. Pociąg nadlecział i, z radości, że takicgośiniałka spotkał, podniósł, go w gorę o 30 stóp, a potem pozwo lił upaść na ziemnie w kawałkach. Davis nigdy się już nie dowie czy zakład wygrał. Car Aleksander i cesarz Wilhelm mają się zjechać na polskiej granicy w kwietniu. Z tego powodu dyplo maci rozmaite rzeczy prorokują. Mia nowicie wnoszą z tego, że Rosya po gardzi przyjaźnią Francyi a zawrze przymierze z Niemcami. Austryaoy patrzą na ten zjazd zazdrośnym o kiein, ale nie wiedzą co powiedzieć. Zjazdy takie mają rozmaite znacze nie dla tych arystokratów, co żyją z krzywd ludu biednego ale dla lu du to mają one zawsze jedno znacze nie: nędzę większą i nowe prawa niewolnicze. Sędzia przysięgły Culver wypro wadził się na wieś z miasta Chicago, aby uniknąć napastowali ze strony s-yvyeh przyjaciół, iż został przeku piony w znanej sprawie o morder stwo Dra Cronina. Teraz przed jego domem schodzą się ludzie z okolic o kilka mil i kiedy się tylko pokaże w oknie lub w progu, to słyszy pyta nia ze wszech stron: "Ile dostałeś?" Dostaje on teraz więcej listów dzien nie niż dawniej dostawał przez 10 lat, a w każdym liście go się pytają: "Czemu się nie powiesiłeś jeszcze?" Ale cóż go to wszystko obchodzi, kiedy ma pieniądze: za pieniądze wszystkiego dostanie. Polityką młodego Wilhelma niem com się coraz gorzej niepodoba. O twarcie wypowiadają, że ich młody niedoświadczony, a pyszny monar cha chce cały postęp cofnąć o jakie sto lat w tył. Rządzi on bowiem na rodem despotycznie, a nie naradza się w żadnych sprawach ani mini strów ani reprezentantów ludu chce aby wszystko tak szło jak jemu się podoba, a nie zwraca żadnej uwagi na to czy lud z tego powodu cierpi nędzę czy nawet umiera z głodu. Nic też dziwnego, że szeregi socjalisty czne w Niemczech wzrastają bardzo poważnie. Nadejdzie może i taka chwila, że cesarz się uprzykszy lu dowi i koronę mu z głowy zdejmą. Nie czyń drugiemu, co tobie nie mi ło. Niemieccy górnicy z Westfalii podali prośbę do cesarza Wilhelma, aby naznaczył komisyę do zbadania ich położenia i przekonania się jak ich pracodawcy wyzyskują. W skar dze swej niemcy użalają się, że do biedy ich przyczyniają się, oprócz pracodawców, robotnicy polscy i włoscy, którzy podejmują się naj cięższej pracy za najniższą cenę i obniżają płacą wszystkich robotni ków!! Jestto wierutnem kłamstwem, jakoby polacy chcieli pracować ta niej, owszem oni pierwsi wywołali strajk o wyższą zapłatę. Robotnicy niemieccy zgroźny wstyd na siebie przyjmują rzucając takie podłe o szczerstwa na swych współpracowni ków .... tylko dla tego, że nie są narodem de jure. STANLEY I EMIN. Z nad brzegów Kongo, z kraju Mahdiego, Przywędrowali dwaj podróżnicy, Leoz przybyć do nas nie chcą. Dla czego? Czyżby im rozkosz sprawiali dzicy? Lub może febra? góry skaliste, W których z "białego" robią "pie czyste?" źle im tam było, chłodno i głodno, Nie mieli często gdzie oprzeć głowy, Lecz wędrowali z myślą swobodną, Gdy u nas na nią tłoczą okowy, Wridzieli handel ludźmi, lecz przecie Widzim go oodzień i w naszym świe cie. Przez mil tysiące, nowemi szlaki Szli, spotykając dzikie plemiona. Lecz gdy wspomnieli nasze przy 'smaki: Fałsz, podstęp, zdradę—spadła za słona, I afrykańskie wolą dziś naoye, Niż wszystkie nasze cywilizacye. Kupujcie porcelane i naczy nia szklanne i blaszane, oraz zabaw ki domowe dla dzieci w 5cio i lOcio centowym storze p. ABBEY, przy ul. Cherry, naprzeciwko dworca Whee ling. Tamie najtaniej można dos tać kawy i herbaty. A E Y K A O E O O I O 1 1 S Y Z N I A 1 8 9 0 Głód w Galicyi. Jeden rok nieurodzaju pogrążył ludność galicyjską włościańską zwła szcza we wschodniej częzciu kraju, w ropaczliwy stan nędzy i biedy. Wiadomo, że klęskę tegoroczną wy wołały posuchy i ztąd pochodzący brak paszy dla bydła, którego wło ścianin nie ma czem wyżywić przez zimę. Z początku sprzedawano by dło za bajecznie tanią cenę, dzisiaj doszło do tego, że w wielu okolicach wschodniej Galicyi włościanie pro szą, aby wychudzone konie ich bra no zadarmo i zabito gdzieś zdała od chaty, z oszczędzeniem im tego przy krego widoku. Bądź za cenę skóry, bądź za darmo nawet nabywają tedy handlarze po kilkadziesiąt sztuk koni pędzą w lasy, zabijają jednego po drugim i ściągają skóry, zostawiając n i e i e w o n a u a s w a W y dział krajowy otrzymał w tych dniach wiadomość, że w okolicznych lasach Birzy gnije przeszło 200 sztuk zabitych i ze skóry odartych koni, krów itp. Podobne wypadki są także na porządku dziennym w oko licy Dobromiła. Skutkiem tego wy dział krajowy wystąpił z prośbą, aże by namiestnictwo wydało stósowne zardządzenia, iżby na przyszłość przy biciu bydła zakopywano natychmiast ścierwo w ziemię, tudzież, ażeby tam, gdzie już wypadki powyżej skreślo ne zaszły, jak najrychlej gnijące masy ścierwa usunąć, ze względu na zaraźliwe choroby, jakieby wskutek wywięzujących się szkodliwych za duchów wybuchnąć mogły. Zabawne rzeczy. Kochankowie gdy się schodzą nie noszą okularów, aby interesów swych nie widzieli wzajemnie. Stary kulawy człowiek może zła pać zimno tak przedko jak młody latawiec. Derski.--Kąpanie się ni«- sprze ciwia mym zasadom. Wiński Bo nie masz żadnych. "Doktoiów prawa" jest bardzo du żo w naszym kraju, to też dla tego prawa muszą być leczone. Onski.—Jakżeś wyszedł z panem Garskim, oświadczając się o rękę jego córki? Dudski—Oknem. Dudski—"Jakem wczoraj był w towarzystwie szanownej pani utra ciłem swe serce. Pani je teraz ma." Panna Dralska (protestująco) —"Pan się myli, panie Dudski, ale ja się zapytam służącej może ona je znalazła pomiędzy śmieciami, zamia tając pokoje dziś rano." Pewien obywatel w Monrong, Cal., zapisał &20,000 w testamencie dla swej córki, z zastrzeżeniem że wtedy dopiero odziedziczy je jak porodzi pierwsze dziecko. Terms, C. O. D. "Wypłata gotówką przy dostawie rzeczy." Redaktor do kontrybutora— "Je żeli mi pan przyrzeczesz na słowo honoru, iż więcej nic do gazety na szej nie będziesz pisać, to ten wierz umieszczę." Policyant (grzecznie do damy przechodzący przez błoto)— Proszę panią o rękę to Panna (zaczer woniona)— Bardzo mi żal bo wczoraj Henryk mi się oświadczył. Kiedy kobieta zaeiśnie swe pięście, zazgrzyta zębami zatrzęsie głową i przez zaciśniowe usta powie: "Chcia łabym być jego żoną choć na pięć minut,''to jesto wielkiem szczęściem dla tego człowieke, że nie jest jej mężem. Nowi urzędnicy Tow- Św. Józefa W niedzielę dnia 5go stycznia odbył się roczny mityng Tow. Brat. pomocy Św. Józefa w parafii św. Jadwigi, na którym wybrani zostali następujący urzędnicy: 1 .udw. Gąsiorowski, rrezydent. Fr. Oberski, wiceprezydent. Jan Powalski, sekretarz I. Fr. Ciesielski, sekretarz II. Jan Bukowski, kasyer. Fr. Siwajek, opiek. kasy. Jak. Czubek, Flor. Rochowiak, Marszałek I. Ant. Polcyn, Marszałek U. Mich. Kostoski, Chorąży 1. Jan Ciężki, Chorąży II. J. Wiśniewski, Dyrektor chorych. Piotr Grandowicz, opiek, chorych. Bart Grzegorek, Piotr Bawłowicz, Jan Su leski, Mar. Różycki, odźwierny. Mac. Żurek, asyst, chorąży. Piotr Ilerwat, Józ. Dolski, Woj. Smułka, Towarzystwo to zorganizowane by ło w grudniu 1883 roku. Pier wszym prezydentem był ob. Józef Ciesielski, drugim ob. Fr. Siwajek, a Ostatnim przez trzy terminy ob. Win centy Kamiński, którego chciano na czwarty termin obrać, lecz stanow czo zrezygnował. Następca jego, ob. Lud. Gąsiorowski, był zawsze stawiany w naszej kolonii jako wzór dobrego charakteru, jako dobry mąż i spokojny obywatel* a wit-foe o oświatę dbający. W kasie Towarzystwo ma $1,046, 70. Członkowie wspierają się wza jemnie w rozie choroby i śmierci i pomagają sobie w przedsiębiorst wach np. Tow. wypożycia swym człokom pieniądze, na Dodowe do mów lub zakładanie przemysłu. Towarzystwa takie są wielkiemi dla polaków. O N A Powieść pr. Mar ją Rodziewiczówny. (4) (Ciąg dalszy.) —Pobawmy się po swojemu,' Ko stusiu!—zawołał. Nie można! Goście są! —Zlituj się! Daj mi na chwilę o tem za pomnieć! Nie pamiętam tak nudnych wakacyj! Co to za goście! Sewer! To mi osobliwość! Prze cież on o mnie się nie stara! —Ale o twoją siostrę, a ciocia nie lubi, żebyś ich samych zostawiał. —Przyjemna rola! Pilnować za kochanych. est przecie na to Jadwi sia! I po co ich pilnować?! Czy ty wiesz, Kostusiu, co to zakocha ny? —To człowiek bardzo dobry! —At, gadasz! To istota chytrzej sza od kota, zwinniejsza od węża, psot n i ej sza od sroki. Zeby pułk ich pilnował, potrafiią się przecie po kryjomu pocałować, jeśli zechcą, na turalnie. Ale mnie się zdaje, że ci nasi pseudo zakochani, nie mają po temu ochoty. Nie wiem też, zkąd pewnik, że Sewer stara się o Felę. Ja nic podobnego nie zauważyłem. Równie dobrze może się kochać w Jadwisi lub w to*bie. To nawet we dle mnie prawdopodobniejsze. —Co też ty, Kaziu, prawisz? —To, co mi się zdaje. Zmarno wane moje wakacje! Kostusiu, czy ci nie żal naszych przeszłorocznych i innnych! Gdzie nasze śpiewy, spa cery, wspólne czytanie, gospodaro wanie we dwoje! Kostusiu, poba wmy się choć raz po swojemu! Kostusia śmiała się serdecznie. —Jakże się mamy bawić? —Ot. pokaż mi swe skarby, całą wartość zielonego kuferka! Siniejąc się, wyciągnęli skrzynkę na środek izdebki. Było w niej tro chę bielizny i sukienek, a najwięcej zużytych bombonierek i pustych fla konów od perfum. Pewnie prezenty Jadwisi! rzekł ze złością. Potwierdziła. Pokazała mu potem ową sławną fłanelkę od wuja, igelnik od ciotki, wachlarz od Feli. A preciozy?—spytał żartobli wie. Z dawnych lat pamiętał, że klejno ciki swe chowała w blaszanem pu dełku od herbaty. Znalazł je, do rąk wziął i potrząsnął—było puste. —Gdzie twoje klejnoty?—zawo łał. —Ej! na co mi one!—odparła wy mijająco— odsuwając na bok bla szankę. Ale on nie ustępował. —No, powiedz, powiedz, coś rzo biła z tem!—prosił. —Niema! Sprzedałam!—przyzna ła się wreszcie. —-Kto kupił? —Pisarz dla żony! -Ileż ci dał? —Pięć rubli! —Gdzież one? —Oddalam niamce! —Poco? —Bo od miesiąca chora leży! Umilkła i zamyśliła się poważnie. —Kostusiu, czemuś mamie nie po wiedziała! —A poco, kiedy jeszcze były pie niądze. —A mnie czemuś w to nie wtaje mniczyła —Cożbyś pomógł! Mówię ci, były pieniądze i na chleb, i na dok tora, i na lekarstwa! —Ale teraz już niema? —Owszem, starczy jeszcze na ty dzień. —A potem co będzie?... Siedzieli naprzeciw siebie, na zie mi, nad wypróżnionym kuferkiem, otoczeni gratami. Kazio patrzał na te skarby, wido cznie rozdrażniony. Kostusia z lu bością i dumą. Na ostatnie jego zapytanie, zamy śliła się chwilę, jakby coś rachowała w pamięci. Mamce lepiej! odparła. Wstaje, już i chodzić zaczyna. Zre sztą mam jeszcze flanelkę. Każdy ją chętnie kupi, taka śliczna. Pogładziła miękką tkaninę. Znać było, ze uważała ją za najdroższą swą własność, i że odda ją bez żalu w potrzebie dla kogoś miłego. —Pójdziemy jutro w odwiedziny do mamki! zawołał Kazio! To wstyd, żem o tem dotąd nie pomy śłał. —Nie miałeś czasu i jutro go mieć nie będziesz. Słyszałam, że wszy scy jadą na imieniny do Rudki. —Mogę nie jechać! Jakże! A pamiętasz przeszłych wakacyj?—kochałeś Rózię! —Ba! Rok minął. Dawno zapo mniałem. Kostusia zrohiła przerażoną minę. —Zapomniałeś! —Tybyś pewnie nie zapomniała! —zaśmiał się. —Nie, nigdy. —-Wiernąbyś była do śmierci? —A jakże. Nie kochałam nigdy i mnie nikt nie kochał, ale myślę, że zapomnieć dobrego nie można! —Wyobrażasz sobie, że kochanie bywa koniecznie dobre? —Nie wiem, ale kochanie, to wła sność, a któż swej własności nie lubi, nie szanuje, nie broni! —Zkądże ty o tem, nieboże, wiesz, kiedy nic nie masz własnego na świe cie!—rzekł smutno. —Ej, ty coś tak się wypytujesz, jak ksiądz na spowiedzi. Mam wszystko, co mi potrzeba! Pochyliła się nad kuferkiem i ze spodu zupełnie wyjęła zwitek jakiś, zawinięty w jedwabną chusteczkę. —Oto moja właśność!—rzekła z dumą. Rozwinęła chusteczkę i pokazała mu wielki papier. —To moja metryka, a to rodzinne dokumotjty, a to matki kartka osta thiadowuja! To moje!—powtórzy ła z mocą, całując papiery. Odłożyła jez czcią na bok i poka zała mu, również z chusteczki wydo byte, dwa wybladłe dagerotypy. Nie. Bobym wujostwu była jak ta gadzina, co człowiek w zanadrzu odegrzał sobie na zatracenie. Nie gniewaj się, Kaziu, nie gniewaj! Będę ci służyła do śmierci, tobie i żonie twojej, i dzieciom. Zobaczysz, jak nam razem będzie dobrze! —Tak, aż przyjdzie jaki sierota, który cię weźmie. Nawet mnie nie wspomnisz! —Nikt po mnie nie przyjdzie, Ka ziu! Żartowałam sobie. Będziemy zawsze razem! —Zostałabym! —A jeśliby ciebie kto pokochał? Zamilkła i układała spiesznie swe graty. —Wtedy byś nas zapomniała! rzekł smutno. —Nie, ale bym mu płaciła, płaciła! Kochanego poświęcić można, a ko chającego nigdy! Ty tak samo myślisz, Kaziu? —Tak samo, alebym nie chciał zobaczyć domu naszego bez ciebie. Już lepiej pokochaj sama! Kostusia zaśmiała się serdecznie. Pokazała mu jeszcze ściany i wieko kuf erka, wy kle one askrawemi obraz kami i opowiadała z zajeciem, gdzie i jak przyszła do ich posiadania. P.i chwili chłopak się rozchmurzył. —Pójdziemy jutro do mamki!— zawołał, wstając. Obejrzał sie po stancyjce. —Jak tu u ciebie schludnie i we soło. Mirt urósł ogromnie od prze szłego roku. Daj no mi z niego ga łązkę, na pamiątkę dzisiejszej odmo wy! -—Ach Kaziu! Takiś niepoczci wy. Dałabym o cały wazon, ale Fela już go zamówiła sobie na ślu bne bukieciki! W całej cieplarni niema równie ładnego. Tak mi się wdzięcznie odpłacił za staranie. Przęsunęła rękę pe listkach. Żebyś widział, jaki był malutki. Dostałam gałązkę od pisarzowej na szczęście, i zamyśliłam sobie: jeśli mi się przyjmie, to ojcu i mamie dobrze w niebie! Widzisz, jaik wy bujał? Wybrała najlepszą gałązkę i wło żyła mu ją w klapę. —Idź już, Kaziu!—szepnęła smu tno—będą cię szukać i ciocia się zmartwi! —Wypędzasz mnie. Pocułujże ua pożegnanie! —Ej, nie!—rzekła cofając się o krok. —To ja cię pocałuję! —Czy chcesz, żebym się oiebie ba ła i nie wierzyła? —Tego nie chcę! —To bądź, jakim byłeś. Zejdzie my razem, bo ciocia kazała mi przyjść do siebie przed spoczynkiem. Pew nie ma jakieś rozporządzenie na ju tro. Chmura wróciła na ozoło Kazimier -f 1 —To ojciec i mama! Jak zbiorę pieniędzy, kupię ramki i nad łóżkiem sobie powieszę. Nie widzisz nic! Czekaj, patrz pod światło. O, ja widzę doskonale! Uśmiechnęła się do obrazków i długo się im przyglądała. Gdy je odłożyła wreszcie, twarz miała skur czoną i łzy w oczach. Zwalczyła je bohatersko. —Widzisz Kostusiu! Nie wszy stko masz, co ci pt trzeba. Nie płacz!—rzekł, obejmując ją w pół. —To tak robie!—szepnęła, szuka jąc dalej. Na dnie chusteczki już nic nie by ło, tylko dwa złote pierścionki, wy tarte i ściemniałe. Pokazała je Kaziowi. —To obrączki ślubne rodziców!— rzekła z cicha. Schowała je napowrót, zawinęła starannie chustkę. —To i wszystko!—dodała, zaglą dając na spód skrzynki. Jeszcze coś było czarnego w zwi tku!—spytał. —Kawałek chleba!—rzekła.—Jak dwór nasz się spalił, matka wzięła te papiery, kawałek chleba i mnie, i precz poszła. Wujowi oddała zemną i te pamiątki, a wuj mi oddał, kie dym wyrosła. Mój złoty wuj! —A ty te papiery oddasz także, a tjemi obrączkami się zaręczysz. Po każ, spróbuję, czy na mnie dobre! —Na co ty ze innie żartujesz, Ka ziu! —Broń Boże! Nie chciałabyś ąię ze mną zaręczyć? —Nie!—odparła stanowczo.—Nie dla mnie ciebie rodzice hodowali i nie dla ciebie jam się urodziła. Ty sobie pan jesteś dla jakiej pani, a ja sierota dla sieroty. 1 tej obrączki ci probować nie dam, boby ci ona przy niosła, broń Boże, złą dolę, jaką widziała, w jakiej ją zdjęto z martwe go palca! Moja ona i nikomu jej nie dam! Dla ciebiebym chciała świata całego i marzonego szczęścia... —Ale siebiebyś nie ofiarowała!— spytał z przykrością widoczną. i1 J# v rza. Obraził się za ostatnią lekcję, nie doświadczając nigdy oporu Ko stusi, podwójnie był dotknięty bo leśną odprawą. Skłonił się jej i wyszedł,'nie rzekł szy słowa. Lekkie jej kroki słyszał za sobą na schodach, nie obejrzał się jednak. Na dole, on przez dziedzi niec wszedł do sieni, ona zwróciła się do garderoby. —Do widzenia!—zawołała. Nic nie odparł zadąsany. Nazajutrz spotkał ją w ogrodzie rano i skłonił się etykietalnie. Do mamki nie będę towarzyszył— rzekł sucho—jadę do Rudki na imie niny. —I ja się oddalić nie mogę— ozwała się nieśmiało, zmrożona jego tonem i posępnym wyrazem twarzy. Ciocia kazała zebrać agrest i maliny. —Pomyślnego zbioru życzę! Kostusia zbladła i zadrżała. Podniosła na niego żałośne oczy. —Gniewasz się na mnie, Kaziu?— szepnęła. —Zkądże i jakiem prawem. Za stosowuję się tylko do twojej woli. —Mam być obcym, ha, to będę. Zawrócił się na pięcie i odszedł. Patrzała za nim długo przerażona, zmartwiała z żalu i strachu. Co się stało? Za co on ją karał? Co mu zrobiła złego? Ogarnęła ją niezmierna żałość i przygnębienie. Chwyciła koszyki, znoszoną pasterkę Jadwisi włożyła na głowę i zgarbio na, smutna, powlekła się w koniec ogrodu. o Upał dnia tego panował straszny, a maliny rosły na słońcu. Czoło Kostusi pochylone nad robotą szkli łosię potem, nie śpiewała, jak zwy kle. Wczoraj ciotka wygderała ją. Powiedziała, że jest opieszałą. Cho dziło o maliny te właśnie. Dzisiaj Jadwisia wydrwiła girlandową róży czkę, która sobie wpięła w warkocz. —Kostusia strzela oczkieift na mło dego rządcę—opowiadała przy herba cie'. Wuj był nadąsany. Niech sobie .strzela! mruknął. Nikt jej zainążpójścia nie "brbnij Może dzisiaj dawać na zapowiedzi. Fela przez ramię spojrzała na nie szczęsną różę. Kostusia wcale kwiatów nie szanuje zauważyła.—Rozporządza się, jak własnemi. —Mam nadzieję, że mnie nie zmu sisz do obierania jagód przez naje mne ręce—rzekła ciotka kapryśnie. Kostusia u stolika z samowarem uśmiechała się, jak zwykle. Oddy chała tylko szybko i głęboko, a na głe rumieńce, to znowu bladość zmieniały się jej na twarzy. Śnia dania nie tknęła, nic się jej jeść nie chciało. Dla niepoznaki ugryzła ka wałek chleba. Gorzki był, jak pio łun, zagryzł w gardle, ledwie go przegryść zdołała, a gorycz niezno śną ciągle czuła. Co jej się stało dzisiaj Przecież z ludźmi temi wzrosła, znała ich dobre i złe humo ry, kochała ich. Dlaczego ją ta go rycz tak piekła okropnie. Ciotka gderała słusznie, wuj może był niezdrów Jadwisia zawsze żarto wała, a i Fela miała rację. Róża nie jej była, nie miała prawa jej zrywać dla swej przyjemności. I Kazio był w swem prawie. Przy szedł do niej i żartować chciał, a ona mu zrobiła przykrość. Zamiast się zaśmiać, prawiła morały. Nie dziw, że się obrazi. Tak myśłała, schylona nad żmu dną robotą, uznojona i samotna. Wyłożyła sobie wszystko, znala zła rację i usprawiedliwienie, tylko nie znałazła ulgi i argumentu na tę gorycz, co jej, jak kleszczami, ści skała gardło i piersi, na nieokreśloną tęsknotę za czemś, czego sama naz wać nie umiała. Daleki turkot oznajmił jej odjazd państwa do Rudki. Była samą i nikt nie zobaczy, jeśli pobiegnie do mamki na parę godzin. Trzy dni jej nie odwiedzała, może starucha gorzej zapadła, a w budzie nikt jej nawet wody nie poda. Kostusia czuła, że tam odzyskała by równowagę. Wyprostowała się zmierzyła okiem robotę. Była zaledwie w połowie dokona ną. Z głuchem stęknięciem schyli ła się znowu, otarła pot z czoła,/! zbierała dalej pachnące, purpurovye jagody. Wys łkiem woli zaczęła myśleć 0 czem innem. (Dalszy ciąg nastąpi.) f' Poszukiwania, Poszukuję swego kolegi Szczepa na Opuszyńskiego, który p^zyjecMł z Brazylii do Stan. Zjed. i ma prze bywać w Glen Lyon, Pa., Jeieliby kto z rodaków wiedział jego do kładnym adresie, lub oni sam, niech mi raczy donieść. Frank Sanchta, 66 Willow st., **58 "I •y "kf ..fft ¥s Amsterdam, N. Y. Jeżeliby kto wiedział o adresie p. Kaspra Kwiatkowskiego, który wy emigrował z W. K. Poz. 9 lat temu i ma przebywać w Buffalo, lub on sam, to niech się zgłosi do: Jeżeli kto wie o adresie Jakóba Prochniaka, który ma przebywać w Lemont, 111., a pochodzi ze Starego Kr. z Żelaznego, lub on sam, to niech doniesie o tem jego siostrze Teofili Prochniak, 928 Frederick .st., Toledo, O. \n\n It- i-i 4 TE: -V fa This is the only Polish newspaper between Buffalo and Chicago* It is published in place of the "Gwiazda.v THE WEEKLY AMERICA BY E. I9. SAMBEBG, fiAW BlTIl.IMNH, TOLEDO, O. Subscription, $ 1 per year. Fr. Zieliński, 7 1234 Yance st., Toledo. O,.