Newspaper Page Text
DLA PIJAKÓW. U pijaka niema serca, Ani poczucia godności Zawsze on jest przeniewierca Pełen jadu, złośliwości. U pijaka niema duszy, Bo już ją gorzałą zalał Nie myśli, że umrzeć musi, Lecz patrzy by gardło zalał. U pijaka niema wiary, Ani miłości bliźniego Darłby z każdego bez miary Jdhoć do centa ostatniego, v. Niema prawdy u pijaka, Ani rzetelności w słowie Gdyż to już natura taka, Że nie spełni co raz powie. Jemu karczma jest kościołem, Szynkarz jest jego kapłanem, A gdy usiądzie za stołem, Szklanka jest mu Bogiem, panem! Radzę wam, bracia rodacy, Abyście jak najmniej pili, A wziąwszy się szczerze do pracy, Nadzieje kraju ziśctii. Wy, którzy wiele pijecie, AbyScie raz poprzestali Wy zaś co nic nie pijecie, Abyście nie zaczynali. Jan Sienkiewicz. KWIAT LOTOSU. Powieść Maryi Rodziewiczówny. (Ciąg dalszy.) Przymknęła znowu oczy i opowia dała z cicha, jak przez ser, jakby so bie samej przypominała te czasy i nie miała słuchacza. —Dziadunio nie lubił wychodzić. Miał swój pokój, a świat był dla niego wszędzie ciemny. Chore miał nogi, w ranach, i kaszel okropny. Nauczyłam się rany mu opatrywać, gotowałam ziółka i czytałam zawsze jedno: "Życie Napoleona". Dokoń czywszy, zaczynaliśmy znowu od początku. Bardzo lubił słuchać, ale zawsze się spierał o zdanie autora. Potem tak przwykł do mnie, że na chwilę nie puszczał. Spałam też u niego w fotelu, bo i w nocy często y usługi potrzebował. Biedny dziadu- Urnilkła. Zdawało się słuchające mu, że się zająknęła niby łkaniem, ale moc w niej była jakaś nieludzka, bo po chwili mówiła dalej: —Raz zimą wicher wył i sowa jęczała. Dziadunio powiada: "To na mnie". Kazał mi przestać czytać i wysunąć z pod łóżka kuferek, a w nim był mundur cały. Przyszedł ku charz, bo lokaja nie mieliśmy, i ubrał dziadunia. I tak w mundurze się po łożył. Matki nie było, stawała na są dzie w powiecie pusto było w domu, był tylko ów kucharz i ojciec, a ten leżał chory. Dziadunio się położył, dał mi swój krzyżyk srebrny na pa miątkę i pobłogosławił po łacinie. A potem kazał wziąć książkę do na bożeństwa i czytać różne modlitwy. Więc czytałam, a dziadunio odpowia dał. Wieczór tak zeszedł i kilka nocnych godzin, aż świeczka dopa liła się i zgasła, i ja tam zasnęłam na skórze niedźwiedziej u dziaduniowe go łóżka. I wtedy on umarł cichut ko. Nie zbudził mnie zapewne ni czego nie potrzebował.... —A ileż lat wtedy pani miała? —Dziesięć skończonych. —A cóż potem było? —Potem mi mama zleciła doglą dać ojca, więc doglądałam. I wtedy już więcej miałam czasu, bo i szafy nasze z książkami zabrali z licytacyi. Nic prawie w domu nie zostało, tyl ko pościel i nasze odzienie. Jak oj ciec umarł, przeniosłyśmy się do oficyny, a w domu zamieszkali Zu drowie. Mama wtedy nauczyła mnie po rusku i przepisywałam jej różne papiery. Tak trwało kilka miesięcy wreszcie i z oficyn trzeba się było wynosić. Tutaj przyjechałyśmy dla pilnowania procesu. Sześć lat nieza długo się 3kończy. 1 zawsze miałyście panie lokato rów? —-Zawsze. Czasem po czterech na wet. —Rafał już dawno mieszka? Od trzech lat. Pan Rahoza odro ku. Przedtem inni byli, różni. —To Rafał stary znajomy. Lubi go pani: —On dla mnie taki wielki, taki mądry! O, i dobry? On nie drwi, nie przedrzeźnia, nie konceptuje. O, on cały człowiek! —Demon! szepnął poważenie Lachnicki. Dziewczynka nie zauważyła przer wy. żeby nie on, to-bym zmarniała. Gdy mi matka cofnęła wpisowe przed dwoma laty, jak dziecko byłam. Pła kać tylko umiałam i rozpaczać. A on mnie nauczył wielu rzeczy, wszyst kiego.* Teraz już-bym nie potrafiła płakać. Nauczył mnie myśeć, dał mi odrobinę swej mocy. Przez niego jestem tein, czem jestem, i będę, czem zostanę. On mój mistrz! —Felixa pani nie lubi. Dokucza drwinami. Ruszyła wzgardliwie ramionami. —Co mi on? To nie człowiek. Examinu nie zdał i śmieje się. Żebym ja examinu nie zdała... Urwała i oczy jej błysły dziko. —To co? —To bym nie żyła! Ale ja co rok zdaję z nagrodą pierwszą. I pan Ra fał pierwszy. Pan Felix ambicyi nie ma, ani woli. Czy to człowiek?... —Ale wesół i poczciwy. —Wesół i wróbel, i Żuczek, i wszystko, co nie myśli. Czy to za sługa i cnota? U Satinów może. Mnie O to nie bawi, nie mam czasu. U pana Felixa nic niema świętego, ani sza nownego. —No, i Rafał w niewiele świętoś ci wierzy i mało co szanuje. —Pan Rafał ma świętości szlachet ności, ma poszanowanie wielkość ducha i nauki.Miał-by prawo patrzeć z góry na świat i ludzi, z wyżyn swej wieizy i siły on mędrzec i uczo ny, a pan Felix dziecko. —A dokąd-że panią Rafał zapro wadzi? —Do takich źródeł, z których się pan Felix nigdy nie napije, do ta kich celów, których cn nie rozu mie, choć śmie żattować z pana Ra fała. On! —Byle z Bogiem, życzę pani po wodzenia. Wieczne życie dają zdroje gorącej wiary i poświęcenia, a orle siedliska na podniebnych szczytach ma myśl wielka i wiedza. Ale całe niebo ma ten dopiero, kto wielce kocha, a źródła cudowne ma ten tyl ko, kto cierpi i dziękuje. I takich wiele na świecie... Zna ich pani? Podniosła na niego oczy czarne, zmęczone, a tak czyste i _tabokie, że w nich, jak w krynicy. .- ić by ło do dna myśl i duszę. —Miłość, jak każda namiętność, jest słabością, a cierpienie, znoszone z podzięką niewolnictwem! od parła po namyśle. Oczy jej czyste zdradzały, że wy powiadam frazes nauczony, że decy dowała o kwestyi, o której nie miała żadnego własnego pojęcia. Błękitne oczy studenta sypnęły iskrami. Podniósł dumne czoło. —To fałsz, panno Leonio! Czy to przez słabość i żądzę pielęgnowała pani dziadunia? Czy to przez sła bość i żądzę zdławiły panią łzy na te wspomnienia? Nad miłość nic n's ma duchowniejszego, i gwiazdy prży niej nie czyste, a nad podziękę w cierpieniu niema większej potęgi i mocy. Nie człowiek i nie mędrzec, kto tego nie doznał i nie pojął. Dziewczynka słuchała go uważnie zamyśliła się. —Ja nie wiem odparła wresz cie- tak czytałam. —Więc Rafał nie uczył tego pani? —Nie. Nigdyśmy o tem nie mó wili. Czytałam. —To i chwała Bogu. Znam Rafa ła nie mistrz on od tego^ o nie! Nieszczęsny ten, komu on będzie kształcić uczucie. —Dlaczego, panie? spytała spo kojnie. —Bo i on tylko czytał o tem, jak pani, i nie wiem, czy kiedykolwiek odczuje. Leonka nagle podniosła głowę, nastawiła ucha. —Pan Rafał idzie! rzekła. Student spojrzał na zegar i wstał zaniepokojony. —Już dziesiąta? Niepodobna! zawołał. Sądziłem, że przed chwilą przyszedłem. Zająłem pani tyle cza su i, wbrew obietnicy, przeszkodzi łem w robocie. Proszę darować. —Nic nie znaczy. Noc długa. Zawsze pracuję do późna. I ja się nie spostrzegłam, żeśmy rozmawiali. Otóż i pan Rafał! Klucz zazgrzytał we drzwiach. —Chciał-bym po wakacyach zapi sać się na listę lokatorów państwa i przegwarzyć z panią wiele takich wieczorów. Dziękuję za łaskawe to warzystwo. —Czy jest Adam? rozległ się głos Rafała z sieni. —Jestem. Czekam oddawna. Rafał wszedł do saloniku. Czoło miał posępne, a w oczach przykry blask. Kiwnął głową Leno ce i Lachnickiemu,i przeszedł się kil ka razy wzdłuż i wszerz pokoju, nie mówiąc ani słowa. Niema naturalnie nikogo- rzekł w końcu- tylko panna Leonia. Do brze, żeś został mam z tobą do mó wienia. Zapewne ojciec z synem Ra hozowie nie pokażą się dzisiaj. Moc no pocieszające "zapewne"! Możemy zostać. Chodź do mego pokoju. —1 owszem, bo i ja mam interes do ciebie, a raczej prośbę. Dobranoc pani. Wyszli. W stancyi swojej Rafał zaczął znowu chodzić z końca w ko niec, i mówił swym lekceważącym tonem.: —Wezwałem ciebie, żebyś sobie zabrał, jeśli na co ci s»ę zdadzą, mo je książki medyczne, notatki i narzę dzia. Mogę ci też i to darować. Przystanął u stolika i uderzył po gardliwie ręką po czaszce ludzkiej, białej i lśniącej, która wśród gra tów przeróżnych leżała w pyle, szcze rząc dwa rzędy przepysznych zębów w szyderskim uśmiechu. —Kiedy objekt kipnął- pamię tasz? był to wielki wynalazca, sa mouk, nędzarz- rozbijałem się za tym czerepem, a dostawszy go, mie rzyłem, ważyłem, badałem. Idyoty czna nauka i idyoty jej adepci! Tyle w tej głowie sensu, co w rozbitym garnku. Wyrzuć nerwy, móżg, krwiste przewody, zostanie ci figa! Na nawóz cała facecya, i basta! Zmarnowałem trzy lata! Nie dziwię się, że mój ojciec dał szczutka medy cynie, t.ylko że zrobił to za późno. Ja już mam jego doświadczenie o prócz rozumu i robię to wcześniej. ,—.Jakto? /. trzeciego kursu? z twemi zdolnościami rzucasz? Rafale, co tobie? Świetną przyszłość masz przed sobą, i u wrót tryumfu usta jesz? —Nie ustaję, ale zostawiam pole. Budujcie tę świetną przyszłość, oszukując osłów i siebie! Ja już opłaciłem frycówkę. Teraz bywajcie zdrowi! —Cóż myślisz robić dalej? -pytał Lachnicki oszołomiony. Prze.dewszystkiem rzucić to o brzydłe gniazdo, nim mnie jeszcze do reszty nie ogłupiło! Ładna tu młodzież, pizyjemne nauki, intelli gence towarzystwo, niema co mó wić. Można skorzystać! —Czegóż chcesz od naszej kolo nii? Nie brak otwartych głów, śmia łych myśli i pogłądów, wybitnych umysłów. Nie hulamy, nie żyjemy z długów, pracujemy! —Winszuję, jeśli ci to wystarcza! Otwarte głowy chcą świat reformo wać, a nie potrafią odpowiedzieć, czem byli i będą-stado narwańców! Wybitne umysły zgrywają się w k*r ty, a pracownicy, do których i ty się lachujesz, to gromada wołów, orzą cych niewolniczą rolę obowiązków, pod batogiem rodziny, kraju, walki o byt, religii, obyczajów i tym po dobnych zabytków barbaryi! Miła kolonia! —Do wybitnych zaś umysłów ty się rachujesz, i też jesteś zapalonym graczem. —Naturalnie! Dziwięsię,że wśród tej miłej kolonii nie zostałem do tąd rozbójnikiem, szpiegiem lub mordercą! Przykład jest zaraźliwy, a brak stosownego koleżeństwa po pycha do upadku! Przybyłem, szu kając wiedzy i swobody, odjadę bez jednego i drugiego! —Więc rzeczywiście wyjeżdżasz? Stanowczy projekt? —U mnie projekta są dziełem roz wagi, więc stanowcze. Wyjeżdżam jutro, na zawsze! —Jutro już? Dokąd? —Do Monachium. Do stolicy oj ca. Jego dzieło będę dalej ciągnął, od miejsca, gdzie przestał. W tam tejszym uniwersytecie moje stano wisko —Więc się rozłączymy na wieczne niezobaczenie? Szkoda! —Jaka szkoda? Pasujemy do sie bie, jak polip do ptaka, nie zrozu miemy się nigdy. Nie wiem dopraw dy, O czem mogliśmy rozmawiać przez ten rok i dlaczego zwłaszcza poznajomiliśmy 3ię bliżej? To także jedno więcej zmarnowanie czasu! Zepewne, że się nie spotkamy, bo i poco? I dowcipnego pana Felixa nie ujrzą więcej moje oczy! Nie będzie swego blasku nade mną roz taczać! To nA- LaviH'ieki usiadł .r/.y A tak. Tobie zawsze, jeśli nie smutno, to tęskno, kiedy się nie troskasz, to marzysz, kiedy nie ma rzysz, to coś sobie wyrzucasz i ża łujesz! Osobliwy sortyment ślima kowych uczuć, ale, niestety, niezna ny ni, więc współczuć z tobą nie po trafię! Nie mam pojęcia, co to smu tek i tęsknota, marzenie i troska, wyrzuty i żal. Wyobrażam sobie, że podobne do ciebie osobniki ładu ją sobie te wrażenia w miejsce bra kującej im piątej klepki, jak się to "vulgo" mówi. —Nie przeczę, ani się obrażam, kolego- odparł Lachnicki swym po ważnym, łagodnym głosem. Po kochałem cię może właśnie dlatego, żem polip, a ty ptak. Marzyłem, że się porozumiemy kiedyś, żałowałem ciebie, boś nieszczęśliwy, i szkoda mi bardzo a barzdo, że drogi nasze się rozchód..ą! Widzisz więc, że ową braknącą klepkę zastąpiłem tobą Gdy aniołowie w przepaść szli za pychę, z nimi był, demon.... —Wiem, wiem. Czytałem między innemi i te żydowskie bajeczki. Słuszne im ir iejsce między Deka merona i Szacherezady baśniami! Nie ciekawym twych kazań powiedz raczej bierzesz książki i resztę? —Dziękuję'ci, owszem, ale pod warunkiem, że coś za to ode mnie przyjmiesz w zamian. —Co takiego? —Obiecaj wpierw, nim powiem. —Zapewne coś głupiego, sądząc po tym wstępie. —Może być. Prł.ez rok słuchałem ciebie cierpliwie, choć plwałeś na wszystko, co czczę i szanuję. Dziś się rozstajemy. Jako wynagrodzenie zrób liii jednę, pierwszą i ostatnią przyjemność i zadowolenie. liafsił przestał chodzić. Spojrzał przelotnie na kolegę. Oczy jego go rące i dzikie złagodniały na sekun dę, choć ton odpowiedzi pozostał szorstki i zinfny. —Frazes w twoim guście. Świeć ślepemu pochodnią w oczy, powie, że go kaleczysz. Logika wasza! Zresztą zgoda, byle w tej twojej przyjemność: nie było Felixa i pozo stania tutaj. Czego chcesz? —Żebyś przyjął gościnę w domu mego ojca na czas wakacyi. Obi całeś. Dziękuję ci serdecznie. Chłopak wstał i wyciągnął dłoń do uścisku. Rafał ramionami ruszył. —Szczególna ochota. Jeśli my ślisz mnie nawrócić, próżna fatyga, a co do ci* bie, dawno dałem za wy graną szukania w twej mózgownicy rozumu i logiki. Nie będziemy więc mieli o czem rozmawić. —Zgoda, nie nawracajmy się. Nie moja siła ciebie pokonać. Bóg cie sam kiedyś nawróci, bo ulituje się nad taką duszą, piekłu nie da a ty nie bluźnij przed mną, bo mnie zanadto boli. Pojedziemy sobie, jak studenci, do naszej chaty leśniczej wśród boru. Tobie tam zdrowo będzie i spokojnie, a ja odwlokę choć na parę miesięcy nasze rozstanie. Tak to nagle mnie zaskoczyło! daj mi przy wyknąć do smutnej myśli. Niechże ci podziękuję. Rafał obojętnie podał dłoni uścis nęli sobie prawice. —»Wszystko mi jedno, gdzie będę mówił Radwan dalej.- Miałem za 1N91. 1 i \iku, i słuchał bez śladu obrazy. Tylko twarz jego ła godna posmutniała bardzo, a oczy zaszły wielkiem żalen). Rafał nie pa trzał na niego. Chodził wciąż po po koju, istotnie demoniczny w swym cynizmie i pogardzie. —Poznałem dzisiaj rodzica tego obiecującego młodzieńca i dowie działem się, że staruszek niegdyś kochał się w mojej matce! Jakie to czułe! Aż mu nos zbielał na to wspom nienie! Nieborak, w braku matki, syna wyściskał i o wzajemność pro sił. Stara Brezowa aż się oblizywała na widok tej sceny. Bo i o kolliga cyi tam była mowa, i o amorach, i o przyjaźni, i o-dobrych synowskich stosunkach.... Czemu nie palisz? żujesz i ty oracyą w tym rodzaju. Nie fatyguj się masz cygaro! -—Dziękuję ci. Smutno mi okrop nie, że się rozstajemy. miar piechotą wędrować do Mona chium, z popasami, przeż Rygę. Mniejsza o to, mogę u ciebie prze siedzieć kilka tygodni. Do profesora Andenberga w Monachium pisałem wzywa tnnie do ojcowskiego miesz kania, które zachowano nietknięte. Został na to kapitał, a Andenberg, przyjaciel i kolega ojca, pilnuje ca łości. Znajdę wszystko na swój przy jazd gotowe. Jestem wolny na tę pa rę miesięcy. Pojedziemy jutro. Dzisiaj zda łem ostatni examin! -zawołał ra dośnie Lachnicki. —Kiedy ci się podoba. 1 ja zda łem. Nie nas nie zatrzymuje. Może my zładować graty w dorożkę i jechać na tę noc do ciebie. Oszczędzi mi to widoku Felixa. Lachnicki zafrasował się nagle i wahająco spojrzał na kolegę. —Felixa powtórzył powoli. Nie powiedziałem ci całej prawdy i Rafale. Nio zaręczę, że się nie spot kacie podczas wakacyi. Moj ojciec służy u nich. —Służy u llahozów? Ładna per spektywa! —Jest nadleśnym. Straż jego le ży jednak daleko od samego domi nium, a pan Felix nie myśliwy. Wi duję go bardzo rzadko, gdyż przez wakacye bawi się po sąsiednich dwo rach. Nie lubi lasu i ciszy, i w ni czem się nie rozporządza. Stary Ra hoza magnat jest, ma siedm folwar ków, gorzelnie, młyny i lasy olbrzy mie. Ojciec mój służy im od lat dwudziestu straż i obewiązek wziął po dziadku. Nie za najemników nas uważają, ale za przyjaciół. Przeko nasz się, że ich nie zobaczysz nawet, gdy nie zechcesz. —O, to pewna, że nie zechcę! Któż tam est? stary, stara i jedy nak Felix? jego —Jest pan liahoza, matka żony nieboszczki, syn i córka. —Aha, jest i panna. A ona się nie włóczy po lesie? —Owszem, ale ta ci nie dokuczy. Jest też i emeryt guwerner, Nie miec, który codziennie przez straż: przechodzi i w lesie czytuje Kanta., Spokojny człowiek. Będzie nam do brze, Rafale. Dwór o wiorst kilka, za rzeką. Las przepyszny, cisza, spo kój. Nie bój się, jedźmy. —Jeszczem ja takich Felixów się nie bał. Nie podoba mi się, to pójdę precz. Obiecałem i basta. Oho, wra ca miła Brezowa! Rzeczywiście w kurytarzu pisk gospodyni rozlegał się donośnie przy wtórze skomlenia Żuczka. —Biedny rozbitek- rzekł Lach nicki.- Patrząc na nią, żal ogarnia okropny! Za co ona biedna tak cier pi i mozoli się, choć słuszność ma za sobą? Niezbadana Boża tajemnica! Po wakacyach najmę u niej tniesz kanie i, ile będę mógł, pomogę. Dzi siaj dużo rozmawiałem z córką. Wy bitny to charnkter i bogaty materyał.j Znacie się dobrze? Tę małą? Zajęła mnie, i bada łem. Żeby nie była kobietą, może-by z niej co było, ale kobieta- nędza! Machnął lekceważąco ręką. —Cóż to ma znazyć? Mogą być niepospolite kobiety jak niepospo lici mężcyźni. Przecie im się nie za przecza duszy i rozumu. —Po pierwsze: dusza, jest to o kreślenie także z bajek Szechereza- dJ» a co do rozumu kobiet, najrozu mniejsza ma go trochę więcej od ku ry. —A panna Leonia? —Panna Leonia jest jeszcze dziec kiem. U kobiet okres myślenia koń czy się z epoką rozwinięcia potem jest to tylko rzecz, i basta! —Mówisz, jak ślepy o kolorach. Twoje kobiety są właśnie istotami z bajek Szecherezady. Szczęściem, że teraz takich nie ma, a inne są nie równa nam, ale wyższe od nas! —Chytrzejsze i sprytniejsze! To przymiot płci żeńskiej w całej przy rodzie. Wynik logiczny potrzeb. Dosyć nie ciekawym twych fizyologicznych obserwacyi. Roz chodzimy się w zasadzie beż możli wości porozumienia. Kiedyś przeko nasz się sam i jak ja uwierzysz. —Czyli prorokujesz mi ogłupienie. Mocno obowiązany! Wracają się wstecz tylko półgłówki, a do ich liczby ja się nie piszę. Tymczasem jeść mi się chce okropnie pójdzie my do restauracyi. Zachowaj się tyl ko cicho, bo jak nas Brezowa po 7V słyszy, podniesie lament. Zabierz książki. W skrzynkę drewnianą wrzi oili podręczniki, narzędzia i nieszczęsną czaszkę. Potem wymknęli się cichut ko na schody. W pokoiku studen ckim pozostał gryzący dym cygar Rafała, unoszący się w fantastycz nych tumanach przy świetle lampy, i echo jego sarkazmów. Równie dyin no i mglisto było w dzikiej głowie studenta. Za mędrca się miał szale niec. IL ®.V^a ju^ północ. Na stole w salo niku paliła się wciąż lampka, pochy lona nad nią roztargana głowa dziew czynki pracowała bez przerwy, Pani Brezowa usnęła zmęczona, usnął Żuczek, chrapała służącA, tylko miasto huczało gorączkowym ruchem uciechy, i ta małoletnia męczennica nauki mozoliła się gorączkowo. Stary Rahoza przysłał kartkę z zawiado mieniem, że syna zatrzymuje w ho telu, Rafał wrócił zaledwie przed chwilą, i słychać było za ścianą, jak pakował swe mienie, Leonka w ci szy nocnej uczuła się zajadle. Zamiast chemii, miała przed sobą matematykę zamiast nagłych ru mieńców papierową bladość na policzkach zamiast ognia w oczach -mgłę szarą, a na białkach- siatkę krwawych żyłek. Nadzieja rychłego wypoczynku dodawała jej sił. Odpocząć, zasnąć do woli, posiedzieć bezczynnie z zamkniętemi oczyma- marzenie to jej było nigdy niedościgłe! Bo i kiedy był czas? O szóstej budziła ją matka. Z ku charką sprzątała pokoje, przygoto wywała śniadanie dla lokatorów, powtarzając pół-sennie lekcy o dzi siejsze. Zawsze ją strach dręczył, że jeszcze nie dość dobrze pamięta nigdy pewną nie była. {Ciąg dalszy na .stronic,)/ H.) Zawiadamiam Rodaków, że otwo rzyłem nowy saloon i grosernię i pro-, szę mnie odwiedzić dla przekonania, jakie towary i jak tanio sprzedaję. Mam także obszerną salę do za baw, na wesela i na mityngi publicz ne. Z uszanowaniem, A. KUSZ, 1(102 Ne branka ave. Ubrania męzkie na obstalunek naj lepiej i najtaniej można dostać u AMERICAN TAILORING mit ul. Co., 205 Sum Dr. N. G. Borysowicz No. U544 Nebraska ave., Toledo, 0.) Lt'.czy wszelkie choroby męskie, nie wiast i dzieci, prędko i skutecznie. Tym co piszą lo mnie z innych miast, udzielam porady,jeżeli przyślą $1 11 a receptę i 2c. znaczek pocztowy na od powiedź. ROSENFELDER, 1212 Dorr street. Sprzedaje najtaniej wszelkiego gatunku Żelaz two, Naczynia blaszane, farby, pokosty, oleje, pokry ci* na dacii 1 rury ściegowe. Piece do ogrzewania bardzo tanio! Zanim udacie nie gdzieindziej, to przekonajcie nie ocenach u innie. A O S E N E E 1212 Dorr street. KOLEJ ŻELAZNA. SYNOWA PROSTA LINJA^ POMIĘDZY TOLEDO STEUBENVILLE,1 WHEELING, PITTSBURGH, MARIETTA. Wygodne wagony pomiędzy TOLEDO I OHIO RZEKĄ Wygodne sypialne wagony między PITTSBURGIEM A CHICAGO. Proste połączenie między TOLEDO I PITTSBURGH, Przez Akron, Cuyahoga Falls, Kenty Ravenna, Lcavittsburg, Warren) Niles, Girard, Youngstown, New Castle i Allegheny. Jedyna linja przechodząca przez "PIĘKNY ZOAR" A. G. BLAIB, Traffic Manager. JAS. M. HALL, Gen. Pass. Agent. \n\n Now y Saloon i (i rosorn ia 1602 Nebraska aye. róg Detroit av.